O. Jacek Zdrzałek CSsR
NAWRÓCENIE JAKO DROGA NOWEJ EWANGELIZACJI W KONTEKŚCIE ŻYCIA KONSEKROWANEGO
Kraków-Łagiewniki, 14 listopada 2012 r.
Mając na uwadze zaproponowany temat: „Nawrócenie jako droga nowej ewangelizacji, w kontekście życia konsekrowanego” chciałbym zastanowić się nad następującymi zagadnieniami.
1. „Nawrócenie” i „nowa ewangelizacja” w kontekście życia konsekrowanego.
2. „Moda” czy „awersja” na nawrócenia w dzisiejszych czasach w życiu konsekrowanym?
3. Pragnienie nawrócenia – „pobożne życzenie” czy „fakt”?
4. Strategie nawrócenia do nowej ewangelizacji w życiu konsekrowanym – kilka myśli o zmianach strukturalnych w instytutach.
5. Grzech „braku nadziei”.
Ad 1. Nawrócenie i nowa ewangelizacja w kontekście życia konsekrowanego
Wypada się zastanowić czy te dwie rzeczywistości, zarówno „nawrócenia” jak i „nowej ewangelizacji”, można w jakiś szczególny, wyjątkowy sposób połączyć właśnie w kontekście życia konsekrowanego. Ogólnie mówiąc nikt nie powinien mieć wątpliwości, że zarówno „nawrócenie”, „nowa ewangelizacja” jak i „życie konsekrowane” są ze sobą bardzo blisko spokrewnione. Ale czy to pokrewieństwo jest jakieś szczególne.
Wśród 58 „propositiones” przekazanych Ojcu świętemu przez ostatni Synod, mamy jedną (nr 22) zatytułowaną „Nawrócenie”. W niej jest proste stwierdzenie, mówiące o tym, że nowa ewangelizacja wymaga osobistego i wspólnotowego nawrócenia.
Bardzo dużo się ostatnio mówiło i mówi zarówno o nowej ewangelizacji jak i o nawróceniu. Niedawno zakończyło się XIII Zgromadzenie Zwyczajne Synodu Biskupów a jego tematem była właśnie „Nowa ewangelizacja w celu przekazywania wiary chrześcijańskiej” , rozpoczęliśmy Rok Wiary. Wszystkie więc zewnętrzne uwarunkowania sprzyjają takiej refleksji.
Ale czy akurat życie konsekrowane to nowa ewangelizacja, czy może życie konsekrowane potrzebuje nawrócenia do nowej ewangelizacji, czy nawrócone życie konsekrowane to nowa ewangelizacja albo dopiero nawrócone życie konsekrowane może podjąć nową ewangelizację?
Zdaję sobie sprawę, że to sympozjum jest głównie dla wyższych przełożonych i nie trzeba tutaj rozpoczynać refleksji od Adama i Ewy, ale zgodnie z zadaniem danym mi przez organizatorów, chodzi o to, aby jak to napisano w zaproszeniu, przemyślenia miały charakter: ewangelizacyjno – praktyczny. Aby one stały się inspiracją do posługi pełnionej przez słuchaczy, aby ukazały perspektywy na przyszłość i zachęciły przełożonych do odważnych decyzji w kontekście nawrócenia. Nie jest to łatwa sprawa – zresztą przełożeni wyżsi to nie taka „zwyczajna grupa osób”. Ale od nich wiele zależy, więc próbować trzeba.
Może zacznę od takiego niesamowitego dla mnie przykładu działania jednego z naszych dawnych przełożonych generalnych właśnie w kontekście ewangelizacji.
Kiedy jedna z nieistniejących już Prowincji Redemptorystów Ameryki Północnej podczas wizytacji generalnej stwierdziła oficjalnie, aby wizytatorzy dali im święty spokój, bo chcą umrzeć tak jak żyli i już nic więcej nie zrobią, bo jest ich za mało i są już w większości bardzo zaawansowani w latach – to ówczesny Przełożony Generalny dał im pewną propozycję. Powiedział mniej więcej tak: Jak już tak zdecydowaliście, że macie wymrzeć to niech tak będzie, decyzję podjęliście i widać, że jej nie zmienię. Ale skoro chcecie wymrzeć zróbcie to jako redemptoryści czyli z misyjnym zapałem. Wyślijcie jeszcze tych kilku najmłodszych, których macie do Afryki. Skoro macie wymrzeć, to co za różnica czy w USA czy w Afryce? Potrzebuję pilnie kilku redemptorystów, bo chcemy otworzyć nowe misje w Nigerii. Niech ci najmłodsi skoro tutaj mają czekać na śmierć, pojadą do Nigerii i tam popracują na misjach przed śmiercią.
I tak też zrobili. Wysłali najmłodszych z nich, którzy zaczęli zupełnie nowe misje redemptorystów w Nigerii. Ta Prowincja Amerykańska dziś już nie istnieje, ale obecnie nasze misje w Nigerii są największymi misjami redemptorystów w całej Afryce, a pracujemy na tym kontynencie obecnie w wielu krajach. Ta nasza Wiceprowincja w Afryce, ma też najwięcej powołań. Wszystko zaczęło się od odważnej propozycji Przełożonego Generalnego. Krótko mówiąc: zgoda na wymarcie ale w misyjny sposób.
Czasami potrzebujemy odważnych decyzji, aby się nawrócić, bo wiadomo, że o nawróceniu łatwiej mówić niż stosować w życiu. A przecież w istotę naszego życia konsekrowanego i to od samego początku wpisane jest nawrócenie jako jej element konieczny. Czytałem kiedyś książkę napisaną przez św. Bernarda z Clairvoux pt. „O nawróceniu do kleryków”. Ukazała się ona w serii: Biblioteka Duchowości Cysterskiej. Po raz pierwszy wydano tę książkę w języku polskim w 2007 r. We wstępie do tej książki znalazłem spostrzeżenie, że centralne miejsce w Ewangelii zajmuje temat nawrócenia. Św. Bernard – cysters, ale jak wiemy ta rodzina zakonna związana jest z duchowością benedyktyńską, przypomina, że Reguła św. Benedykta mówi o „ślubie nawrócenia”– czasami nazywając go też ślubem „zmiany obyczajów”, „zmiany stylu życia” – conversio morum. Nawrócenie stawało się więc synonimem życia zakonnego, a bracia zakonni u cystersów nosili nazwę „konwersów” czyli tych, którzy się nawracają. Takie jest nasze dziedzictwo. Nawrócenie jest więc wpisane w życie konsekrowane od początku. Bez nawrócenia nie ma pełni życia konsekrowanego.
Ad 2. „Moda” czy „awersja” na nawrócenia w dzisiejszych czasach
Wiadomo, że stale powinniśmy się nawracać, od najmniejszego do największego, jest to bowiem ewangeliczny nakaz. Warto się jednak zastanowić, czy jest tak źle z nami teraz, w tym obecnym momencie historii, że akurat dziś potrzebujemy szczególnego nawrócenia? Czy to nawrócenie jest drogą na ten trudny czas, który obecnie przeżywamy? Czy w nawróceniu, chociażby ostatni Synod widzi „warunek konieczny” do czegoś innego – co dostrzega w jakiejś proroczej wizji – mam na myśli chociażby „nową ewangelizację”.
W przypadku redemptorystów zmianom miała sprzyjać między innymi, XXIV Kapituła Generalna z 2009 roku. W „Instrumentum laboris” tej kapituły, znajduje się taka ocena naszej rzeczywistości: „Nie jest przesadą stwierdzenie, że życie konsekrowane przeżywa znaczny kryzys w ostatnich pięciu dekadach. Niektórzy mówią, że obecny stan rzeczy jest ‹‹zimą›› życia konsekrowanego albo jest czasem ‹‹wygnania››”. „Zima”, „wygnanie”, jakkolwiek byśmy obecny czas w życiu konsekrowanym nazwali to bardzo potrzebujemy tego nawrócenia – tak jak świeżego powietrza. Czy jednak stać nas na nie? Czy my sami jesteśmy przekonani o potrzebie nawrócenia?
Abp. Józef Michalik w jednym z wywiadów po synodzie o nowej ewangelizacji powiedział, że jeśli jeszcze nie jesteś święty, to nic nie zrobiłeś dla Ewangelii.
Temat nawrócenia wiąże mi się również z niedawną śmiercią (31 sierpnia 2012), włoskiego kardynała Carlo Marii Martiniego. Był jezuitą ukształtowanym przez życie zakonne.
Mogliśmy przeczytać w największej włoskiej gazecie „Corriere della Sera”, mocne słowa z jednego z ostatnich wywiadów z kardynałem. W mediach polskich mówiło się nie do końca słusznie, że to testament kardynała. Przytaczane słowa, tego niesamowitego człowieka, który zmarł w wieku 85 lat po latach zmagania się z chorobą Parkinsona, zostały zarejestrowane na początku sierpnia, tuż przed pogorszeniem się stanu jego zdrowia.
W tym ostatnim, autoryzowanym wywiadzie kardynał Martini powiedział tak: „Kościół jest zmęczony, w Europie dobrobytu i w Ameryce. Nasza kultura postarzała się, nasze kościoły są wielkie, nasze klasztory są puste, a aparat biurokratyczny Kościoła rośnie, nasze obrzędy i nasze stroje są wystawne. (…) Dobrobyt ciąży”. A zapytany o to, kto może pomóc obecnie Kościołowi, odparł: „Radzę papieżowi i biskupom, by znaleźli 12 osób spoza szeregu na stanowiska kierownicze; ludzi, którzy byliby blisko najbiedniejszych, otoczeni przez młodzież i którzy próbowaliby nowych rzeczy”.
Czyż nie jest to w jakimś sensie opis nowej ewangelizacji. Tak bardzo przypomina mi to dzieło chociażby św. Franciszka – człowieka spoza układów, czy św. Alfonsa Liguori, który opuszcza układy Neapolu, aby ewangelizować. Kard. Martini zaapelował właśnie o nawrócenie Kościoła. Stwierdził, „Kościół musi uznać swoje błędy i musi podążać drogą radykalnych zmian, poczynając od papieża i biskupów. (…) Poprzez takie a nie inne podejścia do wielu spraw odsuwają się od Kościoła nowe pokolenia”. Kardynał Carlo Maria Martini zapytał, „Kościół pozostał 200 lat z tyłu. Czemu się nie otrząśnie? Boimy się? Odczuwamy strach zamiast odwagi?”
Myśląc o naszej misji, o naszych zadaniach dla życia konsekrowanego, można się pytać: przed czym odczuwamy dzisiaj strach, my tutaj zebrani, gdy myślimy o ewangelizacyjnej roli naszych instytutów.
Ten opis Kościoła w Europie i Ameryce Północnej, dokonany przez kardynała z Mediolanu – czy tego chcemy czy też nie – jakoś pasuje do naszego życia konsekrowanego tutaj w Europie. Życie Konsekrowane jest używając słów kardynała „zmęczone w Europie dobrobytu i w Ameryce”, jakby brak było nam czasami świeżości i entuzjazmu neofitów i szaleńczych wizji naszych założycieli i założycielek. A przecież to nasze życie przez wieki było w awangardzie „Kościoła” i wyznaczało nowe nurty w kulturze, sposobach ewangelizacji, sztuce, misjach itd. Teraz w Europie jakbyśmy się zbytnio postarzeli. Kardynał pisze, że „nasze klasztory są puste” – i to prawda w każdym miesiącu ileś tam klasztorów szczególnie w Zachodniej Europie jest sprzedawanych, a kolejne instytuty życia konsekrowanego są znoszone w Kościele.
Nawiązując do stwierdzenia kardynała „nasze obrzędy i nasze stroje są wystawne” – można się zastanawiać: z kim nas kojarzą dzisiejsi ludzie? Czy kojarzymy się z ubogimi, jak to było za czasów chociażby św. Franciszka?
Kardynał Martini dał 3 lekarstwa na to co obecnie się dzieje: po pierwsze właśnie „nawrócenie”, po drugie „Słowo Boże”, a po trzecie „sakramenty święte”. I dodał, że „tylko miłość jest w stanie przezwyciężyć zmęczenie, które jest w Kościele”.
Z teologii rad ewangelicznych wiemy, że właśnie rady ewangeliczne, które ślubujemy leczą dokładnie to, co obecnie stanowi największe bolączki Europy. „Chciwość dóbr, żądza przyjemności, bałwochwalczy kult władzy – to potrójna pożądliwość, która naznacza historię i jest także u podstaw dzisiejszego zła. Może być przezwyciężona tylko wówczas, jeśli odkryje się na nowo ewangeliczne wartości ubóstwa, czystości i służby” – przypominał nam o tym dokument „Rozpocząć na nowo od Chrystusa”.
Mamy więc cudowne lekarstwo na bolączki, które są dziś w Europie. Ale to że mamy, wcale nie musi oznaczać, że Europa będzie uzdrowiona. Pojawia się mnóstwo kwestii w tym kontekście. Czy damy to lekarstwo chorym, czy mamy odwagę go dać, czy chorzy go chcą, jak podać to lekarstwo, aby zostało przyjęte przez chorego, może i my sami nie do końca jesteśmy przekonani, że to lekarstwo pomaga, czy lekarstwo konkretnej osoby konsekrowanej nie jest przeterminowane, czy kurację naprawdę solidnie prowadzimy?
Na ile jednak to lekarstwo faktycznie mamy? W świecie walących się ideałów, zmiennych ideologii, podważania wszelkich świętości, tak wielu niewierności, kiedy patrzymy na to nasze powołanie osób ślubujących rady ewangeliczne można mieć przecież różne refleksje.
Pani Ewa Kusz, która uczestniczyła w obradach Synodu na temat nowej ewangelizacji, napisała podczas tych obrad na swym blogu „prosto z Watykanu”, że ewangelizacja jest nawróceniem związanym m.in. z samokrytycznym pytaniem osobistym, dlaczego moje świadectwo chrześcijańskie nie jest przekonujące? Czyżby więc nasze lekarstwo straciło moc?
Na ten dzisiejszy czas znalazłem dla życia konsekrowanego bardzo prosty projekt, który znalazł się w Nocie Kongregacji Nauki Wiary zawierającej wskazania duszpasterskie na Rok Wiary, kard. William Levada. Dawny prefekt tej kongregacji pisał: „Rok Wiary chce przyczynić się do nawrócenia na nowo do Pana Jezusa i odkrycia wiary, aby wszyscy członkowie Kościoła stali się wiarygodnymi i radosnymi świadkami Zmartwychwstałego Pana w dzisiejszym świecie, potrafiącymi wskazać tak licznym osobom poszukującym ‹‹bramę wiary››. Ta ‹‹brama›› otwiera człowiekowi oczy na Jezusa Chrystusa, (…)[13].(…) Z tego względu także dziś potrzeba bardziej przekonanego zaangażowania Kościoła na rzecz nowej ewangelizacji, aby na nowo odkryć w wierzeniu radość i odnaleźć zapał do przekazywania wiary»[14] .
Dostaliśmy więc bardzo jasne wskazania: „na nowo odkryć w wierzeniu radość i odnaleźć zapał do przekazywania wiary”. W tym okresie zachęca się członków Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego do bardziej przekonanego zaangażowania się w nową ewangelizację, poprzez przylgnięcie na nowo do Chrystusa, dzięki własnym charyzmatom i wierności Ojcu Świętemu i zdrowej doktrynie
Jest to bardzo klarowny program. Musimy w wierze odnaleźć radość i zapał do przekazywania wiary (to jest nasze nawrócenie); i mamy zaangażować się właśnie w nową ewangelizację. Uczynić to możemy dzięki własnym charyzmatom, dzięki wierności Ojcu Świętemu i dzięki zdrowej doktrynie.
Kiedy ostatnia Kapituła Generalna Redemptorystów w 2009 r podejmowała decyzję o restrukturyzacji całego Zgromadzenia, a jest nas – czyli redemptorystów – około 5,5 tysiąca na pięciu kontynentach, podała zasadę: „Restrukturyzacja dla misji jest wezwaniem do nawrócenia i głębokiej odnowy naszego życia apostolskiego we wszystkich jego wymiarach. Takie nawrócenie jest wyzwaniem dla każdego redemptorysty, niezależnie od wieku. (por. XXIV Kapituła Generalna, Decyzje, Zasada 2).
Żadna restrukturyzacja nie ma szans na powodzenie jeśli jej nie zacznie się od własnego nawrócenia.
Niestety jest jakiś problem z tym własnym nawracaniem się. Trzy miasta usłyszały „biada” w jednej z Ewangelii, które słyszymy co pewien czas. Najpierw Korozain, Betsaida, potem Kafarnaum. Jaki był problem tych miast? Tylko jeden, ponieważ sądziły, że są w porządku względem Boga i nie potrzebują nawrócenia. Jest to jedna z pokus szatańskich – ona chce przekonać nas, że jesteśmy w porządku i nie potrzebujemy nawrócenia. Trzeba przekonać samego siebie, że to w innych tkwi problem, że kultura w Europie jest świecka, zsekularyzowana, że jest przeciwko nam, że wybory ludzkie są nie-ewangeliczne, że masoni i komuniści rozprawiają się z Kościołem, że współczesny świat nas nie chce. Stale gdzieś te uzasadnienia takie czy inne są w nas. A przecież najbardziej zaszkodzić mogą Kościołowi sami ludzie Kościoła.
W Radiu Watykańskim 29 września bieżącego roku usłyszałem relację z wizyty ad limina niektórych biskupów z Francji. Ordynariusz diecezji Angoulême: bp. Claude’a Dagensa, członek Akademii Francuskiej powiedział między innymi, że jego zdaniem sekularyzacja ma również skutki pozytywne. Należy do nich wielkie zapotrzebowanie na życie duchowe. „To prawda, istnieje też obojętność religijna. Ale są i pytania: kim jest Bóg, jak Go odkryć, jak się z Nim spotkać, kim jest Jezus, jak się do Niego modlić? Żyjemy w trudnych czasach. Ale moim zdaniem są to czasy odrodzenia chrześcijańskiej wiary i miłości” – oświadczył bp Dagens. Ordynariusz diecezji Angoulême, który też był delegatem episkopatu Francji na Synod o nowej ewangelizacji, zauważa, że paradoksalnie pozytywny wpływ na przekaz wiary ma również coraz wyraźniejsza obecność w jego kraju praktykujących muzułmanów. Powiedział bp Dagens tak: „dzisiejsza młodzież bardzo często ma kolegów muzułmanów. I okazuje się, że ci młodzi muzułmanie potrafią zazwyczaj bardzo dobrze wyjaśnić, w co wierzą i na czym polegają ich praktyki religijne, na przykład miesiąc postu – ramadan. Katolicy natomiast mają z tym wielkie problemy. Nie chcę tu gloryfikować islamu. Chcę jednak powiedzieć, że ich obecność jest dla nas wezwaniem, abyśmy i my potrafili jasno i bez zażenowania powiedzieć, w kogo wierzymy i jak przeżywamy naszą wiarę”.
Powiem szczerze, że troszkę mnie to zasmuciło, czy musimy aż muzułmanów sprowadzać do Europy, aby nauczyć Europejczyków wierzyć? A co z tymi wspaniałymi kartami historii tylu różnych instytutów życia konsekrowanego, które ewangelizowały nasz kontynent. Czy dziś nie ma w nas sił, fantazji, mocy, odwagi i poświęcenia jakie cechowały naszych poprzedników. Benedykt XVI w kazaniu na zakończenie Synodu powiedział, że nowa ewangelizacja to na nowo rozpalenie w nas „żaru wiary”.
Rozmawiałem ostatnio z jednym z naszych ojców z Prowincji Londyńskiej, który mówił mi, że czasami na zebraniach jego prowincji jest przygnębiający klimat, bo często mówi się o tym, który klasztor zamknąć. I podzielił się pewną historią, związaną z początkami Prowincji redemptorystów w Anglii. Kiedy z Anglii wyjechali do Australii pierwsi redemptoryści w II poł. XIX w. (w 1882 r.) to w całej Anglii było tylko 10 redemptorystów i z tej dziesiątki połowa czyli 5 wyjechało. Anglia hojną ręką dała połowę swym członków, choć miała ich tak mało. Był to niesamowity wyczyn, ale było ich na to stać. Musieli mieć niesamowitą odwagę, ale właśnie ta odważna decyzja zaowocowała tym, że w następnych latach zarówno redemptoryści w Anglii jak i w Australii zaczęli się szybko rozwijać. Dziś ta Prowincja Londyńska ma niecałe 60 redemptorystów, a wciąż jest to 6 razy więcej niż gdy wyjeżdżali do Australii. I ten ojciec zadał pytanie: dlaczego dziś myśli się tylko o zamykaniu klasztorów?
W tym kontekście kojarzy mi się jeden z artykułów, który niedawno czytałem zatytułowany „Dlaczego upadło zachodnie cesarstwa rzymskiego”. Oczywiście problem był złożony i tym przyczyn było wiele ale autor jako jedną z głównych przyczyn podaje to, że Rzym zaprzestał podbojów. W okresie swego największego rozkwitu imperium z własnej woli zrezygnowało z ekspansji na większą skalę. Rzym był potężny i skonsolidowany, gdy parł naprzód, a armia złożona z chłopów, odbywających obowiązkową służbę wojskową, biła się o ziemię. Z czasem wodzowie-zdobywcy zamienili się w intrygantów, a armia zaczęła odgrywać coraz większą rolę w polityce. Później armia zawodowa stała się wręcz jej najważniejszym elementem. Również uwolniona od obowiązku wojskowego biedota, szczególnie plebs Rzymu, stała się łatwym do manipulowania przedmiotem w walce politycznej.
Oczywiście każde porównanie kuleje, ale kiedy przestajemy myśleć o zanoszeniu Dobrej Nowiny dalej, na nowe tereny, jakoś się rozmywamy. I myśląc o nowych terenach nie koniecznie myślę o nowych krajach. Ile to procent Polaków chociażby w dużych miastach jest poza jakimkolwiek wpływem swych wspólnot parafialnych.
Ale mamy też inne przykłady. Na ostatniej sesji Kapituły Prowincjalnej w naszej Warszawskiej Prowincji Redemptorystów rozmawiając z Przyłożonym Prowincjalnym, też jasnym dla nas jest to, że powoli kurczymy się, nie ma obecnie tylu powołań co kiedyś było. I właśnie dlatego, że jest nas coraz mniej, Prowincjał na Kapitule daje propozycje otwarcia dwóch nowych wspólnot na wschodzie. Kiedy myślimy o przyszłości musimy myśleć o nowej ewangelizacji również w nowych miejscach, czy to obok nas czy w innych krajach ale nowe wyzwania dają nadzieję, a nadzieja przeradza się w nową ewangelizację.
Ad 3. Pragnienie nawrócenia – „pobożne życzenie” czy „fakt”
Może to dziwnie brzmi ale chyba i nad tym dylematem trzeba się trochę pochylić. Otóż kiedy obecnie w związku z moją pracą, jeżdżę po różnych naszych Prowincjach, Wiceprowincjach, Regiach redemptorystów w Europie widać wyraźnie, że tylko Ci którzy myślą o przyszłości i hojnie inwestują w przyszłość, mają tę przyszłość przed sobą. I to nie prawda że to tylko dotyczy Zachodu Europy, który szybko wymiera. Na Zachodzie są też takie Prowincje, które inwestują w przyszłość i się rozwijają. Ci którzy nie myślą o przyszłości i jasno deklarują, żeby ich zostawić w spokoju, nie mają żadnej przyszłości przed sobą i powoli widzą znak, który można określić: koniec terenu zabudowanego przez życie zakonne. Na ile znam życie konsekrowane w Europie to nie tylko u nas redemptorystów, ale wszędzie można by było wśród zakonników odnaleźć 3 postawy w dzisiejszej Europie. Pierwsza kategoria osób mówi, że ona już w żadne zmiany nie wierzy i żeby pozwolić im wymrzeć i oni nie widzą dla siebie w ich prowincji przyszłości. Druga kategoria mówi, że będzie stała z boku i będzie patrzyła na to co się dzieje i ewentualnie jak coś z tych planów, np. restrukturyzacji wyjdzie, to się włączy w tę odnowę, ale nie teraz bo to zbyt wcześnie dla nich. Trzecia kategoria pisze listy, że jest gotowa od dzisiaj iść do jakiejś nowej wspólnoty międzyprowincjalnej, gdzie będzie bardziej radyklane życie wspólnotowe i modlitewne, radyklane podejście do własności materialnej i gdzie będzie bardzo dużo pracy. Jesteśmy bardzo różni.
Jan Paweł II twierdził, że „bez zakonów – bez życia «konsekrowanego» poprzez śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – Kościół po prostu nie byłby w pełni sobą” . Musimy pamiętać że nasze nawrócenie jest więc związane z całym Kościołem, nie tylko z nami, z naszą rodziną zakonną. Stawka jest znacznie większa niż nasze jedna wspólnota czy Prowincja.
Ad 4. Strategie nawrócenia do nowej ewangelizacji w życiu konsekrowanym – kilka myśli o zmianach strukturalnych w instytutach.
Bóg uzmysławia nam na różne sposoby, że tak jak powołania w Kościele są zależne nie od wybitnych specjalistów od reklamy i marketingu, ale od ilości, jakości naszego życia i intensywności naszych modlitw, tak też jest i z nową ewangelizacją.
W restrukturyzacjach które teraz próbują zaistnieć w wielu Zgromadzeniach zdano sobie sprawę, że sama zmiana struktur nic nie daje. Nowe wino trzeba lać w nowe bukłaki. U Redemptorystów – mamy taki plan, który odbija się w haśle tych sześciu lat między Kapitułami Generalnymi mojego Zgromadzenia. Brzmi ono następująco: „Głosić Ewangelię na nowo (św. Klemens), odnowiona nadzieja, odnowione serce, odnowione struktury dla misji”.
Co tutaj warto podkreślić? Struktury są na końcu, najpierw musimy odnowić swą nadzieję, potem serca a wtedy dopiero można odnawiać struktury. I robimy to tylko w jednym celu: dla misji.
Zmiana struktur nic nie da, jeżeli tam nie ma życia. Ognisko, które nie płonie, nie może grzać, choćby tam były najlepiej wysuszone drwa. Potrzebujemy zapału i to nowego zapału. Potrzebujemy obecności Pocieszyciela, Ducha Świętego, który zawsze był u początków każdego Instytutu. A On przychodzi wtedy, kiedy na Niego czekają i zapraszają. Czy jesteśmy otwarci na Moc z wysoka?
Niemiecki pisarz i teolog Rainer Haak pisze, że „życie jest zmianą. Jeśli przestaniesz się zmieniać, przestaniesz żyć”. Jeśli chcemy żyć musimy się zmieniać. Tylko czy chcemy się zmieniać, czy chcemy w tym co mamy dociągnąć do końca naszych dni – bo nam po prostu tak dobrze?
Pytanie, które powinniśmy sobie poważnie zadać, brzmi: czy ja osobiście chcę się nawrócić? I często można odnieść wrażenie, że właśnie tutaj pojawia się pierwszy grzech – grzech, który określiłbym grzechem zadowolenia z tego co już osiągnęliśmy i walki o to, aby nie utracić zdobytych pozycji. Dobrze nam Panie w tym co mamy. Jest o pokusa zbudowania trzech namiotów podczas Przemieniania Pańskiego na Górze Tabor. Pokusa aby stamtąd nie odchodzić.
Przypomina mi się też pewna sytuacja z Braci Karamazow, ostatniej powieść Fiodora Dostojewskiego, uważanej powszechnie za kulminację jego twórczości. Jest taka wstrząsająca scena, w której Jezus odwiedza nocą Wielkiego Inkwizytora w średniowiecznej Hiszpanii. Wszechwładny inkwizytor przyjmuje tę wizytę z przerażeniem i chłodną rezerwą, a na końcu ze zdenerwowaniem stwierdza: „Kiedy wreszcie zdołaliśmy uporządkować Twoje dziedzictwo, przychodzisz, aby popsuć nasze dzieło” – wymyśla Gościowi. A na koniec tych niewybrednych zarzutów, które Jezus przyjmuje w milczeniu, Inkwizytor wrzeszczy na całe gardło – „Idź, idź sobie w końcu i nie przychodź tu nigdy więcej”.
Można ułożyć sobie świat, i może się wydawać, że zadbaliśmy o naszą samowystarczalność. Czy mamy świadomość tego jak bardzo potrzeba nam pomocy Bożej? Czy mamy świadomość, że możemy ją uzyskać tylko wtedy gdy zmienimy się na tyle, aby mógł w nas wstąpić nowy Duch. Zmiana taka wymaga wielu wyrzeczeń – czy chcemy tych wyrzeczeń? To oczywiste, że jeśli chcemy aby dotarł do nas pociąg musimy wybudować tory, bo bez nich nie przyjedzie, choć pociąg może czekać 10 km od nas. Jeżeli chcemy aby wylądował samolot musimy wybudować dla niego lotnisko. Są to prawdy oczywiste. Niestety te same prawdy przekładane na język wiary już nie tak bardzo są oczywiste. Wiadomo że Bóg może wszystko i może wylądować bez lotniska, ale po co od razu zmuszać Boga do cudów. Sam Jezus w Ewangelii nie mógł dokonać zbyt wielu cudów w rodzinnych stronach bo Ewangelia stwierdza wyraźnie, że nie mógł znaleźć tam wiary.
Można czasami odnieść wrażenie, że brak nam odwagi uleczyć to co najbardziej nam zagraża. Po prostu stajemy się specjalistami w „markowaniu”, „pozorowaniu” nawrócenia. Czasami tylko stwarzamy pozory, że się nawracamy, ale tak do końca nie chcemy zmienić tego w czym tkwimy. Nie chcemy stanąć w prawdzie, bo ona może nakazałaby nam zmienić wiele w życie. Zmieniamy więc tylko część i to nie zawsze najistotniejszą. Czasami to nawrócenie zaczynamy od niewłaściwej strony.
Nasz Zarząd Generalny pisze co pewien czas tzw. „Communicandy” czyli pisma ogólne Zarządu Generalnego. Po jednej z takich Communicand (nr 3), która była poświęcona właśnie nawróceniu, jeden z redemptorystów napisał do Przełożonego Generalnego list, w którym stwierdził, że zaproponowana propozycja nawrócenia przypomina mu reaktywację starego zepsutego samochodu. Obecnie pełni entuzjazmu zajmujemy się naprawą karoserii, aby była jak najlepsza, najbardziej świecąca, bez najmniejszej rysy, z najlepszym lakierem. Kupujemy nowiusieńkie opony z reklamowanej właśnie firmy. Zmieniamy siedzenia na bardziej wygodne, przyciemniamy szyby, wprowadzamy nowe rajdowe kierownice, ale o silniku, który jest najważniejszy nikt nie myśli, chociaż on źle funkcjonuje. Czasami mamy taką pokusę, aby to co widoczne, na zewnątrz było piękne, a o tym co najważniejsze zapominamy. A może na to już nie mamy po prostu i sił i fantazji. Któż to wie?
Ta sytuacja przypomina mi też pewną debatę przeprowadzonej w latach 90. przez dwutygodnik „Testimoni” na temat: Dokąd zmierza życie konsekrowane? Pojawiły się wtedy głosy mówiące, że kilkadziesiąt lat od zakończenia Soboru, jesteśmy w stanie stwierdzić, iż wysiłki podjęte przez Instytuty w niejednym przypadku nosiły znamiona bardziej reformizmu niż reformy. Krótko mówiąc zabrakło działań zmierzających do odnowy i podejmowanych na wszystkich polach równocześnie. Działania owszem były, ale fragmentaryczne, to znaczy skupiały się nie na wszystkich, ale na jednym lub kilku wybranych obszarach, pozostając bez związku z pozostałymi. Innymi słowy, powód nieskuteczności tych działań mógł leżeć w częściowych, a nie całościowych reformach. Prawdą jest, że nic tak nie szkodzi wspólnemu życiu, jak ideologiczne czy egoistyczne przeakcentowanie jednego wymiaru powołania, praktyki, zwyczaju, zadania. Utrzymanie harmonii, piękna, równowagi w powołaniu jest ogromnie trudne, a my często unoszeni ambicjami, przytłoczeni codziennością, zgadzamy się na rozdęcie jednego elementu do niebotycznych wymiarów i całkowite zrujnowanie innego.
Skupienie się na jednym tylko aspekcie odnowy może prowadzić do błędnego widzenia rzeczywistych potrzeb. Istnieje wręcz niebezpieczeństwo, że w odnowie będzie się dowartościowywało coś, co faktycznie może okazać się subtelnym mechanizmem obrony i oporu przed głębszą reformą elementów nośnych Instytutu.
Nawrócenie w rzeczy samej jest radykalną decyzją podjęcia na nowo formacji, w odpowiedzi na pojawiającą się de-formację. Zasada ta mówi, że każdej formacji powinna towarzyszyć integracja. O. Krzysztof Wons o tym dużo pisał w książce „Rozwój i zamieranie instytutów zakonnych”. Nie chodzi bowiem tylko o dostrzeżenie wszystkich obszarów życia, którymi należy się zająć, ale przede wszystkim o odnalezienie i uchwycenie życiowego centrum, które nadaje sens i przenika wszystkie należące do niego przestrzenie życia, przyciąga je do siebie i scala. W re-formacji chodzi o powtarzany wysiłek zbliżania każdego fragmentu życia do owego środka, „serca” życia Instytutu, wokół którego powinny się skupiać wszystkie poziomy, pola egzystencji i misji, gdyż od niego pochodzą i nieustannie z niego czerpią wizję, światło, energię i sens istnienia.
Być może i w tym tkwi sedno problemu obawy przed nawróceniem do nowej Ewangelizacji. Mistrz Eckhart, niemiecki mistyk, filozof i teolog, dominikanin, uważany za jednego z najważniejszych teologów i chrześcijańskich myślicieli średniowiecza mówił, że „rzadko się zdarza, by ktoś osiągnął coś dobrego, przedtem trochę nie błądząc”. Cóż nie bójmy się więc trochę pobłądzić, ale coś zróbmy. Odwaga musi być u początku naszego skutecznego nawrócenia.
Przed kilku laty w moim Zgromadzeniu mieliśmy pewien proces tzw. fuzji kilku prowincji wymierających na Zachodzie. Połączyły się Prowincje z Północnych Niemiec, Holandii, Północnej Belgii i Szwajcarii. Warunkiem jednak przystąpienia do tej fuzji, czyli do tej nowej jednej Prowincji, był nowy projekt pastoralny, który każda z tych Jednostek miała wznieść jako swój posag. Czyli możesz przyłączyć się do nas ale wybierz jeszcze najbardziej zapalonych spośród siebie zakonników i rozpocznij coś nowego – jakąś nową wspólnotę z nowym planem ewangelizacji, który będzie miał wizję przyszłości i rozwoju a nie tylko wymierania.
Zawsze przecież jakiś szaleniec Boży musi jeszcze być wśród nas. Gdybyśmy przenieśli Abraham w dzisiejsze czasy to może i on uważnie by rozważył wszystkie za i przeciw Bożego zaproszenia i stwierdził, że woli raczej pozostać przy tym co zna w Ur Chaldejskim, przy swoim ubezpieczeniu medycznym, które miał, przy trzytygodniowych płatnych wakacjach, które po określonym czasie pracy już mu się należały i osiągniętej już prawie emeryturze – dającej poczucie jakiegoś tam bezpieczeństwa na starość? Co by się stało, gdyby Mojżesz posłuchał rady swojej matki, żeby „nigdy nie bawił się zapałkami”, i wiódł ostrożne przyzwoite życie, trzymając się z dala od gorejących krzaków? Gdzie bylibyśmy, gdyby Jezus nie był nieokiełznany, gwałtowny i romantyczny do szpiku kości. I pomyślcie, że w ogóle by nas nie było, gdyby na samym początku Bóg nie podjął tego ogromnego ryzyka stworzenia nas.
W nawróceniu naszych instytutów i nas samych do nowej ewangelizacji bardzo ważna jest odwaga, bo jak mawiał Platon „Jeśli ktoś nic nie ryzykuje dla swoich przekonań, to albo te przekonania nic nie są warte albo on sam nic nie jest wart”. Można parafrazować ten tekst i powiedzieć: „jeśli ktoś nic nie ryzykuje dla swego powołania, zgromadzenia to albo to powołanie i to zgromadzenie nic nie są warte albo on sam nie jest wart tego powołania i zgromadzenia”. Czy mamy dziś odwagę św. Pawła? Czyżby lęk związany z ludzkim zabezpieczeniem był kolejnym grzechem naszego powołania.
Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie nawrócenie św. Pawła. Nie mielibyśmy chociażby wspaniałych listów Nowego Testamentu. Gdyby Paweł doszedł do wniosku, że życie faryzeusza, choć może nie jest wszystkim o czym marzy mężczyzna, jest przynajmniej przewidywalne i z pewnością o wiele bardziej ustabilizowane niż ciągłe podążanie za głosem, który pierwszy raz usłyszał na drodze do Damaszku, to jakby wyglądało chrześcijaństwo. W końcu ludzie ciągle słyszą jakieś głosy i kto tak naprawdę wie, czy to mówi Bóg, czy nasza wyobraźnia. I to jest też nasz dylemat – czy chcemy coś nowego zacząć i czy mamy odwagę zaufać.
Ad 5. Grzech „braku nadziei”
Abp. Józef Michalik w jednym z wywiadów podsumowujących zakończony niedawno Synod powiedział, „Przesłanie nowej ewangelizacji to przesłanie nowej nadziei ludziom, którzy są niekiedy zmęczeni wiarą, bo nie odkryli jej pełni, nie doszli do jadra, tylko pozostali na powierzchni”.
Zastanawiając się nad brakiem nadziei, który gości czasami w naszych wizjach co do przyszłości życia konsekrowanego widać, że wszyscy jesteśmy dziećmi czasu, w którym żyjemy. Gdy coraz mniej mamy powołań, gdy mniej wizji na przyszłość, gdy mniej sił do wielkiej pracy, gdzieś zapominamy, że i tak wszystko zależy od Boga. Gdzieś w sercach zakradło się przeświadczenie, że jeśli chcemy zrobić coś wielkiego, to musimy wpierw zgromadzić wielkie zasoby materialne.
Wykładałem wiele lat teologię życia konsekrowanego w naszym seminarium. W tej teologii jest taki nurt omawiany przy teologii ślubu ubóstwa, którzy niektórzy nazywają „teologią nicości” (niektórzy mówią o tzw. „teologii upodobania nicości”). Teologia ta zwraca uwagę na to, że właśnie wtedy, kiedy nic się nie ma, wtedy człowiek zaczyna zwracać się do Boga, który przecież może każdy brak wypełnić. Tak było w momencie, kiedy Jezus uczynił swój pierwszy cud w Kanie Galilejskiej. Uczynił go wtedy, gdy „czegoś” zaczynało brakować. Kiedy nic nie było Bóg stworzył przepiękny świat i stworzył go „z niczego”. Pustka serca Samarytanki, niosącej swoją pustą amforę, stała się godnym naczyniem, które Jezus napełnił na zawsze. Żeby doświadczyć tej tajemnicy najpierw musiała być jakaś „pustka” jakiś „brak”. Pustka syna marnotrawnego, który nie miał już niczego i sięgnął dna biedy i deprawacji pomogła mu ponownie odzyskać godność dziecka swego ojca. Dobrze więc by było, aby w każdym człowieku zdającym sobie sprawę, że zaczyna brakować mu nadziei, zrodziło się pragnienie, aby tę pustkę wypełnił Bóg.
Ile największych dzieł naszych zgromadzeń, instytutów zaczęli nasi współbracia czy współsiostry, kiedy nic nie mieli. Nie ilu ludzi mamy w Prowincjach jest najważniejsze, ale na ile mam w sobie nadziei, że Bóg jest w stanie wszystko pozmieniać.
Mówimy, że Europa jest coraz bardziej pogańska, zsekularyzowana, że odeszła od Boga. Obwieszczamy wokoło, że mamy najgorsze czasy w całej historii życia konsekrowanego. Ale kiedy plemiona barbarzyńskie w V wieku zalały Europę rzadko kto wierzył, że ocaleje Kościół, wiara, religia. A to właśnie po tej inwazji pojawił się św. Benedykt i zaczęło się ogromne religijne odrodzenie dzięki benedyktynom. Na pewno kluczem do sukcesu jest także nadzieja.
Benedykt XVI wbrew tym wszystkim hiobowym wieściom przypomina, że „Kto ma nadzieję, żyje inaczej, zostało mu dane nowe życie”. Czy osoby konsekrowane żyją obecnie tak jakby dano im nowe życie, pełne nadziei?
Profesor Jerzy Kłoczowski ukazał kiedyś niesamowity paradoks życia zakonnego. Otóż stwierdził, że nigdy w historii nie powstało tyle zakonów, ile powstało ich w najtrudniejszym wieku dla życia zakonnego, czyli wieku XIX. U schyłku XVIII wieku zakonów na prawie papieskim było 71, natomiast w przeciągu jedynie XIX wieku powstało 91 nowych zakonów. A przecież końcówka XVIII wieku nie dawała żadnych nadziei (był to czas kasat zakonów m.in. bullą Klemensa XIII zlikwidowano jezuitów w 1773, ponadto we Francji w latach 1790-1792 zostały skasowane wszystkie zakony i klasztory męskie i żeńskie a dobra ich skonfiskowane. Napoleon po zwycięstwie rozszerzył likwidację zakonów na kraje podbite – Belgię, Szwajcarię, Niemcy, Włochy Północne. W 1770 r. w Kościele katolickim było 300 tys. zakonników, w 1850 r. już tylko ok. 80 tys. wliczając w to kilkanaście tysięcy osób należących do kongregacji powstałych w pierwszej połowie XIX wieku. W tych najtrudniejszych momentach wydawało się, że nastąpiła ostateczna likwidacja życia zakonnego. Duch Święty chciał jednak inaczej i w kolejnych dziesięcioleciach następowała odnowa życia konsekrowanego, tak iż w czasach Soboru Watykańskiego II w 1965 r. było 335 tys. zakonników.
O. Andrzej Derdziuk w książce „Aretologia Konsekrowana” pisze o zakonnej nadziei i stwierdza, że są cztery podstawowe wykroczenia przeciw nadziei. Pierwszym takim wykroczeniem jest zwątpienie w możliwość przemiany świata na lepsze i pokonanie zła, drugim jest naruszenie tej cnoty poprzez niecierpliwość, pragnąca narzucić Bogu już nie tylko formy, ale i czas rozwiązania dręczącego nas problemu, trzecim wykroczeniem jest postawa przerzucania na Pana Boga ciężaru naszych spraw bez osobistego zaangażowania się w ich rozwiązywanie, a czwartym, dość popularnym, jest zbytnie zadufanie w swoje siły i odrzucanie konieczności interwencji Bożej. Spróbujemy więc zastanowić się nad tymi wykroczeniami.
Czy tak naprawdę wierzymy w możliwość przemiany świata na lepsze i pokonanie zła? A może ogłosiliśmy w swym sercu, że walka już nie ma sensu, bo zbyt wielkie siły wystawiła strona przeciwna? Oczywiście można spotkać różne osoby konsekrowane, ale przykładów tych, którzy wierzą w możliwość przemiany świata na lepsze jest dziś też sporo. Czyż więc nie warto te przykłady nagłaśniać, aby wzrastała w nas nadzieja?
W tym też miejscu warto przekazać refleksję o pustyni, gdyż wszyscy jako osoby konsekrowane w jakimś sensie wyszliśmy z pustyni, ze względu na pierwsze formy życia konsekrowanego i pierwsze wspólnoty, które właśnie tam powstały. Pustynia, zarówno ta egipska z IV wieku, z twórcą życia cenobicznego Pachomiuszem, jak i pustynia naszego życia duchowego, łączy w sobie dwie rzeczy: „dzikość” i „raj”. Każda pustynia jest dzika, gdyż trzeba na niej zmagać się z „dzikimi bestiami”, które atakują (demony nudy, smutku, gniewu i dumy). Pustynia jest również i rajem, gdyż można na niej spotkać Boga i posmakować Jego pokoju i radości. Jedna z Matek Pustyni Amma Synkletyka napisała: „Tych którzy zmierzają ku Bogu, czeka z początku wiele bitew i cierpień, a potem niewypowiedziana radość. To tak jak z kimś, kto pragnie rozpalić ogień. Na początku dym dusi go i wyciska mu łzy z oczu, ale w ten właśnie sposób uzyskuje to, czego szuka (…), podobnie my również musimy rozniecić w sobie Boski płomień przez trudy i łzy”. Czy dziś osoby konsekrowane wierzą, że jest możliwe, co prawda z trudem i może niejednym bólem, rozbudzenie prawdziwej wielkiej nadziei?
Drugim naruszeniem cnoty nadziei jest niecierpliwość pragnąca narzucić Bogu już nie tylko formy, ale i czas rozwiązania dręczącego nas problemu. Zastanawiając się nad tym naruszeniem tej cnoty warto odwołać się do przepięknego czasu wiosny. Właśnie wiosna uświadamia nam w szczególny sposób, że wszystko potrzebuje po prostu czasu. Nie ma sensu na siłę rozwijać co dopiero pojawiających się pąków kwiatów i liści, bo tylko je się zniszczy. Trzeba czekać, gdyż same się rozwiną, kiedy będą miały właściwe warunki i upłynie odpowiedni czas. Tak też jest z zakonną nadzieją. Trzeba zdać się czasem na bolesne i nawet długotrwałe doświadczenia dane od Boga, ale nie można Mu narzucać rozwiązań, bo na pewno ma przygotowane lepsze. Wiadomo, że oczekiwanie kosztuje a trudne doświadczenia zsyłane po drodze mogą budzić grozę. Mamy bowiem przykłady nawet wielkich świętych, którzy czasami tracili opanowanie nie zgadzając się z pewnymi Bożymi werdyktami ale to nie przeszkodziło im nadal być świętymi. Św. Teresa z Avila, kiedy doświadczała wielkich trudności i cierpienia miała odwagę bezpośrednio do Pana Boga się zwrócić i powiedzieć: „Panie jeśli w taki sposób traktujesz swoich przyjaciół, to nic dziwnego, że masz ich tak niewielu”. Z drugiej strony każdy wie, że św. Monika modliła się za swego syna Augustyna przez 30 lat, ale w końcu doczekała się spełnienia swej prośby. Nie nam jednak stawiać warunki Panu Bogu, naszym zadaniem jest umiejętność złożenia w Nim nadziei.
Trzecim wykroczeniem przeciw nadziei jest postawa przerzucania na Pana Boga ciężaru naszych spraw bez osobistego zaangażowania się w ich rozwiązywanie. Przybiera to niekiedy postać kuszenia Pana Boga, kiedy człowiek przez lenistwo lub strach nie przykłada się do myślenia czy też pracy, ale oczekuje, że wszystko zrobi się samo.
Ks. Henri Nouwen w jednej ze swych książek dzielił się refleksją o tzw. „aspekcie protestu przeciw Bogu”, który w teologii chrześcijańskiej prawie jest nieobecny. Nawiązuje on bowiem do poglądów Abrahama Heschela. Wyrażały się one między innymi i w tym, że „odmowa przyjęcia surowych postanowień Boga w imię Jego miłości była autentyczną formą modlitwy. Przecież dawni prorocy Izraela nie mieli zwyczaju zgadzać się z surowymi wyrokami Boga i nie przytakiwali im, mówiąc «niech się stanie wola Twoja». Często sprzeczali się z Nim, jakby chcąc Mu powiedzieć: «Niech się Twoja wola zmieni». Często przeciwstawiali się, a nawet anulowali Boże wyroki (…). Trudno się spodziewać, by człowiek, który żył uczciwie, nie okazał trwogi, kiedy był ciężko doświadczany. On musiał odważnie przemówić.”.
Refleksja ta zwraca uwagę, że jednym z warunków zajaśnienia zakonnej nadziei jest postawa, w której nie wolno poddawać się biernie losowi, gdyż trzeba ten los stale kształtować. Dawni formatorzy zakonni powtarzali wychowankom pewną zasadę: „jeśli ty sam nie ukształtujesz swego życia, to życie zewnętrzne ukształtuje ciebie”. Rozwijające się życie musi przybrać jakieś kształty. I dlatego jeśli sam człowiek nie ukształtuję swego życia w sposób jaki chce, to na pewno życie ukształtuje go w taki sposób jaki ono chce, a nie zawsze będą to pożądane przez daną osobę rezultaty.
Niektórzy obawiają się prosić Boga o Jego dary. A przecież Bóg jest Bogiem obfitości, a nie Bogiem niedostatku. Jezus na pustyni nie daje ludziom tylko tyle chleba ile było potrzebne, aby się nakarmili, ale jak mówi Ewangelia, po nakarmieniu zebrano jeszcze 12 koszów ułomków (por. J 6, 5-15). To samo widać przy cudownym połowie ryb. Co prawda rybacy byli zniechęceni, ale pod wpływem Jezusa jeszcze raz próbują coś złowić i wtedy dopiero doświadczają cudu. Uczniowie złowili tyle ryb, że nie tylko starczyło dla wszystkich, ale sieci zaczęły się rwać od nadmiaru (por. Łk 5, 1-7). W tych przykładach Bóg nie daje tylko tyle ile trzeba, ale daje o wiele więcej aniżeli trzeba. Bóg daje nam o wiele więcej chleba i ryb aniżeli potrafimy zagospodarować. I tak jest ze wszystkim, bo taki jest właśnie Bóg. Podobnie jest z nadzieją. Bóg jest zawsze dawcą wielkodusznym, dawcą bogatym, dającym ponad miarę. Dlaczego więc akurat przy nadziei Bóg miałby być skąpcem?
Ostatnią formą wykroczenia przeciwko nadziei, i to formą dość popularną, jest zbytnie zadufanie w swoje siły i odrzucanie konieczności interwencji Bożej. Jest taka maksyma Teofana Rekluza: „pracujcie ze wszystkich sił, lecz pozostawcie Panu troskę o to, by się udało”. Czy tak właśnie jesteśmy w stanie działać, nie tracąc nadziei, że skoro Bóg jest nad wszystkim, to i On doprowadzi każde dzieło do celu. Wydaje nam się, że Bóg jest zbyt zajęty wielkimi problemami świata i sami musimy wziąć sprawy w swe ręce.
Zakończenie:
Brak odwagi, walka o utrzymywanie „status quo”, brak nadziei, brak fantazji czyli brak otwarcia się na nowe zaproszenia Ducha Świętego – to najczęstsze grzechy uniemożliwiające nam nawrócenie, które jest drogą nowej ewangelizacji.
Zakończę więc przysłowiem, które powiedział podczas Światowego Dnia Młodzieży w Madrycie w 2011 r. Przełożony Generalny Redemptorystów O. Michael Brehl zachęcając do włączenia się w zmiany, które rozpoczęły się w moim Zgromadzeniu. Jest to przysłowie szczepu afrykańskiego Bantu: „Jeśli powiesz ‹‹tak›› to może ci to sprawić wiele problemów, lecz jeśli powiesz słowo ‹‹nie›› to pójdziesz drogą donikąd. Proszę powiedz ‹‹tak›› i razem możemy wiele zrobić dla Jezusa. Tak też jest dokładnie z zaproszeniem do nowej ewangelizacji.”
Archiwum KWPZM