M. Weronika Sowulewska OSBCam, przewodnicząca KPŻKK
WPŁYW WSPÓŁCZESNYCH PRZEMIAN MENTALNOŚCI NA ROLĘ KLASZTORÓW KONTEMPLACYJNYCH
(głos w dyskusji panelowej po wykładzie prof. Krzysztofa Koseły)
Jasna Góra, 07 października 2009 r.
Wykład p. prof. Krzysztofa Koseły pomógł mi uświadomić sobie parę ważnych rzeczy. Po pierwsze: zobaczyłam jakby na nowo miejsce klasztorów klauzurowych we współczesnym świecie. By przedstawić to jasno, pozwolę sobie rozwinąć obraz, który Wykładowca roztoczył przed oczami słuchaczy we wstępie do swojego referatu. Otóż jeśli spojrzenie socjologa na społeczeństwo można porównać do widoku, jaki oglądałby leśnik patrzący na swój las z lotu balonem, to trud zgromadzeń apostolskich, męskich i żeńskich, całej tej wielkiej rzeszy osób konsekrowanych działających w świecie, jawi się jako praca ludzi zatrudnionych w lesie – doglądających drzew, porządkujących las, troszczących się o jego wzrost i piękno. Klasztor kontemplacyjny natomiast – to jakby chatka na wzgórzu płożonym na skraju lasu. Z jej okien widać zarówno las, jak i szeroką perspektywę po drugiego jego stronie: widać drzewa, ale widać też przestwór nieba nie przysłonięty drzewami, z szybującymi nań ptakami, z balonami obserwatorów i strażników lasu, z chmurami, słońcem i całym pięknem krajobrazu. Jej mieszkańcy żyją w niezaprzeczalnej symbiozie z lasem. Wiedzą, co się w nim dzieje, martwią się każdym chorującym drzewem, los każdego krzewu leży im mocno na sercu. Dostępnymi im środkami starają się wpływać na los lasu, który jest związany z ich losem. Wzniesienie terenu stanowi bowiem wprawdzie pewne zabezpieczenie, jednak gdy płonie las, może też spłonąć i dom na jego skraju! Na szczęście w domu tym zdeponowano dodatkowe źródła energii, które wspomagają zarówno sam las, jak i ludzi w nim pracujących, zaś w razie pożaru użyte być mogą do jego gaszenia lub przynajmniej ograniczenia. Wiedzą o tym pracownicy zatrudnieni w lesie, czują to też w jakiś sposób drzewa. Wszyscy więc spoglądają na chatkę z otuchą i nadzieją. Obraz ten stanowi może wyidealizowane uproszczenie, jednak myślę, że mimo to jest trafny i zawiera twórcze wskazania – wskazania przydatne przede wszystkim dla nas – „mieszkańców chatki”, mniszek kontemplacyjnych.
Po drugie: przedstawione liczby oraz ich socjologiczna interpretacja ukazująca kierunki, w jakich idą przemiany tożsamości i mentalności społecznej Polaków, unaoczniają dramat współczesnego człowieka ulegającego tym przemianom, a jednak noszącego w swoim sercu te same pragnienia, które charakteryzowały naszych rodaków od wieków – od zawsze! Mam na myśli przede wszystkim znamienną niespójność zachodzącą pomiędzy wartościami deklarowanymi, jakie ankietowani ludzie uznają za najważniejsze, a ich praktyczną realizacją w życiu. Przykładem może być choćby dysproporcja pomiędzy liczbą osób podających się za wierzące, a tymi, które deklarują brak praktyk religijnych.
Szczególnie głęboko poruszył mnie jednak fakt (o którym wcześniej nie wiedziałam), że dla statystycznego Polaka jedną z największych wartości stanowi wciąż jeszcze rodzina, że prawdziwym życiem Polak żyje nie w pracy, nie w lokalu rozrywkowym, ale właśnie w domu! Jednocześnie jednak, jakby na przekór temu, rośnie relatywizm moralny, swoboda seksualna, niekonsekwentny stosunek do wartości ludzkiego życia – a więc te czynniki, które niszczą rodzinę i czynią życie w niej trudnym lub wręcz niemożliwym! Świadczące o tym procesie cyfry zdają się ukazywać zarówno źródło mnożących się w naszym społeczeństwie depresji i innych zaburzeń psychicznych, jak też, z drugiej strony, tłumaczą zwiększającą się liczbę osób garnących się do klasztorów kontemplacyjnych i szukających w nich ratunku. Dodać tu muszę, że naprawdę wciąż rośnie ilość próśb, a często wręcz rozpaczliwych błagań o modlitwę i duchowe wsparcie, jakie napływają do każdej ze wspólnot kontemplacyjnych. Prośby o ratowanie rozpadających się rodzin stanowią bardzo duży procent ich ogółu.
Jak możemy pomóc tym wszystkim biednym ludziom, których zawiodły naturalne środki ratunku? Czego u nas szukają? Czego spodziewają się po nas? Te pytania nieustannie nas nurtują. Wiemy oczywiście, że chodzi o wsparcie modlitewne, ale czy tylko? Nasuwają się tutaj słowa zawarte w encyklice Benedykta XVI Spe salvi: „To nie żywioły świata, prawa materii rządzą ostatecznie światem i człowiekiem, ale osobowy Bóg rządzi gwiazdami, czyli wszechświatem; prawa materii i ewolucji nie są ostateczną instancją, ale rozum, wola, miłość – Osoba. A jeśli znamy tę Osobę, a Ona zna nas, wówczas niewzruszona moc elementów naturalnych nie jest ostateczną instancją; wówczas nie jesteśmy niewolnikami wszechświata i jego praw – jesteśmy wolni” (Spe salvi, 5). Współczesny człowiek, choć może nie zawsze uświadamia to sobie jasno, jednak czuje, że jest beznadziejnie uwikłany w materię i rządzące nią prawa – ta niewola męczy go i przytłacza. Wie, że sam nie zdoła się z niej wyswobodzić, gdyż jest słaby i całkowicie zniewolony. Nie ma jednak wystarczająco silnej i żywej wiary, by mieć nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. Powiedziałabym więc, że kryzys współczesnego świata, to kryzys nadziei. Współczesny człowiek szuka przede wszystkim nadziei i właśnie ją spodziewa się naleźć u furty klasztoru kontemplacyjnego.
Rzeczywiście, „instytuty oddane bez reszty kontemplacji są – jak czytamy w Vita consecrata – chwałą Kościoła i źródłem niebieskich łask. Ich członkowie […] dają świadectwo panowania Boga nad historią i są zapowiedzią przyszłej chwały” (7), „są szczególnym eschatologicznym wizerunkiem niebiańskiej Oblubienicy i przyszłego życia, w którym Kościół zazna wreszcie pełni miłości do Chrystusa Oblubieńca” (tamże). Są więc znakiem eschatologicznej nadziei.
Jednak nie tylko eschatologicznej! Zadaniem tego znaku jest bowiem budzenie nadziei już tu na ziemi – przywracanie zmęczonym ludziom chęci do życia, do pracy, do walki o wartości duchowe, do przeciwstawiania się zgubnym tendencjom społecznym. Jak to wygląda w praktyce, możemy nieraz obserwować na przykładzie odwiedzających nasze klasztory osób. Kiedyś gościłyśmy pielgrzymkę tzw. Młodzieży trudnych dróg. Wielu spośród tych młodych osób nosiło na twarzy świeże ślady bójek, szramy na rękach i inne ślady trudnego życia – można się było przestraszyć. Wszyscy oni jednak dosłownie chłonęli panujący w klasztorze spokój, zatapiali się w ciszy, dostosowywali się do niej. Z prawdziwym podziwem obserwowałyśmy, z jakim przejęciem uczestniczyli w Eucharystii i spowiadali się na oczach wszystkich przy ołtarzu (bo taką formę spowiedzi wybrał opiekujący się nimi kapłan). Żegnali się z nami ze łzami w oczach. Myślę, że nieraz w trudnych chwilach wspominali potem pobyt w klasztorze. To tylko jedno z wielu podobnych spotkań. Przy naszym klasztorze mniszek kamedułek mamy niewielki dom rekolekcyjny. Ma on rosnące ciągle grono stałych bywalców, bo niemal wszyscy, którzy tu raz przyjadą, wracają później systematycznie – po spokój, po ciszę, po nadzieję, „nadzieję niezawodną, mocą której można stawić czoło naszej teraźniejszości […] Z nadziei (bowiem) osób, dotkniętych przez Chrystusa, zrodziła się nadzieja dla innych, którzy żyli w ciemnościach i bez nadziei. Tu okazało się, że to nowe życie prawdziwie ma «substancję» i że jest to «substancja», która budzi życie u innych” (por. Spe salvi, 7,8).