Ks. Kazimierz Lorek CRSP, prowincjał Barnabitów
KIM JESTEŚMY 40 LAT PO “PERFECTAE CARITATIS”
Jasna Góra, 10 października 2006 r.
Gromadzimy się dziś na Jasnej Górze na Sympozjum Wyższych Przełożonych Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, by podjąć wspólnie refleksję nad tym, w jaki sposób nasze środowisko zdołało wcielić w życie myśli i zasady zawarte w „Perfectae Caritatis” w ciągu czterdziestu lat, jakie upłynęły od chwili wydania tego dokumentu. Oczywiście trudno jest zmierzyć stopień ewangeliczności życia konsekrowanego czy danego Instytutu? Jak ocenić jawne i ukryte cierpienia tych lat? Jaką realną wagę miały tak zwane „zdobycze” czy „kroki naprzód” na drodze duchowej? I dalej: o ile łatwo byłoby sporządzić bilans ilościowy, dużo trudniej ocenić rzecz w kategoriach jakościowych. Dlatego też możemy tu jedynie ograniczyć się do omówienia kilku punktów odnowy, która mimo wszystko dokonała się w ciągu minionych czterdziestu lat, nie pretendując do nazywania tego bilansem.
WŁAŚCIWE RELACJE Z TYM CO NIESIE ŚWIAT
Życie konsekrowane istnieje w świecie, głęboko zaangażowane w losy tego świata i podlegające w znacznej mierze wpływom wynikającym z zachodzących w nim zmian. Wystarczy zaobserwować oddziaływanie różnych tendencji w kulturze na cele i życie wewnętrzne instytutów. Klimat ostatnich lat, który przyczynił się do radykalizacji kultury postępu i emancypacji, zmienił nie tylko społeczeństwo, ale także życie zakonne, jak wówczas mawiano. Spuścizną tych lat było przewartościowanie władzy i kształtu instytucjonalnego, nieufność wobec tego, co mogło wydawać się tryumfalistyczne, zburzenie bastionów oddzielających od świata zewnętrznego, przekonanie, że wszystko należy raz jeszcze zacząć od fundamentów, skierowanie uwagi na problemy społeczeństwa, zwłaszcza związane z ubóstwem i tak dalej.
Po zmianie tendencji, czy też po powrocie kultury indywidualistycznej, nastąpił skłon ku wartościom osobistym i indywidualnym. Socjologia ustąpiła pierwszeństwa psychologii. Odstąpiono od rozpatrywania problemów misji i zaczęto koncentrować się raczej na zgłębianiu kwestii dotyczących poszczególnych jednostek, grupy, instytutu. Oba okresy, jeden, przypadający na pierwsze dwudziestolecie, a będący domeną podejścia socjologicznego, i drugi, zdominowany wizją indywidualistyczną, pozostawiły głębokie ślady wewnątrz naszych murów. Nie można z pewnością powiedzieć, że życie konsekrowane uniknęło „radości i nadziei, smutków i trosk” tego świata.
Tu jednak pojawia się pytanie: czy można powiedzieć, że nie było ze świata? Odpowiedzi są różne, często wręcz sprzeczne ze sobą. Od odpowiedzi, jakiej udzieli się na to pytanie, zależy ocena odnowy. Innymi słowy, czy w ostatnich latach życie konsekrowane uległo „uświatowieniu”? Ten poważny zarzut stawiają często tęskniący za dawnym porządkiem pod adresem kierunku, jaki obrało sporo instytutów. Stąd właśnie miałby się brać ich upadek i schyłek.
Stawianie zarzutów o uświatowienie jest łatwe. I z pewnością jest w tym ziarno prawdy. Jak jednak wyobrazić sobie „zanurzenie się w historii” bez narażenia się na związane z tym ryzyko? Jak przejść bez szwanku od nieufności do sympatii, choćby i krytycznej? Jak angażować się w wydarzenia, nie narażając się przy tym na to, że i na nas spadnie kurz, unoszący się z ziemi za sprawą tychże burzliwych wydarzeń? Jak być z, unikając jednocześnie ryzyka bycia jak?
Tu właśnie rozeznanie staje się kwestią bardziej delikatną, ale też bardziej konieczną. Gdzie przebiega granica między współdzieleniem a rozróżnieniem? Klucz do rozwiązania, przynajmniej idealny, to tożsamość – tylko wychodząc od jasno określonej tożsamości życie konsekrowane może zmierzyć się ze sprawą „świata”. Tożsamości jasno określonej i koncentrującej się wokół Chrystusa, jak wyraźnie zarysowywał ją Jan Paweł II w Adhortacji posynodalnej Vita consecrata.
To prawda, że z samego tylko głębokiego zakotwiczenia wokół Chrystusa nie wynika od razu to, jaki rodzaj relacji nawiązać ze złożoną kulturą, z różnorodną obyczajowością, z mnogością wyborów istniejącą w naszym świecie. Z drugiej strony prawdą jest także, iż bez takiego zakotwiczenia silne wiatry wiejące na tymże świecie z łatwością mogą wywiewać nas w coraz to nową stronę. Centralne pytanie, w poważnym i pogodnym procesie rozeznania, mogłoby brzmieć: do jakiego stopnia my, z naszym rodzajem życia i naszym działaniem, jesteśmy „żyjącą pamięcią” Pana Jezusa? W trudnościach obecnych czasów, jakie dajemy świadectwo naszego „bycia z Pana”?
Przyglądając się na nowo historii – zarówno życia konsekrowanego, jak i osobistej – w tych ostatnich latach, uzyskamy potwierdzenie i odkryjemy to, co wymaga zmiany. Dodając jeszcze jedno pytanie: jeśli darujemy sobie mrzonki o czasach, kiedy to życie konsekrowane wyznaczało decydujące kierunki rozwoju kultury i mentalności ludzi, czy naprawdę nie mamy żadnych elementów ewangelicznych, które moglibyśmy wprowadzić do dyskursu o kulturze i do obyczajowości tak, by mogły one poprawić sytuację? Czy naprawdę pozostaje nam tylko pogodzić się z tym, że jesteśmy mało widoczni i mało skuteczni? I jeszcze: czy mamy tylko odpowiadać na zaczepne pytania, czy też sami moglibyśmy zacząć je zadawać, a przynajmniej prowokować do ich zadawania?
Budować WSPÓLNOTĘ BRATERSKĄ
Nr 15 Perfectae caritatis to prawdziwa perełka, hymn do chrześcijańskiego braterstwa, wskazówka przypominająca najwyższy ideał, nigdy nietracący aktualności w życiu konsekrowanym. Trzeba jednak przyznać, że dekret formułowany był bezpośrednio po okresie autorytaryzmu. Autorytaryzmu, któremu sprzyjał nie tylko klimat ogólnie panujący w społeczeństwie, ale także konieczność utrzymania regularności czy też dyscypliny w zwykle licznych i aktywnych wspólnotach, gdzie relacje funkcyjne, związane z tym, przeważają nad relacjami osobowymi. Czyż nie zakonników właśnie nazywano „regularnymi”, a więc kierującymi się „regułą”, której należało przestrzegać i której przestrzegania należało pilnować?
Wspomniany nr 15 i całość eklezjologii soborowej zapoczątkowały trudną i pracochłonną odnowę wspólnotową, charakteryzującą się dbałością o bardziej braterskie relacje. W tym obszernym ruchu od samego początku wyraźne były dwie dusze – jedna bardziej ewangeliczna, dążąca do promowania braterstwa jako dobra samego w sobie, jako najwyższego spełnienia „nowego przykazania”, jako znaku tego, czym w swej głębi jest Kościół, jako wsparcia i bodźca dla innych wspólnot chrześcijańskich. Druga dusza, bardziej funkcjonalna, bardziej „polityczna”, miała na celu budowanie bardziej demokratycznego i funkcjonalnego kształtu instytucjonalnego. W ten sposób promowano wspólnotę między innymi po to, by ograniczać inwazyjność władzy, co nierzadko przynosiło skutek w postaci dążenia do zwiększenia szacunku dla osoby ludzkiej, by ograniczyć „komunitaryzm”.
A ponieważ zwykle moneta fałszywa wypiera dobrą, nad ruchem wspólnotowym zawisło niebezpieczeństwo, że znajdzie się w końcu na ruchomych piaskach spokojnej anarchii lub zostanie wpisany do planu realizacji marzenia o przywróceniu silnej władzy, jak ongiś, kiedy jedni rządzili, a inni byli posłuszni. Niepewność co do kierunku, w jakim należało pójść, brała się także po części z nieokreślenia ról, co było efektem rozpowszechnionej wówczas alergii na prawo.
Dopiero gdy Rzym nalegał na większą jasność, z jaką temat ma być potraktowany w Konstytucjach, i gdy opublikowany został praktyczny dokument Życie braterskie we wspólnocie, można było przyjąć kierunek, który w wielu przypadkach przyczynił się do odzyskania ufności w zadanie budowy wspólnot braterskich, tak poszukiwanych przez młodych ludzi. Braterstwo jest jednym z tych wymiarów, które należą do najlepiej odczuwalnych, i tu na ogół miał miejsce autentyczny postęp, mimo wszelkich istniejących wciąż trudności.
TRWAŁY PUNKT ODNIESIENIA W RADACH EWANGELICZNYCH
Piękne są także nry 12-14 Perfectae caritatis poświęcone czystości, ubóstwu i posłuszeństwu. To zapisy, które promowały i wspierały bogatą teologię dotyczącą rad ewangelicznych i które uzasadniały ich praktykowanie z różnych punktów widzenia – od biblijnego po eschatologiczny. Podejście teologiczne, dominujące w pierwszym dziesięcioleciu, w kolejnych ustąpiło miejsca wizji antropologicznej.
Najpopularniejszą na początku radą oraz ślubem był ślub ubóstwa. I to z różnych względów. Po pierwsze z powodu znaczenia, jakie Ewangelia przypisuje rezygnacji z dóbr. W tych latach w pełni uhonorowano biblijny wymiar ubóstwa. Poza tym Perfectae caritatis wprowadzało istotne zmiany w stosunku do przeszłości, jak pojęcie „prawie zbiorowego świadectwa ubóstwa” i możliwość wyrzeczenia się dóbr przez członków zgromadzeń zakonnych. Przede wszystkim konieczność, by dana wspólnota lub instytut dawały świadectwo ubóstwa, wyostrzyła wrażliwość na ten wymiar, dając początek szeregowi propozycji, często rozbieżnych i sprzecznych ze sobą.
Ubóstwo może stać się ideałem wywołującym waśnie, jeśli stawiane jest na pierwszym miejscu, które przynależy się miłości, jak szeroko dowodzi historia zamierzchła i niedawna. Dodać by jeszcze należało, że nową, godną pochwały uwagę kierowano na ubóstwo innych, co często prowadziło do podejmowania szlachetnych wyborów służby na rzecz ubogich, czasem nawet heroicznej. Społeczeństwo, także to dalekie od praktyk religijnych bądź wiary, zwykle doceniało tego typu postawę bezinteresownej służby ubogim.
Jeśli chodzi o dwie pozostałe rady, zdecydowanie mniejsze zainteresowanie budziło posłuszeństwo, często „ratowane” przez wkład, jakie wniosło w budowę braterstwa. Natomiast kwestia czystości stawała się coraz bardziej delikatna i trudna ze względu na silny ostrzał przypuszczany przez media i permisywistyczną mentalność. Rozważania na temat tych dwóch rad należałoby podjąć z większą mocą i wyraźniejszym podkreśleniem ich niezastąpionego fundamentu mistycznego.
Można dążyć do posłuszeństwa i czystości, ponieważ poświęcił im się Pan Jezus. Jest to kwestia jedności z Nim, podyktowana miłością do Niego. Podobnie dziwne wydaje się niewielkie zainteresowanie, jakie u komentatorów i teologów wzbudzał proroczy wymiar rad, tak jak został przedstawiony w Vita consecrata (VC nr 87 i kolejne). To punkty niezwykle interesujące także pod względem misyjnym.
Oczywiście, kiedy następuje niespodziewana i radykalna zmiana klimatu, część roślin wymiera, innym ledwie udaje się przeżyć, a inne rozrastają się bujnie, gdyż dopiero nowy klimat tworzy im najlepsze środowisko. Podobnie, po radykalnej i niespodziewanej zmianie klimatu społecznego i kościelnego w tych latach część powołań wymarła i przestała być aktualna, część jakoś przetrwała, a inne rozkwitły i wybujały.
Jednym z boleśniejszych dla życia konsekrowanego wydarzeń, zwłaszcza w pierwszych dziesięcioleciach, są wystąpienia ze zgromadzeń, wyjścia mniej lub bardziej ciche. Mniej widoczna, choć nie mniej niepokojąca jest także sytuacja, gdy ciałem pozostaje się w zakonie, ale umysłem i sercem jest się na zewnątrz.
Nowy klimat utrudnił również dojrzewanie nowych powołań, które wymagałyby nowych szklarni, samych w sobie już problematycznych. Nowy klimat, dobierający barwy do swej palety według klucza pluralistycznego, a często i wewnętrznie sprzecznego, utrudnił określenie niepodważalnych punktów odniesienia, wywołując niepewności, opory, ale także znaczące ożywienia.
Dlatego też trzeba by zastanowić się także nad znaczną liczbą osób, które odzyskały wigor i żywotność, po to właśnie, by kreatywnie odpowiedzieć na nowy klimat. Skoro w ostatnich latach tak bardzo rozpaczamy nad rosnącą liczbą wystąpień ze zgromadzeń, dlaczego nie potrafimy cieszyć się i dziękować za wielu, którzy wytrwali? W trudnym klimacie wytrwałość, często okupiona walką i cierpieniem, stanowiła dar, znak nadziei, resztkę Izraela, od której Pan może ponownie rozpocząć dzieło zbawienia.
Rzeczywiście, „w ostatnich latach, które przyniosły głębokie przemiany i wielkie niesprawiedliwości, nadzieje i rozczarowania, doniosłe osiągnięcia i gorzkie porażki, osoby konsekrowane zapisały wspaniałe karty ewangelicznej solidarności i heroicznego poświęcenia” (VC 90c). A jeżeli wierność wydaje się młodym pokoleniom szczególnie trudna, należy wzmocnić najpewniejsze elementy wsparcia, takie jak życie braterskie i znajomość Słowa Bożego przez modlitwę. I to nie tylko „dla nich”, ale „z nimi” i „wspólnie z nimi”.
PRZEDE WSZYSTKIM LECTIO I MISSIO
Jedna z bardziej widocznych zmian nastąpiła w sferze modlitwy, zwłaszcza wraz z wprowadzeniem Słowa Bożego, z odmiennym udziałem w Liturgii, z modlitwą Kościoła. Na strych trafiły wzniosłe obrzędy, zastąpione twardym chlebem, choć nie zawsze odpowiednio docenianym. Krążą w tej sprawie różne oceny, częściowe i subiektywne, od pesymistycznych, typu „dziś o modlitwie dużo się mówi, ale mało się modli”, do optymistycznych, jak „dziś mniej jest modlenia, a więcej modlitwy”.
Faktem pozostaje, że sfera modlitwy stanowiła jedną z kwestii delikatnych, najczęściej poruszanych i zmienianych. Zbliżenie do Słowa i celebracji liturgicznej to kroki naprzód, od których nie ma odwrotu. Stanowiły i będą stanowić prawdziwe ubogacenie…, jeżeli tylko ze Słowem będzie się obcować, a Liturgii nie sprowadzi się do rytualizmu.
Przede wszystkim obcowanie ze Słowem – które powinno być codzienne, regularne, metodyczne i przez modlitwę – rozpowszechniona już i znana lectio, jest przyczyną, w sprawie której odzywa się niepokojący dzwonek alarmowy. Mówimy bowiem często o lectio, ale unikamy jej pod byle pretekstem, choćby i błahym. Albo też sprowadzamy ją do pobieżnej lektury przed celebracją, albo staje się momentem refleksji służącym innym działaniom.
O tym, że ma być to „dla mnie”, pamięta się rzadko. I tak rośnie ryzyko, na jakie narażone jest wytrwanie żywe i żywotne. Bez rygorystycznie przestrzeganej codziennej lectio zwykle nie może być kwitnącego życia konsekrowanego. Porzucenie lub zaniedbanie lectio to początek porzucenia wielu rzeczy, a wierność jest coraz trudniejsza, aż wreszcie może stać się tylko opcją dodatkową.
Jeżeli chodzi o misję, szczyt zainteresowania tym tematem przypadł na lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy to dokonano ponownego odkrycia własnego charyzmatu, co przyczyniło się do ściślejszego określenia misji jako tej, która ma wyrażać charyzmat właśnie poddany nowej ocenie z perspektywy teologicznej i apostolskiej. W kolejnym dwudziestoleciu o misji co prawda nie zapominano, ale wewnętrzne trudności instytutów sprawiły, że stała się ona mniej pewna, mniej widoczna, mniej znacząca.
W wielu wypadkach misja musiała ulec dostosowaniu do mniejszej liczby zakonników, do na nowo ustalonych proporcji, do współpracy podejmowanej z osobami świeckimi, do trudności związanych z prowadzeniem zakonów, do obciążeń zbyt rozbudowanymi dziełami i innych czynników. Krótko mówiąc, problemy wewnętrzne silnie uwarunkowały sposób realizacji misji. Część z nas potrafiła pozytywnie wykorzystać to „nowe ubóstwo” życia konsekrowanego, inni natomiast wciąż jeszcze nie przeprawili się na drugą stronę rzeki albo kapitulują przed zbyt trudnym zadaniem.
Duże obciążenie zarządzaniem zakonami, związane między innymi ze zmniejszeniem się ich liczebności, przyniosło także ten skutek uboczny, że ograniczyło ilość czasu i energii, którą można poświęcić życiu duchowemu i życiu braterskiemu we wspólnocie – zjawisko nie bez znaczenia w perspektywie długoterminowej, mogące wręcz wywrzeć negatywne skutki dla samego znaczenia życia konsekrowanego.
Wśród propozycji ponownej fundacji i twórczej wierności rozgrywa się przyszłość misji wcale niemałej liczby instytutów. Wiele z nich ten trudny moment przeżywa w sposób zaangażowany i pogodny, „działając tak, jakby wszystko zależało od nich, i pozostawiając wyniki Panu Bogu, jakby wszystko zależało od Niego”, według maksymy świętego Ignacego.
PODSUMOWANIE
Obecne życie konsekrowane zdecydowanie różni się od tego, jakie było w czasach Perfectae caritatis. Sposób życia, ubiór, forma modlitwy, podejście do władzy, postawa wobec misji – te i inne elementy uległy zmianie i to często wyraźnej. Odmienne jest także pojmowanie i praktykowanie duchowości.
Ale czy staliśmy się w większym stopniu sługami Pana Boga, braćmi naszych braci, bardziej gorliwi w wypełnianiu misji? Od odpowiedzi na te pytania zależy także odpowiedź na inne, często padające: czy były to lata łaski czy niełaski?
Prawdopodobnie jednoznacznie stwierdzić tego nie można, choć pozostaje nadzieja: były to bowiem lata i niełaski, i łaski, świateł i cieni. Zawsze jednak okres ten może stać się źródłem światła, jeżeli ja, tu i teraz, postanowię być tym, kim jestem, będę chciał stać się sługą Pana Boga, bratem moich braci, by odpowiedzieć na moją misję dawania świadectwa miłości Bożej poprzez charyzmat mojego Instytutu.
Spoglądając na błędy przeszłości, ale przede wszystkim na heroicznych zakonników, którzy dają świadectwo poprzez wiele trudności wewnętrznych i zewnętrznych, wiedząc, iż mają do przekazania i kontynuowania cenne dziedzictwo, przygotowujemy się do budowania kolejnych lat, tak aby następny bilans był przynajmniej trochę lepszy, trochę bardziej dodatni. Przynajmniej trochę, ponieważ i ja z pewnością będę popełniać błędy.
Archiwum KWPZM