Żak Adam SJ, Zrozumieć biedę – obraz współczesnej Polski w okresie transformacji z PRL-em w tle

 

Adam Żak SJ

ZROZUMIEĆ BIEDĘ – OBRAZ WSPÓŁCZESNEJ POLSKI W OKRESIE TRANSFORMACJI
Z PRL-EM W TLE

Jasna Góra, 02 czerwca 2003 r.

 

Jeszcze kilka dni temu (24 maja 2003) na zjeździe Samoobrony mogliśmy usłyszeć stwierdzenie o tym, że za PRL-u byliśmy dziesiątą potęgą na świecie, a teraz jesteśmy w tyle. Świetlana przeszłość PRL-u pełni tu funkcję tła dla pozbawionej świateł teraźniejszości niepodległej Polski. Dla Gomułki i dla jego następców negatywnym tłem dla świateł i sukcesów realnego socjalizmu była niepodległa Polska. Przekonywano ludzi, że przed wojną Polska stała o krok nad przepaścią, a po wojnie – dzięki socjalizmowi – zrobiła duży krok naprzód. I w jednej, i drugiej ocenie PRL pełni funkcję raju – już to utraconego, już to zrealizowanego – a niepodległa Polska – druga i trzecia Rzeczpospolita – zbierała i zbiera jak najgorsze recenzje. To, jaka jest współczesna rzeczywistość niepodległej Polski, jest niewątpliwie ściśle związane z historią PRL-u, i żaden opis nie może od tego związku abstrahować. Nie wydaje się jednak, by ten związek można było opisać w języku propagandy klęski, podobnie jak wcześniej propaganda sukcesu niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Niemniej jednak nie jest łatwo określić ten związek, bowiem już na podstawowym poziomie percepcji sytuacji przez różne podmioty społeczne występują różnice, które stwarzają okazję do ogromnych uproszczeń w tworzeniu opisu aktualnej rzeczywistości polskiej, która jest niezwykle skomplikowana.

Jan Nowak Jeziorański w niedawnym urodzinowym wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego słusznie zwraca uwagę, że „w Polsce powstała wielka przepaść między elitami a resztą społeczeństwa. Elity cieszą się odzyskaną wolnością, ale czy wolnością może cieszyć się kobieta, która nie ma za co kupić dziecku obuwia na zimę? Czy wolnością może cieszyć się człowiek, który nie ma żadnych życiowych perspektyw?” Podczas gdy wielu z nas cieszyło się słusznie z obalenia cenzury, ze swobody podróżowania, ze zniesienia wiz, z wymienialności złotego, to w tym samym czasie rolnik nie mógł po godziwych cenach sprzedać wyprodukowanej przez siebie żywności, a robotnikowi zatrudnionemu wcześniej w pegeerach czy w przemyśle państwowym zajrzało w oczy widmo bezrobocia. Na bazie takiej różnicy w percepcji swojej sytuacji powstawała owa wspomniana przez Jana Nowaka Jeziorańskiego przepaść, która ułatwiła zaistnienie w przestrzeni społeczno-politycznej z jednej strony – populistom i demagogom, prącym do władzy, a z drugiej strony cynikom i nihilistom bez skrupułów.

Do zasypywania tej przepaści może i powinna się przyczynić „posługa myślenia”, która mądrze wesprze twórczą inicjatywę w społeczeństwie w taki sposób, by nowy kształt polskiej współczesności znajdował coraz to mocniejszy fundament w sumieniach ludzi. Już 15 stycznia 1993 r. podczas wizyty ad limina Jan Paweł II, mając przed oczyma rosnące wówczas szybko bezrobocie, przypominał, że „droga do rzeczywistej zmiany oblicza Polski przebiega przez serce każdego Polaka”, że „potrzebne są reformy strukturalne i ustawodawcze, ale w ostatecznym rozrachunku powodzenie tego procesu zależy od nawrócenia serca każdego poszczególnego Polaka i Polki”. Owo „nawrócenie serca” ma zaś bardzo wiele wspólnego z uświadomieniem sobie nie tylko moralnych zobowiązań wobec dobra wspólnego, ale również specyficznych deformacji, jakim uległy sumienia ludzi, żyjących przez dziesięciolecia w systemie, który te deformacje powodował i utrwalał. Bez prostowania tych deformacji, mających często charakter głębokich chorób i ran, niewielki skutek odniesie przypominanie moralnych zasad, dotyczących dobra wspólnego. Trzeba nam się zgodzić z celną diagnozą śp. ks. Józefa Tischnera, który stwierdził, że „ciągniemy za sobą choroby socjalizmu i jednocześnie zderzamy się z chorobami kapitalizmu”. Ta diagnoza dotyczy zarówno sumień, jak i struktur społecznych, wyrażających się w różnych mierzalnych wskaźnikach.

Mierzalne wskaźniki są przedmiotem analiz socjologów, którzy na ich podstawie stwierdzają, że państwo socjalistyczne, powołane do likwidowania nierówności społecznych, de facto zwiększało je2. Byłoby nieliczeniem się z realiami obarczenie jedynie reform rynkowych odpowiedzialnością za bezrobocie, jakby w swoich najostrzejszych i najtrudniejszych do przezwyciężenia formach nie wyłoniło się ono z tych warstw, które najsilniej były uwikłane w państwo opiekuńcze. Przykładem jakże wymownym jest tutaj sytuacja mieszkańców dawnych wsi pegeerowskich, w których opiekuńczy PGR – ziemia obiecana dla potomków dawnych robotników folwarcznych i wiejskich wyrobników – zdaniem badaczy zakonserwował subkulturę wiejskiej biedy3 i pozostawił ją w spadku trzeciej Rzeczpospolitej. To samo można powiedzieć o rozwarstwieniu dochodów ludności, które podobnie zresztą, jak i bezrobocie, jest jedną z pochodnych niskiego poziomu wykształcenia. Dość powiedzieć, jakie świadectwo dają o skutkach edukacji w PRL-u ONZ-owskie dane, dotyczące wtórnego czy funkcjonalnego analfabetyzmu (tzw. functional illiteracy), definiowanego jako brak zdolności do czytania i komunikowania. Ten brak dotyczy aż 42,6% populacji między 16 a 65 rokiem życia i jest bardzo niekorzystny w porównaniu z innymi krajami rozwiniętymi. Również dane dotyczące scholaryzacji odsłaniają smutne dziedzictwo PRL-u5. A jeśli wśród przyczyn obiektywnych radykalnego zwiększenia się ubóstwa w Polsce fachowcy wymieniają zacofanie polskiej gospodarki przed 1989 r., to bolesny w skutkach proces radykalnej transformacji jawi się jako jedyna droga, dająca nadzieję na poprawę sytuacji, co oczywiście nie może oznaczać pobłażliwego przymykania oczu na nowe choroby liberalnego kapitalizmu.

O tyle zaś, o ile diagnoza śp. ks. Tischnera – że „ciągniemy za sobą choroby socjalizmu i jednocześnie zderzamy się z chorobami kapitalizmu” – dotyczy sumień i serc, to trzeba powiedzieć bardzo pokornie i samokrytycznie, że możliwość przezwyciężenia starych i nowych chorób nie jest wcale prosta, bo „lekarz” musi równocześnie rozpoznać swoją własną chorobę i leczyć samego siebie. I jeśli członkinie i członkowie instytutów życia konsekrowanego mają się skutecznie włączyć w proces odrodzenia społecznego na poziomie formacji sumień i serc6, muszą być świadomi, że podlegają tym samym uwarunkowaniom, które zdeformowały np. percepcję rzeczywistości u ludzi. Myślę tu np. o długim doświadczeniu cenzury i autocenzury, o wpływie propagandy, deformującej obraz rzeczywistości i podsycającej nieufność, uprzedzenia i wrogości; o doświadczeniu przewrotności polityki i posługiwaniu się zdradą; o faktycznej przewadze postaw negacyjnych i konfrontacyjnych… To wyliczanie można by jeszcze kontynuować. Chodzi mi jednak głównie o przypomnienie podstawowej zasady, według której człowiek usiłujący zrozumieć sytuacje i czasy, w jakich żyje, i chcący na nie głęboko i trwale wpłynąć, musi koniecznie brać pod uwagę fakt, że on sam jest zanurzony w procesie, który próbuje zrozumieć, opisać i zmienić. Zastosowanie tej zasady w szeroko pojętym apostolstwie może się wyrazić w wolnym od moralizmu i pychy poczuciu wspólnoty losu z osobami, którym mamy służyć pomocą w otwieraniu się na tego, który jest Światłością sumień. Trzeba nam również stale liczyć się z faktem, że rzeczywistość, którą próbujemy zrozumieć i uświadomić sobie i innym, w której próbujemy pełnić posługę wobec ludzkich sumień, nie jest niezmienna, lecz bardzo szybko się rozwija.

W spadku po komunizmie i nie tylko

Z faktu, że komunizm został obalony, i to bez uciekania się do przemocy, nie wynika jeszcze, że wartości i postawy, które się do tego przyczyniły, są wyraźnie obecne w ludziach, budujących podwaliny nowego porządku społecznego i gospodarczego. Jan Nowak Jeziorański w cytowanym już wywiadzie powiada, iż z góry przewidywał, że „elity solidarnościowe długo nie utrzymają się na tak wysokim poziomie ideowym i moralnym, który postawiły sobie na początku lat osiemdziesiątych. Szlachetne zrywy nie trwają bez końca”7. Czy obniżenie poprzeczki ideowej i moralnej było tylko wynikiem długotrwałości i mozolności przemian? Wydaje się, że nie mniejszy udział w obniżeniu tej poprzeczki ma spustoszenie, jakie pozostawił w duszach ludzkich komunizm. Z drugiej strony budowanie nowego ustroju społecznego i gospodarczego przyniosło nowe uwarunkowania i zjawiska, które człowiek przeżywa jako destrukcyjnie działające zagrożenie dla siebie i swoich najbliższych.

Jakie są najpoważniejsze pozostałości z okresu komunistycznego, mające wpływ na to, że Polska AD 2003 – a właściwie człowiek w Polsce – ma tyle bolączek i bied, że w dużej mierze zapomniał o ideałach, które go ożywiały?8 Żeby to, co powiem, nie zabrzmiało jak osąd, lecz było próbą rozumienia sytuacji, warto sobie uświadomić, że doświadczenie, jakie nadal warunkuje sytuację człowieka w dzisiejszej Polsce, było doświadczeniem niesprawiedliwości.

Istotnym składnikiem tej niesprawiedliwości był zorganizowany wyzysk pracy, który upokarzał człowieka, pozbawiał go zdrowej ufności we własne możliwości i wpędzał w kompleksy wobec innych. Produkty, jakie wytwarzano, nie wytrzymywały konkurencji z Zachodem. Wkład nowych idei w produkt i w organizację pracy był coraz mniejszy. Zniesienie naturalnego związku, jaki istnieje między pracą i kapitałem, sprawiło, że wyzysk pracy przybrał rozmiary kolosalne. Człowiek przestał uczestniczyć w owocach swojej pracy, która nie zapewniała mu rozwoju i nadziei na lepsze jutro. Poprawa sytuacji w jakimś sektorze nie była wynikiem wyższej wydajności pracy i efektywności gospodarowania, ale wynikała z decyzji o charakterze politycznym, które przesądzały o koncentracji czy transferze środków. Wysiłek wydajnej i efektywnej pracy w takim kontekście stawał się bezsensowny. Odbijało się to bezpośrednio nie tylko na złej jakości pracy, lecz także na trudności podejmowania samodzielnych inicjatyw. Człowiek, który nie ma zdrowej ufności w swoje możliwości, nie jest panem samego siebie, lecz staje się cudzą własnością, w tym wypadku własnością państwa, które przejęło inicjatywę we wszystkich niemal dziedzinach. Trzeba o tym pamiętać również w działalności zakonów i instytutów. Może ona i powinna w sferze sobie właściwej przyczyniać się do przezwyciężania bezradności i odzyskiwania wiary we własne możliwości, do samokrytycznej oceny roszczeń i oczekiwań itd. Skutki wyzysku pracy w postaci niskiej wydajności są, jak się wydaje, „podstawową barierą w rozwoju gospodarczym państw postsocjalistycznych”9. Według danych z 1993 r. społeczna wydajność pracy w Polsce była prawie 9,5 razy niższa niż w Hiszpanii, 11 razy niższa niż w USA, 12 razy niższa niż w Niemczech, Francji czy Finlandii. Realizacja polityki pełnego zatrudnienia skutkowała obniżaniem wydajności pracy i faktycznie ukrywała potencjalne bezrobocie. Rewolucja naukowo-techniczna, która mogłaby uczynić pracę bardziej wydajną, pozostawała bardziej życzeniem niż rzeczywistością. To są tylko niektóre elementy kryzysu pracy, które pokazują, że rozwiązanie problemów niespotykanego wcześniej ubóstwa, rejestrowanego w okresie transformacji, ma również wiele wspólnego z odbudową etosu pracy. Odbudowa etosu pracy jest tym pilniejsza, że narastającemu bezrobociu towarzyszy gwałtowny wzrost liczby osób pobierających renty i emerytury. W 2000 r. na 100 osób pracujących przypadało około 62 rencistów i emerytów, wobec 44 w 1990 r. Liczba płacących składki w pozarolniczym systemie emerytalno-rentowym zmniejszyła się w latach 1990-2000 o 7,5%, podczas gdy liczba emerytów i rencistów w tym systemie wzrosła o 33,3%. Nie jest to jednak efekt starzenia się społeczeństwa, lecz rezultat niskiego wieku osób przechodzących na emeryturę. Średni wiek osób, którym przyznano emerytury w roku 2000, wynosił 57 lat, z tego 58,9 dla mężczyzn i 55,9 dla kobiet (wobec ustawowego wieku emerytalnego wynoszącego odpowiednio 65 i 60 lat)10. Czy nie jest to – oprócz ucieczki od bezrobocia – również w jakiejś formie ucieczka od pracy? Wydaje się, że brak pełnej akceptacji społecznej dla koniecznych przemian skrywa – obok zrozumiałych i obiektywnych motywów rozczarowania i niezadowolenia – również pewną niechęć do wymagania od siebie.

Zakres bezrobocia, które jest jednym ze skutków starego wyzysku pracy, rodzi nowe formy wyzysku człowieka pracy, na których zatrzymał się Jan Paweł II podczas homilii 2 czerwca 1997 r. w Legnicy: „Z sytuacją bezrobocia jest związane takie podejście do pracy, w którym człowiek staje się narzędziem produkcji, zatracając swą godność osobową. W praktyce zjawisko to przybiera formę wyzysku. Często przejawia się on w takich sposobach zatrudniania, które nie tylko nie gwarantują pracownikowi żadnych praw, ale zniewalają go poczuciem tymczasowości i lękiem przed utratą pracy do tego stopnia, że jest pozbawiony wszelkiej wolności w podejmowaniu decyzji. Wielokrotnie ów wyzysk przejawia się w takim ustalaniu czasu pracy, iż pozbawia się pracownika prawa do odpoczynku i troski o duchowe życie rodziny. Często też wiąże się z niesprawiedliwym wynagrodzeniem, zaniedbaniami w dziedzinie ubezpieczeń i opieki zdrowotnej. Wielokrotnie, szczególnie w przypadku kobiet, jest zaprzeczeniem prawa do szacunku dla osobowej godności”. Jeśli w poprzednim systemie człowiek pracy był traktowany jako własność państwa, to w obecnym stał się siłą roboczą, zależną od mechanizmów popytu i podaży. Zadanie odbudowy etosu pracy wymaga więc nie tylko budzenia wrażliwości sumień na niedostatek, na wszelkiego rodzaju niesprawiedliwość czy formy wyzysku jawnego lub zakamuflowanego, ale i ofiarnego współdziałania, aby praca odzyskała właściwą jej godność. Świadectwo na polu społecznym wymaga od ludzi Bogu poświęconych, by tego ducha solidarnego współdziałania popierali. Tworzenie nowych miejsc pracy to w nie mniejszym stopniu owoc tego właśnie ducha współdziałania, co odpowiednich warunków dla rozwoju przedsiębiorczości. W tym kontekście świat przedsiębiorców i świat pracy powinny znaleźć w ludziach Bogu poświęconych nie tylko proroków przestrzegających przed pokusami, piętnujących nadużycia i niesprawiedliwości, lecz przede wszystkim proroków przypominających i pomagających dostępnymi sobie środkami realizować pozytywną, integralną wizję pracy. Warto sobie i innym uświadamiać, jak wielki potencjał potrafi wyzwolić autentycznie przeżywana podmiotowość człowieka.

Innym składnikiem niesprawiedliwości było nadużycie języka, który przez dziesięciolecia służył nie tyle do komunikacji i do porozumienia się między ludźmi, co raczej był nadużywany do budowy kolosalnej iluzji. Świat, który był opisywany, nie odpowiadał rzeczywistości, lecz temu, jaki według ideologii „powinien” być. Praktyka cenzury ograbiła ludzi z możliwości aktywnego wpływania na bieg wydarzeń, z możliwości wolnej i przemyślanej reakcji na zdarzenia, i zaprzęgła tych samych ludzi do budowy iluzorycznego świata. Skoro informacja była manipulowana cenzurą, trudno było sobie wyrobić pogląd oparty na czymś więcej niż własne wąskie spostrzeżenia. Cenzura eliminowała zjawiska, których „nie powinno być” w społeczeństwach budujących socjalizm. Do takich zjawisk należało ubóstwo, za które dość powszechnie odpowiedzialność przypisuje się zmianom ustrojowym. Szersze zainteresowanie ubóstwem oraz jego pomiarem wymusiła opozycja solidarnościowa na początku lat osiemdziesiątych, a systematyczne badanie ubóstwa wyszło z „naukowego podziemia” dopiero wraz z rozpoczęciem procesu transformacji11. Kto dziś pamięta, że jednym z postulatów strajkowych z sierpnia 1980, przyjętych przez ówczesne władze komunistyczne, było zobowiązanie do systematycznego obliczania minimum socjalnego, które jest jedną z miar pomocnych w określaniu granicy niedostatku.

Wszystko to bardzo ograniczyło naturalną zdolność percepcji zjawisk społecznych, gospodarczych i międzynarodowych, które po zmianach ustrojowych okazały się ogromnie skomplikowane. Nie dziwi więc, że podejrzenia i lęki zastąpiły często argumentację. Przylepianie różnego rodzaju etykietek w sposób magiczny zastępuje konieczność rozumienia ludzi i sytuacji. Nadużycie mowy przez propagandę przeszkodziło w interioryzacji wielu wartości i wielu relacji, np. z ludami ościennymi czy z mniejszościami narodowymi lub religijnymi. Odbiciem tego stanu jest choćby aktualna debata europejska. Dochodzi do tego fakt, że mowa była narzędziem dialektyki. Dialektyka zaś – jak wiadomo – aby funkcjonować, musi znaleźć lub ustanowić przeciwieństwo. Jeśli nie jest ono widoczne, to tworzy je przez systematyczne podejrzenie, że jakieś wrogie postępowi siły pragną odwrócić (jedynie) słuszny proces historyczny. Teorie spiskowe znajdują tutaj swoje naturalne podłoże. Pozostałością tej dialektyki podejrzeń jest m. in. to, że budowanie pomostów ponad różnicami narodowymi, kulturalnymi, religijnymi, politycznymi itp. idzie z mozołem. Dialektyczne myślenie, w którym negacja odgrywa istotną rolę, ma bezpośredni wpływ na to, iż nawet ludzie Kościoła podkreślają raczej, że Kościół jest znakiem sprzeciwu. Mniej się mówi o tym, że jest on znakiem pojednania i miłości.

Łatwość w sięganiu po narzędzie negacji rzuca się ogromnie w oczy w polityce, gdzie zaistnienie często polega na znalezieniu wroga. Narzucony niesprawiedliwością sprzeciw pozostaje przyzwyczajeniem, utrudniającym rozwiązywanie rzeczywistych problemów w zmienionych warunkach. Czasem ma się wrażenie, że jedyną siłą również wielu chrześcijan stał się wyłącznie sprzeciw, negacja: negacja obcych, negacja pluralizmu, negacja wolności, negacja przeciwnika politycznego. Na tym podłożu negacji rozwija się niezgoda, kiełkuje tu czy tam nacjonalistyczne rozumienie narodowej tożsamości, sekciarskie i nietolerancyjne rozumienie świata, polityki, a nawet roli Kościoła. Jeśli prześledzić wypowiedzi Jana Pawła II, skierowane po 1989 r. do Polaków, to zwraca na siebie uwagę częste nawoływanie do zgody i do współpracy ze wszystkimi. Zrobiło karierę słynne powiedzenie papieskie o „szlachetnym różnieniu się”. Chciałbym tu przywołać niektóre fragmenty z papieskich przemówień do księży biskupów, będących w Rzymie z wizytą ad limina na wiosnę 1998 r. W przemówieniu do pierwszej grupy biskupów 16 stycznia 1998 Jan Paweł II wskazał na źródło podziałów: „Również w społeczeństwie polskim upadek systemu komunistycznego, opartego na walce klas, odsłonił mało widoczne dotąd bariery podziałów, zastarzałych nieufności i lęków, istniejących w sercach ludzi”. Kościołowi przypomniał, by budował „jedność na fundamencie przebaczenia i pojednania”. Przed formacją sumień postawił zadanie kształtowania „sumienia uzdolnionego do mądrego i odpowiedzialnego działania w służbie społeczeństwa, tak aby aktywność polityczna nie dzieliła”. I dalej: „Trzeba pomóc wiernym świeckim, aby w duchu jedności, przez uczciwą i bezinteresowną służbę we współpracy z wszystkimi, umieli zachować i rozwijać na płaszczyźnie społeczno-politycznej chrześcijańską tradycję i kulturę”.

Łagodzenie i rozwiązywanie problemów ubóstwa jest ściśle związane z troską o przezwyciężenie spadku po różnych formach stosowania dialektyki w praktyce społecznej. Duch dialogu i współpracy ze wszystkimi musi przeważyć nad duchem walki i konfrontacji, nad całym tym kompleksem spraw i postaw związanych z nadużyciem mowy, dialektyką podejrzliwości i duchem negacji, bo skala problemów do rozwiązania jest ogromna, a obudzona w narodzie skala twórczej inicjatywy – choć niemała – wymaga jednak stałej troski i wzmacniania. Myślę, że społeczeństwo ma prawo oczekiwać od osób Bogu poświęconych takiego umocnienia i przykładu.

Kolejnym czynnikiem, wpływającym wciąż jeszcze na sytuację człowieka w dzisiejszym społeczeństwie, był fakt długotrwałej kolektywizacji jednostki. Jej życie było podporządkowane korzyści kolektywu. Inicjatywa jednostki nie była dobrze widziana. Swoiście pojmowany kolektyw zyskiwał atrybuty nieomylności i nienaruszalności. Również Kościół zwracał się do wiernych bardziej jako do członków narodu niż do indywidualnych osób, połączonych różnorodnymi więzami. Tak czy inaczej, jednostka była podporządkowana zbiorowości i jej nadrzędnym interesom. Indywidualność była tłumiona.

Widzę bezpośredni związek między tym tłumieniem indywidualności a obecnym przesadnym indywidualizmem, który troskę o wzrost dobra wspólnego utożsamia z popieraniem „swoich”. Ta fałszywa praktyka sprawia, że ubodzy – z natury nieustosunkowani i nienależący do układów – jeszcze dotkliwiej przeżywają swoją sytuację jako opuszczenie i pozostawienie sobie. Otwiera się tu ogromne pole dla Kościoła, który przecież z definicji jest wspólnotą otwartą na wszystkich bez wyjątku ludzi. Byłoby jakimś dramatem, gdyby wspólnoty kościelne były miejscem takiego pielęgnowania „swojskości”, która wyklucza, odgradza lub utrwala marginalizację społeczną. Zakony mogą pełnić rolę katalizatora rozwoju takich właśnie wspólnot kościelnych, gdzie ubodzy będą się czuli u siebie i gdzie będą mogli doświadczyć braterstwa, porady, duchowego i emocjonalnego wsparcia oraz konkretnej pomocy w aktywnym podejściu do swojej sytuacji. Najmniejsze szanse w przezwyciężeniu ubóstwa mają ludzie młodzi, dlatego nieraz zwykłe świetlice środowiskowe, dające możliwość np. korepetycji z języka obcego, uczestnictwa w zajęciach sportowych czy zwykłej pomocy w odrabianiu lekcji, mogą być punktem zwrotnym w doświadczeniu socjalizacji, opartej na zasadzie bezinteresowności.

Biednemu zawsze wiatr w oczy

Jeśli przekonanie o konieczności reform było dość powszechne, to wyobrażenie o kosztach transformacji było na początku – jak się to wkrótce okazało – dość naiwne. Wydawało się bowiem wielu – w tym także odpowiedzialnym politykom – że Polska w krótkim czasie będzie w stanie nadrobić straty, a sytuacja bytowa ludności się poprawi. Tymczasem rzeczywistość okazała się o wiele bardziej złożona.

Z jednej strony raport Rządowego Centrum Studiów Strategicznych pt. „Transformacja społeczno-gospodarcza w Polsce”, opublikowany w lipcu 2002 r., mógł podsumować, że w Polsce „głębokie reformy przyniosły lepsze wyniki gospodarcze niż w innych krajach przechodzących transformację”. Przytoczone dane są imponujące: „W 2001 r., w porównaniu z 1989 r., Polska osiągnęła wzrost PKB o prawie 34%, podczas gdy Słowenia o ponad 14%, Słowacja o ponad 6%, Czechy o ponad 2%, a pozostałe kraje jeszcze nie osiągnęły poziomu z 1989 roku”. Rzeczywiście, w porównaniu z tymi ostatnimi krajami, które nie osiągnęły poziomu PKB z 1989 r., nasz kraj – nawet przy porównaniach gołym okiem – prezentuje się bardzo korzystnie. Równocześnie jednak nadal poziom gospodarczy Polski odbiega znacznie od poziomu krajów najmniej zamożnych UE. „PKB w przeliczeniu na 1 mieszkańca (liczony wg parytetu siły nabywczej walut) (…), wyniósł w Polsce w 2000 r. prawie 9 tys. USD i stanowił zaledwie 55% poziomu Grecji, 47% poziomu Hiszpanii i 38% przeciętnej krajów UE”12.

Zaskakujące są dane, dotyczące zagospodarowania materialnego gospodarstw domowych. Dane te wskazują, że przez cały dotychczasowy okres transformacji (1990-2001) intensywnie rósł standard wyposażenia mieszkań w dobra trwałego użytku mimo spadku dochodów realnych licznych grup ludności w pierwszym okresie transformacji. Najszybsze tempo wymiany tych dóbr przypadało na lata 1990-1991, gdy dochody systematycznie spadały! Następnie – gdy dochody były zamrożone (1991-1994) lub gdy od 1995 zaczęły rosnąć, odzyskując stopniowo straty – wyraźnie wzrosły zakupy towarów bardziej luksusowych oraz takich, które dopiero pojawiły się na rynku. „Ewenementem na skalę europejską” raport określa „wzrost sprzedaży samochodów osobowych z 333 tys. w 1995 r. do 603 tys. w 1997 r. i 620 tys. w 1999 roku”13. Generalnie w latach 1991-2001 tempo spożycia indywidualnego było szybsze niż PKB (średnio 4,7%-3,4%)14. Bardzo interesujące są dane, dotyczące dochodów ogółu gospodarstw domowych. W latach 1993-2000 realne dochody ogółu gospodarstw domowych zwiększyły się średnio o 22%15, mimo że tylko w latach 1995-1997 mieliśmy do czynienia z przyspieszonym wzrostem gospodarczym.

Z drugiej strony: jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Okazuje się, że dane uśrednione, poddane bliższej analizie, odsłaniają obraz napięć z obszarami ubóstwa, wobec których polityka społeczna i gospodarcza państwa zdaje się dreptać w miejscu. Oto kilka istotnych uzupełniających danych.

Wdrażanie gospodarki rynkowej urealniło wszystko, co jest związane z ludzką pracą, np. zapotrzebowanie na określone kwalifikacje, zarówno geograficznie, jak i ilościowo, mobilność zawodową i przestrzenną, organizację pracy, poziom techniczny narzędzi pracy, dyspozycyjność kapitału (zadłużenie), zdolność przystosowania się do popytu i do konkurencji oraz wiele innych czynników. Zweryfikowało też od razu (w sumie niewielkie) możliwości państwa w sferze polityki socjalnej. Bardzo szybko efektem zmian było bezrobocie oraz „żywiołowy proces materialnego rozwarstwiania się społeczeństwa”16. Jeśli chodzi o bezrobocie, jest ono pochodną zarówno zacofanej struktury gospodarki i zatrudnienia, jak i szybkich zmian, zachodzących w tej strukturze. Nastąpiło spore przesunięcie zatrudnienia z sektora przemysłowo-budowlanego do sektora usług. Stabilnie wysokie zatrudnienie w rolnictwie (28,5% w 2000 r.) faktycznie ukrywa ogromnych rozmiarów bezrobocie. Poziom wykształcenia na wsi jest bardzo niski: ponad połowa ludności wsi posiada jedynie wykształcenie podstawowe lub niższe i w rezultacie mieszkańcy wsi mają mniejsze szansę na znalezienie pracy, zwłaszcza poza rolnictwem. W sektorze publicznym stale zmniejszała się liczba pracujących (w latach 1991-2001 o 4,6 mln osób). W tym samym czasie sektor prywatny stworzył 3,2 mln miejsc pracy. Sytuację na rynku pracy pogorszył fakt, że w okresie transformacji liczba ludności w okresie produkcyjnym powiększyła się o ok. 2 mln osób. Wzrost ten byłby jeszcze większy, gdyby nie wspomniane już wyżej masowe przechodzenie na wcześniejszą emeryturę. Występuje znaczne zróżnicowanie rozmiarów i natężenia bezrobocia w przekroju regionalnym. Dysproporcje w tym zakresie zwiększały się praktycznie w całym okresie transformacji. Dotyczy to szczególnie rolniczych regionów północnej Polski, gdzie walka z bezrobociem jest zadaniem niezwykle trudnym. Bezrobocie w Polsce jest dla 40% bezrobotnych mężczyzn i 50% bezrobotnych kobiet plagą długotrwałą (bezskuteczne poszukiwanie pracy przez ponad rok!). Wśród bezrobotnych długookresowych 29% to ludzie młodzi w wieku do 24 lat. Stopy bezrobocia są silnie zróżnicowane w poszczególnych grupach wiekowych. Najwyższe występują w grupach najmłodszych! Ludzie młodzi, wchodzący dopiero na rynek pracy, mają duże trudności ze znalezieniem zatrudnienia. Pod koniec 2001 r. stopa bezrobocia w grupie młodzieży do 24 lat ponad 2,2-krotnie przekraczała przeciętną i wynosiła powyżej 41%, zaś udział tej grupy wśród ogółu bezrobotnych wynosi ok. 30%. Utrzymujące się wysokie bezrobocie młodzieży stanowi najbardziej niepokojący obszar bezrobocia w Polsce. Wspomnieć jeszcze trzeba o związku bezrobocia z niskimi kwalifikacjami, czyli niedostatecznym wykształceniem. W końcu 2001 r. ok. 70% bezrobotnych posiadało wykształcenie niższe od średniego, zaś osoby z wykształceniem wyższym stanowiły niewiele ponad 3% wszystkich bezrobotnych. Z danych o bezrobociu wynika, że szkolnictwo zawodowe nie przygotowuje do potrzeb rynku pracy. Najwyższy udział w ogólnej liczbie bezrobotnych – aż 37% – miały osoby z wykształceniem zasadniczym zawodowym. Rozziew między małą ilością nowych miejsc pracy i dużym popytem na pracę obrazuje ryzyko bezrobocia. Lęk przed bezrobociem sprawia, że osoby z wykształceniem średnim lub wyższym przyjmują pracę na stanowiskach wymagających niższych kwalifikacji oraz godzą się na niższe płace czy na bezpłatne staże. Osobnym zagadnieniem do omówienia byłaby polityka państwa w zakresie dotyczącym pracy i zwalczania bezrobocia. Zwracają uwagę dwa fakty. Po pierwsze – rozwój aktywnych programów na rynku pracy miał miejsce po roku 1996, co wraz z wysokim wzrostem gospodarczym przyczyniło się do spadku bezrobocia. Niestety, od 1998 r. liczba uczestników programów aktywnych systematycznie spada, mimo iż bezrobocie rośnie. Po drugie – w drugiej połowie lat 90. obniżył się znacznie odsetek bezrobotnych uprawnionych do pobierania zasiłku. W końcu 2001 r. odsetek grupy bezrobotnych bez prawa do zasiłku zwiększył się z 45% w końcu 1995 r. (1080 tys.) do 80% (2491 tys.). Przy czym pamiętać należy, że zasiłek to 27-37% przeciętnego wynagrodzenia! Oznacza to pogarszającą się sytuację materialną ogromnej rzeszy bezrobotnych.

W całym okresie transformacji rosła systematycznie rozpiętość między dochodami różnych grup gospodarstw domowych oraz rozszerzał się zasięg ubóstwa. Tych trendów nie powstrzymał również przyspieszony wzrost gospodarczy w latach 1995-1997. „Do czasu osłabienia gospodarki i zahamowania tempa wzrostu przeciętnych dochodów w 1998 r. szybko poprawiała się pozycja dochodowa gospodarstw domowych osób pracujących na własny rachunek poza rolnictwem, pozycja rodzin pracowników na stanowiskach nierobotniczych oraz emerytów. Wyraźnemu pogorszeniu uległa pozycja gospodarstw rolników i pracowników użytkujących gospodarstwo rolne (dysparytet dochodów rolniczych wobec dochodów pracowniczych wynosił w 1998 r. około 40%). W całym okresie lat 90. utrwaliła się najniższa pozycja osób utrzymujących się z rent inwalidzkich oraz innych niezarobkowych źródeł, w tym zasiłku dla bezrobotnych i świadczeń socjalnych”. Uśrednione dane, dotyczące poszczególnych grup gospodarstw, ukrywają wzrost zróżnicowań wewnątrzgrupowych. Dla przykładu w roku 2000 i 2001 w grupie gospodarstw pracowniczych przeciętny dochód rozporządzalny 20% najzamożniejszych był 5-krotnie wyższy niż 20% osób najbiedniejszych w tej grupie. Podobne rozwarstwienie obserwuje się w gospodarstwach emerytów i rencistów: przeciętny dochód rozporządzalny 20% najzamożniejszych w tej grupie był w roku 2001 4,2-krotnie wyższy niż przeciętny dochód 20% osób najbiedniejszych. Według danych GUS z czerwca 2002 r. w gospodarstwach ogółem 20% osób znajdujących się w najlepszej sytuacji dochodowej dysponowało w 2001 r. ponad 40% dochodów całej zbiorowości gospodarstw domowych, podczas gdy 20% osób pozostających w sytuacji najgorszej – ok. 7% (w 2000 r. odpowiednio 42% i 6,5%). Budżety rodzin najuboższych są najbardziej obciążone wydatkami na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb, czyli na żywność i na stałe opłaty mieszkaniowe. Możliwość przeznaczenia środków np. na edukację dzieci – zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych – jest bardzo niewielka, co w dużym stopniu zapowiada utrwalenie się zakresu ubóstwa, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę wzrost kosztów podręczników, pomocy szkolnych, a także dojazdów czy ewentualnego zakwaterowania. Według danych GUS w 2002 r. poziom przeciętnych miesięcznych wydatków 20% osób o najwyższych dochodach w gospodarstwach ogółem był 3,9-krotnie wyższy od poziomu wydatków 20% osób o najniższych dochodach.

Jeśli chodzi o zasięg ubóstwa, to niech wystarczą tylko sumaryczne dane. Z badań budżetów domowych wynika, że w 2001 r. ok. 57% osób (w roku 2000 – 53,8%) żyło w rodzinach, w których poziom wydatków był niższy od minimum socjalnego17, przyjętego za granicę strefy niedostatku. W tym samym 2001 r. ok. 9,5% osób (w r. 2000 – ok. 8%) żyło w gospodarstwach domowych, w których poziom wydatków był niższy od minimum egzystencji18. Ważnym wskaźnikiem jest wskaźnik głębokości ubóstwa. Poziom wydatków gospodarstw ze sfery poniżej minimum socjalnego w 2001 r. był niższy o 34% od poziomu przyjętego za minimum socjalne. Dla sfery ubóstwa skrajnego poziom wydatków był niższy o 19% od minimum egzystencji, przyjętego za granicę tej sfery ubóstwa.

Warto jeszcze uświadomić sobie, że ubóstwo dotyka najbardziej bezrobotnych i ich rodziny. Niskie wykształcenie i wielodzietność są stałymi korelatami ubóstwa, niezależnie od stosowanej miary ubóstwa. Dość powiedzieć, że wyższe wykształcenie praktycznie całkowicie odsuwa zagrożenie ubóstwem skrajnym. Ubóstwem względnie często zagrożeni są ludzie młodzi, w tym dużo częściej – dzieci, głównie z rodzin wielodzietnych i niepełnych. W 2001 r. ok. 14% osób do lat 19 żyło w gospodarstwach domowych, w których poziom wydatków był niższy od minimum egzystencji. Perspektywa poprawy sytuacji dzieci i młodzieży z rodzin ubogich wydaje się mało realna, bo to przecież warunki finansowe decydują w dużym stopniu o dostępie do edukacji. Ubóstwo rodzin wielodzietnych jest jedną z najważniejszych barier rozwoju młodych ludzi. Dane dotyczące zasięgu ubóstwa odzwierciedlają również różnice w poziomie rozwoju społeczno-gospodarczego między miastem a wsią oraz między poszczególnymi regionami. Na wsi poniżej granicy minimum egzystencji żyło w 2001 r. ok. 15% osób, w miastach – ok. 6% (w tym w dużych miastach powyżej 500 tys. mieszkańców – 2%, a w miastach do 20 tys. – ok. 10%). Do najbardziej zagrożonych ubóstwem należą województwa: świętokrzyskie, warmińsko-mazurskie, podkarpackie, lubelskie. W tych województwach sytuacja na rynku pracy jest też najcięższa.

Te pobieżnie tylko zrelacjonowane dane, zaczerpnięte z publikacji GUS i z raportów Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, obrazują ogromne koszty transformacji i związaną z nimi dwuznaczność procesu przemian. Co może ten proces ujednoznacznić tak, aby nadzieja na zwiększanie się udziału w niewątpliwych dobrodziejstwach przemian mogła się zakorzeniać u coraz większej liczby ludzi? Jaki może i powinien być udział Kościoła, a zwłaszcza osób Bogu poświęconych, w tym zakorzenianiu się nadziei?

Nadzieja przeciw rozczarowaniu

Potrzeba nam przede wszystkim pogłębienia przekonania, że wspólnoty kościelne, że osoby Bogu poświęcone mają ogromną rolę do spełnienia w sytuacji pogłębiania się ubóstwa i poszerzania jego obszarów. Tym, co może i powinno proces transformacji ujednoznacznić, jest miłość i solidarność społeczna, przekładana nie tylko przez państwo na konkretne działania!

Dla wielu ludzi w społeczeństwach postkomunistycznych przemiany są związane z lękiem i brakiem poczucia bezpieczeństwa. Wiele negatywnych zjawisk, jakie „nagle” zaistniały, wywołuje wrażenie, że zło zdominowało ten świat. Zachwiały one również dotychczasową pewnością w pojmowaniu roli Kościoła. Miłości i solidarności społecznej nie wesprą całą mocą swojej wiary i nadziei ludzie Kościoła, którzy z lęku przed wyzwaniami stają się nostalgiczni za przeszłością, kiedy to dzięki warunkom zewnętrznym wszystko wydawało się prostsze; którzy podtrzymują w ludziach oczekiwanie, że istnieją proste rozwiązania dla bardzo skomplikowanych sytuacji. Takie postawy sprzeciwiają się wierze, paraliżując zdolność rozeznawania i sprzyjając ideologizacji wiary i społecznego nauczania Kościoła.

Trzeba również wspierać w naszym społeczeństwie zdrowego ducha samokrytycznego. Wydaje się bowiem, że u podstaw parcia do przełomu i do reform, również u podstaw krytyk i niezadowoleń obecnych w społeczeństwie, nie leżą tylko wielkoduszne motywy idealne. Trudno jest czasem dopatrzyć się w roszczeniach, obecnych w różnych grupach społecznych, tylko pragnienia i łaknienia sprawiedliwości. Trzeba realistycznie powiedzieć, że za wieloma słowami o słusznej sprawie kryje się zwyczajne pragnienie konsumpcji na wyższym poziomie. Dobra upragnione, ale nieposiadane jeszcze, stają się swoistym bożkiem, który usuwa Boga w cień. Sytuacja nie rozwija się wcale pod wpływem pragnienia zrealizowania ideałów sprawiedliwości i solidarności społecznej oraz systemu zabezpieczającego ludzkie prawa, lecz pod wpływem egoizmów indywidualnych i grupowych, pod wpływem źle skrywanej lub otwartej żądzy władzy czy wreszcie zwykłego ludzkiego wygodnictwa.

Fundamentalne wartości, które inspirowały pokojową rewolucję i wejście na drogę radykalnych przemian ustrojowych, są również zagrożone przez konsumizm. Z nim samokrytycznie musi się mierzyć wszelkie działanie, podejmowane dla umacniania nadziei w sercach ludzi. Nadzieja może i powinna być bowiem budowana na realnym spojrzeniu na naturę ludzką, by unikać pułapki mentalności roszczeniowej, napędzanej zazdrością i pseudonadzieją na wyższą konsumpcję. Pomoc ludziom, by się obronili przed manipulacją ich rozczarowaniami przez zwiększanie oczekiwań, stanowi z pewnością część tej służby wobec wolności, do jakiej jest powołany Kościół. Ta, jak każda zresztą pomoc ubogim, wymaga dużej delikatności, by nie były to „homilie najedzonych”, którzy pouczają głodnych na temat korzyści z poszczenia.

Głos ludzi Kościoła, jakimi są osoby Bogu poświęcone, musi być wsparty świadectwem indywidualnego i wspólnotowego ubóstwa i prostoty, aby być wolnym proroczym głosem, który nie przepowiada katastrofy, lecz głosi, że dehumanizujący rozwój społeczny i gospodarczy nie jest żadnym fatum nie do uniknięcia. Styl naszego życia, styl życia Kościoła musi potwierdzać, że jest możliwa wolność, która jest czymś więcej niż tylko oporem czy sprzeciwem, a więc która jest wolnością ku większemu dobru, ku dobru wspólnemu.

Przy całym niebezpieczeństwie konsumizmu nie możemy przeoczyć faktu, że dla szerokich rzesz ubogich jest to konsumizm pragnień. Trudności materialne – jak to widzieliśmy – mają rozmiary bardzo poważne. Nadzieja na szybką poprawę materialnej sytuacji ustąpiła miejsca rozczarowaniu. Jesteśmy społeczeństwem rozczarowanym brakiem zaspokojenia pragnienia zwiększonej konsumpcji dóbr. Rozczarowanie jest tym dotkliwsze, że pełne sklepy zbyt wielu ludziom przypominają ciągle o niemożności zaspokojenia pragnień nawet w skromnym zakresie. To rozczarowanie jest o tyle poważnym zagrożeniem, że większości brak rozeznania w stopniu skomplikowania nowoczesnej ekonomii. Stan rozczarowania odciąga uwagę od konieczności uzdrowienia samej pracy, osłabia motywację do poświęcenia się na rzecz dobra wspólnego, pobudza i utrwala niedobrą solidarność przeciw innym, czyli w gruncie rzeczy zbiorowy egoizm.

Stąd wydaje mi się bardzo ważną rzeczą, by wspólnoty kościelne współtworzyły środowisko społeczne, aktywnie wspomagające wypełnianie przestrzeni społecznej autentycznymi, solidarnymi relacjami międzyludzkimi oraz inicjatywami budującymi wspólnotę.

Wolność w naszym społeczeństwie często wyraża się w ucieczce od wspólnoty, od odpowiedzialności i zaangażowania. Ustąpił ucisk i objawiło się nieprzygotowanie do życia w nowych warunkach; okazało się, że nasz dotychczasowy horyzont pojmowania wielu zjawisk jest niewystarczający. Sama wolność staje się dla wielu źródłem trudności i dezorientacji, ujawniającej słabe fundamenty własnych przekonań. W odruchu obronnym dają o sobie znać pokusy rozwiązań iluzorycznych. Innymi słowy, wolność w każdej dziedzinie okazuje się bardziej skomplikowana i wystawia na próbę wszystkie dotąd stosowane kryteria korzystania z wolności.

Trudność użycia wolności i jej zagrożenia należą do największych wyzwań dla ludzi wierzących. Chodzi o to, by wspólnota Kościoła stawała się przestrzenią, w której człowiek uczestniczący w procesie transformacji czyniłby to nie jak ofiara, lecz jak podmiot. Zmianę roli Kościoła w odniesieniu do wolności określił Papież, gdy 9 czerwca 1991 r. powiedział do biskupów polskich, że „w poprzednim układzie Kościół bronił człowieka przed systemem”, czyli „stwarzał przestrzeń, w której człowiek i naród mógł bronić własnych praw”; teraz zaś rolą Kościoła jest stworzenie przestrzeni, gdzie „człowiek mógłby się bronić przed sobą samym, tzn. przed złym użyciem wolności i przed ryzykiem zmarnowania historycznej szansy dla narodu”. Ta zmiana roli Kościoła właśnie w odniesieniu do wolności wyznacza ramy dla praktykowania solidarnej miłości społecznej.

Kiedyś wysiłkom Kościoła na drodze do wyzwolenia zapewniała skuteczność identyfikacja z Kościołem i podporządkowanie się mu, płynące z zaufania do jego historycznej mądrości. Dziś pośród ogromnego zróżnicowania społecznego i pluralistycznej oferty nie wystarczy identyfikacja oparta na historycznym doświadczeniu. Dziś potrzeba wiarygodności, której fundamentem będzie owo „przodowanie w miłości”19, wyrażające się nie tylko w troskliwej opiece duszpasterskiej, otaczającej ubogich, lecz także w wielorakiej pomocy, bez której nie będą oni w stanie sami sobie i swoim najbliższym pomóc w odmianie swego losu.

Bibliografia

Dokumenty polskich biskupów

Chrapek Jan, Tylko miłość się liczy… List pasterski biskupa radomskiego na temat biedy i ubóstwa, Wielki Post Roku 2000. W internecie: http://www.jezuici.krakow.pl/centrum/txt/chrapek_milosc.htm

Zimoń Damian, Kościół katolicki na Śląsku wobec bezrobocia, 19.03.2001. W internecie: http://www.episkopat.pl/dokumenty/bezrobocie1.html

Publikacje

Korzeniewska Katarzyna i Tarkowska Elżbieta (red.), Lata tłuste, lata chude… Spojrzenie na biedę w społecznościach lokalnych, IFiS PAN, Warszawa 2002.

Mielec Bogusław, Bieda i bogactwo, [w:] Andryszczak Piotr (red.), Chrześcijanin wobec zagadnień społecznych, Wyd. Św. Stanisława BM Archidiecezji Krakowskiej, Kraków 2002, s. 97-117.

Pollok Artur, Ubóstwo jako problem społeczny. Istota przyczyny, pomiar, [w:] Biuletyn Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, cz. 1: nr 2, marzec 2001 (dostępny w internecie pod adresem: http://www.pte.pl/biuletyny/2_2001/pro2.htm); cz. 2: nr 3, maj-czerwiec 2001 (w internecie pod adresem: http://www.pte.pl/biuletyny/3_2001/pro2.htm).

Tarkowska Elżbieta, Ubóstwo w byłych PGR-ach. W poszukiwaniu dawnych źródeł nowej biedy, [w:] Kultura i Społeczeństwo nr 2, 1998.

Tarkowska Elżbieta (red.), Zrozumieć biednego. O dawnej i obecnej biedzie w Polsce, IFiS PAN, Warszawa 2000.

Zagórski Z., Społeczeństwo Polski współczesnej. Strukturalne konsekwencje reglamentacji, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1993, Socjologia VIII.

Zalewska Danuta, Ubóstwo. Teorie, badania. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1997.

Zuziak Władysław, Problem bezrobocia, [w:] Andryszczak Piotr (red.), Chrześcijanin wobec zagadnień społecznych, Wyd. Św. Stanisława BM Archidiecezji Krakowskiej, Kraków 2002, s. 84-96.

Raporty

Lucyna Deniszczuk, Obszary ubóstwa w Polsce, [w:] Raport o rozwoju społecznym. Polska 1995, s. 189. W internecie pod adresem: http://www.unic.un.org.pl/nhdr/1995/index.php

Raport ONZ o rozwoju społecznym. Polska w drodze do globalnego społeczeństwa informacyjnego. W internecie 21.11.2002 na stronie: http://www.undp.org.pl/nhdr/ Raport Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, Transformacja społeczno-gospodarcza w Polsce, Warszawa, lipiec 2002 r. W internecie pod adresem: http://www.rcss.gov.pl/nowosci.html

Raport Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, Sfera społeczna w okresie transformacji. Zjawiska i tendencje. Warszawa, kwiecień 2002 r. W internecie pod adresem: http://www.rcss.gov.pl/sfera.pdf.

Przypisy

  1. Nie mamy święta Trzeciej RP. Z Janem Nowakiem Jeziorańskim rozmawiają Andrzej Brzeziecki i Marek Zając. TP nr 20, 18 maja 2003, s. 5.
  2. Por. Danuta Zalewska, Ubóstwo. Teorie, badania. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1997, s. 32. Z. Zagórski, Społeczeństwo Polski współczesnej. Strukturalne konsekwencje reglamentacji. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1993, Socjologia VIII, m. in. s. 40 n. oraz 66 n.
  3. Por. Elżbieta Tarkowska, Ubóstwo w byłych PGR-ach. W poszukiwaniu dawnych źródeł nowej biedy, [w:] Kultura i Społeczeństwo nr 2, 1998; Elżbieta Tarkowska (red.), Zrozumieć biednego. O dawnej i obecnej biedzie w Polsce, IFiS PAN, Warszawa 2000; Katarzyna Korzeniewska i Elżbieta Tarkowska, Lata tłuste, lata chude… Spojrzenie na biedę w społecznościach lokalnych, IFiS PAN, Warszawa 2002.
  4. Raport o rozwoju społecznym, Polska w drodze do globalnego społeczeństwa informacyjnego. W internecie 21.11.2002 na stronie: http://www.undp.org.pl/nhdr/
  5. Polska kształciła 53% młodzieży na poziomie średnim i 9,5% na wyższym. Tylko 96% dzieci uczęszczało do szkoły podstawowej. Kraje wysoko rozwinięte kształcą na poziomie średnim ponad 70%, a na poziomie wyższym 30-33% grup wiekowych. Dane dotyczące scholaryzacji uległy w niepodległej Polsce znacznej poprawie. Poziom scholaryzacji za rok 1995/96 wynosił według Rocznika Statystycznego 1996: wykształcenie podstawowe – 99%, średnie – 86,4%, policealne – 4,6%, wyższe – 22,3%.
  6. Za jedno z najważniejszych zadań Kościoła w dziedzinie kształtowania świata pracy Jan Paweł II uznał 14 czerwca 1999 r. „pełne delikatności i dyskrecji kształtowanie ludzkich sumień, tak aby budzić wrażliwość wszystkich na te problemy. (…) Świat pracy potrzebuje ludzi prawego sumienia. Świat pracy oczekuje od Kościoła posługi sumienia”.
  7. Zob. przypis 1.
  8. W tych rozważaniach wykorzystuję niektóre myśli, zawarte w moim artykule Chrześcijanie z Europy Wschodniej a sprawiedliwść społeczna, [w:] Przegląd Powszechny 10/91, s. 47-55.
  9. D. Zalewska, dz. cyt., s. 54.
  10. Por. Raport Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, Transformacja społeczno-gospodarcza w Polsce, Warszawa, lipiec 2002 r., s. 250. Raport znajduje się w internecie pod adresem: http://www.rcss.gov.pl/nowosci.html
  11. Zob. Artur Pollok, Ubóstwo jako problem społeczny. Istota – przyczyny – pomiar (cz. 1), [w:] Biuletyn Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, nr 2, marzec 2001 (dostępny w internecie pod adresem: http://www.pte.pl/biuletyny/2_2001/pro2.htm). Lucyna Deniszczuk, Obszary ubóstwa w Polsce, [w:] Raport o rozwoju społecznym. Polska 1995, s. 189 (dostępny w internecie pod adresem: http://www.unic.un.org.pl/nhdr/1995/index.php).
  12. Dz. cyt. Raport RCSS, Transformacja społeczno-gospodarcza w Polsce, s. 305.
  13. Tamże, s. 248-249.
  14. Tamże, s. 243.
  15. Tamże, s. 245.
  16. Raport Rządowego Centrum Studiów Strategicznych. Sfera społeczna w okresie transformacji. Zjawiska i tendencje, Warszawa, kwiecień 2002, s. 38.
  17. Minimum socjalne to taka zawartość konsumowanego koszyka dóbr i usług, która zapewnia zaspokojenie podstawowych potrzeb w takim zakresie, aby nie nastąpiło zakłócenie prawidłowego funkcjonowania człowieka w społeczeństwie.
  18. Minimum egzystencji określa zawartość konsumowanego koszyka dóbr i usług, która ma gwarantować biologiczne przeżycie i nie stwarza warunków do aktywnego uczestnictwa w procesach społecznych.
  19. Wyrażenie zaczerpnięte z przemówienia Jana Pawła II do drugiej grupy biskupów polskich z wizytą ad limina w Rzymie z 2 lutego 1998

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

2003.06.02-04 – PROGRAM SYMPOZJUM

Wuwer Arkadiusz Ks., Zaangażowanie osób konsekrowanych na rzecz bezrobotnych

Kowalczyk Józef Abp, Świętość polega na naśladowaniu Chrystusa. Homilia