1977.08.14 – Niepokalanów – Krzew gorejący w Niepokalanowie. Kazanie z okazji 50-lecia założenia klasztoru

 
Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski

KRZEW GOREJĄCY W NIEPOKALANOWIE.
KAZANIE Z OKAZJI 50-LECIA ZAŁOŻENIA KLASZTORU  

Niepokalanów, 14 sierpnia 1977 r.

 

Eminentissime Principe Cardinale Mario Nasalli Rocca di Corneliano, umiłowani biskupi, rodzino zakonna św. Franciszka, kapłani, drogie dzieci Boże!

Gdy w tej chwili stoimy na terenie, który przed pięćdziesięciu laty był jeszcze pustkowiem, gdy tłoczymy się w tej dużej, ale dziś już małej świątyni, widzimy, jak dobry Bóg sam wyznacza drogi dla chwały swojej, okazywanej Mu przez ludzi. Gdy w pamiętnym dniu sierpniowym 1927 roku stanęła tutaj gromadka pokornych franciszkanów, nikt nie myślał, że rozwój Niepokalanowa będzie tak szybki. Nikt nie przewidywał, że wkrótce miejsce to stanie się terenem, do którego dążyć będą serca, myśli i nadzieje, ożywione żywą wiarą, głęboką miłością i wzrastającym nieustannie w naszej ziemi oczekiwaniem dzieł Bożych.

Niepokalanów – gorejący krzew miłości

Przed chwilą lektor, zwiastun Dobrej Nowiny, przypomniał słowa Chrystusa o największej miłości, którą człowiek może okazać na ziemi, gdy życie swoje oddaje za braci. Czy wtedy, gdy zakonnik Maksymilian Maria stanął tutaj, na terenie zwanym ówcześnie Teresin, myślał on już o wykonaniu tego programu? Możliwe! Przyszedł tutaj bowiem z gotowym planem, lecz nieco innym. Znakiem jego programu było wzniesienie figury Matki Bożej, zwanej Niepokalanym Poczęciem. Na pewno jednak w duszy jego tliło się już jakieś wielkie ognisko. Posąg, który ustawił, skromny, niewielki, stał się krzewem gorejącym, który oglądał ongiś Mojżesz, pasący owce na pustyni Jetre. Przyglądał się on z dala przedziwnemu zjawisku: krzew płonął długie godziny i nie mógł spłonąć. Wyruszył więc ku temu miejscu i usłyszał: „Mojżeszu, zdejm obuwie, albowiem miejsce, na którym stoisz, święte jest” (Wj 3,5).

Może istotnie założyciel Niepokalanowa, wspierany mocami Bożymi, chciał stworzyć tutaj miejsce spotkania ludzi z Bogiem? Może chciał rozpalić wielki ogień, który by ciągle płonął i nigdy się nie wyczerpał? Wiemy dziś, że Niepokalanów stał się takim miejscem, gdzie nieustannie płonie ogień Boży, jak gdyby w krzewie gorejącym. Ale wiemy, że nie spłonie, że dalej będzie się żarzyć. Owszem, ognisko to rozpala się coraz bardziej. Coraz liczniej przychodzą tutaj dzieci Boże, ażeby iskierkę własnego serca rozżarzyć w ogniu wielkiej miłości i z rozpalonym sercem wrócić do codziennej pracy i zadań.

Gdzie ojciec Maksymilian miał szukać takich ogni, które by nie spłonęły? Wiedział to dobrze! Jeżeli Bóg postanowił posłać przez Niewiastę na świat Syna swojego, jako znak miłości ku ludziom, to rzecz wiadoma, że trzeba tych ogni szukać w sercu wybranej przez Boga Matki Jezusa Chrystusa. Z tym właśnie zamiarem przyszedł ojciec Maksymilian na puste pola Teresina. Zapragnął zmienić nazwę tej miejscowości tak, iżby mówiła ona wszystkim, że jest w Kościele Bożym i na świecie krzew, który płonie, który spłonąć nie może i nie spłonie, bo światu potrzeba ognia, żaru, ciepła, miłości, ducha poświęcenia i ofiary. Tylko za tę cenę rodzina ludzka zdoła się uratować.

Dobrze uczynił ojciec Kolbe, że w Teresinie zapalił ognie Niepokalanej, tak iż odmieniła się ta osada i stała się miejscem nieustannej służby w miłości. Miłość ta potęguje się z dnia na dzień w sercach wszystkich, którzy tu przybywają.

Lat pięćdziesiąt! Mogłoby się wydawać, że to niedawno! A jednocześnie, ile dobra można uczynić w tak krótkim czasie, jeżeli tylko człowiek w pracy swojej kieruje się miłością! Gdyby jej zabrakło, wygasłby krzew płonący na polach Teresina. Jednak płonie on nadal, bo u podstaw tego wielkiego dzieła jest miłość, jest żar poświęcenia się za braci, jest gotowość czynienia wszystkiego, czego Bóg zażąda.

Gdy Ojciec niebieski postanowił odnowić oblicze ziemi, od początku „poszukiwał” Matki dla swojego Syna. Przygotowywał Ją sobie już wtedy, gdy nikt jeszcze o tym nie myślał. Pisał jeden z włoskich pisarzy (Giovanni Papini), że Słowo ciałem się stało, a dziennikarze nic o tym nie wiedzieli. Słowo ciałem się stało i mieszka między nami, a iluż ludzi nie wie o tym do dziś dnia! A jednak Ono jest i działa. Bóg wszystko zaczyna od początku, od wprowadzenia nowego ładu w czystości. Dlatego też tak, jak zapalił ongiś ognie przed Mojżeszem, który miał odnowić swój lud izraelski, tak dzisiaj rozpala przed nami, przed polskim narodem, ognie Niepokalanej. Czyni to tutaj, przez swojego apostoła, milczącego Maksymiliana Marię, aby odnowić oblicze ziemi naszej.

Jedyne zwycięstwo – przez miłość

Pięćdziesiąt lat temu nie myślano, iż pola Teresina będą miejscem wzrastającej odnowy duchowej naszego narodu. Ojciec Maksymilian zaczął od dobierania się do myśli naszych poprzez słowo drukowane. A dzisiaj dobiera się do nas inaczej – poprzez wspaniały przykład, który dał w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Zapewne, już wtedy wyczuwał, że straszne zmagania wojenne wymagają wielkiej ofiary i miłości, która przezwycięży nienawiść.

Podczas wojny jedni ukryci w wielkich bunkrach betonowych, zabezpieczeni w bombowcach, godzili w życie innych swoich braci. Dało to początek straszliwej męce zwyciężanych i zwycięzców. Albowiem już wtedy myślano, do czego to właściwie prowadzi. Czy nie skończy się tak, że zwycięzcy legną na zwłokach zwyciężonych? I niemalże tak się stało. Można bowiem podzielić świat na zwycięzców i zwyciężonych, i do dziś dnia mówi się o tym, w rzeczywistości jednak wszyscy w ostatniej wojnie przegrali, nie wyszli zwycięsko, chociażby o tym głośno mówili. Dlaczego? Bo zaufali wozom stalowym, bombom i pociskom, pożodze miast i wsi, obozom koncentracyjnym, nienawiści rozpętanej do wymiarów niemalże nieogarnionych. I mogło powstać pytanie, ile jeszcze energii niszczycielskiej trzeba będzie uruchomić, aby zwyciężyć. Lecz nienawiść, dzieci Boże, nie jest dobrym narzędziem zwycięstwa. Przez nienawiść można zburzyć, ale nigdy się w jej imię nie zwycięża. Przez nienawiść zawsze się przegrywa.

Po wielu latach od tak zwanej „wygranej”, a właściwie przegranej wojny, ministrowie i przedstawiciele wszystkich narodów nieustannie gromadzą się rozważając sytuację i stwierdzają, iż położenie nasze jest tragiczne. Przez gwałtowne magazynowanie coraz potężniejszych środków niszczycielskich świat dąży właściwie do kompletnej zagłady ludzkości. Toczą się dziś pertraktacje na temat: czym będziemy strzelali jedni do drugich? I pada odpowiedź: tymi pociskami nie strzelajcie, bo i wy, i my się boimy. Wszystkich ogarnia strach. Magazyny pełne potwornych, śmiercionośnych pocisków, a jednocześnie czytamy w gazetach protesty przeciwko stałemu wzrostowi zbrojeń na świecie, przeciwko nowym niszczycielskim siłom: tego gatunku broni nie produkujcie, bo jest straszliwy.

Co to wszystko znaczy? To znaczy, że II wojna światowa nie nauczyła ludzkości miłości, miłowania, zwyciężania przez miłość, skoro dzisiaj na konferencjach mężów stanu mówi się wprawdzie o rozbrojeniu, ale pokój świata opiera się na potwornych magazynach broni, której nie można trzymać bezpiecznie ani na powierzchni ziemi, ani w głębokich bunkrach, bo niszczycielska siła promieniowania działa nawet wtedy, gdyby jeszcze wyprodukowana broń nie funkcjonowała. A cóż dopiero, gdyby zaczęła funkcjonować!

Gdy dzisiaj, z pozycji trzydziestu kilku lat po wojnie, patrzymy z trwogą w przyszłość, rozumiemy, że ostatnią wojnę przegrali wszyscy. Jedno z pism paryskich kilka lat temu napisało: Tę wojnę wygrał tylko jeden człowiek, a na imię mu „Maksymilian Maria Kolbe”. Napisał to nie Polak, lecz Francuz.

Żywo pozostał mi w pamięci dzień beatyfikacji ojca Maksymiliana Marii Kolbego w Rzymie. Odbywał się wtedy Synod Biskupów, zwołany przez Ojca Świętego. Przez kilka tygodni prowadziliśmy rozmowy na temat postawy kapłaństwa służebnego. Gdy byliśmy już niemal na przełomie tych dyskusji, choć jeszcze nie wszystko było jasne, wtedy miała miejsce beatyfikacja ojca Maksymiliana. Na drugi dzień, gdy biskupi zebrali się w auli na dalsze obrady w obecności Ojca Świętego, jeden z kardynałów wstał i zwrócił się do biskupów polskich obecnych na Synodzie mówiąc: Chcemy wam, bracia, podziękować za to, że wasz naród wydał takiego właśnie świętego, którego wzór potrzebny jest czasom dzisiejszym. My szukamy postawy kapłaństwa służebnego. A przecież ujrzeliśmy je wczoraj w Bazylice Piotrowej. Nie ma bowiem większej miłości nad tę, gdy ktoś życie oddaje za braci. Poszukujemy wzoru nowoczesnego kapłana. A ten „nowoczesny” Kapłan to Jezus Chrystus, który zawisł na Kalwarii i pozostał przed oczyma ludów i narodów, aby Mu się przyglądały; aby wszyscy ujrzeli Tego, którego przebodli i który duszę swą dał za braci.

Oto Krzew płonący z krzyża, tryskający iskrą miłości braterskiej, zapalający serca ludzi do takiej miłości! Od tej iskry z krzyża zapłonęło serce Maksymiliana Marii Kolbego. Wiedział, że pod krzyżem stoi Matka Wieczystego Kapłana, którą on w swoim sercu i w swoich czynach wielbił i miłował. Dlatego uznał, że nie ma innego wyjścia w świecie współczesnym, jak tylko życie dać za braci. I uczynił to w bunkrze głodowym.

Ojciec Maksymilian – patron nowej Polski

Dzieci Boże! Można bardzo dużo powiedzieć o życiu Maksymiliana Marii Kolbego tu, w tym miejscu. Można mówić o tym, jak zaczął budować ubożuchne baraki, w których praca dla Niepokalanej, z zapomnieniem o sobie, była całym ideałem. Można wspominać, jak powoli powiększały się drukarnie i nakłady „Rycerza Niepokalanej”, „Małego Dziennika” i tylu innych wydawnictw. Rozdawano je i rozrzucano po całej Polsce, aby ludzie otrzeźwieli, aby wreszcie coś zrozumieli, aby obudziła się w nich nadzieja ku „Niewieście obleczonej w słońce”, którą liturgia porównuje do owego krzewu, płonącego na pustyni Jetre.

Wiemy, że tuż przed wojną miejsce to było jednym z największych ośrodków wydawnictwa prasy katolickiej. Ojciec Maksymilian miał pod tym względem bardzo wielkie plany. Myślał przecież i o radiostacji, i o własnej obsłudze lotniczej. Z okazji beatyfikacji ojca Kolbego jedno z pism polskich we Francji przedrukowało artykuł przedwojenny o systemie organizacji pracy Niepokalanowa przed wojną. Nie można znaleźć w Polsce doskonalszego organizatora nad tego zakonnika z Niepokalanowa – stwierdza autor. Można przeczytać ten artykuł, daje dużo do myślenia („Kultura”, Paryż).

A jednak dla ojca Maksymiliana wszystko to było za mało, chociaż uzyskał powszechne uznanie. Może właśnie dlatego w obozie koncentracyjnym, patrząc na swoich braci wylosowanych na śmierć głodową zapragnął jeszcze większej miłości; może wtedy zrozumiał do końca Chrystusa, który przyjął postać Sługi, rodząc się ze Służebnicy Pańskiej, i który życie swoje oddał za nas, za braci, wyrywając z siebie serce i oddając je nam? Podobnie uczynił ojciec Kolbe w bunkrze, bo „nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje daje za braci” (J 15,13). I to było jego zwycięstwo.

Wszyscy inni wojowali nienawiścią i odnosili złudne wrażenie, że zwyciężają, zostawiając owoc nienawiści na świecie, by przez nią budować nowy porządek. Ojciec Maksymilian zrozumiał, że nie tędy droga. Nie przez nienawiść powstanie nowy porządek na świecie. Może on zrodzić się tylko przez miłość. Tak właśnie jak to uczynił Chrystus, który w Wieczerniku umywał nogi swoim uczniom, choć oni nie rozumieli tego, co czynił. I do dziś dnia nie rozumieją. Tłumaczyli się: Ty mi nogi umywasz? Nigdy nie będziesz mi nóg umywał. A Chrystus spokojnie odpowiedział: Jeśli Ja tobie dziś nie umyję nóg, nie będziesz miał uczestnictwa we Mnie. – Panie, umyj nogi moje i głowę. – Wystarczy, że umyję ci nogi i cały będziesz czysty, abyś umiał należycie chodzić po Bożej ziemi, jak brat, a nie jak wilk (por. J 13,6-10). Zrozumiał Piotr, zrozumiał Kościół i rozumie to do dziś dnia. Dlatego wynosi na ołtarze takich właśnie, którzy wojowali miłością, a nie nienawiścią. Żaden z wielkich marszałków czy generałów wojennych nie dostał się na ołtarze. Dostał się tam tylko ubogi zakonnik z Niepokalanowa, który walczył przez miłość i nie sięgał po inną ofiarę zastępczą, lecz oddał siebie samego.

Oto światło dla wystraszonej rodziny ludzkiej, żyjącej dziś w trwodze o przyszłość! Różni publicyści poprzez radio i telewizję pytają: Co robić, bo świat jest zagrożony? Co robić? – Miłować! Zniszczyć magazyny zbrodnicze, nie wydawać pieniędzy na zbrojenia, bo te potworne budżety zbrojeniowe są rakiem, toczącym narody i ludzkość. Otworzyć zaciśnięte pięści, wydobyć na wierzch serce, jak to kazał uczynić Chrystus na krzyżu i przyjrzeć się człowiekowi. Zobaczyć, że nie nosi on w sobie pocisku, lecz serce, które miłuje. I zrozumieć, że do serca nie można dobierać się pięścią ani pociskami transoceanicznymi, tylko miłością! Jedynie ona uratuje ludzkość.

A pierwszym dowódcą odradzającej się ludzkości współczesnej jest ojciec Maksymilian Maria Kolbe, w lichym habicie, przepasany powrozem. To jest zwycięzca, który może nas obronić przed trzecią wojną światową. A uruchomiona przez niego na nowo Ewangelia ofiary i służby, za przykładem Chrystusa, może odnowić oblicze ziemi.

Przyszedł ojciec Maksymilian na puste miejsce i wszczepił tutaj posąg Niepokalanej Matki. Tak ongiś w zapowiedzi proroczej uczynił Bóg w raju. Gdy już miała miejsce katastrofa, która wiodła do zrodzenia bratobójcy – przykład Kaina i Abla – Bóg ukazał Tę, która zetrze głowę węża. Zwracamy dzisiaj nasze oczy ku Niej i wołamy: „Życie, słodkości i nadziejo nasza – nadziejo rodziny ludzkiej – witaj! Do Ciebie wołamy wygnańcy, synowie Ewy, do Ciebie wzdychamy jęcząc i płacząc na tym łez padole”. I trzeba przy Niej uklęknąć – jak to uczynił ojciec Maksymilian – całym swoim życiem, by odnawiać oblicze ziemi.

Gdy to mówię, w Częstochowie do przedmieść miasta dochodzi 266 piesza pielgrzymka z Warszawy na Jasną Górę, by uczcić Tę, która nazwała się Niepokalanym Poczęciem. Wyruszyło w drogę 22 130 pielgrzymów, zapisanych w księgach pielgrzymich w klasztorze Ojców Paulinów w Warszawie, przy ulicy Długiej. Ilu ich teraz idzie, nie wiemy. Wiemy, że jest tam grupa około 600 osób młodzieży akademickiej z różnych narodów, między innymi 400 studentów z Włoch. Idą razem z młodzieżą akademicką polską, której w pielgrzymce jest ponad 5 000. Zmienił się też charakter pielgrzymki. Prawie 90 procent to młodzież akademicka, młodzież szkół licealnych, zawodowych, podstawowych, a także młode małżeństwa. To jest nowa Polska, która nadzieje swoje opiera nie na uzbrojeniu, ale na otwartym sercu.

Takiego patrona dostała Polska na nowe życie i takiego patrona ukazał nam Ojciec Święty Paweł VI w czasie beatyfikacji ojca Maksymiliana Marii Kolbego.

Ufamy, że z tej pielgrzymki idącej na Jasną Górę powrócą wszyscy odmienieni, z sercem otwartym ku ludziom, zwłaszcza z szeregów młodzieży akademickiej różnych narodów. Są tam przecież Włosi, Niemcy – wschodni i zachodni, Francuzi, Anglicy, Belgowie i Hiszpanie, którym nasza młodzież służy za gospodarzy i dzieli się sercem, które chce zwyciężyć przez miłość.

Oto, dzieci Boże, płonący na polach Teresina krzew miłości, który nie może spłonąć i nie spłonie, aż odnowi oblicze ziemi. Tę nadzieję wynosimy z zabudowanych dzisiaj pól Niepokalanowa, gdy dziękujemy Bogu za pięćdziesiąt lat służby ubogich zakonników u Niepokalanej Matki Boga i ludzi. Zapalajmy serca nasze przy płonącym krzewie Niepokalanej i idźmy w świat zapalać serca innych.

Tekst autoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego

Wpisy powiązane

Kard. Grzegorz Ryś poświecił kaplicę w domu Zgromadzenia Małych Sióstr Baranka

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu