Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski
DOBRZY BRACIA. KAZANIE PODCZAS UROCZYSTOŚCI 250 ROCZNICY PRZYBYCIA BONIFRATRÓW DO WARSZAWY
Warszawa, Kościół Bonifratrów, 29 września 1976 r.
Drodzy ojcowie i bracia bonifratrzy!
Umiłowane dzieci Boże świętej rodziny parafialnej!
Świątynie katolickie czczą dzisiaj swoją konsekrację – uświęcenie murów wzniesionych, lub odbudowanych w nadziei, że to, co poszerza materialne wymiary Kościoła, będzie napełnione mocami duchowymi.
Z DZIEJÓW BONIFRATRÓW W STOLICY
I ta świątynia, jakkolwiek przeżywała wielkie i bolesne dzieje, samą swoją obecnością na karcie miasta stołecznego zaświadcza, że duch dobrych braci bardzo dobrze służy stolicy. Trzeba przecież wspomnieć, że w najtrudniejszych chwilach miasta wezwano na pomoc dobrych braci. Było to ponad 250 lat temu. Chociaż przeżywali oni różne dzieje, dwakroć przenosili się z jednego miejsca na drugie, ostatecznie umocnili swoją obecność i pracę tutaj, przy ulicy Bonifraterskiej. Widocznie ich działanie było tak skuteczne, że nie ograniczało się do murów świątyni i szpitali, ale wychodziło na ulice.
Z wielkim wprawdzie trudem, ale po katastrofie wojennej w szeregu innych świątyń stolicy i ta została odbudowana. Bolejemy tylko, że tak małe ma wymiary i możliwości rozbudowy, chociaż jest ona niezbędna w przebudowanej dzielnicy, której ludność ogromnie wzrosła w liczbę. Bolejemy też i nad tym, że nasze miasto, tak przecież wybitne w swej kulturze zachowania zabytków, zatroskane o to, ażeby każdy kamień zburzony przez nieprzyjaciół znalazł się na swoim miejscu, właśnie tutaj okroiło przestrzeń świątyni i miejsca, na którym stał ongiś szpital braci bonifratrów.
Jeżeli zależało nam na tym, aby uszanować przeszłość historyczną miasta i nawiązać do tego, co było, jeżeli nasze miasto umiało zdobyć się na tak wierne odtworzenie Starówki, jej świątyń i Zamku Warszawskiego, można było poświęcić i to miejsce na odbudowę szpitala, w którym dokonano tyle dobrego dla mieszkańców miasta. Okazał się przecież w nim najlepszy duch służby obywatelom, który powinien być uszanowany i zachowany. Gdy jednak rozpoczęto odbudowę tej świątyni i terenu, jeszcze panowały prądy nieżyczliwe dla Kościoła. Dlatego usiłowano odebrać Kościołowi cokolwiek się da, aby zawęzić jego możliwości przestrzenne.
Dzisiaj bolejemy, że ten kościół, budowany przez wybitnego architekta Warszawy z czasów królewskich, został w swej oprawie, pełnej elewacji budynków towarzyszących mu, tak poważnie okrojony, a ciągi architektoniczne zostały porozrywane z widoczną krzywdą dla całości zabytku. Ale nie będziemy żałować róż, gdy płoną lasy. Uważamy, że wpierw czy później zniekształcenia architektoniczne, będące ongiś oprawą świątyni, zostaną naprawione. Dziś radujemy się, że chociaż mury zostały zawężone, duch zgromadzenia zakonnego nadal jest potrzebny naszemu miastu. Dlatego z radością ujrzeliśmy znowu na tych gruzach ojców i braci bonifratrów; z radością też powierzyliśmy im tę placówkę w charakterze wspólnoty parafialnej, której służą.
DUCH DOBRYCH BRACI PROGRAMEM DLA STOLICY
Ogromny rozwój tej dzielnicy, jej pięcie się w górę przymnaża mnóstwo dzieci Bożych, o czym świadczy i wasza obecność, której ta świątynia objąć nie może. Duch dobrych braci jest programem nie tylko zgromadzenia zasłużonego w świecie i pozostawiającego w dziejach miasta tak wspaniałe karty, ale jest programem nas wszystkich. Chociaż możliwości służby dobrych braci są obecnie bardzo ograniczone, nie mogą oni bowiem, jak ongiś służyć chorym i najbardziej potrzebującym ich pomocy, ducha i serca, to jednak samo miano – dobrzy bracia, wlewa nam wszystkim otuchę w serce. Przypomina także, że nie tylko ludzie, związani zgromadzeniem, ale my wszyscy – czerpiąc natchnienie z tego miana i patrząc na służbę dobrych braci – musimy starać się być dla siebie wzajemnie dobrymi braćmi.
Przeżyłem kiedyś jako biskup lubelski dziwne zdarzenie. Jeszcze wtedy Towarzystwo Dobroczynności bardzo rozbudowane w Lublinie pozostawało pod zarządem biskupa miasta, który statutowo był prezesem towarzystwa. Na jednym z zebrań zarządu odezwał się jeden człowiek w sposób następujący: niech siostry – szło o szarytki – idą sobie do pacierzy, do modlitwy, a garnki i kubki zostawią nam wraz z kluczami do spiżarni. Dzisiaj są już inne czasy. Dziś my służymy, a wy się módlcie. Zabrałem głos i wyjaśniłem przedstawicielowi czynników społecznych: bracie kochany, Chrystus powiedział, że niebo i ziemia przeminą, ale słowa Jego nie przeminą. Wśród tych słów są i takie: kubek wody podany bliźniemu w imię Moje nie pozostanie bez nagrody. Chrystus wyłożył kiedyś bardzo obszernie, co należy czynić: Cokolwiek byście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40). Czy byście dali im jeść, czy pić, czy byście ich przyodziali, czy w dom przyjęli, czy im ulżyli w cierpieniu i chorobie, to wszystko Mnie uczyniliście. Słowem, drogi bracie, przedstawicielu czynników społecznych, i dzisiaj za kubek wody podany bratu płacą w królestwie niebieskim chwałą przyjaciół Bożych. Mój kochany „czynnik społeczny” nie czuł się tym usatysfakcjonowany, dlatego – gdy po rozwiązaniu zebrania miałem wyjść – stanął do mnie plecami. Ja postarałem się stanąć do niego twarzą i powiedziałem mu: Chociaż może nie porozumieliśmy się, jednak podajmy sobie ręce i wiedzmy, że jeżeli co człowiekowi współczesnemu w odrodzonej ojczyźnie jest potrzebne, to właśnie to, abyśmy byli wzajemnie dla siebie dobrymi braćmi.
Złudzeniem, które rodzi wiele nieszczęść dla ludów i narodów, jest przekonanie, że można budować na niewierze, ateizmie i walce klas, podczas gdy w rzeczywistości buduje się tylko przez braterską, wzajemną miłość. Jeżeli czego potrzeba współcześnie światu, to wiary w to, że pochodzimy od Boga, który jest Miłością i wszystko czyni w miłości, od Boga, który każdego z nas pierwszy umiłował. Chrystus mówi o tym: Przyniosłem ogień na ziemię i czegóż pragnę? Tego, aby zapłonął (por. Łk 12,49). Jest to ogień Ducha Bożego, Ducha Świętego, Ducha Miłości. Wszyscy jesteśmy pełni podziwu dla niezwykłych inicjatyw, poczynań, wysiłków i trudów Polski współczesnej. Ale gdy to podziwiamy, czujemy jednocześnie, że jest w tym wielki brak: brak ducha braterskiej miłości i służby.
Chrystus Pan, wykładając zasady życia i współżycia społecznego, powiedział: Kto chce być pierwszym wśród was, niech będzie sługą wszystkich, a kto by chciał być wielkim wśród was, niech będzie niewolnikiem waszym (Mt 20,26). Użył takiego słowa, które dzisiaj ludzi razi, ale które bardzo odpowiada skomplikowanej rzeczywistości złożonego życia społecznego, w którym jedni są coraz bardziej zależni od drugich. We współczesnym życiu jesteśmy niemal bezradni bez pomocy całego aparatu społecznego życia i współżycia.
Nieraz tłumaczę wam, małe dzieci, które tu przede mną stoicie, że w czasach, gdy ja byłem mały jak wy, moja mamusia sama wszystko robiła, aby mnie ubrać, okryć, nakarmić. Dzisiaj wy jesteście obsługiwani nie tylko przez waszych rodziców, którzy pracują poza domem, ale przez mnóstwo różnych instytucji, z których jedne przygotowują wam chleb, inne mięso, inne warzywa, inne jeszcze ubranka, obuwie i liczne drobiazgi, które są wam potrzebne, abyście mogli spokojnie przeżyć choć jeden dzień. Tak bardzo jesteśmy wszyscy, najmilsze dzieci Boże, zależni od siebie. Zależność ta oznacza ni mniej ni więcej tylko służbę jednych drugim. Chociaż mówi się, że dzisiaj nie ma już służby i służących, wszyscy jesteśmy dla siebie służącymi, każdy w swoim zakresie. Na tym polega bogactwo i znaczenie wychowawcze współczesnego życia, że my musimy służyć sobie wzajemnie jedni drugim. A jeżeli w tej hierarchii posług ktoś chce służyć w najwyższym wymiarze, to Chrystus daje mu miano niewolnika: Jeżeli kto chce być wielkim wśród was, niechaj będzie niewolnikiem waszym.
W rzeczywistości tak jest, że ludzie sprawujący władzę i biorący odpowiedzialność za naród czy państwo są tak bardzo uwarunkowani postawami społecznymi obywateli, że chociaż sprawują władzę w praktyce są w niewoli tych, nad którymi władają.
Trudno to dzisiaj pojąć, że kiedyś Chrystus klęczał u nóg Apostołów i umywał je. Bronili się, zwłaszcza Piotr: Panie nigdy mi nie będziesz umywał nóg (J 13,8nn). Chrystus mu powiedział: Jeśli tobie nóg nie umyję, nie będziesz miał uczestnictwa ze Mną. Piotr się przeląkł na samą myśl, że mógłby nie mieć wspólnoty z Chrystusem: Panie, umyj mnie całego. Jezus mu wytłumaczył: Wystarczy, że ci nogi umyję, a cały będziesz czysty. Gdy jednak skończył swoją służbę, powiedział: Jeśli Ja, Pan i Nauczyciel wasz umyłem wam nogi, potrzeba, abyście i wy wzajemnie nogi sobie umywali. I dodał: Co Ja czynię, wy teraz tego pojąć nie możecie, ale zrozumiecie to później (por. tamże).
Gdy studiujemy historię życia społecznego czy historię doktryn społeczno-ekonomicznych i politycznych, gdy wnikamy w dzieje powszechne czy też w dzieje naszego narodu, nieraz wydaje nam się, że wszelkie próby, idące w biegu historycznym jedna za drugą, jeszcze nie wskazują, abyśmy pojęli to, co Chrystus uczynił: teraz tego pojąć nie możecie, zrozumiecie to później.
Pytamy dziś siebie: czy naprawdę już tak zrozumieliśmy Chrystusa i Dobrą Nowinę, służbę Kościoła i służbę społeczną, polityczną i gospodarczą, że moglibyśmy powiedzieć: zrozumieliśmy, Chryste, co czynisz, i czego od nas oczekujesz?
Ewangelia Chrystusowa, chociaż działa już w rodzinie ludzkiej dwadzieścia wieków, ciągle jeszcze jest zaczynem dla lepszych, przyszłych czasów. Chrystus sam mówi, że jest Ojcem przyszłego wieku. Znaczy to, że w czasach dzisiejszych jeszcze nie wszyscy rozumieją Jego ojcostwo wobec rodziny ludzkiej. Może dopiero w przyszłym, a może w zaprzyszłym wieku ludzie zdołają zrozumieć, że życie i współżycie polega nie na władaniu, ale na służeniu, nie na groźbie, ale na prośbie, nie na przymusie, ale na perswazji; że stosunek do każdego człowieka musi nam wszystkim przypominać: dziećmi jednego Ojca jesteśmy.
BÓG JEST MIŁOŚCIĄ, A MY OWOCEM JEGO OJCOWSKIEJ MIŁOŚCI
A kimże jest nasz Ojciec? Powiada krótko Apostoł: Deus Caritas est – Bóg jest Miłością. Uczycie się, małe dzieci na katechizacji, kim jest Bóg. Nieraz was pytają – powiedzcie, kim jest Bóg. Staracie się wtedy dać odpowiedź wyuczonym określeniem i dobrze czynicie. Ale, jeśli powiecie, że Bóg jest Miłością, to powiecie wszystko. Lepszego określenia i odpowiedzi dać nie możecie.
Skoro Bóg jest Miłością, to wszystko działa w miłości i przez miłość. Miłością też napełnił cały rodzaj ludzki, cały świat, wszystko co oglądamy: dziecko czy kwiat, czy warzywo, drzewo czy trawkę. Wszystko jest wyrazem działania Boga przez miłość. Jeżeli tak jest, to przede wszystkim człowiek jest owocem Ojcowej miłości. Możemy powiedzieć, tłocząc się w tej chwili wzajemnie na siebie: stoi przede mną Boża miłość; stoi za mną Boża miłość; z lewej czy z prawej strony stoi Boża miłość. Gdy mijamy człowieka na ulicy, mówimy: przeszedł człowiek. Możemy powiedzieć: przeszła Boża miłość, owoc Bożej miłości. Wszyscy napełniający tę świątynię, wszyscy napełniający miasto, ojczyznę, glob ziemski, każdy człowiek różnej barwy, wymiaru i pojemności intelektualnej czy moralnej jest w swej istocie owocem miłości Boga.
Miłość Boga jest tak bardzo wszczepiona w nasze istnienie, że Bóg nie może człowieka unicestwić. Co więcej, nie może go przestać miłować, chociaż nam nieraz się wydaje: nikt mnie nie kocha. Nikt ciebie nie kocha? Kocha cię ktoś, w kim jest cała miłość, kocha cię Bóg i nie może ciebie nie kochać. Wiemy, że Bóg jest wszechmocny, ale w tej dziedzinie Bóg jest „niemocny”. Nie ma siły i możliwości przestać kochać człowieka. Ma wewnętrzną konieczność – chociaż przymusom nie ulega – miłowania każdego. Ktokolwiek tu stoi, pewna rzecz, że jest miłowany przez Boga.
Teraz już rozumiemy, dlaczego Chrystus powiedział: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy mają was w nienawiści. A módlcie się za prześladujących i potwarzających was (Łk 6,27). – Dlaczego? Dlatego, że człowiek, który uważa się za mojego nieprzyjaciela – a ja może podzielam jego zdanie – jest także miłowany przez Boga; jego też Bóg nie może przestać kochać. Jak bardzo jest to prawdziwe, najlepszy dowód, że Chrystus na krzyżu usprawiedliwiał wykonawców wyroku: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią (Łk 23,34). Gdy w dobrym łotrze obudziła się iskra wiary i zawołał: Panie, pomnij na mnie, gdy przyjdziesz do królestwa Twego, miłość Chrystusowa kazała mu odpowiedzieć: Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju (Łk 23,42-43).
Taki jest Bóg, a my jesteśmy Jego dziećmi. Skoro tak jest, musimy Go naśladować przede wszystkim w Jego istotnej właściwości. A tą właściwością jest to, że Bóg jest Miłością. Wykładam wam to dzieci Boże, jak łopatą, abyście sobie dobrze zapamiętały na wszystkie trudne chwile waszego życia. Rozumiemy teraz, dlaczego bez ujmy możemy być sługami jedni drugich. Nasza miłość służy bowiem tym, których miłuje Bóg. Dlatego również chcąc być wielkim, mamy być niewolnikami; bo my – „wielcy ludzie” – stajemy się niewolnikami tych, którzy są owocem miłości Boga. A warto być niewolnikiem ludzi, którzy powstali z miłości Boga.
W takim ujęciu rozumiemy Chrystusa, który klęczał u stóp Piotra i nogi mu umywał. Rozumiemy również, dlaczego powiedział: Co Ja czynię, wy teraz tego pojąć nie możecie, ale zrozumiecie to później (J 13,7). Istotnie, aby to zrozumieć, trzeba jeszcze wiele czasu, ogromnych przemian świata, bolesnych doświadczeń, zawodów i klęsk, jak współcześnie w naszej ojczyźnie. Jesteśmy tak dokładnie rozczarowani do wszystkich nadziei, zwycięstw i sukcesów, nieustannie nam zapowiadanych, że możemy chyba to wszystko tylko w ten sposób zakończyć: pomimo wszystko – miłować i służyć.
Z takiej oto głębi myślowej wyrosła również służba naszych dobrych braci – boni fratres. W Kościele Bożym powstało bardzo wiele zakonów i zgromadzeń zakonnych, które przejęły się duchem służby. Szpitalnictwo jest pochodzenia chrześcijańskiego.
W imperium rzymskim nie było szpitali. Zakładał je święty Bazyli i święty Jan Chryzostom, wybitni wprawdzie myśliciele i teologowie pierwszych wieków chrześcijaństwa, ale zarazem ludzie, którzy rozumieli, że obok prawdy musi być czyn miłości. Nawet prawdę mamy czynić w miłości, nawet Boga trzeba wyznawać przed ludźmi w miłości. Wszystko wasze – dodaje Apostoł – niechaj się dzieje w miłości. Dlatego powstał w Kościele tak olbrzymi ruch służby braciom, że do dziś dnia jeszcze nie zdołano opracować historii ani też encyklopedii dobroczynności chrześcijańskiej. Przerasta to możliwości najzdolniejszych ludzi. Powstają zaledwie fragmenty i monografie, dalekie od tego, abyśmy zrozumieli, co Kościół uczynił na przestrzeni dwudziestu wieków dla nauczenia ludzi służby w miłości.
NOWY SPOSÓB WŁADANIA W POLSCE – PRZEZ MIŁOŚĆ. KONIECZNOŚĆ REHABILITACJI CZŁOWIEKA
I w ojczyźnie naszej, gdy patrzymy na różne zdarzenia i bolesne fakty, chociażby takie jakie miały miejsce w 1970 roku na Wybrzeżu, czy w czerwcu bieżącego roku w Ursusie, w Radomiu, w Płocku czy gdziekolwiek, rozumiemy, że takich trudności i boleści nie rozwiąże się ani policją, ani biciem, ani kijami czy gazami. Jednym się rozwiąże: otworzyć serce i pokazać je braciom. Pokazać je obywatelom. W tym duchu, my – biskupi polscy, już w połowie miesiąca lipca pisaliśmy do naszego rządu, i ja do I sekretarza partii: zaniechajcie represji, zacznijcie służyć braciom. Jesteśmy narodem chrześcijańskim, do nas można przemawiać w imieniu miłości Bożej; nas stać na to, aby nasze życie i współżycie społeczne ułożyło się przede wszystkim przez ewangeliczną miłość, bo jesteśmy braćmi jedni drugim. Polaków bardziej chwyta w objęcia miłość aniżeli kij dębowy. Takimi jesteśmy! Ktokolwiek chciałby nami rządzić, musi się nauczyć sztuki władania sercem, a nie więzieniem czy policją. Te instytucje są bezsilne, natomiast serce człowieka poddaje się wobec okazanej mu miłości.
Gorąco pragniemy, aby zmienił się cały obyczaj władania, aby nastąpiła rehabilitacja człowieka w Polsce i głębsze zrozumienie, kim jest człowiek; że każdy – i bity i bijący – jest owocem miłości Ojca niebieskiego. Czy my, dzieci Boże, jesteśmy już zdolni w ojczyźnie naszej to zrozumieć? Czy to, co Chrystus powiedział – tego, co Ja czynię, wy teraz pojąć nie możecie, zrozumiecie to później – czy to „później” spełnia się już dziś? Czy też może przyjdzie rzeczywiście później? Nam się nieraz wydaje, że już najwyższy czas, aby to później było dziś. O to prosimy, o to się modlimy i tego żądamy.
Najbardziej aktualną nazwą dla współczesnej Warszawy jest nazwa boni fratres – dobrzy bracia.
Pozwólcie, dobrzy ojcowie i bracia, że należną wam nazwę, w imię której służyliście stolicy przez trzy wieki, chcielibyśmy rozszerzyć na całe miasto. Od tego kościoła po dom kultury, sejm i dom partii włącznie! Pragniemy, aby wszyscy nazywali się w Warszawie i w Polsce boni fratres, dobrzy bracia. Może taki praktyczny wniosek wyciągniemy z tego jubileuszu. Stolicy najbardziej potrzeba dobrych braci! A wy najmilsi bonifratrzy, jesteście jako sztandar przeszłości dla czasów dzisiejszych. To, czego dokonaliście, niech będzie wydobyte na światłość, ażeby Warszawa widziała uczynki wasze dobre i chwaliła Ojca, który jest w niebie.
To jest nasze życzenie, które pod koniec Mszy świętej poprzemy błogosławieństwem.
Archiwum KWPZM