Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski
„ABY WSZYSCY BYLI JEDNO …”. FRAGMENT PRZEMÓWIENIA DO POLONII WIEDEŃSKIEJ – W DRODZE POWROTNEJ DO KRAJU PO UROCZYSTOŚCIACH BEATYFIKACYJNYCH O. MAKSYMILIANA I SYNODZIE BISKUPÓW W RZYMIE.
Wiedeń, Kościół Zmartwychwstańców, 16 listopada 1971 r.
Zastanówmy się, najmilsi, nad drugim czytaniem liturgicznym – nad słowami Ewangelii. Chrystus zatrzymuje się pod drzewem sykomory, dostrzega siedzącego na nim człowieka małego wzrostem i mówi mu: „Zejdź stamtąd. W twoim domu pragnę być dzisiaj” (Łk 19,5). „W twoim domu” – Chrystus powiedział te słowa jak gdyby do każdego z nas, do każdego ludu i narodu. I pragnie, abyśmy odebrali to Jego „zamówienie”. Chrystus chce być „w domu” każdego człowieka, każdej rodziny, każdego narodu. On jednoczy narody. On sprawia, że następuje przedziwna harmonia i symbioza cech odrębnych i wspólnych; odrębności właściwych każdemu narodowi i cech wspólnych wszystkim narodom. Sprawia to Bóg Człowiek, Jezus Chrystus, wysłany od Ojca miłości; Ten, który jeden miał prawo modlić się słowami: „Spraw, Ojcze, aby wszyscy, których Mi dałeś – wszystkie ludy i narody – byli jedno, jako Ja i Ty, Ojcze, jedno jesteśmy” (J 17,21). Praktycznym wnioskiem z tej modlitwy było wysłanie Apostołów do wszystkich ludów i narodów, i przykazanie im: „Idźcie i nauczajcie”. W ten sposób Chrystus dopełnia pojednania i zjednoczenia wszystkich narodów, wszystkich dzieci Bożych, odkupionych Jego Krwią.
Jak to wygląda w praktyce dziś, powiem wam na przykładzie przeżyć obecnych tutaj biskupów i kapłanów podczas beatyfikacji ojca Maksymiliana Marii Kolbego w Bazylice św. Piotra. Przedziwnie pokierował Bóg losami skromnego zakonnika franciszkańskiego z Niepokalanowa pod Warszawą. Człowiek ten, wtrącony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie każdy uważał za najważniejsze oczekiwać od innych pomocy, aby przetrwać, przetrzymać, przeżyć – widząc że jednemu ze współwięźniów grozi śmierć, zgłasza się dobrowolnie za niego. Występuje z szeregu i do zaskoczonych jego odwagą prześladowców mówi: „On jest ojcem rodziny, a ja kapłanem katolickim. Nie mam nikogo. Jego zwolnijcie, ja go zastąpię”. W obozowym reżimie nie do pomyślenia była taka inicjatywa. Wszystkie rozkazy trzeba było wykonywać w milczeniu. Więzień mógł być skopany i sponiewierany za swoje zuchwalstwo, za próbę odezwania się. Aż tu nagle zamilkł prześladowca, bo przemówił człowiek wolny duchem. W obliczu bezprawia stanął człowiek, który miał obowiązek w swoim sumieniu kapłańskim zastąpić brata skazanego na głodową śmierć. Bo taki jest obowiązek kapłański. Tak uczynił Chrystus na krzyżu, gdy nas wszystkich zastąpił w obliczu Ojca i oddał siebie Ojcu za nas. Nie mógł więc inaczej uczynić rzetelny, prawdziwy kapłan Chrystusowy: zastąpił brata swojego, przyjmując na siebie śmierć głodową. I to jest tytuł do jego wielkiej chwały.
Gdy w połowie października na auli synodalnej zapraszałem wszystkich uczestników Synodu na uroczystość beatyfikacji ojca Maksymiliana Kolbego, miałem przed sobą przeszło dwustu biskupów ze wszystkich ludów i narodów. Mówiłem im: „Pójdźmy oddać cześć kapłanowi, którego Namiestnik Chrystusowy pragnie wynieść na ołtarze, aby okazała się wielkość tego, który miał odwagę walczyć o prawdziwe i rzetelne oblicze człowieka”. Zaproszenie moje przyjęto z niezwykłą radością.
Jak uroczystość przebiegała – wiecie, ale może nie wiecie, że następnego dnia jeden z kardynałów dziękował Ojcu Świętemu i polskim biskupom za tę beatyfikację, a pod koniec Synodu powiedziano, że beatyfikacja ojca Maksymiliana była opatrznościowa, bo przykład tego człowieka więcej powiedział ojcom synodalnym o służbie kapłańskiej aniżeli wszystko, co przez tyle tygodni mówili.
Rzecz znamienna, że była to beatyfikacja, w której współdziałali z nami biskupi niemieccy. Jeszcze w czasie Soboru zgłosił się do mnie przewodniczący Konferencji Episkopatu niemieckiego i powiedział: „Wiemy, że Episkopat polski zabiega o beatyfikację ojca Kolbego. Pozwólcie nam dołączyć się do waszych próśb. Może wspólnie – Episkopat polski i niemiecki – wystosujemy do Ojca Świętego pismo, aby przyspieszyć beatyfikację”. Przyjęliśmy tę prawdziwie chrześcijańską propozycję z pełnym uznaniem. Pismo takie zostało wspólnie zredagowane i przesłane Ojcu Świętemu.
Tak więc zaczęły trzaskać bariery, zdawałoby się nie do pokonania. Ponieważ wśród barier życie rodziny ludzkiej staje się już dłużej niemożliwe, musiał przyjść czas, gdy zostały one połamane. Pamiętacie, że właśnie wtedy, gdy polski Episkopat wystosował kilkadziesiąt listów do Episkopatów całego świata zapraszając do obchodów milenijnych Tysiąclecia Polski, list taki wystosował również do niemieckich biskupów. I chociaż nie wszyscy ludzie początkowo dobrze to przyjęli, później zrozumiano, jaki był sens i znaczenie naszego kroku. Bariery między ludami chrześcijańskimi, choćbyśmy mieli poczucie wielkiej krzywdy, muszą niknąć.
Dlatego też, gdy po beatyfikacji sprawowaliśmy wspólną dziękczynną modlitwę w kościele Dwunastu Apostołów, wśród koncelebrujących znalazł się biskup niemiecki. I podobnie, gdy następnego dnia dziękczynną celebrę sprawowali biskupi niemieccy, wśród nich znalazł się też biskup polski. Pragnęliśmy zacząć wspólnie na innej płaszczyźnie – nadprzyrodzonej, aby straszne wspomnienia męczące współczesnych ludzi powoli się zacierały, abyśmy zaczęli uczyć się czegoś nowego w życiu i współżyciu.
Rzecz ciekawa, gdy podczas ostatniego pobytu w Rzymie sprawowaliśmy wspólną koncelebrę w Kolegium Niemieckim „Germanicum”, młodzież tego Kolegium ułożyła modlitwę liturgiczną, mającą głęboką wymowę. Oto pierwsza prośba: „Daj, Boże, narodowi polskiemu, aby zawsze świecił przykładem żywej wiary jak dotychczas”, i druga: „Daj, Boże, aby lud niemiecki wyzwolił się z wszelkiej nienawiści i miał ducha zadośćuczynienia”. Nie myśmy układali tę modlitwę, lecz młodzież niemiecka.
Powoli, bez złudy i bez pustego entuzjazmu, ze szczególną ostrożnością właściwą naszemu postępowaniu, przykładamy rękę wszędzie tam, gdzie jest możliwe spełnienie prośby Chrystusa: „Spraw, Ojcze, aby wszyscy byli jedno …, aby ci, których Mi dałeś, byli jedno, jako Ja i Ty, Ojcze, jedno jesteśmy. Ja w nich, a Ty we Mnie …”.
Wydaje nam się, że obraz kapłana, który oddawał swoje życie za rodaka, nakazuje wszystkim – nie tylko kapłanom – abyśmy mieli styl wzajemnej pomocy, wyręczania jedni drugich i osłaniania przed zagrożeniami. Będzie to możliwe wtedy, jeżeli idąc za pouczeniami Chrystusa przyjmiemy Jego zaproszenie, jak przyjął je Zacheusz: „Dzisiaj muszę być w twoim domu”. Jeżeli w „domu” każdego narodu będzie dziś Jezus, prawdziwie stanie się zbawienie każdemu domowi, każdemu narodowi, całej rodzinie ludzkiej, na którą dzisiaj wszyscy patrzą pełni niepokoju.
Słyszeliście zapewne niejedną relację z prac Synodu, czytaliście może sprawozdania prasowe, pełne niepokoju. Były między nami różnice zdań, ale nie było niepokoju; była ufność, nadzieja, łączyła nas modlitwa. Był wśród nas niemal zawsze Ojciec Święty. Jednakże po beatyfikacji dostrzegliśmy na auli synodalnej przedziwną zmianę atmosfery. Czuliśmy się już znużeni tyloma wypowiedziami. Potrzeba nam było wzoru, przykładu. I oto przed oczyma wszystkich ojców synodalnych stanęła postać bł. ojca Maksymiliana, kapłana, człowieka, który zginął za brata. W pełni uwierzył Chrystusowym słowom, że nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół. Wiele może dokonać przykład jednego człowieka.
Tekst autoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego