Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski
WYZNAWCA I MĘCZENNIK. PRZEMÓWIENIE DO POLONII AMERYKAŃSKIEJ PO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACYJNEJ OJCA MAKSYMILIANA MARII KOLBEGO
Rzym, Hospicjum Św. Stanisława, 17 października 1971 r.
Drogi Księże Profesorze, ukochani bracia kapłani, drogie siostry i bracia Polonii amerykańskiej!
Nie ma bodaj lepszej sposobności dla spotkania się rodaków z kraju z Polonią amerykańską i kanadyjską, jak właśnie ta, gdy skupiamy się wokół nowego naszego świętego patrona, Maksymiliana Marii Kolbego, w Bazylice św. Piotra, przy Skale Piotrowej.
Często powtarzamy: jednoczy nas ze sobą miłość Chrystusa. Miłość ta objawiła się w sposób szczególny w naszym bracie, sponiewieranym w obozie koncentracyjnym, zda się unicestwionym w bunkrze głodowym. Miłość Boża przezwyciężyła wszelką nienawiść. Gdy nienawiść stworzyła obozy, miłość nawet tam umiała jeszcze zakwitnąć. I zakwitła wspaniale dając dowód, że ponad wszystko co na tej ziemi, pełnej łez i cierni, zdarzyć się może, wyższą i trwalszą jest miłość. Ona to sprawiła, że sponiewierany nasz rodak nie zapomniał o obowiązku okazywania miłości. Miał wspaniałą, heroiczną sposobność właśnie wtedy, gdy nienawiść wypowiedziała się w szczytowy sposób, skazując za banalne winy na śmierć głodową. Miłość, obudzona w sercu ojca Maksymiliana Marii, przezwyciężyła nawet taką nienawiść.
Człowiek, który miał możność doczekać się spokojnie wolności – ku zdumieniu oprawców wystąpił z szeregu więźniów i swoją postacią zasłonił skazanego na śmierć. Sam wybrał śmierć, byleby tylko mógł żyć jego rodak. Czynem swym okazał największą miłość, pochwaloną przez Chrystusa: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). To jest prawdziwe zwycięstwo! Pamiętajcie, najmilsi, iż nie ma takich sytuacji, w których by jeszcze miłość nie miała coś do powiedzenia.
Ojciec Maksymilian postawą swoją dał wiele do myślenia tym, którzy rządzili się grozą i budzeniem lęku. Musiało to zastanowić żołnierza, który skazywał na śmierć samowolnie. I musiało też zastanowić wszystkich: oprawców i więźniów. Przecież w obozach czyniono wszystko, aby siebie ocalić, aby się w takich sytuacjach nie narażać. Tymczasem ojciec Maksymilian dobrowolnie naraził się na śmierć głodową. I właśnie w tym okazała się największa jego chwała. Bóg bowiem przyjaciół swoich i tych, którzy chcą się rządzić miłością, nie opuszcza nawet w najbardziej trudnym położeniu. I jego nie opuścił.
Trzeba jednak pamiętać, że ojciec Maksymilian długo przygotowywał się do tego momentu. Przygotowywał się do tego przez swoją pracę w Niepokalanowie, w szkole Służebnicy Pańskiej. Zaufał Jej bezgranicznie, stał się rycerzem Niepokalanej. Chciał zostawić Polsce wskazanie na zbliżające się trudne chwile, które w proroczym widzeniu wyczuwał. Dlatego na wiele lat przed wojną ukazywał Matkę, której trzeba ufać, bo Ona pośpieszy z pomocą. Przygotowywał nie tylko siebie na trudne chwile obozowe, przygotowywał też naród na czas okupacji i wojny, chroniąc siebie i naród pod opiekę Matki Najświętszej.
Oto, najmilsi, bohaterstwo heroiczne, które czyni bł. Maksymiliana Marię nie tylko wyznawcą, ale też i męczennikiem. Taki wzór skupił nas dzisiaj. Taką postać ukazuje nam dziś Kościół po długich rozważaniach i poszukiwaniach modelu nowoczesnego kapłana. Biskupi, przedstawiciele Konferencji Episkopatów krajowych, doszukując się tego modelu podczas obrad synodalnych, w swoich opiniach zgodni są – zwłaszcza Episkopat Stanów Zjednoczonych, Episkopaty Polski, Niemiec, Francji, Italii oraz Episkopaty narodów azjatyckich – iż kapłan musi być zdolny do poświęceń i ofiar, do wyrzeczenia się siebie i służby ludziom. Naśladując Chrystusa i Maryję, powinien być gotów służyć braciom i bronić ich – aż do śmierć. Przykład dał nam bł. Maksymilian.
Dziś po uroczystości beatyfikacji miałem możność spędzić z Ojcem Świętym około półtorej godziny. Papież jest pod wrażeniem żywej, emocjonalnej religijności narodu, którego przedstawiciele wypełnili dzisiaj Bazylikę Piotrową. Swoim gorącym śpiewem i rzetelną modlitwą dali dowód, że naród polski wiąże się nie tylko słowami, ale sercem z Tym, który jest natchnieniem dla Ojca Świętego, dla biskupów i kapłanów, dla matek, ojców i młodzieży – z Świętym Duchem Bożym, który wypełnia całe nasze życie. A światu współczesnemu potrzeba jest Ducha Świętego, który by wszystkich zachęcił do życia w służbie braciom i do ofiarnej gotowości zastępowania w niedoli i w męce tych, którzy na naszą pomoc czekają.
Bardzo jestem wdzięczny, najmilsi, że stworzyliście mi taką sposobność, abym mógł się z wami widzieć i zamienić choć kilka słów. Pragnę podziękować ks. prałatowi Peszkowskiemu, który jest jakby igłą magnetyczną nieustannie przypominającą, że Polska nie kończy się między Bugiem a Odrą, że ona jest wszędzie tam, gdzie biją polskie serca.
Pragnę również podziękować serdecznie o. Dendemu – nie dlatego, że od czasu do czasu każę mi mówić do taśmy magnetofonowej, ale dlatego, że ułatwia mi skontaktowanie się ze wszystkimi słuchaczami „Godziny Różańcowej”. Jest to dla mnie wielka radość, że ojciec tak wytrwale z roku na rok upomina się o ten „żywy głos”. Składam również drogiemu Ojcu słowa serdecznego podziękowania za to, że pobudza moje serce, aby jeszcze mocniej biło, aby docierało i do was.
Pragnę też podziękować wszystkim naszym kapłanom, szczęśliwie tu obecnym. Utrzymujemy z wami, najmilsi bracia, najczęstszy kontakt listowny, doznajemy od was wiele pomocy. Może nie wszystkie wasze listy przychodzą do Warszawy, jak i nie wszystkie pisane przeze mnie docierają do was, ale to już „siła wyższa”. Raz jeszcze dziękuję wam za pomoc, ofiarność, serce i pamięć.
Tekst autoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego