1971.03.21 – Niepokalanów – Życie pełne trudu. Kazanie na konsekrację ołtarza św. Józefa w sanktuarium w Niepokalanowie

 
Kard. Stefan WyszyńskiPrymas Polski

ŻYCIE PEŁNE TRUDU. KAZANIE NA KONSEKRACJĘ OŁTARZA ŚW. JÓZEFA
W SANKTUARIUM W NIEPOKALANOWIE

Niepokalanów, 21 marca 1971 r.

 

Drogi Ojcze Prowincjale, ojcowie i bracia rodziny franciszkańskiej, dziedzice sługi Bożego ojca Maksymiliana Kolbego, umiłowane dzieci Boże, dzieci moje, ludu Boży świętego Kościoła Chrystusowego!

Piękny dzień wybrali wasi słudzy, ojcowie franciszkanie, posługujący tutaj wam łaskami Bożymi, na uczczenie św. Józefa, Oblubieńca Najświętszej Dziewicy, Opiekuna Maryi i Jezusa, Patrona Kościoła. Jest to bowiem dzień zwany w liturgii Kościoła „Dominica laetare”, niedziela „Wesel się”.

W tym dniu Kościół Boży okrywa się szatami różowymi. Nie tylko dlatego, że w tę niedzielę panuje od dawna przyjęty zwyczaj, iż w kościołach rzymskich wierni gromadzący się na służbę Bożą obdarzają się wzajemnie pierwszymi wiosennymi kwiatami – różami, ale i dlatego, że Kościół dochodzi niejako do półmetka swego przygotowania na radości wielkanocne.

Post bowiem, dzieci najmilsze, jest wielkim świętem. To jest święty Post, jak mówi się po łacinie „sacrum ieiunium”. Wielki Post jest wielkim przygotowaniem na Boże Zmartwychwstanie, które przecież jest pełnym nadziei znakiem wiary w nasze zmartwychwstanie.

Dochodzimy do połowy tego okresu przygotowania na radości wielkanocne. Kościół stale nam to przypomina. Zobaczymy wkrótce w prefacji mszalnej jak pięknie wypowiada tę prawdę, że przygotowujemy się na radości Zmartwychwstania Pańskiego. I taki właśnie dzień niezwykle odpowiada uroczystości, która dzisiaj ma miejsce w Niepokalanowie – konsekrowanie ołtarza Pańskiego ku sprawowaniu Najświętszej Ofiary, ku uczczeniu św. Józefa.

W tej chwili tłoczą mi się wspomnienia z okresu Soboru Watykańskiego II. Bardzo często w czasie obrad soborowych wielu biskupów, zwłaszcza pochodzących z Kanady i z Ameryki Północnej, wnosiło, aby do Kanonu Rzymskiego Mszy świętej wprowadzić imię św. Józefa. Były też zdania przeciwne.

Przysłuchiwał się tym obradom Ojciec Święty Jan XXIII. Któregoś dnia przysłał do Bazyliki Watykańskiej, gdzie obradował Sobór, specjalne orędzie, w którym podał do wiadomości ojców soborowych, że natychmiast wprowadza własną decyzją, nie czekając na wyniki obrad Soboru, imię św. Józefa do Kanonu, czyli stałej części Mszy świętej.

Trzeba przypomnieć sobie, z jaką radością przyjęli wszyscy ojcowie soborowi to postanowienie własne Papieża Jana XXIII. Tak bardzo św. Józef obecnością swoją wszczepiony jest w życie Maryi i Jezusa, a zatem Kościoła Chrystusowego aż po czasy dzisiejsze. Chociaż nam się może wydawać, że cześć świętych w Kościele została niejako przesłoniona, zwłaszcza po odnowie liturgicznej, w rzeczywistości tak nie jest. Albowiem Kościół Boży zawsze jest zdania, że święci są owocem działalności, nauczania i męki Chrystusa. Dlatego też są świadkami Chrystusa. Nie przesłaniają więc Chrystusa, ale o Nim świadczą. Bo święci nie tylko są świadkami prawdziwości i skuteczności nauki Chrystusa, ale są również przewodnikami do Chrystusa, do Ojca niebieskiego przez Chrystusa.

Takie miejsce zdobył również, z woli Boga, w wielkim dziele zbawienia ludzi – św. Józef. Zważcie, jak to się wydaje być trudne. Może nam się wydawać, że Bóg nie troszczy się o sprawy tej ziemi. Nawet dzisiaj, gdy Sobór nam mówi o obecności Kościoła w świecie współczesnym, o wchodzeniu Kościoła w sprawy doczesne, wielu może się wydawać, że Bóg jest daleki, zbyt wzniosły, zbyt wspaniały, Duch czysty, niemalże niedotykalny. Jakże więc miałby wchodzić w sprawy tej ziemi?

A jednak my wiemy, że ziemia i wszystko, co ją napełnia, jest własnością Pana. Czytamy w modlitwach eucharystycznych, że całe stworzenie kiedyś radować się będzie wraz z nami szczęściem w obliczu Ojca. Ci wszyscy, którzy idą za Jego Synem. Dlatego ziemia i wszystkie nasze dzienne sprawy nie są obce Ojcu niebieskiemu. Kazał czynić nam tę ziemię sobie poddaną, byśmy posługując się dobrami tej ziemi, wypełnili zadanie doczesne i doszli do Ojca niebieskiego.

Nie mamy bowiem tutaj mieszkania stałego. Przekonujemy się o tym coraz częściej wszyscy, gdy spośród naszych rówieśników, raz po raz ktoś ubędzie i już odchodzi do Boga. A my stajemy się coraz bardziej samotni. Coraz mniej mamy koleżanek i kolegów, naszych rówieśników. Z moich kolegów, którzy razem ze mną przyjęli święcenia kapłańskie, pozostał mi tylko jeden. Było nas siedemnastu. Większość, przeszedłszy przez obóz koncentracyjny, albo tam życie oddała Bogu, albo też po powrocie rychło przeniosła się do Boga.

I tak człowiek widzi doświadczalnie wokół siebie, że nie mamy tu mieszkania stałego, innego oczekujemy. I właśnie, dzieci Boże, na tej ziemi, dzięki jej darom, dzięki pracy w ziemię włożonej, dzięki owocom ziemi, pożywając chleb nasz powszedni, jako owoc trudu tej ziemi i daru Bożego, musimy jednak pamiętać, że „nie samym chlebem żyje człowiek, ale wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4).

Teraz spójrzmy na życie Jezusa, Maryi i Józefa w Nazarecie. Gdyby od nas zależało, to byśmy oprawili życie Najświętszej Rodziny w wielki dobrobyt. Gdyby Nazaret był tutaj, gdzieś pod Niepokalanowem, na pewno by się zbiegli z sąsiednich miast i wsi dobrzy ludzie z darami, aby Jezusowi, Maryi, Józefowi niczego nie zabrakło.

Ale Ojciec niebieski, Pan wszystkiego świata, Ten, który nas poucza, że „nie samym chlebem żyje człowiek”, osadził Świętą Rodzinę na tej ziemi w warunkach niezwykle trudnych, w warunkach ciężkich. To było niemal ubóstwo. Mówił o tym Chrystus, że nie ma gdzie by głowę skłonił.

Wiemy, dzisiaj może lepiej niż dawniej, gdy nauka sięga coraz głębiej w przeszłość i pozwala nam rozpoznać warunki, w jakich żył Jezus w Nazarecie, że to były warunki trudne, ubożuchne. Józef pracował, uprawiając rzemiosło. Był cieślą. Nazywano go w Ewangelii rzemieślnikiem. I to imię, ten zawód Józefa przeniesiono na Jezusa. Bo też mówiono o Nim: Syn rzemieślnika. Z pewnością nie mylono się w tym względzie, że Jezus zanim poszedł na pracę apostolską, by przepowiadać naukę Bożą, uczył się rzemiosła pod kierunkiem Józefa, a później pomagał mu w pracy.

A Matka Jezusowa? Znając ówczesne warunki, jeszcze dzisiaj każdy może się przekonać … – kto pojedzie do Nazaretu, bo dziś tam można dojechać autobusem z Jerozolimy, a wtedy trzeba było iść pieszo, jak szła Maryja na święta wielkanocne z Jezusem … – każdy może się przekonać o tym, że jest to ziemia wyjątkowo niewdzięczna, skalista. Trzeba było niekiedy ziemię nanieść na skały w koszu, aby ją tam jakoś utrzymać, żeby coś urosło.

To nie tak jak tutaj w naszej sochaczewskiej ziemi, gdzie trudniej o kamień aniżeli o glebę żyzną. Na pewno i Maryja musiała pomagać Józefowi, nie tylko opiekując się ubożuchnym gospodarstwem, ale też pomagając w uprawie skromnego kawałka skalistej ziemi, jak to wtedy było w zwyczaju, że rzemieślnik miał jakiś kawałek ziemi do swojego użytkowania.

Było to więc życie trudne. Gdy przyglądamy się temu pomnikowi, a zwłaszcza tłu podokiennemu, widzimy jak gdyby wspomnienie tego widzenia, które miał Józef egipski, gdy pracował na polu swojego ojca wraz z braćmi. Te kłaniające się snopy, to jak gdyby wizja snu Józefowego, która była powodem zgorszenia. „Jak to? Czy ty myślisz jasnowidzu, że może my albo twoi rodzice będą się tobie kłaniać kiedykolwiek na ziemi?” A jednak mu się kłaniali.

Po drugiej stronie pomnika – narzędzia pracy. Zdawałoby się, że z tego powodu, iż Józef występuje w tym posągu z narzędziem rzemieślniczym, ciesielskim, z ostrą piłą, która na pewno tam była gorsza, aniżeli ta, tutaj. Gdy widzimy te narzędzia pracy, możemy pytać: po co to wszystko?

Dzisiaj ludzie są tak wspaniali, tak wielcy, tak się bronią przed pracą, zwłaszcza fizyczną, rolną, rzemieślniczą. Patrzmy, te wszystkie narzędzia pracy przynoszą w kornym hołdzie współcześni pracownicy. Jak gdyby dwa przymierza: to stare przymierze Józefa egipskiego i to nowe przymierze nowoczesnych Józefów, naśladujących św. Józefa. Tych licznych pracowników na trudnej dzisiejszej niwie – rolnej i przemysłowej, która tak daleko poszła naprzód, ale nie wyzwoliła nas z trudu. Nadal jesteśmy ludźmi trudu, niemałego trudu. I chociaż pracują za nas dzisiaj maszyny popędzane prądem elektrycznym i chociaż zapowiadają nam, że będziemy niedługo produkowali nawet na roli obfitość owoców ziemi dzięki nowoczesnej chemii, która będzie w coraz szerszym zakresie stosowana w rolnictwie i w przemyśle, nadal jednak pozostaje ważną rzeczą trud codziennej pracy rolnej, pracy rzemieślniczej.

Ten trud, dzieci Boże, nie jest jakąś karą za grzechy, jak się niekiedy słyszy. To jest niezbędny po prostu czynnik naszego wychowania, naszego udoskonalania, postępu osobistego i postępu społecznego. Chociaż wysiłek fizyczny dzisiaj coraz bardziej jest zastępowany przez maszyny, jednak napięcie psychiczne człowieka pracującego przy maszynach jest tak wielkie, że w krajach najbardziej technicznie rozwiniętych powstał specjalny rodzaj chorób wywołanych nadmiernym napięciem psychicznym i skoncentrowaniem umysłu, woli i całej ludzkiej struktury psycho-fizycznej na wysiłek pracy.

Widać stąd, że praca i wiążący się z nią trud ma znaczenie wychowawcze dla nas wszystkich. Wiemy, co się dzieje z ludźmi, którzy nie lubią pracować. Wiemy, co się dzieje z młodzieżą, która nie chce się uczyć, która wybiera sobie jakiś humorystyczny styl życia, tak iż nasze miasta niekiedy wyglądają tak, jakby na nie wypuszczono całe gromady ludzi z cyrków. Tej dziwnie poprzebieranej młodzieży wydaje się, że to jest coś nowego, coś bardzo postępowego, a w rzeczywistości jest to tak bardzo śmieszne, tak bardzo zabawne, że chyba nie rokuje długiego trwania i wpierw czy później te wasze córki i ci wasi synowie znowu zaczną się przyzwoicie i estetycznie ubierać, a nie tak jak dzisiaj.

Gdyśmy tu jechali przed naszym autem biegła jakaś dziewczynka. I tak sobie myśleliśmy: żeby ona wiedziała jak brzydko wygląda w tym stroju, na pewno by się nie wypuściła na ulicę. Ale ona tego nie wiedziała. Nikt jej tego nie powiedział. Nawet porządna matka nie powiedziała: Jeżeli się chcesz ubrać modnie, to się ubierz przynajmniej estetycznie, a nie w taki sposób, który raczej może jeszcze w cyrku komuś się podobać, ale nigdy na ulicy.

Nieraz się wydaje, że przelecieć przez życie jest łatwo, ale, dzieci Boże, życie ma to do siebie, że ono nas tutaj wiąże z ziemią, z jej trudem i męką. Ale przez ten trud i przez tę mękę człowiek dojrzewa, staje się bardziej rozumny, bardziej doświadczony, bardziej doskonały.

I właśnie dlatego, żeby tę prawdę umocnić, Ojciec niebieski postawił Rodzinę Nazaretańską w trudnych warunkach bytowania i dał Jej jako opiekuna nie bankiera, nie jakiegoś wielkiego bogacza, chociaż ich tam nie brakowało wtedy w Ziemi Świętej, ale zwykłego cieślę. I temu cieśli kazał wypracować chleb dla Maryi i dla Jezusa. A ci oboje – Maryja i Jezus – nie byli obojętni na trud swego opiekuna, współdziałali z nim.

I dlatego też dzisiaj, gdy patrzymy na Józefa, gdy nazywamy go patronem pracowników, to widzimy, że spełniło się nie tylko widzenie Józefa egipskiego – nie tylko kłosy bogatej Kanady, pszeniczne złoto, kłaniają się tam jemu, bo największą cześć Józef odbiera właśnie w pszenicznej i żywicznej Kanadzie. Całe współczesne życie, pełne trudu rolniczego, rzemieślniczego, technicznego, fabrycznego, jakiegokolwiek, wśród tego bogactwa narzędzi technicznych musi się pokłonić pokornie, jak na tym rzeźbionym obrazie, przed wzorem rzetelnej, uczciwej pracy rzemieślniczej, opiekuńczej, rodzinnej, domowej. Przez to został on wywyższony.

Jednocześnie nauczono nas i ciągle uczą nas tego w Kościele Bożym, że człowiek nie może prześlizgnąć się przez tę ziemię bez odpowiedzialności osobistej. Korzystamy z pracy innych i mamy obowiązek pracować. Jedni pracują na nas, my pracujemy na innych. I dobrze jest, że dzisiaj zdrowa młodzież – bo i takiej nie brak – która się nie poddaje łatwiźnie życia i której nie imponuje motylkowatość życiowa, rzetelnie pracuje czy w szkole, czy w rodzinie, czy może już w pracy codziennej w jakimś warsztacie.

Wróciłem niedawno, w piątek, z Gniezna. Gdy tam byłem, wśród najrozmaitszych papierów przedstawionych mi do podpisania w Kurii Prymasowskiej znalazłem ciekawy list. Prośba o błogosławieństwo dla małżonków na 25-lecie pożycia małżeńskiego. Do prośby dołączona była fotografia. Na fotografii cała rodzina. Gdybym was zapytał: zgadnijcie, ile tam było wokół ojca i matki dzieci? Przypuszczam, że byście nie zgadli, bo ja sam byłem zdumiony. Było ich nie dziesięcioro, nie piętnaścioro. Było ich dwadzieścioro. Dokładnie dwadzieścioro, w tym trzy pary bliźniacze. Kręcicie głowami, ja się wam nie dziwię.

Przyglądałem się na tej fotografii rodzicom. Pewnie, do fotografii człowiek się jakoś tam podszykuje. I ta mama kręcąca się wśród tej dwudziestki na pewno inaczej wygląda na tle domostwa aniżeli przed obiektywem fotograficznym. Ale nie wydało mi się, by ta kobieta była zniszczona, zaniedbana, smutna. Przeciwnie, wydało mi się, że dba o siebie, że ma jeszcze czas na to, co jest tak właściwe dla kobiety, by zadbać o siebie, o swój wygląd. I to samo ojciec. Pomyślcie, jaka olbrzymia praca: i ojca, i matki. A pomyślcie, jaka wzajemna służba.

Przed dwoma miesiącami imponował mi inny przykład. Też prośba o błogosławieństwo dla rodziny. Tam było czternaścioro dzieci, żyjących na ośmiu hektarach ziemi. Przy czym dwie dziewczynki najstarsze już były po skończeniu szkół zawodowych i pomagały rodzicom. Z tej czternastki siedmioro miało odznaczenia szkolne za wzorową pracę i naukę.

Zdawałoby się, czy możliwe jest wychować tyle dzieci? Nie tylko możliwe. Okazuje się, że można dobrze wychować. I to można lepiej wychować aniżeli jedynaka, o którym, jak wiecie, brzydkie przysłowie krąży po Polsce, chociaż niekoniecznie musi się do każdego jedynaka przykleić.

Dzisiaj właśnie czytamy w całej Polsce List, który wystosował Episkopat Polski w obronie życia Polaków. Miał on być czytany w uroczystość Świętej Rodziny, zaraz po Bożym Narodzeniu. Jednak nasze władze państwowe, ówczesny kierunek polityczny, powiedziały: nie, to jest prowokacja. Tak nie można. Prosili nas, byśmy czytanie tego Listu odłożyli. Nie chcieliśmy się na to zgodzić.

Nagle, przyszedł grudzień i coś się pomieszało, a jak mówią niektórzy, coś się uporządkowało. Bo zazwyczaj przez zamęt idzie się do jakiegoś nowego porządku. Ale List nie był czytany. Odłożyliśmy go właśnie dlatego – pamiętam tę decyzję Episkopatu Polski, która zapadła wkrótce po 13 grudnia – żeby do tej trudnej sytuacji nie dolewać jeszcze oliwy do ognia.

Ale powiedzieliśmy sobie: nie zrezygnujemy, List będzie odczytany wcześniej. I jest dziś czytany wszędzie tam, gdzie nie był czytany. Ten List jest właśnie wołaniem o ratowanie rodziny, żeby była święta, żeby w niej nie zabijano Polaków, żeby mogli żyć ci, którym Pan Bóg chce dać życie.

Opowiadano mi dzisiaj rano wrażenie z jednego magazynu. Jakaś młoda kobieta szukała tam dla swojego jedynego dziecka ubranka i wykrzykiwała na cały magazyn: „Ja nie chcę mieć więcej dzieci”. Akurat były tam trzy osoby, którym się wydawało inaczej: „Pani nie wychowa tego jedynaka dobrze, jeżeli on sam zostanie w rodzinie. A może pani zabraknie, a może ojca zabraknie. I co wtedy z dzieckiem samotnym? Dziecko bez rodzeństwa, to jest sieroctwo”. Ale tej kobiety nie zdołano przekonać. Owszem, przyłączyły się do niej inne i wspólnym krzykiem zaczęły najeżdżać na te osoby, które zwracały im uwagę na to, że wychowanie jest owocniejsze i skuteczniejsze, gdy rodzina jest liczniejsza.

Nie zawsze rodzina uboga nie jest w stanie wychować lepiej czy gorzej aniżeli rodzina bogata. Bo my wiemy, że w rodzinach bogatych, gdy dzieciom się wszystko daje i niczego się im nie odmawia, wychowuje się przedziwny, rozgrymaszony typ młodzieńca czy pannicy, tak że już potem nic się nie da zrobić.

Jeszcze jako biskup lubelski wizytowałem jedną parafię pod Lublinem. Byli tam bardzo zamożni gospodarze. Zastanowiło mnie, że w tej wsi bardzo bogatej nikt się nie chciał uczyć. Młodzież, dziewczęta czy chłopcy nie chcieli iść do szkoły, bo w domu wygodniej. I nie można było ich przekonać do tego trudu, do tego wysiłku, bo byli bogaci, zasobni. Gdyby widzieli, że nie ma innego wyjścia, że trzeba pracować, trzeba się uczyć, trzeba sobie nałożyć cugle, trzeba do życia podejść poważnie, bo ono jest tylko jedno, jedyne, to na pewno sytuacja byłaby inna.

Najbogatszy Ojciec niebieski, do którego cały świat należy, osadził swojego Syna, Zbawiciela świata w najtrudniejszych warunkach. Urodził się w stajni, musiał uciekać do Egiptu, musiał się ukrywać przed Herodami, którzy Go chcieli zabić, a jednak wypełnił zadanie. Jest Zbawcą świata. I przy tym Zbawcy świata najbliżej stoi cieśla – Józef i służebnica Pańska – Maryja, „ancilla Domini”, jak się sama nazwała.

Gdy tak popatrzę po tej świątyni, widzę, że takich ludzi świętych, których Pan Bóg posadził bardzo blisko codziennego życia, nie brak tutaj. Św. Franciszek, św. Antoni to ludzie związani z codziennym życiem, wrażliwi na ludzkie życie, na ludzkie potrzeby, zawsze gotowi pomagać. I tak czynili całe życie. I stąd ich wielkość. Kłaniają im się kłosy, pozdrawiają ich ludzie.

Jeśli wspomnimy twórcę Niepokalanowa, sługę Bożego ojca Maksymiliana Kolbego, to przecież wiemy, jak wielki był trud jego życia, jak ogromny wysiłek. To nie było wygodne życie. Dopiero dzisiaj ustawiamy go na ołtarzach. Proces beatyfikacyjny dobiega do końca. Ale zawsze będzie widniał przed naszymi oczami jako ten, który tu kopał ziemię, fundamenty, wznosił te budynki, te ubożuchne baraki i w nich pracował na oczach wielu z was, starsi gospodarze i sąsiedzi Niepokalanowa. A potem za przykładem Chrystusa, który rozpiął swoje ramiona na krzyżu, by zasłonić rodzaj ludzki, ojciec Maksymilian zasłonił więźnia, ojca rodziny przed siepaczami gestapowskimi.

Dzisiaj też przed nim świat się skłania, tak jak skłaniamy nasze głowy przed Józefem. Skłania się przed tym trudnym życiem, przed tym ciężkim zmaganiem się całego życia, trudnymi sytuacjami. To imponuje współczesnemu człowiekowi. Mówimy – dzielny człowiek, wspaniały człowiek. I bodaj by przemówił do nas, tak jak dziś przemawia św. Józef tym ostrym narzędziem, piłą, na tle wyniosłego obrazu. Dziś nasza miłość, nasze uwielbienie tak go wynosi. A Ojciec niebieski osadził go, tak jak wielu z nas, w najtrudniejszych, ubożuchnych warunkach życia. I dlatego on jest aktualny, na czasie. Ma coś do powiedzenia. Ma bardzo wiele do powiedzenia współczesnemu człowiekowi, jak pracować rzetelnie, jak opiekować się rodziną, jak jej służyć. Jak cały swój wysiłek i trud oddać w służbie rodzinie, która po was zostanie, jako najwspanialszy dar wasz i owoc waszego życia dla Boga, Jego Kościoła i dla Ojczyzny, która przecież nie gdzie indziej tylko w rodzinie się rodzi i tam powstaje. W rodzinie rośnie, z tych niekiedy ubożuchnych warunków codziennego bytowania.

Oto, dzieci Boże, dlaczego nas raduje, i to podwójnie raduje, ta postać, bo przez przykład swój nas wyzwala. Wyzwala z jakiejś opieszałości, z lenistwa, z samolubstwa, z wygodnictwa życiowego, abyśmy umieli się poświęcać dla Boga, dla Kościoła, dla rodziny, dla Ojczyzny.

Słusznie więc uczynili nasi umiłowani bracia w Chrystusie, a wasi słudzy, ojcowie i bracia franciszkanie, że wyrzeźbili ten posąg, wywołali go z przeszłości i postawili tutaj w Niepokalanowie. Przyjdą kapłani Boży i składając ofiarę Chrystusową Ojcu niebieskiemu, uczczą to życie, które też było ofiarą dla Ojca niebieskiego.

Kończąc te nasze rozważania w niedzielę róż, w niedzielę w szatach liturgicznych barwy różowej, w niedzielę radości, życzę wam wszystkim, całej rodzinie parafialnej i całej tej okolicy, oraz duchowieństwu tutaj pracującemu: diecezjalnemu i zakonnemu, aby z trudu pokutnej, postnej pracy zebrać jak najwięcej radości dla waszych serc i chwały dla Ojca niebieskiego.

Najlepsza Matka, Dziewica Wspomożycielka, współpracująca ze św. Józefem nad wychowaniem Bożego Dziecięcia, niechże i dla was będzie czułą Matką i Dziewicą Wspomożycielką, wzorem, pomocą i Matką pięknej miłości. Amen.

Tekst nieautoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego

 

Wpisy powiązane

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu

1981.01.08 – Warszawa – List do zakonnych rekolekcjonistów i misjonarzy ludowych, zebranych na dorocznym kursie