Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski
MIEJSCE ZAKONÓW W POLSKIEJ RZECZYWISTOŚCI.
PRZEMÓWIENIE DO WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE
Jasna Góra, 07 maja 1970 r.
Pragnę przede wszystkim podziękować za zaproszenie mnie na spotkania wiosenne Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich. Przychodzimy tutaj nie tylko jako zwierzchnicy, ani dyktatorzy, tylko jako ludzie gotowi do współpracy, którą zakony ofiarują Kościołowi Świętemu w Polsce, Episkopatowi – w szczególności. Dlatego, cokolwiek w tej chwili powiem, będzie raczej z tej pozycji powiedziane. Podejmujemy wzajemny wysiłek w szukaniu rozwiązań dla życia zakonnego w Polsce i form współpracy zakonów w Kościele. Życie zakonne bowiem przez Konstytucję Dogmatyczną o Kościele zostało inkorporowane do struktury społecznej i nadprzyrodzonej Kościoła.
Nowa pozycja życia zakonnego w Kościele
Inkorporacja, jakiej dokonał Sobór Watykański II, wskazuje na nową pozycję życia zakonnego w Kościele Powszechnym, a więc i w Kościele Polskim. Nie jest to myśl nowa, nie raz to już po Soborze uwydatniałem ją. Myśl ta – moim zdaniem – powinna być punktem wyjścia dla wszystkich rozważań, a więc i dla tego, które ma być przedmiotem dyskusji w grupach: „Potrzeba określania miejsca zakonów w polskiej rzeczywistości” – wg. propozycji O. Prowincjała Nawrockiego. Można bowiem zagadnienie ustawić w wymiarze światowym i w wymiarze specjalnym w tzw. „polskiej rzeczywistości”. W wymiarze światowym – Kościoła Powszechnego – nie budzi ono żadnych zastrzeżeń, nawet nie wywołuje dyskusji. Raczej trzeba się oswoić z tym, że o zakonach ma się mówić w Kościele, w Kurii rzymskiej czy w Kuriach diecezjalnych, nie tylko z pozycji Kodeksu Prawa Kanonicznego, jak dotychczas się mówiło. Np. określenie stosunku miedzy Ordynariuszem Diecezji a władzami zakonnymi; określenia praw, obowiązków i sytuacji, które powstają ze wzajemnych stosunków itd. Nie o to już idzie. I o coś głębszego, o teologiczne spojrzenie na ten stosunek i dostrzeżenie elementów teologicznych uwydatnionych przez Konstytucję Dogmatyczną. Od nich bowiem zależy właściwy stosunek do życia zakonnego, do życia kościelnego w ogóle i właściwe miejsce zakonów w Kościele. Zakony są czynnikiem składowym Kościoła, bez którego Kościół, w ostatnich szczególnie czasach nie chce się obywać. Dlatego mówi w tej Konstytucji nie tylko o hierarchii i świeckich, ale także o zakonach, jako czynnikach składowych nadprzyrodzonego i społecznego funkcjonowania organizmu kościelnego.
Przyzwyczajenie się do takiego sposobu myślenia i widzenia wymaga czasu. Pewne elementy jurydyczne i relacja poprzez prawo i Kodeks są zadawnione, schematyczne, trwają jako schematy, Utrudniają one – i jeszcze przez jakiś czas będą utrudniały – właściwe spojrzenie na obecność życia zakonnego w strukturze społeczno-nadprzyrodzonej działania Kościoła, jako społeczności Chrystusowej.
Kościół – Mistyczne Ciało Chrystusa – ma wiele najrozmaitszych członków, a choć ich wiele, wszystkie są potrzebne i wszystkie mają swoje zadanie. Nie może rzec głowa nogom: nie potrzebuję was, czy też dłoniom: obejdę się bez was. Dzisiaj takie myślenie i mówienie jest anachronizmem. Trzeba się też pogodzić, z wielością w jedności. Bo wielość wyodrębnia zadania nie po to, by je monopolizować, tylko po to, żeby je lepiej przestudiować i poznać, co z kolei pozwala – w zakresie e sobie dostępnym – odpowiednie środki i rozpocząć współdziałanie dla dobra całego Mistycznego Ciała Chrystusowego.
Myślę, że to powinno leżeć w założeniu nowego, soborowego sposobu myślenia o miejscu zakonów w Kościele Powszechnym i w polskiej rzeczywistości. Czyli w Kościele Polskim, Kościół ten pracuje w aktualnej rzeczywistości, bardzo skomplikowanej, niejasnej, ale bądź co bądź – dotykalnej, od której wybronić się nie możemy. W niej musimy znaleźć nurty myślowe i ścieżki – niekiedy bardzo trudne – naszego działania, aby nie dopuścić do zastoju i postawy „przeczekania”, w nadziei, że rozwiązania znajdą się później i nadrobi się to, czego dzisiaj robić nie można. Tak często rozumują matki, posyłając swoje dzieci na obozy wakacyjne, gdzie nie ma Mszy św. Ażeby Panu Bogu wynagrodzić, to jeszcze poślemy je i na inne nabożeństwa. Ale miesiąc bez Mszy św. upłynął. Może niekiedy taka mentalność „dojutrkowania”, „przeczekania”, doczekania się lepszych warunków pracy i nam się udziela. A tymczasem Chrystus – „wczoraj, dziś i jutro” … Dziś – to znaczy w każdej sytuacji, w takiej właśnie, w jakiej jesteśmy. Kościół nigdy nie miał i mieć nie będzie łatwej sytuacji.
Na Synodzie Nadzwyczajnym w Rzymie, Biskupi, spotykając się w kuluarach ze mną czy z Kardynałem Wojtyłą mówili: Wy jesteście w szczęśliwym położeniu. My już nie mamy motywów, aby się wydobyć z rozkładającej nas moralności spożywczej. My jesteśmy zmaterializowani przez nadmiar środków, przez nadmierną wolność i niczym nie kierowaną swobodę. Dlatego jesteśmy bezsilni. – Tak mówili Biskupi holenderscy, francuscy, amerykańscy. Jednogłośnie stwierdzili: My jesteśmy bezsilni, a wam Pan Bóg pomaga, bo stwarza warunki trudne, w których mimo woli musicie się zmobilizować, trzymać, uważać na siebie, przezwyciężać. Nie macie za wiele, brak wam mnóstwa rzeczy. To wam pomaga do ubóstwa, niezbędnego w życiu Kościoła i w życiu zakonnym. Oczy, które ze wszystkich stron na nas patrzą, zmuszają was do czuwania nad sobą. Stajecie się przez to mimo woli lepsi.
Wczuwając się w naszą rzeczywistość, Biskupi Zachodu uważają nas za ludzi wybranych, ubłogosławionych przez Boga, którym wszystko sprzyja do dobrego. Może mają trochę racji, chociaż nie zawsze dogłębnie widzą sytuację, w jakiej pracujemy. Jest to często nie tylko nacisk, ale próba alienacji duchowej, której chciano by dokonać w naszej umysłowości, światopoglądzie, pojmowaniu skarbca wiary, w naszym stylu postępowania moralnego, w życiu kapłańskim i zakonnym, w pracy duszpasterskiej i innych.
Życie zakonów w polskiej rzeczywistości. Nasze „teraz”
Na tle ostatnich przeżyć w Polsce, widać pewne elementy, które stwierdzają wzajemne przenikanie się życia duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego. Ojciec św. niedawno jednemu z polskich biskupów powiedział: Nie rozróżniajcie za bardzo, nie mówcie: kler diecezjalny, kler zakonny. Starajcie się, żeby zarówno kler diecezjalny jak i zakonny były ze sobą zespolone i współdziałały. Tego wymaga dobro Kościoła Powszechnego, a gdy idzie o waszą polską rzeczywistość, sami dostrzegacie słuszność takiego postępowania.
Pozwólcie, że z przeżyć ostatnich, których jeszcze pełna jest moja dusza, uczynię rzut oka wstecz. Mianowicie, na tle rozważań 25-lecia wyzwolenia naszych Konfratrów z obozów koncentracyjnych, zwłaszcza z Dachau, można było stwierdzić, że wspólne cierpienie duchowieństwa zakonnego i diecezjalnego, braci i sióstr zakonnych w obozach koncentracyjnych, wytworzyło nową atmosferę. Przyglądałam się temu w Kaliszu, biorąc udział w uroczystościach dziękczynnych byłych więźniów Dachau. Zaznaczył się tam jakaś symbioza, braterstwo najwyższego rzędu. Wszyscy byli poddani cierpieniu, męce, wszyscy składali olbrzymie ofiary. Symbolem tej ofiary może być za równo O. Maksymilian Kolbe jak i Biskup Kozal, a więc przedstawiciel rodzin zakonnych i przedstawiciel kleru diecezjalnego. Bóg z równy sposób zażądał od nich ofiary. Kalisz, gdzie zebrali się w Kolegiacie św. Józefa byli więźniowie, był symbolem cierpiących księży diecezjalnych i zakonnych. Ten obraz, wywołany świeżo zarówno w Katedrze Gnieźnieńskiej 23 kwietnia, jak i na uroczystościach w Kaliszu 29 kwietnia i w modlitwach, które Biskupi i młodzież duchowna zanosili tutaj, na Jasnej Górze – wskazuje, że z bolesnej przeszłości, z wielkiej „drogi krzyżowej”, przez którą przeszło polskie duchowieństwo diecezjalne i zakonne nauczyliśmy się jednego: wspólnie cierpieć. Nieprzyjaciele Kościoła nie robią między nami różnicy. Wszyscy jesteśmy świadkami Chrystusa, a więc jednakowo nas wszystkich traktują.
To spojrzenie wstecz, oczywiście nie najważniejsze, jest „magistra vitae”, tworzy tło, na spojrzenie „teraz” – jak jest teraz. Dzisiaj mówi się o tzw. „społeczeństwie młodzieży na teraz”. Niedawno w książce Toeplitza: Ameryka” – czytana na odwrót – mogliśmy poznać to społeczeństwo „teraz”, młodzież na „dziś”, młodzież, która nie ma zakorzenienia w przeszłości i nie myśli o przyszłości. Ona jest „teraz” w tym momencie.
Nasze „teraz” wyraża się w tym, że teraz istnieją zakony w Polsce, po 25 latach od zaprogramowanego niszczenia ich. Teraz istnieje Kościół w Polsce pomimo, że według programu powinien już nie istnieć. Gdy rozpocząłem w Lublinie pracę biskupa, odwiedzali mnie różni komuniści. Przyszedł kiedyś pan o bardzo symbolicznym nazwisku, rozmawiał ze mną trzy godziny. Rewizytując mnie – bo wtedy były jeszcze takie zwyczaje – starał się mnie przekonać, że długo się tutaj nie będę męczył, bo w ciągu 30 lat Kościół w Polsce przestanie istnieć …
Nieraz pod wpływem takiej, czy innej inicjatywy, takiej lub innej wieści jesteśmy przerażeni. Myślimy: co z nami będzie? A tymczasem wystarczy przypomnieć sobie, że na to „teraz” składa się i to, że jak jednak jesteśmy, jednak żyjemy. Niewątpliwie jest w tym łaska Boża, wola Boża, ale i umiejętność współdziałania, współpracy. Pamiętamy, że w tylu krajach, ościennych życie zakonne zostało rozłożone. Nie chcę się tutaj powoływać na nazwiska, informatorów… Jest to jakieś wielkie miłosierdzie Boże, iż na polskie „teraz” składa, się obecność zakonów w życiu Kościoła polskiego. Praca, chociaż nie zawsze idąca po linii waszej specyfiki zakonnej, jednak nie jest zahamowana. Zawsze możecie powiedzieć, że macie więcej pracy aniżeli możliwości jej wykonania. O tym „teraz” trzeba pamiętać. To jest „in consolationem nostram”. A niekiedy nam, ludziom słabym potrzeba pocieszenia, odrobiny otuchy, uśmiechu. Nie zawsze groźna mina buduje i zachęca do pracy.
Na to „teraz” składa się nie tylko istnienie zakonów w Polsce, pomimo program zniszczenia ich, ale również pomoc zakonów na Ziemiach Zachodnich. Mówiliśmy o tym przed kilkoma dniami we Wrocławiu, podczas uroczystości dwudziestopięciolecia polskiej organizacji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych. W pracy organizacyjnej na tych terenach, zwłaszcza na terenie diecezji gorzowskiej, zakony wypełniły zadanie olbrzymie, pełne niezwykłej ofiarności. Do dziś ta pomoc jest bardzo duża.
Do tego „teraz” należy również włączenie się rodzin zakonnych w pracę zespołową w Komisjach przy Konferencji Episkopatu Polski. Przeglądając listy prawie 20 różnych komisji, pracujących w ramach Episkopatu Polski, widzimy, że nie tylko w Komisji dla Spraw Zakonnych, ale w wielu innych Komisjach są przedstawiciele Konsulty Wyższych Przełożonych Zakonnych. Nieraz do Komisji doprasza się kapłanów zakonnych, którzy w określonej dziedzinie mają coś konstruktywnego i wspólnoto-twórczego do powiedzenia.
Już to, że na nasze „teraz” składa się specjalna Komisja Spraw Zakonnych, w ramach Konferencji Episkopatu Polski wskazuje, że idziemy po linii realizacji struktury społeczno-nadprzyrodzonej, zawartej w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele. Element zakonny, a więc – Komisja Spraw Zakonnych. Jest to realizacja bardzo dla nas doniosła, bo jest stałym elementem w aktualnej pracy Episkopatu Polski.
Do tego stopnia doceniamy wartość życia zakonnego, że Episkopat Polski stara się, aby i w hierarchii była, reprezentacja członków rodzin zakonnych. Mamy w gronie Episkopatu trzech zakonników. To jest też nasze „teraz”. Ich obecność w Episkopacie świadczy, że doceniamy wkład i doświadczenie ludzi, wychowanych w duchu zakonnym i że obecność ich ma dla nas wszystkich doniosłe znaczenie.
Niezależnie od tego wyspecjalizowały się pewne działy pracy, które są dziełem członków rodzin zakonnych. To też jest wkład na „teraz”. Przykładowo: Dział programowania homiletycznego w swojej obecnej strukturze jest owocem pracy rodzin zakonnych, zwłaszcza układanie rocznych programów homiletycznych, zgodnych z duchowością Soboru, jak to widzimy w „Bibliotece Kaznodziejskiej”, Musimy tu podkreślić wkład wielu rodzin zakonnych, a szczególnie O. Prowincjała Nawrockiego, którego cierpliwość w tej dziedzinie niekiedy nas zdumiewa, bo ułożenie takiego programu łatwe nie jest. Program podlega ciągłemu nicowaniu, krytyce, wywracaniu do góry nogami, a ten kandydat na męczennika w epoce współczesnej Polski – bo każda epoka musi mieć swoich męczenników – wszystko to wytrzymuje. Jest to także przejaw hartu ducha i woli współpracy.
Na to „teraz” składa się również aktualna praca wielu placówek duszpasterskich w parafiach, prowadzonych przez rodziny zakonne. Nie jest prawdą, iż zakony pozbawione są zmysłu duszpasterskiego. Owszem, zmysł duszpasterski przejawiają w sposób niekiedy wzorcowy, nawet dla duchowieństwa diecezjalnego. Z osobistych doświadczeń wspomnę wzorcową parafię Księży Salezjanów w Warszawie i Księży Misjonarzy w Bydgoszczy. Wiele mamy takich wzorcowych parafii. Jest to możliwe dzięki temu, że w parafiach tych jest większa ilość kapłanów zakonnych do dyspozycji. Jeden doświadczony kapłan, chociażby z zespołem wikariuszy, prawdopodobnie by sobie nie poradził.
Oczywiście, punkt wyjścia dla tej pracy był okolicznościowy, wynikający z naszej rzeczywistości. Księża Jezuici bardzo się bronili przed przyjmowaniem parafii, ale myśmy ich do tego delikatnie namówili. Później okazało się, że wszędzie tam, gdzie przy domu zakonnym powstała parafia, uratowano także dom zakonny Punkt wyjścia wyrachowany, ale może czasem potrzebne było takie „peccatum oryginale”, aby nie tylko uratować wspólnoty zakonne, lecz również wykazać, że mogą one pracować w dziedzinie duszpasterskiej. A zakonom, które pozbawione zostały możności pracy, zgodnie ze swoim powołaniem – pracy pisarskiej, wychowawczej, szkolnej – dało to nowe pole działania i umożliwiło wszczepienie energii wielu młodych zakonników w pracę duszpasterską.
Pozycja zakonów w świecie współczesnym. Zróżnicowanie zadań.
Gdy mówię o spojrzeniu „teraz”, posługuję się tylko przykładami, nie moim bowiem zadaniem jest wyczerpać zagadnienie. Ale jednocześnie mam przed oczyma problem własnej specyfiki zakonnej. Może niektórzy Confratres biorący udział w posiedzeniu Konsulty czy w spotkaniach Wyższych Przełożonych Zakonnych przypominają sobie, iż często naciskałem na to, aby pomimo zmienionych warunkom życia, pomimo, że wiele rodzin zakonnych nie może prowadzić pracy wychowawczej, jak np. pijarzy, salezjanie czy jezuici czuwać nad punktem wyjścia życia zakonnego, nad tym, co swego czasu kazał Wam czynić Duch Boży.
Wprawdzie słuszne jest, aby nie podkreślać za bardzo różnicy między duchowieństwem diecezjalnym a zakonnym, ale ta różnica istnieje. Takie jest bowiem działanie Ducha Świętego w Kościele, który powołuje „in tempore opportuno” różne rodziny zakonne do specjalnych zadana Z tym trzeba się liczyć. Rodziny zakonne są wykwitem rzeczywistości dawnej. Może niekiedy się zdarzyć, że niektóre zakony na skutek zmiany stosunków i warunków życia – np. trynitarze – nie mają obiektu „circa quod” swojego powołania, jednak na ogół tak daleko sprawy nie idą. Trzeba zawsze doszukiwać się – jak zachęca do tego Ojciec św. – własnej specyfiki zakonnej, bo ona istnieje. Świadczy przecież o tym historia zakonów. Dzisiaj cała linia postępowania Ojca św. wskazuje, że trzeba tę specyfikę widzieć, trzeba ją uszanować, nie wolno dopuścić do tego, aby poszczególne rodziny zakonne o niej zapomniały. Zagubiłyby wówczas własną drogę.
Myślę, że utrzymanie różnicy nie tyle nie będzie dzieliło, ile raczej wskazywało na właściwy podział zadań w Kościele, które są i muszą być zróżnicowane, bo Kościół w swoim działaniu obejmuje w różnych czasach rozległe, szerokie tereny. Widzimy to w ostatnich encyklikach: „Ecclesiam suam”, „Pacem in terris”, „De progressione populorum promovenda”, „O ludach afrykańskich”, czy w dokumentach soborowych, jak np. Konstytucja o obecności Kościoła w świecie współczesnym. Wszystko to wskazuje na wrażliwość i szerokość ambicji apostolskich Kościoła. Zróżnicowanie zgodne z powstającymi zadaniami, ma więc swój sens i swoje znaczenie psychologiczne.
Jesteśmy pod naciskiem schematyzmu i technicyzmu współczesnego, który produkuje szablony nie tylko w produkcji fabrycznej, ale usiłuje to robić i w dziedzinie wychowania młodych pokoleń. Młodzi wzbraniają się przed tym jak umieją. Wczoraj, wyjeżdżając z klasztoru sióstr karmelitanek we Wrocławiu, natknąłem się na tłumy młodzieży wychodzące ze stadionu. Przyglądałem się im. Myślałem: Czy to jakiś wielki cyrk, który przyjechał do Wrocławia? Bo moda współczesna ma wymiary zda się cyrkowe. Jak gdyby cyrk wyszedł na ulicę. Wszyscy wyglądali, jakby się urwali z cyrku. Nikomu może do głowy nie przychodzi, że jest to właśnie, próba wyzwolenia się za wszelką cenę z szablonu, ucieczka przed niebezpieczeństwem uniformizacji życia. Ubierają się jak cyrkowcy, aby tylko nie poddać się naciskowi, gwałtowi, który usiłuje z każdego zrobić cegiełkę jednakowych wymiarów i wkomponować ją w „budowanie socjalistyczne” w taki sposób, aby każdy siedział cicho i nic nie gadał. Młodzież rozumie to niebezpieczeństwo. Tak musimy oceniać ruchy młodzieżowe, różnych hippisów, big-beatów i innych. Niekiedy robią wrażenie zjawiska nowego i trwałego, jest to jednak zjawisko przemijające. To tylko forma protestu przeciwko szablonowi, który usiłuje się im narzucić.
W Kościele, który zawsze kształtuje osobę przez tchnienie Ducha Świętego, są różne oblicza świętych, nie tylko dawniej, ale i dzisiaj. Tworzą się i powstają nowe formy życia, jak chociażby instytuty świeckie, czy inne formy życia i współpracy z Kościołem. Świadczy to o jakimś zamówieniu psychologicznym współczesnego społeczeństwa.
Duchowieństwo diecezjalne dostrzega konieczność różnicy między życiem księdza diecezjalnego a zakonnego. Jest im to potrzebne osobiście, dla siebie. Często bowiem uciekają właśnie do zakonów i tam widzą dla siebie ostatnią deskę ratunku. (Nie chcę przez to żadną miarą powiedzieć, że zakony są „refugium peccatorum” dla nas wszystkich).
Zakony mają więc swoje specjalne zadanie i muszą je wypełnić. Istnieje konieczność utrzymania tego zróżnicowania. Dlatego boją się zbyt szybkiego przeprowadzenia w zakonach „accomodatio” do myśli soborowej, a zwłaszcza reform przez kapituły itd. Jeżeli będzie to czynione „pod strychulec”, wtedy jest niebezpieczeństwo zatarcia specyfiki.
Kiedyś jeden z prawników pisał konstytucje zakonne dla różnych zakonów. Dzisiaj, gdy je porównujemy, gdy zachodzi sprawa „accomodata renovatio” zakonów, widzimy, że konstytucje te są przerażająco jednakowe. Może i nam udzielić się niebezpieczeństwo myślenia monolitycznego pod wpływem tego, że żyjemy przecież w środowisku materialistycznym, które myśli kategoriami bardziej ilościowymi aniżeli jakościowymi, Dobrze jednak wiemy, że Kościół stawia na jakość osobowości, rodziny zakonnej, stylu i pracy kapłańskiej. Dlatego musimy chronić się przed skrajnym uniformizmem.
Drobne spostrzeżenia.
Niekiedy ksiądz czuje się sam, złamany, zmęczony i wtedy chce uciec do zakonu. Ile razy z tym się spotykam. – Ja muszę się ratować. Jak chcesz się ratować? – Chcę iść do zakonu, bo jeżeli zostanę w świecie, w pracy diecezjalnej, to się załamię. Mówię: To jest za mały motyw jako powołanie zakonne, bo na powołanie zakonne składa się przede wszystkim, specyfika danej rodziny zakonnej, która ciebie pociąga, treść tej specyfiki, a nie to, że ty tam właśnie widzisz „miasto ucieczki”. To jeszcze nie jest powołanie, może to być jakiś motyw uboczny, ale istotny.
Bardzo często staram się takich księży uciekających przed sobą samym zatrzymać pomimo wszystko w świecie. Nie miejcie mi tego za złe, owszem, raczej za dobre, bo Was niekiedy, Moi Drodzy, wybraniam przed powołaniami naprawdę ciężkimi. Co się potem okazuje? Ktoś po kilku miesiącach czy roku pobytu w zakonie przychodzi i znowu prosi; Pomyliłem się, proszę z powrotem przyjąć mnie do kleru diecezjalnego. Mówię: No widzisz, mój drogi, czasem nawet biskupowi trzeba uwierzyć. Nie tylko „braciom czerwonym” ale i temu bratu, który chodzi w purpurze czy w fioletach, też trzeba czasem uwierzyć.
Księdza, który przychodzi kryzys wewnętrzny, załamanie, konflikt, niestety, też posyłamy nie gdzie indziej, tylko do jakiegoś domu zakonnego, co również by wskazywało na to, że chcemy go z jednego środowiska, z którym sobie nie poradził, posłać w inne, w nadziei, że tam sobie poradzi. To jest wzgląd psychologiczny. Może właśnie dlatego społecznie konieczne jest zróżnicowanie i zakony muszą się bronić przed uniformizmem; przeprowadzając na swych kapitułach odnowę soborową, nie mogą zagubić własnej specyfiki.
Jeszcze jedno spostrzeżenie wskazujące, że musi to być środowisko odmienne. Księża najchętniej spowiadają się u zakonników, chętniej, niż u swoich konfratrów diecezjalnych. To nie jest tylko „ucieczka” z moimi grzechami, które nie każdemu mogę odsłonić, bo nie każdy mnie zrozumie, to jest potrzeba wewnętrzna przeniesienia się z jednego świata, w którym jest się na co dzień, do innego, nowego świata, do kontaktów z człowiekiem, żyjącym w innych warunkach i w innej formacji duchowej. Wskazywałoby to, że gdy jest sytuacja bez wyjścia, Kościół Powszechny czy diecezjalny odwołuje się do zakonów.
Jeszcze jeden przykład: misje i rekolekcje. Był wprawdzie taki ruch, inicjatywa stworzenia misjonarzy diecezjalnych. Była ona i w archidiecezji gnieźnieńskiej, ale jednak nie utrzymała się. Księża i lud woleli mieć misjonarza, rekolekcjonistę z szeregów zakonnych.
Po co to wszystko mówię, gdy są to dla Was Najmilsi rzeczy oczywiste? Pragnę, aby to, co mówię, było ostrzeżeniem rodzin zakonnych przed poczuciem zbędności obecnej rzeczywistości i przed niedowartościowaniem społecznego znaczenia zróżnicowania. Takie bowiem myśli snują niekiedy młodzi zakonnicy, którzy albo chcą być przyjęci do diecezji albo odchodzą zupełnie. Gdyby Kościołem rządził jakiś świadomy marksista, byłby was wszystkich umieścił w jednym obozie. Kazał by Wam powiesić swoje ubiory, mniej lub więcej odmienne, a ubrał w jakieś kufajki i byłby bardzo zadowolony, że nareszcie jest porządek, wszyscy są jednakowi, wiadomo z kim się ma do czynienia.
Niedawno w „Argumentach” jeden pisarz martwił się, że … księża coraz mniej chodzą w sutannach. Pisał: Przedtem, gdy przechodził ksiądz w sutannie, to ludzie mający obowiązek uważania, aby wszystko było w porządku, od razu wiedzieli, z kim mają przyjemność, a tak – „na cywila” – wymyka się nam, jesteśmy niespokojni. W tych samych „Argumentach” napisano, że Episkopat wszedł na tematykę humanizującą, pisze listy z zakresu humanizowania życia, mówi o „Społecznej Krucjacie Miłości”, o kulturze słowa, o życiu w prawdzie, zajmuje się nietrzeźwością itd. „To są nasze tematy, to do nas należy. Gdy oni mówili o teologii, to myśmy od razu wiedzieli, gdzie nieprzyjaciel, a gdy weszli w tę tematykę, zagubiamy się. Ostrożnie, czuwajcie bracia, bo „zaraza w Grenadzie”. Możecie to wyczytać w jednym z ostatnich artykułów pewnego „wybitnego pisarza”.
Dużo się mówi o tzw. kryzysie zakonów za granicą. Nie chciałbym tej sprawie poświęcać więcej czasu. Znacie ją, Najmilsi, lepiej niż ja, ale ja zestawiam ją z sytuacją w Polsce. Kryzys za granicą jest faktem. Oczywiście, kryzys nie tylko duchowieństwa zakonnego, ale i diecezjalnego – jakieś niepokojące nowatorstwo. Przyjęło się ono również częściowo i u nas, wśród duchowieństwa. Ponieważ rodziny zakonne mają więcej kontaktów z prasą zagraniczną niż duchowieństwo diecezjalne, niektóre, niektóre prądy nowatorskie znajdują tam więcej odbiorców niż w szeregach duchowieństwa diecezjalnego. Formy nowatorstwa wśród duchowieństwa świeckiego są nieco odmienne.
W Polsce jednak, cokolwiek byśmy powiedzieli, sytuacja jest lepsza, jakkolwiek nie brak przejawów niepokoju w niektórych rodzinach zakonnych. Trzeba, Najmilsi, bardzo się uwrażliwić, trzeba się bronić przed tymi chmurami bezwonnymi, bo ostrzega już Apostoł: „Erit enim tempus cum sanam doctrinam non sustinebunt sed… fac evangelistae”.
Widzimy, że anarchia typu kontestatorskiego stosunkowo szybko się przesiliła. O ile kontenstatorstwo w okresie spotkania w Chur, czy też Synod w Rzymie, jeszcze miało swoją prasę, obecnie tę prasę zgubiło. Niektórzy poszli za tymi prądami. Wydawało im się, że coś uratują, że włączą się w rzeczywistość nową, świeżą, ale były to rzeczy zbyt powierzchowne, nieugruntowane, bezprogramowe, skądinąd – negatywne i burzycielskie, dlatego szybko przebrzmiały. Jest rzeczą konieczną czuwać, zwłaszcza nad młodym duchowieństwem zakonnym i jasno im mówić, jakie jest źródło pochodzenia tych prądów, jakie mają wymiary, do czego prowadzą i na czym się kończą. Więcej o tzw. „kryzysie” mówić nie chcę.
W obronie, specyfiki rodzin zakonnych w Polsce
Chciałby jeszcze dotknąć sprawy ratowania „specyfiki” rodzin zakonnych w Polsce. Mogę posłużyć się tutaj tylko przykładami. Dlatego dotknę niektórych punktów – nie wszystkich – aby wykazać, na czym zależy nam, Biskupom, i co trzeba uratować, gdy idzie o specyfikę życia zakonnego.
Najpierw praca rekolekcyjno–misyjna, w znaczeniu misji parafialnych. Na podstawie swoich doświadczeń widzę, że teren najbardziej potrzebuje pomocy w dziedzinie misyjnej, czyli redemptorystów i misjonarzy św. Wincentego. W dziedzinie rekolekcyjnej – potrzebuje dni skupienia – co jest pracą jezuitów. Nie można tego zaniedbywać, nie przesiliły się bowiem, nie przeszły do lamusa wspomniane wyżej formy duszpasterzowania. Pełni uznania dla wymienionych rodzin zakonnych, w naszym programowaniu pracy w terenie, oglądamy się na ich pomoc, chociaż wiemy, że i inne rodziny zakonne pracują z wielkim powodzeniem w tej dziedzinie.
Inna dziedzina – tzw. „młodzież niczyja”. Młodzież z marginesu społecznego, młodzież, którą zajmował się św. Jan Bosko na Valdocco. Takich „Valdocco” jest dzisiaj w Polsce bardzo dużo i nie tylko w Polsce. Jak wtedy synowie św. Jana Bosko, salezjanie, tak mam wrażenie, że i dzisiaj mieliby oni w tej dziedzinie ogromne pole pracy, chociaż wiemy, że inne rodziny zakonne włożyły również wiele energii w zajęcie się tą młodzieżą. Na razie wypracowujemy w Kuriach przez specjalne referaty młodzieżowe – jak np. w Kurii Warszawskiej – styl pracy wśród takiej młodzieży, o której mówi się z przekąsami „młodzież gitarowa”, „bananowa” itd. Takich przezwisk nie możemy absolutnie przyjąć, ani się nimi posługiwać. Jest to pokolenie szukające, niekiedy bez własnej winy nieszczęśliwe i trzeba mu podać rękę To są dzieci Boże – musimy o tym pamiętać. Wydaje się , że księża salezjanie, nie wyłączając oczywiście innych rodzin zakonnych, mogliby przynieść tej młodzieży wielką pomoc, dzięki swoim doświadczeniom, wypracowanym na przestrzeni ostatnich lat.
Inna dziedzina, którą Episkopat bardzo się zajmuje, to praca duszpasterska i charytatywna, oraz związane z nią różne formy niedoli ludzkiej: nałogowcy, alkoholicy, ludzie wykolejeni, pozbawieni opieki. Takich ludzi jest mnóstwo, nie obejmują ich rodziny domowe, opieka społeczna, szpitale. Ci, którzy są w szpitalach, którym poświęcają się szarytki czy inne zespoły są w lepszej sytuacji aniżeli ci, z którymi spotykają się nasze opiekunki parafialne. Są to ludzie, do których miesiącami nikt nie zajrzał, nikt się nimi nie zaopiekował.
Wielka dziedzina dobroczynności i opieki została zaniedbana. Ostatnio nawet w prasie komunistycznej pojawiły się głosy pełne obaw: Nie poradzimy sobie z narastającym elementem ludzi starych. Kiedyś robił to Kościół, dziś my nie możemy sobie poradzić. Wydaje mi się, że jest to nowe zadanie dla rodzin zakonnych, które w tej dziedzinie mają swoje wspaniałe zasługi i bogatą historię, jak misjonarze, szarytki, wszystkie zakony franciszkańskie.
Następny przykład – obrona zdrowej nauki teologicznej, wskutek zamętu wytworzonego przez niekompetentną publicystykę religijną i teologiczną. Jest zdrowy pęd, by rozróżniać to, co jest opinią nowatorską, przemyśleniem indywidualnym, które trzeba sprawdzić, a co jest prawdziwą nauką teologiczną. Ale to wymaga czasu. Te opinie nie mogą od razu wyjść na szerokie fale katechizacji czy homiletyki, w dyskusji czy w dialogu. Nie zawsze się do tego nadają. Trzeba doświadczyć ich wartości. Konieczna jest rzetelna, porządkująca materiał płynny myśl i praca rodzin zakonnych, które w tej dziedzinie mają ogromne zasługi. Wystarczy wspomnieć tutaj jezuitów czy dominikanów. Jest to zamówienie społeczne całego Kościoła, hierarchii i wiernych.
W zamęcie, któremu poddają się nawet wybitni profesorowie, sama doktryna musi mieć swoich przyjaciół i pozyskać ludzi, którzy się jej poświęcają. Kiedy mówię o tym, mam na uwadze ostatnią książkę Kotarbińskiego, która jest generalnym atakiem – chociaż bardzo delikatnym, ostrożnym – na myśl filozoficzną chrześcijańską, zwłaszcza tomistyczną. Wydana jest we Wrocławiu, w Ossolineum, niewielki nakład, ok. dwa i pół tysiąca. Wobec zamętu, który panuje na odcinku współczesnej filozofii, zwłaszcza jej ram, w których ma się rozwijać myśl teologiczna, wydaje, mi się, – nie wiem, filozofom nie jestem – że nie ma lepszej formy myślenia teologicznego jak właśnie metoda tomistyczna. Dlatego, obrona filozofii tomistycznej byłaby obowiązkiem nie tylko zakonu dominikanów, ale wszystkich, zakonów, które zajmują się nauką i myślą katolicką.
Inny problem związany z tą dziedzina – zdrowy sens na odcinku nauk biblijnych. Wobec zalewu najrozmaitszych opinii, którym poddają się nawet profesorowie nauk biblijnych w seminariach i instytucjach zakonnych, jesteśmy zobowiązani wszyscy do trzeźwości. Trzeźwość wymaga spokoju, dojrzałości w ocenie nowych prądów, zajęcia postawy wobec próby wyważenia nauki o Eucharystii, o dzieciństwie Chrystusa, wobec beztroskiego ustawianego i przerzucanego z dziedziny badań kameralnych – faktu Zmartwychwstania. Niewątpliwie, rejestracja wszystkich periodyków naukowych dla profesora biblistyki jest konieczna, ale nie wszyscy są przygotowani, aby tę rozpiętość opinii od razu przyjmować. Chociaż wszyscy przeszliśmy przez racjonalizm egzegetyczny protestancki – oswajano nas z tym, gdy studiowaliśmy egzegezę w seminariach – jednak zbyt łatwe przerzucanie nowych opinii na aulę seminarium, instytutu czy nawet wyższych uczelni, a zwłaszcza odcinek prasy katolickiej, katechizacji czy homiletyki, jest ryzykowne. Trzeba bronić się przed tym niebezpieczeństwem. Niech naukowcy rejestrują najrozmaitsze opinie, niech je porównują i poddają należytej ocenie, niech pogłębiają problem. Nie znaczy to jednak, że wszystko ma być „publici iuris”. Bo wtedy wszyscy dyskutują, czy zmartwychwstanie jest naprawdę faktem historycznym, czy miało świadków, czy nie miało. To są rzeczy ryzykowne i niepoważne.
Zdrowa nauka teologiczna, zdrowy sens w naukach biblijnych, obrona tomizmu – to zadanie dla tych zgromadzeń i zakonów, które mają już swoje zasługi i ambicje w tych dziedzinach.
Jaszcze jedna dziedzina – zakony misyjne. W związku z wizytą arcybiskupa Sergio Pignedoli z Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, sprawa ta trochę się ożywiła. Stworzyły się jakieś luzy. Nie wiem, czy to jest eksport dewizowy, czy zrozumienie potrzeby. Według naszych ocen, polskie duchowieństwo zakonne, zajmujące się pracami misyjnymi, jeśli nie musi posyłać swoich członków do placówek, które powierzone są tym zakonom – winno śpieszyć z pomocą przede wszystkim polskiej emigracji. Alarmują o to zewsząd. Alarmuje z Rzymu: bp Rubin i bp Wesoły, a inni nawet z polskich placówek dyplomatycznych. Emigracja polska w bardzo szybkim tempie wynaradawia się. Nie może tego nawet powstrzymać wprowadzenie mowy ojczystej do liturgii, do czego przywiązywano tak wielką wagę. Naciskano na nas, abyśmy tutaj, w Polsce nie bacząc na to, że jeszcze nie mamy odpowiednich ksiąg liturgicznych, wprowadzili do liturgii język polski. Okazuje się, że nie jest to środek skuteczny. Zło leży gdzie indziej. Powtarzałem to już nie raz przedstawicielom emigracji politycznej czy gospodarczej. Trzeba więc ciężar gatunkowy misji położyć na emigracji polskiej. Potrzebna jest duża ilość kapłanów polskich, głównie zakonników. Księża świeccy nie zawsze wywiązują się należycie z tego zadania. Są w warunkach trudnych, odosobnieni, nie mają oparcia. Księża zakonni tworzą wspólnoty. Tak więc opieka nad emigracją – przynajmniej według mojej „praktycznej wizji” – zmierza do tego, aby w poszczególnych krajach europejskich czy pozaeuropejskich, rektoraty polskich misji powierzyć raczej rodzinom zakonnym. Jest to jeszcze jedna dziedzina, która należy do problemu, a może nawet go przekracza – ratowania specyfiki zakonów w Polsce.
Ostatni przykład – ruch liturgiczny. Wiemy, że ruchem tym zainteresowały się wszystkie rodziny zakonne. Wielkie usługi oddali nam benedyktyni z Tyńca, zwłaszcza jeśli idzie o przygotowanie tekstów liturgicznych. Współpracowali też liturgiści z innych wspólnot zakonnych. Jednak trzeba pamiętać, że na terenie danego kraju, zgodnie z myślą przewodnią i postanowieniami Konstytucji Liturgicznej, etapy realizacji odnowy liturgicznej zależą od uchwał Konferencji Episkopatu. Niekiedy różni kapłani zakonni powołują się na to, że mają uprawnienia od swoich przełożonych zakonnych. Jest to niezgodne z Konstytucją o Świętej Liturgii. Praca odnowy liturgicznej musi być prowadzona etapami, zgodnie z możliwościami danego kraju, a o tym decyduje Episkopat danego kraju, w Polsce – Episkopat Polski. Ostatnio zajmowaliśmy się tą sprawą we Wrocławiu i pewne uchwały zostały tam podjęte.
Oto przykłady, w jakim kierunku – według mojego skromnego rozumienia – można by pójść, wybraniając własną specyfikę zakonną przed materialistyczną koncepcją kolektywistyczną, która nie liczy się ani z osobą – z kształtowaniem osobowości – ani z kulturą rodzimą, narodową, przerzucając swój styl na zróżnicowane życie religijne i zakonne w Polsce.
Bądźmy odporni na „utrapienia” naszych czasów
Kończę, Drodzy moi. Stoimy wobec frontalnego ataku ateizmu upolitycznionego. W Polsce bowiem nie mamy do czynienia z ateizmem racjonalistycznym – on był aktualny kiedyś, lecz z ateizmem upolitycznionym, który posługuje się różnymi sposobami, nie zawsze argumentami teologicznymi. Usiłuje nawet zepchnąć je na dalszy plan, wszędzie jednak chce dokonać pewnego zniekształcenia.
Musimy zwiększyć naszą odporność w tej dziedzinie, zwłaszcza gdy idzie o młode duchowieństwo zakonne. które wychodzi z pokolenia młodzieży „teraz”. Musimy im mówić wyraźnie: Wy młodzi nie macie doświadczeń. My też przechodziliśmy przez młodzieżowy bunt przeciwko rzeczywistości. Bunt młodzieżowy jest zjawiskiem trwałym i zawsze się powtarza. My go przeżywaliśmy i wy go przeżywacie.
Myślę, że najważniejszą rzeczą jest przypominanie, że wszystkich kapłanów diecezjalnych i zakonnych nadal obowiązuje duch ofiary i samoograniczenia. Potrzebne jest też cierpienie jako niezbędny element ducha ofiary. Przez ofiarę Chrystus zbawił świat, a nas – powołując do swego Wieczystego Kapłaństwa. – uczynił współuczestnikami Krzyża, Kielicha i Hostii, którą w jakimś zakresie wszyscy być musimy.
Trzeba to wyraźnie młodzieży zakonnej powiedzieć. Z moich doświadczeń widzę, że nawet młodzież akademicka jest wrażliwa, gdy jej się to wyraźnie powie. Powiedzonka, jakie padają z ust młodych księży, np. „Skończmy z chrześcijaństwem drogi krzyżowej i gorzkich żalów” – świadczy o braku dojrzałości, o niezrozumieniu, że przez Krzyż idzie się do chwały, że taka była wola Chrystusa, że to jest potrzebna dla osobistej formacji duchowej, dla postępu społecznego i nadprzyrodzonego.
Nadal obowiązuje również duch ubóstwa zakonnego. W rozmowach z zakonnikami i przełożonymi zakonnymi z Zachodu nieraz słyszałem, że kryzys na zachodzie jest następstwem m. in. materializmu spożywczego, który się tam upowszechnia. Wiemy, że wśród buntów młodzieży hippisowskiej jest m. in. bunt przeciwko mnogości rzeczy, które jak lawina zasypują człowieka, wskutek nadmiernej produkcji. I u nas, pomimo ustroju socjalistycznego, system produkcji jest nadal kapitalistyczny. Produkuje się nie tylko dla zaspokojenia potrzeb, ile na eksport, na wymianę. Zasypuje się ludzi mnogością produktów i stwarza sztuczne potrzeby. Oczywiście, u nas niekiedy nawet elementarne potrzeby nie są zaspokojone, ale doświadczenie krajów zachodnich, to ostrzeżenie.
Obowiązuje nas nadal duch karności i posłuszeństwa, o czym Ojciec św. Paweł VI tyle razy mówił, ostatnio podkreślając, że posłuszeństwo w Kościele jest wyzwalające.
Obowiązuje nas też czystość zakonna, która musi się ostać wobec rozwiązłości panseksualizmu. Mamy nadzieję, że jest on zjawiskiem przejściowym, jakkolwiek może zostawić za sobą trupy.
Na jedno jeszcze chciałbym zwrócić uwagę. Musimy się wybronić przed narzuconą nam laicyzacją. Tzw. „nowy status” kleru, to często ksiądz bez sutanny, bez koloratki, w jakimś pulowerze, ucharakteryzowany bardziej na modę cyrkowca, niż człowieka cywilizowanego. Ubiór zaczyna mieć relatywne znaczenie. Tymczasem musimy się bardziej liczyć z potrzebami społeczeństwa, aniżeli z naszą wygodą. Społeczeństwu potrzebne jest świadectwo, zwłaszcza społeczeństwu w Polsce, żyjącemu wśród sztandarów i haseł, którymi wypełnione są wszystkie drogi. Obserwowaliśmy to wczoraj jadąc z Wrocławia przez Opole do Częstochowy. Tym, co wywieszono na trasie, można by ubrać nagie dzieci. Nas kapłanów starają się „rozebrać”, aby nas nie było widać, abyśmy nie razili oczu tych, którzy przekonani są o totalnym zwycięstwie laicyzmu. „Jak to, i tu jeszcze włóczy się ten w sutannie?” To znaczy, że zwycięstwo nasze nie jest takie totalne, jak się o tym mówi? – Więc jak najprędzej tych ludzi „rozebrać”, żeby ich nie było widać, żeby nie kłuli w oczy prawdą, iż jednakże „est Deus in Israel” i są ludzie, którzy dają świadectwo Jego obecności.
Podobnie ważną rzeczą jest odporność na zaprogramowaną akcję anonimów, która jest prowadzona w Polsce przez specjalny urząd. Może się to wydawać aż śmieszne – istotnie, jest śmieszne – ale widzicie, że istnieje specjalny urząd w pewnym ministerstwie, który zajmuje się produkowaniem … anonimów. Działa seryjnie: dzisiaj anonimy na tego biskupa, zobaczymy, czy da się złamać czy nie, potem na drugiego itd. Nieraz przychodzą do mnie kapłani, pokazują różne anonimy. Pytają: Co mam z tym zrobić? – Bracie, mogę ci powiedzieć, co ja z tym robię, bo ja też je dostaję. W ostatnim czasie rozesłano kilkadziesiąt kosztownie fotografowanych anonimów, dzięki Bogu, mnie dotyczących. Co z tym zrobić? Wrzucić do kosza, nie dać się psychicznie rozbroić. Słabe psychiki mogą się poddać takiej akcji – walki przez anonimy. Pamiętajmy jednak, że na byle kogo anonimów nie piszą, tylko jeśli kogoś dostrzegą, kto im psuje robotę, wtedy muszą go wykończyć. Uważajcie to raczej za dobre świadectwo dla siebie, jeżeli nie mogą Was zwalczyć wręcz, tylko muszą się posłużyć strzelaniem zza płotu z pomocą anonimów. Trzeba przed tym ostrzegać młodych księży, bo oni są na to mniej odporni. Pewnie, my również możemy się z tego czegoś nauczyć, dziękujmy więc Bogu i za tę łaskę, ale nie przejmujmy się tym.
Jeszcze jedna sprawa bardzo doniosła. Zwrócił na nią uwagę Episkopat Polski. To konieczność obrony życia, konieczność pomocy rodzinom biednym, licznym, wobec wzrastającej klęski biologicznej narodu, niepokojącej nawet naszych braci komunistów.
Chciałbym zakończyć pokorną, braterską prośbą. Obyśmy wszyscy – Biskupi, kapłani diecezjalni, przełożeni zakonni wyżsi czy domowi, rodziny zakonne – nie bacząc na udręki czasów, wdzięczni za to, że właśnie naszemu pokoleniu przypadło „pro nomine Jesu contumelias pati”, dziękując za tę wielką łaskę, która jest elementem dodatnim we współczesnej rzeczywistości – zachęcali przeważnie do wierności powołaniu, „qua vocati sumus”.
/tekst autoryzowany/
Archiwum KWPZM