Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski
MŁODE POKOLENIE WIERNE CHRYSTUSOWI.
TRZEBA NAM BOHATERÓW NA MIARĘ JANA BOSKO
(Wyjątki z kazania w Bazylice Serca Jezusowego w Warszawie na uroczystość św. Jana Bosko)
Warszawa, 31 stycznia 1960 r.
Drogie Dzieci Boże, Dzieci moje!
Wypada obecnie stulecie powstania w Turynie Zgromadzenia Księży Salezjanów. Stulecie to jest powodem naszej radości, która zgromadziła nas tutaj, wokół członków zasłużonego społecznie i wychowawczo Zgromadzenia Księży Salezjanów.
STO LAT TEMU
Sto lat! Zdaje się, że to tak niewielki czas, a jednak jak ogromne dzieło dokonane zostało przez jednego człowieka!
Wyobraźcie sobie ubożuchnego, młodego kapłana, który nie posiada nic, prócz wielkiej miłości i łaski Bożej. Wspierany przez prostą, ale jakże mądrą matkę staruszkę, uwijał się gdzieś na przedmieściu Turynu, w najbardziej zakazanej dzielnicy, zwanej w włoskim skrócie: Valdocco to znaczy Dolina zabitych i zabijających się. Szczupły, chudy, w wyszarzałej sutannie, przebiegał wąskie uliczki i wyszukiwał chłopców, którzy kręcili się tam w pogoni za swobodą dla swoich zabaw, nie zawsze godnych. Było to najgorsze i najbardziej niebezpieczne miejsce, wśród stert śmieci, wywożonych z miasta.
Tutaj właśnie, na śmietnisku, na miejscu wyrzutków miejskiego społeczeństwa, jak na betlejemskim nawozie, zaczyna się rodzić nowe Dzieło.
Grudzień, rok 1859. Z gromadki przygodnie zebranych wychowanków ks. Jan wybiera siedemnastu chłopaków. Przed stu laty, 18 grudnia, rozpoczyna z nimi wielkie Dzieło, na miarę ambicji człowieka, który wierzy, miłuje i – jak pięknie mówi dzisiejsza Msza św. – ma nadzieję przeciwko wszelkiej nadziei. Zbrojny w nadzieję, miłość i niezwyciężoną wiarę – zwycięża!
Jeden człowiek! Przed stu laty rozpoczął z gromadką chłopaczków olbrzymie Dzieło. Dzisiaj zawrotne cyfry, które można by przytoczyć, są jeszcze zbyt niedoskonałe i zbyt mało mówią, by odtworzyć ogrom Dzieła, którego dokonał Bóg przez swego sługę Jana. Słusznie odnieść można do niego słowa Introitu dzisiejszej Mszy: „Dał mu Bóg mądrość i roztropność bardzo wielką, i serce przestronne jak piasek, który jest na brzegu morskim”.
„WBREW NADZIEI UWIERZYŁ W NADZIEJĘ”
Na przestrzeni ostatnich wieków w dziejach pracy i myśli ludzkiej nie znajdziemy chyba ciekawszego zjawiska, jak właśnie powstanie i rozwój wielkiego Zgromadzenia społeczno-wychowawczego Księży Salezjanów. Pytamy o tajemnicę tego Dzieła i jego rozwoju.
U podstaw takich dzieł leży niewątpliwie zawsze jedna tajemnica: wielka, potężna i niezłomna nadzieja, o której mówi Communio dzisiejszej Mszy: „Wbrew nadziei uwierzył w nadzieję, że stanie się ojcem wielu narodów według tego, co było mu powiedziane”. Istotnie, tak się stało, gdyż posłał swoich synów na wszystkie niemal krańce świata. Dotarli i do naszej Ojczyzny, gdzie pracują na wielu duszpasterskich, społecznych i wychowawczych placówkach.
W Polsce zasługi ich są olbrzymie. Ileż młodzieży wychowali i przeprowadzili przez szkoły, ilu ubogich chłopców, bez środków do wychowania i możności przygotowania się do życia, wyszło niemal bezpłatnie ze szkół salezjańskich! Służą dzisiaj Ojczyźnie jako pożyteczni, fachowi i kompetentni pracownicy.
TWÓRCA NOWOCZESNEJ PEDAGOGIKI WYCHOWAWCZEJ: DOTKNĄĆ SERCA, POZYSKAĆ ZAUFANIE
Św. Jan Bosko zastosował nowoczesną metodę wychowania. Przed stu laty szkolnictwo ówczesne przeżywało swoisty kryzys, było sformalizowane, a stare metody walczyły z nowymi. I wtedy właśnie przyszedł człowiek, który nie studiował pedagogiki i nie układał żadnych systemów pedagogicznych, a od razu zorientował się czego potrzeba. Widział gromady opuszczonej, błąkającej się młodzieży. Trzeba podać jej rękę. Trzeba ją podźwignąć. Nie można zostawić jej samotnej, chociaż wielu z nich grzeszy najrozmaitszymi wadami. To są przecież ludzie. Nie trzeba wątpić. Na pewno da się coś zrobić. Należy tylko umiejętnie do nich podejść, odszukać, podać rękę i otworzyć serce. Trzeba się poświęcić. Trzeba zapomnieć niekiedy o wielkiej dostojności wychowawcy, przestać mówić z góry, usiąść razem z dziećmi na gromadzie śmieci i bawić się razem z nimi, aby je pozyskać. Dlatego na sportowych placach bawił się ks. Jan Bosko ze swymi uczniami.
Słusznie więc można powiedzieć, że Ks. Bosko jest twórcą nowoczesnej pedagogiki wychowawczej. Uznają to wszyscy. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że właśnie on stanął na czele pedagogów XIX wieku i osiągnął najwspanialsze wyniki. Chociaż nie pisał książek pedagogicznych, jednakże działał tak skutecznie, że doceniono metodę jego działania i zaczęto ją opisywać.
W ostatnich czasach mówi się nie tylko o św. Janie Bosko jako wybitnym pedagogu, ale również o jego matce, ubogiej, niewykształconej wieśniaczce. Miała przedziwną mądrość Bożą, przez którą wychowała swego syna na świętego. Służyła mu radą i pomocą w jego licznych pracach wychowawczych wśród młodzieży.
Zwykła, prosta kobieta, bez szkół i dyplomów uniwersyteckich. A jednak było w niej tyle niezwykłej mądrości, że na temat systemu wychowawczego matki Małgorzaty pisze się książki.
Zapewne, gdyby wstała dzisiaj z grobu i stanęła przed biblioteką, gdzie pokazano by jej książkę: „System wychowawczy Matki Małgorzaty”, dziwiłaby się bardzo. Nie miała przecież żadnego systemu, jedynie serce, miłość i poświęcenie. Była to cała jej mądrość, oświecona religijną wiarą. Dzięki temu ujawniło się w jej duszy to, co w człowieku jest z Boga i chce po Bożemu służyć ludziom, a dało więcej aniżeli praca niejednego bardzo wykształconego pedagoga, który umie wertować w książkach, ale nie umie dotykać serca.
Dotknąć serca i pozyskać zaufanie, to najbardziej zasadnicza metoda wychowawczej pracy Ks. Bosko.
NA ŚWIECIE NAJWAŻNIEJSZY JEST CZŁOWIEK
Najmilsi! Aby jeszcze bardziej zaakcentować pracę wychowawczą Ks. Bosko, pragnąłbym zwrócić uwagę waszą na urywek Ewangelii, trafnie dobrany w dzisiejszej Mszy. Uczniowie otaczają Chrystusa i pytają Go: Jak Ci się zdaje, kto większym jest w Królestwie Niebieskim? Uczniowie toczyli nieraz spory między sobą o pierwszeństwo. Rozważali, kto będzie siedział po prawicy i po lewicy Chrystusowej w Królestwie Niebieskim. Starali się nawet o to, a matki ich mówiły: „Powiedz, Nauczycielu, ażeby synowie moi zasiedli przy Tobie”. Wśród najrozmaitszych problemów i pytań Chrystus odpowiada na przykładzie. Wziąwszy dzieciątko postawił je w pośrodku nich i rzekł: „Zaprawdę powiadam wam : jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jako dziatki, nie wnijdziecie do Królestwa Niebieskiego. Ktokolwiek tedy uniży się jako to dzieciątko, ten jest większy w Królestwie Niebieskim. A kto by przyjął jedno dzieciątko takie w imię moje, mnie przyjmuje” (Mt. 18,3-5). Przyjąć dziecię … w Imię Boże.
Najmilsi! W powstającej rodzinie, na progu sakramentu małżeństwa, dostrzegamy niezwykłą godność ojca i matki, którzy wzięli ojcostwo z samego Boga. Klękamy przed nimi i uznajemy ich dostojność namaszczoną sakramentem.
A jednak Chrystus Pan szukając tych, którzy byliby największymi w Królestwie, wziął dziecię … Pomimo swej wielkiej godności, rodzice nie są jednakże w rodzinie czymś największym. Jest nim owoc ich żywota – dziecię. Rodzina jest właśnie po to, aby dała dziecię zarówno Narodowi, jak i Kościołowi. Kto przyjmuje dzieciątko w Imię Boże w rodzinie, Narodzie czy Kościele, przyjmuje samego Boga.
Chrystus ogłasza prymat człowieka i prymat dziecięcia. Na świecie najważniejszy jest człowiek. Najważniejsze jest dziecię. Dlatego wszystko ma służyć człowiekowi. Dlatego tak ma być zorganizowane życie w rodzinie, w Narodzie, w Państwie, w Kościele i w życiu międzynarodowym, by człowiek był uszanowany, by uszanowana była jego wielka godność i niezwykła wartość.
Gdy człowiek będzie uszanowany, cywilizacja będzie ludzka i humanistyczna. Gdy natomiast będzie niszczony i zabijany, nie będzie to już w ogóle żadna cywilizacja, tylko barbarzyństwo. Jeżeli zacznie się niszczyć człowieka, będzie to powrót do barbarzyństwa. Ktokolwiek zaś będzie zachęcał i dawał uprawnienia do niszczenia człowieka, będzie zwykłym barbarzyńcą, cofającym postęp cywilizacji.
Na śmietniskach Valdocco pod Turynem, wśród gromadki dzieci oberwańców, którymi nikt się nie opiekował, a których wszyscy się bali, znalazł się człowiek w wyświechtanej sutannie. Dotąd zaglądała tam tylko policja z karabinami. A może skrycie ustrzelono niejednego i cieszono się, że będzie mniej kłopotu?
Znalazł się jednak człowiek, który w uszach miał Chrystusowe słowa: „Kto by przyjął jedno dzieciątko takie w imię moje, mnie przyjmuje”. Był to przedstawiciel humanistycznej, chrześcijańskiej cywilizacji, który nawet w chłopcu – gałganiarzu i wyrzutku społeczeństwa, dostrzegał jeszcze coś niezwykle ważnego, doniosłego i wielkiego. To był postęp.
Człowiek ten przygarnął do wychudłych swych piersi – gałganiarstwo i biedę, całą nędzę wyrzuconą z ciasnych domów. Przygarnął wygłodniałych chłopaczków i zaczął cierpliwością i spokojem robić z nich ludzi i pożytecznych obywateli swojego społeczeństwa.
Drodzy moi! Był to prymat każdego człowieka, każdego dziecka, nawet tego z Valdocco, Doliny morderców. Był to wielki sukces pedagogiki naszych czasów, gdyż jej twórca uczynił wszystko, by ratować człowieka. Zdaje się, że sukces Jana Bosko będzie nieustannie dręczył nasze sumienia, ilekroć będziemy się od niego odchylali pod wpływem trudności (których nikt nie neguje), najrozmaitszych koniunkturalnych ocen lub taktyki politycznej.
Ten wyszarzały człowiek będzie nam zawsze przypominał, że trzeba wszystko poświęcić, nawet samego siebie i osobistą wygodę, byle ratować człowieka. Byle nie poświęcać człowieka, byle nie dopuścić do zmarnowania, zniszczenia, a już broń Boże – zabicia człowieka.
To jest cywilizacja. I to jest dopiero postęp i prawdziwy humanizm, żadne inne rozwiązanie, chociażby dawało wygody dwojgu rodzicom, nie jest humanistycznym i dobrym rozwiązaniem. Jest zwykłym egoizmem, samolubstwem, dekadencją, wstecznictwem, straszliwym upadkiem ducha, programem minimalistycznym, który zemści się potwornie na rodzinie i Narodzie.
Trzeba nam bohaterów na miarę Jana Bosko. Trzeba nam takich, którzy umieliby wyrzec się siebie, by pamiętać o ratowaniu tego, co w rodzinie i w Narodzie jest najważniejsze. A najważniejszy jest człowiek.
PODSTAWĄ WYCHOWANIA – DOM RODZINNY I ATMOSFERA RODZINNA
Dzisiaj często się mówi: niech raczej zginie dziecię, byle wygodnie żył mąż i żona. Tymczasem prawda jest taka: ratować dziecię choćby kosztem własnym.
Nie trzeba patrzeć na ciasne podwórko własnego życia. Trzeba myśleć o Narodzie. Trzeba myśleć o całym Narodzie, o jego wielkiej przyszłości i wspaniałych ambicjach, które musi mieć, jeśli chce żyć. Dlatego podwórkowa ekonomia ciasnoty i wygodnictwa osobistego jest przekleństwem i hańbą naszych czasów. My, prawi chrześcijanie, musimy odżegnać się od niej obiema rękoma, nie mając z tym nic wspólnego.
Prymat człowieka widzimy w pedagogice Jana Bosko, który swoje życie osobiste (mogło być wygodniejsze) poświęcił na apostolstwo aż … na śmietnikach. Razem ze swą matką staruszką ratował opuszczonego, porzuconego człowieka: były to biedne dzieci bez rodzin. Trzeba było stworzyć im atmosferę rodzinną. I to jest właśnie jeszcze jeden szczegół pedagogiki Jana Bosko : dom musi być domem rodzinnym, a gdy go nie ma przy rodzonym ojcu i matce, musi znaleźć się w sercu człowieka, który umie być ojcem, ślicznie mówi nam o tym Communio: „Uczynił go ojcem wielu narodów …” Ojcem dzieci bez matki i bez ojca.
Wszystkim potrzeba ojca. Wszystkim potrzeba matki. Nieszczęście spada jednak niekiedy na ludzi i jest ich udziałem. Doprowadza do tego, że są sieroty bez matki i bez ojca. W dobrze zorganizowanym społeczeństwie, zwłaszcza, gdy panuje w nim wolność czynienia dobrze i wolność pracy społecznej, która ma olbrzymie znaczenie, wolność ta zawsze sprawi, że znajdą się ludzie, którzy otworzą serce i zastąpią rodziców.
Zaczął więc św. Jan Bosko tworzyć instytucje, które były jak najbardziej podobne do życia rodzinnego. W salezjańskich instytucjach panował zawsze duch rodzinny. Czyż nie było to wzruszające, gdy ten upracowany, utrudzony kłopotami i rozlicznymi troskami kapłan umiał zawsze znaleźć chwilkę, ażeby – gdy chłopcy spali już w dormitoriach – przesunąć się między łóżkami, złożyć pocałunek na uśpionych czołach i poznaczyć ich krzyżykiem. Chyba to już było niepotrzebne ? Chyba po całodziennej trudnej pracy mógłby już być od tego zwolniony? Tego wymaga jednak serce dziecka, które wodzi ciągle oczami za matką i ojcem i czeka na uśmiech. Obojętnie, czy będzie to pielęgnowane dzieciątko w waszym domu, czy łobuziak latający po ulicy.
Człowiekowi ciągle potrzeba serca. Potrzeba go przede wszystkim w rodzinie, drogie Matki i Ojcowie. Tak często umęczeni i utrudzeni, pamiętajcie: waszym dzieciom maleńkim czy chłopcom, na których skarżycie się niekiedy i załamujecie nad nimi ręce, wszystkim potrzeba serca: macierzyńskiej dobroci, ojcowskiego uśmiechu, życzliwości i dobrego słowa. Nie pójdą na ulice, nie będą biegać, chociażby w domu było najtrudniej, gdy poczują serce matki i dobrą dłoń ojca.
Te przyrodzone właściwości wychowania rodzinnego przeniósł na swoje zakłady i instytucje ksiądz Jan Bosko. Jak długo żyła, pomagała mu w tym jego świątobliwa matka Małgorzata.
W WYCHOWANIU MŁODEGO POKOLENIA KONIECZNA JEST WIARA W CZŁOWIEKA
Jednym z zasadniczych elementów pracy wychowawczej księdza Bosko była wiara w człowieka. Nigdy nie zwątpił, chociaż był niekiedy bunt, opór i chociaż zdawało się, że nie ma już nic do zrobienia.
Drodzy moi! Dzisiaj, gdy my, starsze pokolenie, umiemy wyliczać wszystkie grzechy naszych dzieci i młodzieży, gdy umiemy gorszyć się nimi i nieraz wydaje się nam, że są znacznie gorsi niż my, wtedy jest nam koniecznie potrzebna wiara w człowieka. Oni nie są gorsi od nas. Oni są tylko inni. Inni aniżeli my, bo jest to wiek XX, który przynosi swoje właściwości. Trzeba i o tym pamiętać, że nasza młodzież była wychowana w trudniejszych warunkach aniżeli my; były straszne wojny, dawał się odczuć brak podstawowych środków do należytego rozwinięcia społecznych dążeń naszej młodzieży. Młodzież chce godziwej swobody, pragnie się swobodnie wypowiadać i mieć własne społeczne organizacje, gdzie urządziłaby się tak, jak chce.
W granicach uporządkowanej wolności niezmiernie cenną rzeczą dla wychowania młodego pokolenia jest unikanie wszelkiego gwałtu i wszelkiego przymusu. Wy, Rodzice, dobrze wiecie z domu, że jeżeli zbyt pochopnie odwołujecie się do kary, zwłaszcza cielesnej, niczego nie osiągnięcie. To samo jest w społeczeństwie i w narodzie. Jeżeli jest za dużo zakazów i ograniczeń, nic z tego nie wyjdzie. Młodzież pójdzie swoimi drogami. Ona znajdzie sobie swoje Valdocco i nieszczęściem jej będzie, gdy nie trafi tam do niej jakiś nowoczesny Jan Bosko.
Stąd, Najmilsi, potrzebna jest wszędzie atmosfera wielkiej miłości, wiary i zaufania. W rodzinie i w parafii, w szkole i w domu dziecka, w przedszkolu i wszędzie. Cóż z tego, że będziemy mieli wspaniałe szkoły, jeśli nie będzie tam serca i wolności, jeżeli nie będzie tam miejsca dla Boga? Cóż z tego, że będą błyszczące przedszkola, jeżeli nie będzie tam ludzi z macierzyńskim sercem? Wyczytałem niedawno w jednej z gazet pedagogicznych, które wychodzą w Warszawie, że trzyletnie dzieci z przedszkola są na poziomie rocznych dzieci z rodziny. Chociaż jest tam wszystko, łącznie z zabawkami, które stoją w kącie, nie ma osób z macierzyńskim sercem, które by do tych dzieci zwróciły się z miłością, po macierzyńsku. Dlatego coraz częściej i nasi pedagogowie widzą, że jednak rodziny nic nie zastąpi, nawet najlepiej zorganizowana instytucja wychowawcza. Co więcej: do instytucji tych zaczyna się coraz bardziej stosować domowe metody matki i ojca, metody rozumnych, dobrych, oddanych swoim dzieciom krwią i sercem rodziców, którzy dzieci kochają, wierzą w nie i mają do nich zaufanie.
Najmilsi! Wiele można jeszcze mówić o przedziwnie mądrej pedagogice św. Jana Bosko. Niech jednak tych kilka myśli wystarczy, aby ten wzór i przykład człowieka z dalekiego Turynu, który swą pracę zaczął na „Dolinie Zabitych”, a dzisiaj triumfuje w chwale na Górze Niebieskiej, był dla nas otuchą, nadzieją i przykładem.
We Mszy św. dziękować będziemy Bogu, że taką moc dał ludziom. Szczególnie Wy, małe dziateczki, chłopaczkowie, dziewuszki, młodzieży, okażcie Bogu wdzięczne serce, że przed naszymi oczyma postawił tak pięknego przyjaciela dziatwy i młodzieży. Na jego wzorze wykształcili się wasi przyjaciele kapłani, na jego wzorze uczą się wasi ojcowie i matki. Niech uroczystość ta będzie nowym bodźcem do poświęceń i wysiłków.
Tego zwycięstwa, Najmilsi, życzę Wam i całemu Kościołowi. Aby to się stało, udzielę Wam teraz w Imię Boże błogosławieństwa.
Archiwum KWPZM