Home DokumentyPolskie dokumenty o życiu konsekrowanymEpiskopat PolskiPisma, przesłania i homilie bł. Stefana Kard. Wyszyńskiego 1957.08.17 – Kraków – Kazanie z okazji 700-lecia śmierci św. Jacka Odrowąża

1957.08.17 – Kraków – Kazanie z okazji 700-lecia śmierci św. Jacka Odrowąża

Redakcja
 
Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski

KAZANIE Z OKAZJI 700-LECIA ŚMIERCI ŚW. JACKA ODROWĄŻA

Kraków, Bazylika Dominikanów, 18 sierpnia 1957 r.

 

Ekscelencjo, Najdostojniejszy Księże Arcybiskupie! Czcigodni Księża Prałaci i Kanonicy!
Ojcze Generale Zakonu Kaznodziejskiego,
Ojcowie i Bracia! Najmilsi Bracia Kapłani
i Wy, Drogie w Panu Dzieci Boże 

Z dzisiejszej tak bogatej w myśli Mszy św. pragnąłbym wyjąć jako kanwę do rozważań naszych dwa szczególne teksty:

Pierwszy, wzięty z Ofertorium, za Izajaszem Prorokiem: „Z ziemi dalekiej wezwał Pan męża upodobania swego i dał mu skarby ukryte i z skrytości tajemnic swoich”.

A drugie słowa, śpiewane dziś w Introicie, z Księgi Eklezjastyka słowa, w imię których wyruszyliśmy z Wawelu, niosąc relikwie naszego Brata i Syna naszego Narodu – słowa następujące: „W kościołach Najwyższego otwierał usta swoje i wśród narodu będzie wywyższony, wśród wielu wybranych będzie miał chwałę i między błogosławionymi będzie błogosławiony”.

Gdy wspominamy na słowa Ofertorium – z ziemi dalekiej wezwał Pan męża upodobania swego – przedstawia się nam maleńkie chłopię, które żyło na tej ziemi siedem wieków temu, które podobnie jak i my, wyszło z łona matki swej, niczym nie różniące się od tylu synów polskiej ziemi, którzy się wtedy rodzili i płaczem dzieje swego życia otwierali. Rodziły się tysiące, rodziły się setki tysięcy, jak rodzą się dziś. Chociaż mamy to szczęście, że jako dzieci Narodu katolickiego bez zasługi niemal bierzemy żywą wiarę z Kościoła, który się zakorzenił w narodzie zacnym, z rodzin, które powiązane zostały węzłem sakramentu małżeństwa, z serc naszych wierzących matek, chociaż bez zasługi niemal zostajemy dziećmi wybraniał to jednak w tej rzeszy wybranej i powołanej przez Boga do życia łaską w Kościele Chrystusowym są tacy, którym Bóg daje dziesięć talentów. I zapewne dziwiłaby się matka Jackowa, gdyby jej powiedziano, gdy jej synek ujrzał ziemię, światło Boże: urodziłaś świętego, urodziłaś wielkiego męża, urodziłaś takiego człowieka, o którym nie zapomną wieki w tej ziemi, chociaż zapomną o milionach tych, co po nim się urodzili. Ale u Boga nie jest niepodobne żadne słowo. Właśnie tego chłopięcia, wypielęgnowanego na polskiej ziemi, wykarmionego czarnym polskim chlebem, okrytego twardymi szatami z polskiego lnu, wybrał sobie Bóg i zaprowadził go do dalekiego Rzymu.

„Z ziemi dalekiej wezwał Pan męża upodobania swego”.

Dziwny jest Bóg, ale wolno Mu być takim, jest przecież wszechmocnym Władcą naszego życia. Swoją miłującą dłonią pisze dzieje życia każdego człowieka, pierwej nawet aniżeliśmy się na świat narodzili. I On woła z łona matki po imieniu! A chociażby się człowiek opierał, jak Prorok się opierał i bronił: „A – a – a, Panie, mówić nie umiem, bom Ci jest dzieciną”. Bóg w swej mocy odpowie: „Nie mów, że jesteś dzieciną, albowiem do czego cię poślę, czynić będziesz, a cokolwiek ci rozkażę, to mówić będziesz!” Jest taki rodzaj ludzi na świecie, który opowiada wielkie sprawy Boże; nie brak ludzi na ziemi, którzy mogą opowiadać swoje sprawy i głosić własną chwałę, ale jest rodzaj ludzi na ziemi, do których należy błogosławić w Panu i wzywać wszystkich wokół, by błogosławili Panu. Do tego rodzaju ludzi należał też i Jacek. Znalazł się więc pewnego dnia po długiej zapewne i ciężkiej, niewygodnej wędrówce pieszej, na przedmieściach miasta Rzymu. Był towarzyszem biskupa krakowskiego Iwona. Wędrowali razem. Wrócił Iwon do Krakowa, ale został Jacek w Rzymie, bo tam go pchnęła łaska Boża, bo tam go zaprowadził Bóg i tam zapewne powiedział mu w skrytości serca, jak Pawłowi: „Ja ci pokażę, ile ci trzeba dla Imienia Mego ucierpieć!”.

Dziś Go chwalimy, ale nie zapominajmy, że życie było niełatwe, bo dusza młodego, krakowskiego kanonika, człowieka swoich czasów i na pewno myśli rządzących duchem narodu, jakżeż daleka była od tych zmagań, które wtedy właśnie na terenie miasta Rzymu, stolicy chrześcijaństwa dokonywały się, aby Kościół wyzwolić z przemocy i z przewagi państw i władców doczesnych, aby Kościołowi wolność zapewnić, by mógł sam posłannictwo swoje sprawować tak, jak był do tego posłany.

Były to przecież czasy, w których jeszcze duch Grzegorza, wielkiego obrońcy wolności Kościoła, papieża o tragicznej przeszłości i ciężkich zadaniach, powoli w Kościele zwyciężał. Kościół czuł, że nie może zostać niewolnikiem żadnej władzy doczesnej na tej ziemi, bo nie może służyć Cezarowi, chociaż oddaje, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Boskiego Bogu. Kościół więc walczył o swą wolność, walczył o swą swobodę, chciał się wydobyć spod ciężkiej łaski ówczesnych władców, aby nie przeszkadzali Mu docierać do dusz i mówić o miłości Boga ludziom, tym ludziom, którzy wtedy żyli pod ciężkimi rządami ówczesnych władców walczących ze sobą namiętnie o władzę, o złoto, o pieniądz, o bogactwo, o ziemię. Spod dłoni tych władców Kościół musiał się wydobyć, aby samemu wolność zachować, aby uratować wolność kultury, bo kultura może się rozwijać tylko w wolności, aby uratować narody, aby może uratować i cywilizację, i kulturę chrześcijańską w ówczesnej Europie, aby się do cna nie zbizantynizowała.

Takim duchem Jacek został przeniknięty, a sam Bóg, który człowieka prowadzi i człowieka naprowadza, naprowadził na Jacka, na to chłopię z ziemi polskiej, na tego swobodnego kanonika krakowskiego, na wzgórzu awentyńskim, w klasztorze św. Sabiny, męża, którego właśnie wtedy również powołał, aby odmienił, odnowił oblicze ziemi.

Jacek i Dominik! Dwaj ludzie – prości, zda się, jak tylu synów tej ziemi, ale czyż oni na przykładzie swego życia nie pokazują, że może być życie i życie. Może być życie zmarnowane i może być życie wspaniałe, może być życie, które będą przeklinać, i może być życie, któremu będą błogosławić. Może być życie, które będzie gorszyło i które będzie budowało; może być życie, które na wspomnienie historyków przerażać będzie, i może być takie, które będzie wywoływać uśmiech pogodny, radości, wdzięczności. Jest życie i życie! A jakie ono ma być to zazwyczaj zależy już od nas. I bodajże tylko od nas, jak nim pokierujemy. Czy z tych talentów – jeden, pięć czy dziesięć – wykrzeszemy przy pomocy łaski Bożej drugie pięć, czy dziesięć, czy też pozostaną te talenty martwe, a może rozproszone? Nie rozproszył Jacek talentów, danych mu od Boga. Powołał go Bóg z dalekiej polskiej ziemi, zabrał sobie dziecię polskie i w Rzymie je wypielęgnował i w Rzymie wykształcił.

W Rzymie? A dlaczegóż to w Rzymie? Aż w Rzymie? Czyż z Rzymu mogło przyjść do Polski coś dobrego? Czy w ogóle Rzym dał Polsce coś dobrego? Czy nie jest to jakieś złudzenie? Czy nie jest to jakiś upór patrzeć nieustannie ku Rzymowi i mieć ciągle nadzieję jedynie w Rzymie?

Może nie Wam, Najmilsze Dzieci, odpowiadać trzeba na to, dlaczego Polska patrzy ku Rzymowi, dlaczego jej syn Jacek, niemal z łona matki swojej, powędrował do Rzymu i choć wrócił Jackiem, to jednak wrócił innym. Inny wrócił? Tak! Inny! Właśnie inny! Tego innego, wracającego z Rzymu, my tak się boimy! „Oby nie inny! Oby nie zapomniał, że jest Polakiem, oby tam nie zatracił ducha polskiego!” Tyle obaw, tyle lęków i zastrzeżeń.

Wrócił inny, a jednak wrócił Polak. I jego życie jest najwspanialszą apologią rzymskości, jest najświetniejszą odpowiedzią na to, czy Rzym daje Polsce coś dobrego, czy nic nie daje.

Zapewne, nam, którzy wierzymy w moc i potęgę wiary, w ducha Ewangelii, w zbawienie krzyża, w łaskę przez miłość, nam nie trzeba wiele tłumaczyć, co Rzym przynosi Polsce. My to rozumiemy. My to wiemy. Doświadczalnie, próbując każdego wyrazu Ewangelii, jak najsłodszego owocu, wiemy, co Rzym daje Polsce. Czerpiąc z ołtarza Eucharystię, my wiemy, co Rzym daje Polsce. Nawet wtedy gdy przywala nas krzyż, który z Rzymu do Polski przyszedł, kiedy nas gniecie, stawiając nam twarde wymagania, nawet wtedy rozumiemy, co Rzym daje Polsce i dziękujemy Rzymowi i za Ewangelię, i za łaskę, i za krzyż, który stoi w Polsce, choć jej dzieje się toczą.

Wrócił więc Jacek z Rzymu. A wrócił inny, może bardziej rzymski, bo się przejął pracą Grzegorzową, bo w Polsce natknął się na męża, który z wielkim trudem na stolicy arcybiskupiej gnieźnieńskiej walczył o to, ażeby duch reformy rzymskiej, duch walki o wolność Kościoła, spod przewagi i mocy władzy świeckiej w Polsce się przyjął. Odmieniony w Rzymie z kanonika w zakonnika – Jacek postanowił przyłożyć rękę do twardego dzieła odmiany obyczajów i w Kościele świętym, w Polsce, tak jeszcze przecież młodym.

A jakież to było dzieło? Może odpowiem Wam, Najmilsi, na to pytanie słowami Ewangelii dziś czytanej. Oto one. Może brzmiały one i w ustach Jackowych: „Przybliżyło się Królestwo Niebieskie. Chorych leczcie, umarłych wskrzeszajcie, trędowatych oczyszczajcie, czartów wyrzucajcie; darmoście wzięli, darmo dawajcie; nie miejcie ani złota, ani srebra, ani pieniędzy w trzosach swoich, ani torby podróżnej, ani dwóch sukien, ani obuwia, ani laski”. Twarde to słowa, trudne to słowa. I takie słowa miałyby być zbawieniem ludu polskiego? I takie słowa miałyby stanowić o odmianie oblicza duchowego tego Narodu? Dziwna to tajemnica, że Kościół mówi nam zazwyczaj twarde słowa. – Nie tylko mówi, ale wymaga wypełnienia tych słów od takich właśnie ludzi, jakimi byli Wojciech w ziemi polskiej, jakim był Stanisław Biskup Szczepanowski, który niedaleko stąd krew oddawał polskiej Matce-ziemi; takim był Jacek, takimi byli Męczennicy sandomierscy, takimi byli Benedykt i Bracia polscy, takim był i Jan Kanty, i Ładysław z Gielniowa, i cała ta błogosławiona plejada bernardyńska, która swego czasu odnawiała oblicze polskiej ziemi. Nie innymi słowami od nich Bóg zażądał naprzód, aby je wykonali. A gdy je wykonali, znaleźli naśladowców takich, którzy życiem odnowili oblicze polskiej ziemi.

Wtedy właśnie nastąpiło odnowienie oblicza polskiej ziemi, dzięki pracy człowieka, który przyszedł z dalekiego Rzymu, z Wiecznego Rzymu, ale który mówił po Bożemu o sprawach doczesnych, zwykłych, codziennych, nie nadzwyczajnych, lecz prostych, branych z codziennego życia, ale branych po Bożemu. I to – „chorych leczcie”, zapewne i na duchu i na ciele, tak, na duchu i na ciele; co więcej, „umarłych wskrzeszajcie” – zda się tak nieprawdopodobna rzecz możliwa w życiu Świętych; to „trędowatych oczyszczajcie” – w ogóle oczyszczajcie, omywajcie, upiększajcie, uświęcajcie; darmoście wzięli – darmo dawajcie; nie miejcie złota, ani srebra, nie przywiązujcie się do pieniędzy, miejcie swobodę oddawania z trzosów waszych!

Przyszedł Polak do Rzymu i zobaczył, czemu Rzym choruje.

Choruje od złota, od żądzy złota, choruje od przerostu władzy; choruje od nadmiaru dobrobytu. Trzeba więc chronić się przed tym nieszczęściem, trzeba zachować swobodę, trzeba przyjść do dalekiej polskiej ziemi i powiedzieć jej, że ponad to wszystko, ponad złoto, ponad pieniądz, ponad srebro,. ponad szaty, ponad trzosy większa jest miłość: bo tamto i złodziej ukradnie, i mól zniszczy, i rdza spali, a natomiast miłość nigdy nie ustanie.

W darze z wyprawy na Rzym przywiózł Jacek Polsce nową wykładnię miłości, wykładnię praktyczną, zbliżającą Ewangelię do ludzi. Były to czasy przecież, w których głoszono Ewangelię, a jednak nie wszystkim ubogim Ewangelię przepowiadano. Wspaniali mnisi ówcześni, pełni zasług dla kultury, zwłaszcza starożytnej, siadywali gdzieś na wysokich górach albo na cienistych dolinach – z dala od ludu. A tymczasem na Zachodzie, i w Italii, i w Polsce, zaczęło się objawiać nowe zjawisko społeczne, ekonomiczne. Zaczęły się mnożyć miasta, a mnisi siedzieli daleko, na górach albo w cienistych dolinach i pracowali i modlili się, podczas gdy lud w tych właśnie przeludniających się coraz bardziej miastach, bez Ewangelii, bez słowa Bożego, bez Mszy św., bez opieki, bez kierownictwa, bez wychowania. Trzeba więc było sięgnąć do serca i wydobyć potężną przygarść ewangelicznej miłości, i powiedzieć sobie, jak Chrystus powiedział uczniom na Taborze: „Zejdźmy stąd, chociaż dobrze nam tu być, chociaż kusiliście mnie – uczyńmy tu trzy przybytki – zejdźmy na dół, bo tam na dole rzesza biedna coraz bardziej przez szatana opętana, bo już nie masz, kto by im ułamał kromkę chleba… ” Tak było za granicą, tak też było i w Polsce.

Syn Dominika przychodzi do Polski i zakłada pierwszy dominikański klasztor, nie gdzie indziej, tylko w największej ciasnocie, tam gdzie najwięcej ludzi, tam gdzie największa rzesza, tam gdzie najbliżej bracia, najbliżej serca, gdzie najbliżej usta głodne otwarte, gdzie oczy spragnione słowa i uśmiechu chrześcijańskiego; gdzie człowiek leży na zgniłej słomie i nie masz, kto by mu podał rękę, lekarstwo, gorączkę spędził, jak iście szatańską potworną maskę, który by kubek wody przyniósł, który by szatą się podzielił. Takich ludzi trzeba było na owe czasy, na wiek XIII! W Imię Chrystusa trzeba było iść i prawdziwie głodnych karmić, nagich przyodziać, spragnionych napoić, bezdomnych w dom przyjąć.

Rozpoczęła się nowa era w życiu Kościoła. Patronował jej Franciszek, który by lepiej i swobodniej braciom służyć, zaślubił najwspanialszą Oblubienicę, jaka wtedy po ziemi chodzić mogła – Siostrę Biedę. – Przy jego boku stanął Dominik, wziął do ręki słowo Boże i tym wszystkim, którzy zachłystywali się coraz bardziej klasykami i starożytnością, wygrzebywaną z popiołów, a tak chlubnie zabezpieczaną przez zakony ówczesne, tym wszystkim pokazał Ewangelię i wołać zaczął: „Przybliżyło się Królestwo Niebieskie”. Tak wołał, jak dziś Kościół woła w tej Mszy, którą teraz sprawujemy wspólnie.

Wmieszał się Jacek we wszystkie nasze dzienne sprawy, wszystko dostrzegł, dostrzegł tych, których już nikt nie widział i którym nikt nie przepowiadał Ewangelii. Dostrzegł przemiany społeczne miast, dostrzegł w miastach polskich coraz to bardziej nasilający się element niemiecki, tak iż zdawałoby się, że to nie są polskie miasta, że to są obce miasta. Co czynić, aby ratować je, aby lud polski ratować? Trzeba przepowiadać Ewangelię wszystkim narodom, a więc ich językiem narodowym.

Rozpoczęło się przepowiadanie po polsku. Tu, w tej świątyni, na tej ziemi. Wszędzie, gdzie synowie św. Dominika się znaleźli, wszędzie zaczęto przepowiadać Dobrą Nowinę w języku ojczystym, tak jak Chrystus przykazał: Ewangelię głosić wszelkiemu stworzeniu. „Nauczajcie wszystkie narody, różne narody, różne narody, najrozmaitsze narody”. I polski Naród! Uczcie go słowa Ewangelii, słowa Żywota po polsku.

Cokolwiek by ktoś powiedział na ten temat – co nam Jacek przywiózł z Rzymu, mało czy dużo? Co z Rzymu można dobrego przywieźć? Właśnie przywiózł to, co uratowało Naród nasz od zniemczenia. Chociaż z Rzymu, ale prawdę Bożą, którą trzeba przepowiadać w ojczystej mowie, by dotarła do każdego dziecięcia, do każdego mężczyzny, młodzieńca, dziewczęcia, matki, ojca. Reszta już należy do historyków. Oni badają kulturę dziejów polskich. Czytajcie stare podręczniki; opisują, w jaki sposób Kościół przyczynił się do pogłębienia tej kultury. To jest stara kultura, to jest kultura wypielęgnowana pod skrzydłami Kościoła. Nie wstydzimy się starej kultury, owszem, myślimy, że zbyt młoda jeszcze nie zasługuje na miano kultury, bo kulturę się wypracowuje ciężko, powoli, z trudem, od razu nie powstanie na zawołanie: bo piszą kulturę dzieje Narodu takimi okresami długimi, jak cyfry tam na frontonie tej wyniosłej świątyni wypisane dziś: 700! -A niedługo będzie 1000! Tysiąc lat dziejów chrześcijaństwa w Polsce, tysiąc lat Krzyża w Polsce, tysiąc lat Ewangelii, tysiąc lat kapłaństwa, tysiąc lat Mszy, tysiąc lat błogosławieństw wszelkiemu stworzeniu. To jest kultura. A że stara? O! stare wino – wiecie… po cóż kończyć.

Ale nie tylko! Właśnie wtedy, gdy zaczęto coraz bardziej uwrażliwiać naród polski na Ewangelię, przepowiadaną w polskim języku, życie miast polskich zaczęło rozbrzmiewać coraz bardziej mową polską, pracą polską, duchem polskim, rodziną polską, słowem – zaczęto po polsku oddychać… Tak się uradowałem Wami dzisiaj, Bracia rzemieślnicy z Krakowa, gdyście otoczyli głowę Waszego Patrona, tę Głowę, w której przyniesiono z Rzymu najbardziej błogosławione dla Was myśli, które Was uratowały. Bo nie byłoby sławetnego rzemiosła polskiego w Krakowie, gdyby nie było przedtem błogosławionej myśli Jackowej. tej myśli, która przemawiając po polsku do Polaków, zaczęła polski element coraz bardziej skupiać przy świątyniach, przy centrach i ośrodkach miast, a w ten sposób miasta polskie zaczęły nabierać coraz bardziej polskiego charakteru… A resztę znowu zostawię historykom.

Był to dziwny człowiek, człowiek o szerokim sercu. Skąd można przynieść szerokie serce? A trzeba mieć szerokie serce! Trzeba je mieć, bo Chrystus Pan sam na krzyżu pokazał, że trzeba mieć otwarte serce. I dlatego żołnierzem się posłużył, aby Mu bok otworzył, żeby z tego boku spłynęła Krew i woda, żeby się pokazało Serce, żeby człowiek zrozumiał, że na tej ziemi trzeba chodzić z otwartym sercem. Tego się możemy nauczyć z Ewangelii. Ewangelia nas uczy żyć z otwartym, szerokim sercem. Ewangelia nas uczy, że trzeba dostrzec brata przez otwarte serce. I że trzeba mu umieć dłoń podawać, a na dłoni musi być serce… serce! Tego uczą w Rzymie! Bo Rzym jest Kościołem powszechnym, bo jest właśnie tym Kościołem, który naucza wszystkie narody. Dlatego to jest Kościół katolicki, czyli powszechny, czyli uniwersalny, czyli szeroki, czyli taki, który obejmuje w swoje ramiona wszystkich i który nie odtrąci nikogo, który nie zwątpi w nikim, czy to będzie Weronika czy Magdalena, czy to będzie Maria czy Marta, czy to będzie dobry czy zły łotr, bo w każdym z nich może zwyciężyć łaska Boża. Trzeba mieć szerokie serce! Szerokiego serca uczą nas w Rzymie, przez kulturę chrześcijańską, przez kulturę łacińską. A ponieważ my jesteśmy narodem, który na szczęście choruje na serce, i to dzięki Bogu choruje na serce nieuleczalnie, dlatego też my tak łatwo zrozumieliśmy, co to znaczy chodzić po tej ziemi z otwartym sercem.

Gdy więc przyszedł na polską ziemię Jacek, zraniony w serce w Rzymie, zrozumiał, że nie wystarczy siedzieć spokojnie w stallach kanonickich, ale trzeba biegać od krańca do krańca ziemi, trzeba od Bałtyku po Kijów przemierzać tę ziemicę, że trzeba zaglądać w imię tej Ewangelii i do naszych braci Czechów, trzeba mieć odwagę przekroczyć granicę i nad Wschód, i na Zachód, że trzeba łączyć ludy, że trzeba pamiętać, że nie tylko Polak i Węgier dwa bratanki, ale też i Czech, i Rusin, ale Litwin, ale Żmudzin, ale Jadźwing, ale Prus. – Wszędzie trzeba dotrzeć w tym wielkim zasięgu potężnej i wspaniałej, starej kultury polskiej, kultury łacińskiej, wypatrzonej hen w Rzymie. W tej ziemi polskiej trzeba mieć przede wszystkim talent łączenia, jednoczenia, a nie rozdzielania. Rozdzielać jest łatwo i dlatego to nie jest właściwość mądrości. Jednoczyć jest trudno, ale to jest znamię mądrych. Mądrość w życiu społecznym, w życiu politycznym polega na umiejętności tworzenia jedności z wielości, jak mówi św. Tomasz. Z wielości w jedności rodzi się pokój.

Takiego ducha pokoju niósł Jacek poprzez tyle ziem, które jednoczył z sobą przez Ewangelię. Odtąd sprawił ich ciążenie, zda się nieuleczalne, ku polskiej kulturze. Polska stała się ośrodkiem ciążenia okolicznych sąsiedzkich narodów. A jak pięknie się to wyraziło, tośmy widzieli za czasów późniejszych nieco, bo ziarno wydało owoc właśnie za czasów Unii, za czasów jednoczenia, gdy Polska ogarnęła swoim miłującym sercem wszystkie okoliczne ludy. Nie mieczem, nie ogniem, nie nienawiścią, nie walką, nie rabunkiem, ale oddziaływaniem swej kultury chrześcijańskiej, kultury ewangelicznej.

I to jest inna jeszcze zasługa Jackowa, tak pięknie podchwycona i uwydatniona w dzisiejszym Introicie, który śpiewaliśmy, w Introicie, który tutaj przed chwilą czytałem. „Otwierał usta swoje i wśród narodów będzie wywyższony, wśród wielu wybranych będzie miał chwałę i między błogosławionymi będzie błogosławiony”.

Nauczył św. Jacek Naród polski tej umiejętności, tej sztuki jednoczenia, zespalania.

O zapewne, politykiem nie był, był apostołem, ale rzecz znamienna, Najmilsi, że jeśli apostoł jest Boży, jeżeli jest owładnięty duchem Chrystusowym, to jest zarazem najlepszym politykiem, choćby ambicji politycznych nie miał; ale biada politykowi, gdyby odrzucił najmądrzejszą z politycznych ksiąg, jaką jest Księga Ewangelii, Chrystusowa Ewangelia, która uczy duszę swą dać za braci, która uczy służyć braciom na kolanach, jak Chrystus uczniom swoim w Wieczerniku i jak tego coraz bardziej w czasach dzisiejszych nam potrzeba, byśmy czuli, że jesteśmy miłowani przez tych, co nami rządzą, by rządzący zrozumieli, że rządzić to znaczy służyć, tak jak Chrystus służył na kolanach. Boć wielki jest człowiek i jego godność; nie jest on rzeczą, nie jest materią, nie jest zwierzęciem, jest Bożym dziecięciem. A rządzić Bożymi dziećmi trzeba ostrożnie, trzeba delikatnie, z szacunkiem, na kolanach.

Takiej to mądrości politycznej nauczył Apostoł Boży, nie polityk, władców naszej ziemi. I dlatego Polska powoli, powoli przezwyciężała te wszystkie elementy separatystyczne, otwierała sobie i okolicznym ludom serce i przez serce łączyła.

Na tym polega wysokość, dostojność i wspaniałość kultury ojczystej naszej Polski, której, Dzieci Drogie, nie trzeba się wstydzić. Bo są różne narody i różne dzieje, Bóg ich sądzi. Ale jedno jest łaską Narodu naszego, właśnie to, że nie ma na naszym sumieniu narodowym ciężkich zbrodni. Ustrzegła nas przed tym ta właśnie kultura chrześcijańska, ewangeliczna, uniwersalistyczna, przyniesiona przez Apostołów z uniwersalistycznego, katolickiego, powszechnego Rzymu.

Mielibyście jeszcze, Najmilsi, wątpliwości, co można przynieść z Rzymu? Co może Rzym dać Narodowi? Niechby dał tylko jednego takiego syna, jakiego widzimy w Jacku – zasługi Rzymu byłyby tak wielkie, że naiwnością byłoby spierać się, jak to czynią historycy z pasją, o jedno słóweczko w dziejach Stanisławowych, czy był synem wiernym Narodu. O właśnie, św. Jacek zrozumiał, że trzeba Narodowi symbolu, sztandaru! Pracował nad tym, aby biskup Stanisław został sztandarem Narodu. I został sztandarem! A my wiemy, z dziejów modlitwy polskiej, z dziejów jedności Narodu, jak wielkie znaczenie miał ten człowiek, tak wysoko wyniesiony. Święty pracował na rzecz Świętego a obydwaj pracowali na rzecz swej chrześcijańskiej Ojczyzny, Chrześcijańskiej Przedniej Straży!

Mógłbym tak powiedzieć, jak Chrystus powiedział uczniom w Wieczerniku. Jeszcze wiele miałbym Wam mówić, ale teraz, zwłaszcza po tej długiej procesji, to już wytrzymać wiele nie możecie. Jeśli mam dać przykład miłości, to muszę w ten sposób okazać ją, żeby Was jak najrychlej z tego pieca ognistego, jakim się stał dziś ten kościół, wypuścić. Ale Dzieci Kochane, Wy wiecie, że aby dobry chleb się upiekł, to w piecu musi być gorąco. Jeśli więc w tym piecu, przy ogniu miłości Jackowej, mamy wypiec pożywny bochen chleba dla ust naszego Narodu, no to wybaczcie, że się tutaj tak wspólnie pieczemy, aż do żelaznych ogni w naszej duszy. Oby się serca rozpaliły, Najmilsze Dzieci! Jacek znał tajemnicę, jak się. serca rozpala. Rozmiłował się w Matce Pięknej Miłości, która jest przecież Matką Ciała Chrystusowego, Ciała Eucharystycznego. I dlatego też, wracając do Ojczyzny przyniósł Eucharystię i Matkę Najświętszą, i powiedział: „Niech Ona łączy, niech łączy przez Tego, któremu dała Ciało, którym my do dziś dnia żyjemy”. I ja, Najmilsze Dzieci, w tym właśnie będę widział symbol naszego odrodzenia duchowego.

Dlatego wezwaliśmy Naród polski, aby składał Śluby Jasnogórskie, aby je ponowił w dniu 5 maja, a gdy tego dokonał, wzięliśmy kopię naszej Najlepszej Matki Królowej, powieźliśmy Ją do Rzymu, prosiliśmy Namiestnika Chrystusowego: „Pobłogosław, bo w Jej Imię będziemy odnawiali oblicze polskiej ziemi!” I pobłogosławił Najlepszy Ojciec Chrześcijaństwa naszą dwakroć zranioną Matkę, przywieźliśmy Ją do Polski i za kilka dni wyruszy z Nawiedzeniem od diecezji do diecezji, od parafii do parafii, aby w ciągu tych dziewięciu lat Wielkiej Nowenny Narodu, Nowenny oczyszczającej, Nowenny ciężkiej naszej wspólnej pracy, odnowiła Oblicze Polskiej Ziemi. Ona jest Poprzedniczką tych łask, w imię których my wejdziemy w otwarte bramy Tysiąclecia Chrześcijaństwa, aby zaświadczyć, że dochowaliśmy wiary Bogu, Chrystusowi, Jego Ewangelii i Krzyżowi, Kościołowi i Jego Pasterzom.

Kończę więc, Najmilsi, tymi pięknymi słowami Pieśni nad Pieśniami, tymi słowami, które po Komunii św. Kościół tu śpiewać będzie: „Miły mój, biały i promienny, ręce Jego toczone, pełne hiacyntów!” Niech Wam wyrosną jak najwonniejsze kwiaty w duszach Waszych, Dzieci Boże!

Jeszcze odrobinę, we własnym interesie.

Chciałem Wam podziękować, Najmilsze Dzieci! Korzystam z każdej sposobności, by być wdzięcznym, bo się Wam należy ode mnie wdzięczność za Wasze modlitwy, którymi mnie wspieraliście, wtedy gdy dobry Bóg okazywał mi swoje największe zaufanie i największe łaski. To była siostrzana pomoc. – Wydaje mi się, że tej pomocy nie zmarnowałem! Bóg Wam zapłać! Módlcie się tylko o to, bym przez przyczynę Apostoła polskiej ziemi zasłużył sobie również na to, aby z tych darów, które Bóg mi dał przez Wasze modlitwy, jak największa wyrosła chwała dla naszej Ojczyzny i dla świętego Kościoła Bożego. Amen.

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda