Abp Wojciech Galbas SAC
TRZY PRZESŁANIA NA GROMNICZNĄ. HOMILIA NA DZIEŃ ŻYCIA KONSEKROWANEGO
Katowice, 02 lutego 2024 r.
Siostry i bracia,
przeżywamy dzisiaj piękne święto, które ma w Kościele długą tradycję i wiele nazw. Mówimy: święto Ofiarowania Pańskiego, święto Przedstawienia Jezusa w świątyni, święto Matki Bożej Gromnicznej, a na Wschodzie nazywa się ono Hypapante, czyli Święto Spotkania. Czego ono nas uczy? Jakie kryje w sobie przesłanie? Potrójne.
Po pierwsze to lekcja duchowości ofiarowania, czyli składania Bogu ofiary z tego wszystkiego, co mamy i kim jesteśmy.
Prawo żydowskie nakazywało, aby czterdziestego dnia po urodzeniu pierworodny syn został ofiarowany Bogu. Przedstawiano go wówczas Bogu i składano ofiarę całopalną z jednorocznego baranka i ofiarę przebłagalną z młodego gołębia, lub synogarlicy. Rodziny ubogie, których nie stać było na złożenie w ofierze baranka miały obowiązek ofiarowania przynajmniej dwu synogarlic lub dwóch młodych gołębi: jednego na ofiarę całopalną, a drugiego na ofiarę przebłagalną (por. Kpł 12, 6-8). Tak właśnie postąpił Józef z Maryją (por. Łk 2,22-24). Wykonując przepisy Prawa, przychodzą do świątyni, aby przedstawić Panu swego pierworodnego Syna, mówiąc tym samym: On nie należy do nas, lecz do Ojca. Potwierdzi to sam Jezus dwanaście lat później, gdy w tej samej świątyni powie do Maryi i Józefa, którzy „z bólem serca” (Łk 2,48) będą Go szukać: „czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca” (Łk 2,49) i potwierdzi to wiele lat później, gdy tuż przed swoją Męką wyzna: „wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca” (J 16,28). Tak, Maryja jest matką Jezusa, ale nie jest Jego właścicielką. Józef jest opiekunem Jezusa, ale nie jest Jego właścicielem. Jezus należy do Ojca!
Siostry i bracia,
nie inaczej jest z naszym życiem. Gdy to pojmiemy stanie się ono dużo lżejsze, spokojniejsze i szczęśliwsze, bo zrozumiemy, że nie wszystko zależy od nas, że nie jesteśmy absolutnymi panami siebie samych, że nie wszystko musi być na naszej głowie i na naszych barkach. Nie! Przecież my także wyszliśmy od Ojca i wracamy do Ojca. Jak powie psalm setny: “On sam nas stworzył, my Jego własnością, jesteśmy Jego ludem, owcami Jego pastwiska” (Ps 100, 3).
Uczy nas tego każda msza święta, podczas której Kościół, na wzór Maryi, składa Bogu Ojcu „z otrzymanych od Niego darów” chleb i wino, które stają się Ciałem i Krwią samego Chrystusa, a wraz z Nim każdy wierny składa w ofierze to wszystko, czym żyje i co posiada. Jak uczy Katechizm: „wszystkie uczynki, modlitwy i apostolskie przedsięwzięcia, życie małżeńskie i rodzinne, codzienna praca, wypoczynek ducha i ciała (…), a nawet utrapienia życia, jeśli są cierpliwie znoszone, stają się duchowymi ofiarami, miłymi Bogu przez Jezusa Chrystusa. Ofiary te są składane z najwyższą czcią Ojcu podczas celebrowania Eucharystii wraz z ofiarą Ciała Pańskiego” (KKK, 901). W ten sposób, mówi dalej Katechizm, następuje uświęcenie świata dla Boga (por. tamże).
Duchowość ofiarowania! Jej więc, Siostry i Bracia, się uczmy i ją praktykujmy; każdy dzień i każdy szczegół dnia starajmy się ofiarowywać Bogu. To sprawi, że ani szczęście, ani nieszczęście nas nie popsuje. Bo w szczęściu nie popadniemy w pychę (że to wszystko to nasze, i od nas, i dzięki nam…), a w nieszczęściu nie popadniemy w rozpacz (że to już koniec, że po wszystkim, że nie ma sensu, i że nie damy rady…)!
Duchowość ofiarowania sprawi też, że nasze życie będzie solidniejsze, moralnie lepsze, bardziej wierne, bo przecież nie godzi się Bogu ofiarować byle czego. Poprawi to także nasze relacje z innymi, bo gdy będziemy Bogu ofiarowywać także ludzi, z którymi złączone jest nasze życie, to przecież nie będziemy mogli jednocześnie ich krzywdzić, chcieć dla nich czegoś złego. A kiedy w końcu i nam zapalą poświęcaną dziś gromnicę, także i tę chwilę będziemy mogli przeżywać spokojnie, wiedząc, że najlepsze dopiero przed nami. Jak Symeon z dzisiejszej ewangelii powiemy: teraz o Panie pozwól mi odejść z tej ziemi i być z Tobą na wieki! I jak on, twarzą w twarz, zobaczymy wtedy Mesjasza Pańskiego (por. Łk 2,29-30).
Tak więc niech każda msza święta będzie dla nas szkołą ofiarowania. Przychodźmy nań z konkretną intencją, bardzo świadomie przeżywajmy ten moment, gdy do ołtarza przynoszone są ofiarne dary, łączmy z nimi te nasze, a potem włączajmy się w modlitwę księdza, który mówi, że to wszystko jest „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”, w jedności Ducha Świętego, ku chwale i czci Wszechmogącego Boga Ojca.
Drugie przesłanie, które daje nam dziś Kościół zawiera się w prawdzie, że los Chrystusa, jest losem ludzi chrystusowych. Jaki niezwykły jest ten usłyszany przed chwilą dialog Maryi i Symeona. Dialog, choć Maryja nie wypowiada ani jednego słowa. Słucha. Jak to Ona, zachowuje wszystkie słowa i wszystkie sprawy w swoim Niepokalanym Sercu (por. Łk 2,19). A jednak Symeon nie przemawia w pustkę. Tych dwoje jest pod wpływem Ducha Świętego. To ludzie duchowi i głębocy. Na Maryję Duch Święty zstąpił w chwili Zwiastowania, jest pełna łaski (por. Łk 1, 28.35), a o Symeonie ewangelista Łukasz aż trzykrotnie mówi, że to człowiek związany z Duchem Świętym: „Duch Święty spoczywał na nim” (Łk 2,25), „jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego” (Łk 2,26) i „za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni” (Łk 2,27).
I właśnie ten duchowy człowiek dostrzega coś, czego nie zobaczy człowiek cielesny, żyjący tylko sprawami tego świata, pochłonięty doczesnymi troskami i rzeczami: że powołanie Chrystusa jest także powołaniem Maryi, a potem powołaniem wszystkich, którzy się z Chrystusem jednoczą.
I jak Chrystus doświadczył cierpienia, tak doświadczy go też Maryja. „Twoją duszę miecz przeniknie” (Łk 2, 35). Mieczem, który przeniknie duszę Maryi jest krzyż, który zostanie wzniesiony w środku Jej serca i który stanie się w Niej otwartą raną. Maryja nie będzie miała na zewnątrz krwawych stygmatów, jak św. Franciszek, albo o. Pio, ale wewnątrz to Niepokalane Serce będzie krwawić z powodu odrzucenia i odrzucania Chrystusa.
Ale droga Chrystusa jest także drogą Kościoła, który – jak powie św. Paweł – będzie w swoim ciele dopełniał wielu cierpień (por. Kol 1,24). Wszystkie dzieci Kościoła w ten, czy inny sposób pójdą drogą krzyża, gdyż nie jest uczeń nad swojego Mistrza (por. Mt 10,24). W tym jest wielkie dla nas pocieszenie!
Kiedy więc godzina krzyża dotyka także nas, w naszym życiu osobistym, rodzinnym, wspólnotowym, kiedy jesteśmy świadkami i uczestnikami nieszczęścia i cierpienia, kiedy także naszą duszę przenika miecz wieloimiennej boleści, wówczas spoglądajmy na Maryję. Niech Jej modlitwa i Jej przykład dodaje nam otuchy i pewności, że to wszystko, choć takie trudne, a często takie niezrozumiałe, ma jednak sens i że skończy się zwycięstwem, zmartwychwstaniem, chwałą i radością, której nikt nam nie odbierze (por. J 15,22).
Patrząc na Maryję, będziemy mieli jasność widzenia siebie dzisiaj i jutro; teraz i w wieczności.
I wreszcie przesłanie trzecie, czyli lekcja świadectwa składanego o Chrystusie. Maryja i Józef przybyli do świątyni, aby przedstawić Chrystusa Bogu, ale stało się też coś odwrotnego, także Bóg Ojciec przedstawia Chrystusa światu, a czyni to poprzez usta dwojga staruszków, obdarzonych darem proroctwa. Jest Anna, pobożna wdowa, która prowadziła głębokie i radykalnie wierne życie modlitwy, nie rozstając się ze świątynią oraz poszcząc dniem i nocą (por. Łk 2,37) i jest wspomniany już Symeon, pozostający pod natchnieniem Ducha Świętego. Tych dwoje mówi o Chrystusie. Słów prorokini Anny możemy się jedynie domyślać, słowa Symeona dobrze znamy, gdyż Kościół uczynił z nich prześliczny kantyk, odmawiany wieczorem, jako ostatnią modlitwę Liturgii Godzin. Oto jest Mesjasz, mówi o Chrystusie Symeon, oto jest Władca, zbawienie wszystkich, światło na oświecenie pogan i chwała narodów (por. Łk 2,29-32). Jakie piękne świadectwo o Chrystusie, który był wówczas tylko małym, czterdziestodniowym chłopcem, nie różniącym się od innych i nie dostrzeżonym przez innych. A jednak to poprzez ich świadectwo wiemy, że właśnie, w sposób ostateczny, zrealizowała się wielka zapowiedź z księgi proroka Malachiasza, która zabrzmiała dziś w pierwszym czytaniu. Właśnie przyszedł do swojej świątyni długo oczekiwany Pan (por. Ml 3,1).
Siostry i bracia,
my też nie bójmy się być prorokami, do czego zostaliśmy wezwani na chrzcie św.
Obyśmy pośród tego świata umieli dostrzec obecność Chrystusa; pośród świata, który w zdecydowanej większości Chrystusa nie widzi, nie uznaje, nie szanuje i nie chce. Obyśmy umieli dostrzec Jego obecność i o Niej mówić. To jest Władca, to jest Zbawiciel, to jest Światło, To jest Boża Chwała! To jest Pan!
A jak uczy Kościół mamy to czynić najpierw i przede wszystkim przykładem naszego życia, a potem słowem. Jeśli jest słowo bez przykładu, to jest ono niczym cymbał brzmiący; nieskuteczne, a nawet zniechęcające czy gorszące. Zwłaszcza słowo księży, liderów chrześcijańskich wspólnot czy katechetów. Ale jeśli jest tylko przykład, a nie ma słowa, to też czasem może nie wystarczyć. Może nie być dostrzeżone i usłyszane. I dlatego powie Katechizm, że „apostolstwo (…) nie polega jednak na samym świadectwie życia. Prawdziwy apostoł szuka okazji do głoszenia Chrystusa słowami, czy to niewierzącym, czy wierzącym” (KKK, 905). A zacząć trzeba od tych, którzy są najbliżej: w rodzinie, w małżeństwie, we wspólnocie, w środowisku zawodowym.
Dawajmy więc przykład, ale umiejmy się też odezwać. Jeśli rodzice milczą wobec grzechu swoich dzieci, jeśli księża milczą wobec grzechu tych, dla których zostali ustanowieni pasterzami, jeśli ludzie świeccy milczą, będąc świadkami grzechu księży, to nie realizujemy dobrze naszego powołania do bycia prorokami. Jeśli wstydzimy się dzielić z innymi tym, co nam daje nasza wiara, Kim dla nas jest rozpoznany przez nas Chrystus, nie jesteśmy prorokami!
Nie, nie przejmujmy się tym, że nas mało, albo, że – jako wspólnota Kościoła jesteśmy bardzo słabi. Niech tych dwoje staruszków będzie dla nas przykładem, a jeśli trzeba to i wyrzutem sumienia.
Siostry i bracia,
dzisiejszy dzień jest szczególnie dedykowany osobom konsekrowanym. Te trzy przesłania, które przynosi nam to święto adresowane są do wszystkich, ale ich, przepraszam, nas, bo sam się też do tego grona zaliczam, dotyczą tym bardziej.
Szczerze powiem, że nie lubię tego określenia „osoby konsekrowane”. Zdaje mi się, że jest w nim jakieś niepotrzebne uprzywilejowanie. Jakaś „lepszość”. Wolę mówić po prostu: zakonnicy, zakonnice, wdowy i dziewice Bogu poświęcone. Ponadto wszyscy w Kościele jesteśmy konsekrowani poprzez sakrament chrztu św. Mało tego: często ludzie świeccy, którzy nie składali dodatkowej konsekracji, a którzy najczęściej żyją w rodzinach, intensywniej niż my praktykują czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Na mniej ich stać, mniej mogą, bardziej dbają.
Skoro więc używamy wobec siebie tego określenia: „osoby konsekrowane”, to niech za nim idzie nasza codzienność. Kościół oczekuje od nas przede wszystkim życia radykalnie poświęconego Bogu. Katechizm przypomina, że mamy za Chrystusem iść „wierniej”, że mamy „wyraźniej” ukazywać Go światu i być: ”głębiej” obecnymi w Jego Sercu. Mało tego, że – idąc węższą, ewangeliczną drogą, mamy pobudzać innych swoim przykładem (por. KKK, 932).
Bardzo trudne zadanie! Czy je rozumiemy? „Wierniej”, „wyraźniej”, „głębiej”. Nie: mniej wiernie, mniej wyraźnie, w sposób bardziej spłycony. Mało tego: Katechizm poucza, że to wszystko mamy czynić nie tylko, nie tyle, a na pewno już nie przede wszystkim poprzez działanie, ale poprzez istnienie. Nie przez to co robimy, ale przez to jak żyjemy.
„Zadaniem składających profesję rad ewangelicznych – to dosłowny cytat z Katechizmu – jest przede wszystkim życie swoją konsekracją” (KKK, 931). Przede wszystkim życie swoją konsekracją, która ma być darem radośnie ofiarowanym Bogu, a nie wymuszoną, nieszczęśliwą daniną.
Bardzo więc wam dziękuję za to wszystko co robicie w archidiecezji katowickiej, ale jeszcze bardziej za to, że jesteście. Proszę, abyście byli jeszcze wierniej, jeszcze wyraźniej i jeszcze głębiej. Byście, to znów Katechizm, poświęcali się służbie Bożej i byli oddani dla dobra Kościoła (por. KKK, 931). Nie dla swojego prywatnego dobra i nie tylko dla dobra waszych Instytutów, ale dla dobra całego Kościoła.
Kiedyś dużo do myślenia dały mi słowa s. Małgorzaty Borkowskiej OSB: „Przyszłyśmy tu dla Niego, mówi. Jakakolwiek inna motywacja prędzej czy później się rozsypie i nie wytrzyma próby czasu. Nie ma dla nas nic ważniejszego niż wielbienie Boga. Ale jednocześnie z góry wiadomo, że nasza natura będzie się przeciw temu buntować. Powoli będzie odbierać po kawałeczku to, z czego tak radośnie złożyłyśmy na wstępie ofiarę, mówiąc Panu Bogu, że teraz tylko On i nikt inny. Podstawowe ostrzeżenie: łatwo nie będzie. Lubimy trochę oszukiwać, lubimy, żeby nam było dobrze, lubimy się jakoś w klasztorze ustawić, skoro już mamy spędzić tu życie. Doświadczenie uczy, że trudności na ogół będą się pojawiać tam, gdzie się ich ktoś nie spodziewał. Na przykład ktoś myślał, że najtrudniejsze w zakonie będą posty, a tymczasem wcale nie, bo największym problemem okazali się bliźni. Bliźni w klasztorze też przecież są, i to od rana do wieczora ci sami: te same twarze. Albo ktoś się przygotowywał na problemy z ubóstwem, a o wiele trudniejsze okazało się posłuszeństwo, albo odwrotnie. Każdy ma swój własny zestaw trudności. A ostatecznie na końcu okaże się, że największą trudnością jesteśmy dla siebie my sami i – chcąc nie chcąc – tę trudność niesiemy ze sobą wszędzie (…). Często ludzie z zewnątrz ustawiają sobie zakony w szeregu według stopnia trudności. I robią rankingi, który jest najłatwiejszy, albo najtrudniejszy. A to nie ma sensu. Bo po pierwsze: trudności dla każdego są inne, a po drugie: to nie one są celem, tylko służba i chwała Boża (…). W życiu zakonnym Pan Bóg nie żąda rzeczy za trudnych, ale trudnych czasem żąda”.
Mądre słowa. Dedykuję je dziś sobie i wam!
Siostry i bracia,
módlcie się dziś proszę za tych, którzy ofiarowali swoje życie Bogu przez akt konsekracji zakonnej, lub konsekracji wdów czy dziewic. Módlmy się o to, byśmy się nie wyjałowili, byśmy pamiętali, że nie wystarczy wyrecytowanie albo odnowienie swojej konsekracji, ale potrzebne jest życie swoją konsekracją.
Jeśli życie osób dumnie nazwanych i nazywających się konsekrowanymi (a mówię to też do siebie) ma być niewierne i zapaćkane, to niech się czym prędzej nawrócą, bo inaczej przyczynią się jedynie do własnej zguby i do zguby innych.
Tyle na dzisiaj. Na koniec módlmy się razem z Poetką:
„O Panno Prześliczna, Gromniczna
Po ogień Twój święcony
wiszący nad woskiem gromnic
przez las kolący i wyjące wilki
idę bez wszelkiej obrony:
nie módl się ani przyczyniaj, ale tylko wspomnij…”
(K. Iłłakowiczówna)
Amen.
+ Adrian J. Galbas SAC