Bp Roman Pindel
HOMILIA Z OKAZJI 83 ROCZNICY PIERWSZEGO TRANSPORTU WIĘŹNIÓW
DO KL AUSCHWITZ
Harmęże, 14 czerwca 2023 r.
Gromadzimy się dziś w tym miejscu (kościół franciszkanów w Harmężach) z trzech powodów. Pierwszym jest kolejna rocznica pierwszego transportu więźniów (728) z Tarnowa do zakładanego właśnie obozu Auschwitz, co miało miejsce 14 czerwca 1940 roku. Drugim motywem jest obchodzony Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady.
Kalendarz liturgiczny Kościoła katolickiego zaś wyznacza na dzień dzisiejszy wspomnienie bł. Michała Kozala, biskupa i męczennika, który 26 stycznia 1943 roku w Dachau zginął dobity zastrzykiem fenolu. Jego droga do tego pierwszego i wzorcowego dla innych obozu koncentracyjnego była podobna do gehenny pierwszych więźniów Oświęcimia, ponieważ od 7 listopada 1939 do 25 kwietnia 1941 roku przebywał w kolejnych miejscach kaźni Polaków, przesłuchiwany, sądzony i maltretowany, aż wreszcie trafił do specjalnego bloku 28 w Dachau. Uzasadnienie brzmiało: „prowadził aktywną politykę antyniemiecką, co jest wyraźnym powodem, aby go umieścić w obozie koncentracyjnym”. W procesie beatyfikacyjnym wykazano świętość jego życia oraz powód jego śmierci jako nienawiść do wyznawanej przez niego wiary. Dziś wspominamy więc jego życie i śmierć oraz modlimy się przez jego wstawiennictwo.
Przywołujemy dziś niemal jak na apelu poległych więźniów Pierwszego Transportu, których uznano za winnych i wysłano z więzienia w Tarnowie do tworzącego się dopiero co obozu niedaleko Oświęcimia, którego niemiecka nazwa Auschwitz znana jest na całym świecie. Przybywający szukali sensu tego faktu przybycia do nowej zupełnie rzeczywistości. Szukali sensu wpierw z motywu pierwszorzędnego, dla którego został aresztowany. W tym transporcie dominuje motyw umiłowania Ojczyzny, pragnienie jej obrony, w sposób na jaki pozwalają warunki, klęska wrześniowa i okupacja oraz narastający terror wobec ludności Generalnej Guberni. Wiara pomaga w odkryciu owego sensu, jaki człowiek odnajduje i jaki go motywuje. Nie zawsze jest to wiara męczennika, który świadomy niebezpieczeństwa śmierci, ma tyle łaski, wręcz charyzmatu męczeństwa, że się nie cofa, a nawet świadomie zbliża się do śmierci, łącząc swoje cierpienia i śmierć z ofiarą Chrystusa.
Staram się co roku zwrócić uwagę na jedną postać z wielu więźniów przybyłych do Obozu. Dziś chciałbym przywołać Mariana Kołodzieja, którego dzieło, ale także doczesne szczątki spoczywają w podziemiach tej świątyni. Każdy z więźniów pierwszego transportu miał indywidualne rysy, biografię, plany, które nie zostały zrealizowane, ale także właściwe sobie dary, talenty, osiągnięcia. Marian Kołodziej otrzymał od Boga dar tworzenia, przedstawiania, przemawiania i poruszania tych, którzy spotykali się z jego scenografia, kostiumami, plakatami czy dwoma ołtarzami papieskimi, które zdecydowanie wyróżniają się od wszystkich, które powstawały z okazji wizyt papieży w Polsce od 1979 roku. Kiedyś dawno już przeglądałem projekty i realizacje tych ołtarzy, od razu zwróciłem uwagę na ten, który zaprojektował Marian Kołodziej w Gdańsku. Nie znałem twórcy, ale wyróżniał się wśród nieraz prostackich, siermiężnych czy sztampowych projektów.
Jeden z filmów o tym na pewno rozpoznawalnym w Polsce scenarzyście ukazuje Kołodzieja jako artystę dojrzałego i oryginalnego. Jeden z krytyków mówił, że nie da się go zakwalifikować do żadnej szkoły, nurtu czy stylu. Aktorki wspominały kostiumy, które projektował, któryś z dyrektorów teatru mówił, że żal było pozostawiać nieużywane już stroje w magazynach, dlatego dzieła Kołodzieja starał się przekazywać gdzieś indziej, by mogły być eksponowane i konserwowane a tak ocalały, w odróżnieniu od innych. Artysta dojrzały, z ukształtowanym warsztatem wykonał dzieło swojego życia, niepowtarzalne, a które sam nazwał kazaniem.
Wiemy, do powstania tego ogromnego dzieła, wymagającego heroicznego trudu, przyczyniła się także choroba, która spadła na niego po latach pracy artystycznej, a także po latach milczenia o tym, co go spotkało w Auschwitz. Przepracowanie wspomnień dokonywało się w trakcie zapełniania kolejnych kartonów postaciami, tak „wbitymi” w podświadomość, że aż potrzebowały ponownego ożywienia, by przez nie mówić o tematach ponadczasowych, ogólnoludzkich, ale też ze sfery sacrum, egzystencjalnych pytań o zło i człowieczeństwo w sytuacjach granicznych.
Marian Kołodziej zakończył swoje dzieło albo tak mu się wydawało, gdyż traktował jako działanie autoterapeutyczne. Planował je zniszczyć, tak zrobił Brat Albert, gdy zakończył działalność artystyczną i zamierzał zniszczyć swoje obrazy. Nie byłoby tego przejmującego kazania, gdyby nie dwa wydarzenia: Zaprzyjaźniony z nim profesor, zapytany o taki zamiar, zdecydowanie powstrzymał go. Natomiast Gdański duszpasterz środowisk twórczych przyprowadził młodzież niemiecką, a później tłumaczył Kołodziejowi, jak oni to odbierają. Dotąd nie wierzył Kołodziej, by ktoś z młodych zwłaszcza zrozumie, odczyta, przemówi do niego to co zawarł w swoim świadectwie. Teraz młodzi Niemcy przekonali go, że warto zachować. Do tego dochodzą słowa Herberta, które odniósł do siebie, że także on po to ocalał, by dać świadectwo. Dlatego ta wystawa
Zebrał i przywiózł tutaj i tworzył dalej, niemal do swojej śmierci. A ono przemawia nawet po jego śmierci, zwłaszcza, gdy są dobrzy przewodnicy, którzy potrafią poprowadzić przez te labirynty i dawać klucz do zrozumienia znaków, których nie znajdziemy u innych twórców.
Zauważamy, że na kartonach nie ma narodów, mundurów, nie ma ideologii jako uosobienia zła: ale dobro i zło, porządek Boży albo odrzucenie tego porządku. Dlatego powraca do apelu obozowego, który bardzo przeżył, w którym w odwecie i z bezsilności, że nie znajdzie się zbiegów i że nie uda się ich okrutnie ukarać, za to na straszliwą karę, męczarnię i śmierć pójdą w zastępstwie inni więźniowie, wybrani przez człowieka, który uzurpuje sobie prawo do decydowania, kto pójdzie do bunkra głodowego a kto pozostanie przy życiu.
To właśnie wtedy pokazał siłę sprzeciwu wobec tego świata odrzucającego porządek Boży ale równocześnie pokazał zwycięstwo, Maksymilian Kolbe, gdy sam zdecydował, by pójść w miejsce męża i ojca rodziny, Gajowniczka. Obozowy pan życia i śmierci zgodził się na śmierć dobrowolną Tego, który szanował porządek Boży a do tego kierował się większą sprawiedliwością…
Kołodziej wspominał w jednym z filmów o tym jak oni w obozie starali się o większą sprawiedliwość, bo jakiejś prymitywnej wadze dzielili kawałki chleba i wciąż porównywali wagi bezcennego chleba, by absolutnie sprawiedliwie obdzielić głodnych i czekających na swoją część więźniów. To było na przekór wszelkiej niesprawiedliwości jaką zgotowali twórcy tego obozu, gdzie nie dość, że porcje były z założenia głodowe, to jeszcze okradzione, że zupa była maksymalnie rozcieńczona a wsad do niej był niemal niewidoczny.
Jak dramatycznie brzmią słowa czytanej dziś Ewangelii, gdzie Jezus staje na straży wiecznej trwałości Prawa i przykazań przekazanych od Boga przez Mojżesza. Żeby nie było wątpliwości, mówi wyraźnie: Nie sądźcie, że przyszedłem, aby znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.”
Mało tego zapewnia swoich żydowskich słuchaczy, że nie dopuści, by choćby najmniejsza litera albo znak zostały zmienione lub usunięte z objawionego Prawa. Czytana dziś Ewangelia została zapisana i zachowana wśród uczniów Jezusa, którzy w 100% byli Żydami. Gdy czytali te słowa nie dostrzegli w swojej wierze w Jezusa i w Jego nauczania żadnej sprzeczności z Prawem Bożym, w którym się wychowali.
Jednak najbardziej odnosi się do sytuacji Obozu ostatnie stwierdzenie, które w tym miejscu nabiera szczególnego znaczenia: „Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim”.
Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że zwłaszcza w tym Obozie zasługuje na osąd jako „najmniejszy w królestwie niebieskim ten, kto zniesie choćby jedno z przykazań Bożych a co dopiero najważniejsze: „Nie zabijaj”. Jezus grozi podobnym osądem nie tylko tym, którzy zabijają, ale także takich, którzy będą uczyć innych znoszenia czy przekraczania nawet najmniejsze z przykazań. Dotyczy to tych, którzy wydawali polecenia, rozdzielali obowiązki sprzeczne z Bożym prawem, co gorsza, uczyli lub zmuszali do tego nadzorców, kapo, czy sprowadza pospolitych kryminalistów lub zwyrodnialców czy patologicznie zadających cierpienie więźniów. To są najmniejsi w królestwie niebieskim.
Dzisiejsza Ewangelia wydobywa i podnosi wartość każdego choćby najmniejszego sprzeciwu wobec tego nieporządku i złamania porządku Bożego prawa. Właśnie to wprowadzanie sprawiedliwości albo czegoś więcej niż sprawiedliwość, gdy kto oddaje swój chleb, by bardziej osłabiony czy chory współwięzień mógł przeżyć, czy okazanie w inny sposób miłosierdzia, ten zasługuje na pochwałę, że jest największy w królestwie niebieskim.
Dlatego taka obsesja w przypominaniu na różnych miejscach tej inscenizacji o obecności św. Maksymiliana w obozie, gdy dookoła głowy wygłodzonych więźniów, wśród których są i oprawcy.