2010.07.10 – Poznań – Abp. Stanisław Gądecki: Aby całe moje życie było jednym aktem miłości. Homilia na 100-lecie urodzin siostry Sancji

 
Abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański

ABY CAŁE MOJE ŻYCIE BYŁO JEDNYM AKTEM MIŁOŚCI.
HOMILIA NA 100-LECIE URODZIN SIOSTRY SANCJI

Poznań, 10 lipca 2010 r.

 

W otoczeniu macierzystego zgromadzenia Sióstr Serafitek, rodziny, księży, wiernych świeckich obchodzimy dzisiaj uroczyście jubileusz 100-lecia urodzin bł. Siostry Sancji Janiny Szymkowiak. W ten nadzwyczajny dzień wielbimy Boga za wielkie dzieła, których dokonał w skromnym i zdawałoby się całkiem niepozornym człowieku.

1. ŻYCIE

Janina Szymkowiak urodziła się dokładnie 100 lat temu, dnia 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, mocne zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. Od najmłodszych lat wyróżniała się wielką dobrocią i szczerą pobożnością, pociągając innych do Boga swoją prostotą i pogodą ducha. Prowadziła głębokie życie religijne; codziennie uczestniczyła we Mszy Św. i przyjmowała Komunię Św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom oraz miłość bliźniego.

Po trzech latach nauki w niemieckiej szkole elementarnej, w pobliskiej Szklarce, w 1919 roku rozpoczęła naukę w Żeńskim Liceum i Gimnazjum Humanistycznym w Ostrowie Wielkopolskim. Tam też ujawniły się jej ogromne zdolności językowe, zamiłowanie do muzyki i malarstwa.

a. studia

W 1929 roku – po ukończeniu gimnazjum – rozpoczęła studia na Uniwersytecie Poznańskim. Najpierw były to studia prawnicze, wkrótce jednak przeniosła się na filologię romańską. Chodziła także na zajęcia z języka angielskiego, na wykłady z filozofii i pedagogiki. Ona jednak nie tylko studiowała. Ona jednocześnie apostołowała. Jej dobroć i poświęcenie poznali również biedni i opuszczeni w najbardziej zaniedbanej dzielnicy Poznania. Wielka wrażliwość na biedę charakteryzowała życie Janiny już przed wstąpieniem do zgromadzenia. Z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i dzięki niej była pełna dobroci dla wszystkich, szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego – dzięki przynależności do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego – rozwinęła w sobie ducha służby potrzebującym. Działając gorliwie w różnych sekcjach Sodalicji Mariańskiej, apostołowała dyskretnie i skutecznie, budząc osobistym przykładem chrześcijański entuzjazm życia w swoim otoczeniu.

Na piątym roku filologii romańskiej – kiedy do zdania pozostały jej jeszcze dwa egzaminy – Janina wyjechała do Francji (1934), aby szlifować język francuski. Pojechała na zaproszenie Sióstr Oblatek Serca Jezusowego z Montluçon, które organizowały kursy językowe dla Polek. W tym okresie odbyła pielgrzymkę do Lourdes i tam dokonał się przełom; postanowiła wstąpić do klasztoru. Przeżyła w duszy podobne doświadczenie, jakiego świadkiem był prorok Izajasz: „Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który kleszczami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł: Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech. I usłyszałem głos Pana mówiącego: Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł? Odpowiedziałem: Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6,5-8).

b. życie zakonne

W konsekwencji tego postanowienia wstąpiła do nowicjatu Sióstr Oblatek w Montluçon. Łudziła się przy tym, że matka zgodzi się na jej pobyt w klasztorze. Tak jednak się nie stało. Rodzice postanowili sprowadzić ją do Polski. Sprawę ściągnięcia Janiny do kraju wziął w swoje ręce sędzia, brat Janiny, Zbigniew. W listach do przełożonej Oblatek domagał się zdecydowanie, w imieniu rodziców i własnym, powrotu siostry do kraju, grożąc konsekwencjami prawnymi. W tej sytuacji Janina powróciła do Polski w czerwcu 1935 roku. Postulantką u sióstr Oblatek była w sumie ponad siedem miesięcy.

Po powrocie do rodzinnego domu prowadziła niemal zakonny tryb życia. Wstawała o piątej rano, odprawiała medytację, o siódmej szła na Mszę św., codziennie przystępowała do Komunii św. Następnie – o czternastej – odprawiała w kościele Nieszpory, a od godziny dwudziestej zachowywała milczenie. Ponadto w każdy czwartek wstawała o drugiej w nocy, by przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa odprawić godzinę świętą. Była pełna wyciszenia i pokoju, radosna i ufna.

Jej pragnienie życia zakonnego w niczym się nie pomniejszyło. Idąc w końcu za radą swojego brata, Eryka, ówczesnego proboszcza w Drobninie, Janina wstąpiła do zgromadzenia Serafitek w Poznaniu i dnia 27 czerwca 1936 roku przekroczyła bramę tutejszego klasztoru. Przechodząc przez furtę, usłyszała za sobą pytanie: – „A panienka dokąd?” Odpowiedziała radośnie: „Ja? Za rajską furtę”. Miesiąc później – dnia 29 lipca 1937 roku – otrzymała upragniony habit, przyjmując imię: Maria Sancja. Wzorując się na św. Teresie od Dzieciątka Jezus, za cel swojego życia zakonnego uznała świętość; „ja świętą muszę zostać za wszelką cenę” – postanowiła. W nowicjacie też zwierzyła się swoim przyjaciółkom, że musi dobrze wykorzystać czas, ponieważ za sześć lat umrze. W zgromadzeniu wyróżniał ją duch modlitwy, posłuszeństwa, ofiary, pokory, umartwienia, milczenia i zaparcia się siebie a także ogromna skromność; chciała być pomijana i niezauważana. Nie zabiegała o żadne wyróżnienia dla siebie. Wykorzystywała każdą okazję, by praktykować ubóstwo. Cieszyła się, gdy mogła wyręczyć siostry w pracy, nic dla niej nie było za trudne. Wybierała najzwyklejsze i najbardziej upokarzające prace.

Ciężkie czasy okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania się potrzebującym. Pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej – podobnie jak innym siostrom – możliwość czasowego powrotu do rodzinnego domu. Tu chciała realizować swoje powołanie. Tymczasem Niemcy zajęli klasztor na kwaterę dla wojska a siostry pozostawili do jego obsługi. Siostry miały sprzątać, prać, gotować dla mieszkających tam ok. 100 osób, a także dyżurować na furcie całą dobę, aby wpuszczać przychodzących niemieckich żołnierzy. Odtąd siostra Sancja miała wiele okazji do pokuty i umartwienia. Do jej zajęć należało sprzątanie, szorowanie, nakrywanie do stołu, mycie naczyń a kiedy Niemcy sprowadzili jeńców francuskich i angielskich do pracy w ogrodzie, przełożeni polecili jej opiekę nad jeńcami. Ona zaś – z narażeniem życia – opiekowała się nimi, była tłumaczką, nosiła im jedzenie, a księżom, którzy byli wśród jeńców, dostarczała wino mszalne i hostie, by mogli odprawiać Mszę św. Często rozmawiała z jeńcami. Przede wszystkim jednak wspierała ich duchowo. Wszystko to z narażeniem życia.

c. śmierć

Wycieńczona ciężką pracą i nader skromnymi warunkami zachorowała na gruźlicę gardła. I wtedy nie załamała się, ale ofiarowała swoje cierpienia Bogu za grzeszników. W klasztorze w tym czasie o nikim innym się nie mówiło, jak tylko o umierającej siostrze Sancji. Oczom zdumionych współsióstr jej życie ukazało się jako akt doskonałej miłości, a końcowa choroba – jako ukoronowanie wszystkich cierpień. Czując zbliżającą się śmierć, coraz częściej powtarzała wezwanie Małej św. Teresy: „Pragnę, aby całe moje życie było jednym aktem miłości”, natomiast przed samą śmiercią powiedziała: „Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora zdążyła jeszcze złożyć śluby wieczyste a potem umarła, dnia 29 sierpnia 1942 roku, mając zaledwie 32 lata życia. I znowu sprawdziło się stare przysłowie: „Nie ten żył długo, kto liczne miał lata, lecz ten, kto zrobił wiele dobrego dla świata” (A. Naruszewicz). Podczas pogrzebu alianccy jeńcy nazywali ją „aniołem dobroci”; „świętą Sancją”.

Ze względu na warunki wojenne skromny pogrzeb, z udziałem najbliższej rodziny i sióstr w świeckich ubraniach odbył się 2 września 1942 roku. Od tego momentu ludzie zaczęli wspominać jej życie, chorobę i śmierć jako coś niezwykłego i heroicznego. Z roku na rok wzrastała cześć dla niej. Na grobie pojawiały się stale świeże kwiaty, wielu modliło się przy jej grobie. Do zgromadzenia zaczęły napływać listy wdzięczności za uzdrowienia, za szczęśliwie przebyte operacje, wyzwolenie z nałogu pijaństwa, uratowanie rodzin od rozbicia, uratowanie życia nienarodzonych, pojednanie z Bogiem w ostatnich dniach życia i wiele, wiele innych.

2. WSPÓŁCZESNE WYZWANIA

a. bieda

Ubóstwo materialne i duchowe, z którym w swoim czasie zmagała się siostra Sancja nie zniknęło w naszej ojczyźnie. Bieda materialna trwa nadal i ma coraz więcej twarzy. W Polsce każdego dnia trafiają na śmieci tony żywności a jednocześnie ponad 2 mln osób cierpi z powodu niedożywienia. Z powodu niedożywienia cierpią wielodzietne rodziny i samotnie mieszkające starsze osoby. Jak wynika z opublikowanego w 2007 r. przez resort Pracy i Polityki Społecznej informacji, blisko 7% Polaków żyje w skrajnym ubóstwie, a sytuacja finansowa co trzeciej rodziny nie pozwala jej na przygotowanie pełnowartościowych posiłków.

Małą pociechą jest to, że gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) 1/3 ludności świata jest dobrze odżywiona, 1/3 niedożywiona, a 1/3 wprost głoduje. Co roku umiera z głodu 15 mln dzieci. Aby pokryć potrzeby świata w zakresie higieny i żywności wystarczyłoby 13 mld dolarów, czyli tyle, ile ludzie z USA i z Unii Europejskiej wydają co roku na perfumy – czytamy w raporcie przygotowanym przez Polski Czerwony Krzyż.

„Najwidoczniej istnieje jakaś głęboka wada, albo raczej cały zespół wad, cały mechanizm wadliwy, u podstaw współczesnej ekonomii, u podstaw całej cywilizacji materialnej, który nie pozwala rodzinie ludzkiej oderwać się niejako od sytuacji tak radykalnie niesprawiedliwych” (Dives in misericordia, 11). Niektórzy dochodzą w związku z tym do nader smutnych wniosków: ludzie stali się bezużyteczni, kosztowni, zbyt liczni a ich zniknięcie byłoby dobrodziejstwem (por. Albert Jacquard). „Uczciwy rozumie sprawę ubogich, występny nie ma [dla niej] zrozumienia” (Prz 29,7).

A cóż powiedzieć o jeszcze bardziej przerażającej nędzy duchowej, która zdaje się rozpowszechniać w Polsce. Centrum Badania Opinii Publicznej ogłosiło, iż rola wiary i zasad religijnych w kształtowaniu światopoglądu Polaków jest wyraźnie mniejsza niż pięć lat temu.
Respondenci powszechnie przyznają, że starają się w swoim życiu kierować zasadami zawartymi w dekalogu, jednak tylko jedna trzecia (spadek o 10 punktów) traktuje dziesięcioro przykazań jako drogowskaz dla własnego postępowania.
Z roku na rok maleje liczba deklaracji wiary zgodnej z nauczaniem Kościoła, wzrasta natomiast częstość określania siebie jako „wierzącego na swój własny sposób”. W tym czasie ponad pięciokrotnie wzrósł odsetek osób w swojej ocenie niezdecydowanych i niewierzących.
Połowa badanych ceni wartości materialne, natomiast zdecydowanie mniej istotne są dla nich: uczciwość (23 proc.), spokój (20 proc.), praca zawodowa (18 proc., spadek o 5 punktów), wiara religijna (17 proc., spadek o 2 punkty) oraz szacunek innych ludzi (13 proc., wzrost o 2 punkty).
W porównaniu z sytuacją z 2005 roku nastąpiła, jak się wydaje, pewna liberalizacja postaw wobec wielu zachowań o charakterze moralnym. Odchodzenie od etyki tradycyjnej w kierunku etyki postmodernistycznej przejawia się m.in. w pogłębiającej się liberalizacji w kwestiach dotyczących szeroko rozumianej seksualności i bioetyki. Największy wzrost akceptacji dotyczy rozwodów (wzrost średniej o 0,55 punktu). Wyższe jest również przeciętne przyzwolenie na homoseksualizm, konkubinat, eutanazję oraz seks przedmałżeński.
Porównanie obecnych wyników badań nt. norm i wartości Polaków z tymi sprzed 5 lat pokazuje nieznaczny wzrost „liberalizmu moralnego”, który maleje wraz z wiekiem badanych oraz z poziomem religijności mierzonej częstością uczestnictwa w praktykach religijnych, rośnie natomiast wraz ze wzrostem wykształcenia respondentów (badanie przeprowadzono w dniach 10–16 czerwca 2010 roku na liczącej 977 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski – por. KAI – 9.07.2010).

b. miłosierdzie

„W obliczu współczesnych form ubóstwa, których jak wiem nie brakuje w naszym kraju, potrzebna jest dziś […] ‘wyobraźnia miłosierdzia’. […] Trzeba spojrzenia miłości, aby dostrzec obok siebie brata, który wraz z utratą pracy, dachu nad głową, możliwości godnego utrzymania rodziny i wykształcenia dzieci doznaje poczucia opuszczenia, zagubienia i beznadziei. Potrzeba ‘wyobraźni miłosierdzia’, aby przyjść z pomocą dziecku zaniedbanemu duchowo i materialnie; aby nie odwracać się od chłopca czy dziewczyny, którzy zagubili się w świecie różnorakich uzależnień lub przestępstwa; aby nieść radę, pocieszenie, duchowe i moralne wsparcie tym, którzy podejmują wewnętrzną walkę ze złem” (Jan Paweł II, Homilia w czasie Mszy Świętej beatyfikacyjnej, Błonia Krakowskie – 18.08.2002).

Skromna i niepozorna bł. Sancja taką „wyobraźnię miłosierdzia” posiadała. Jeśli dzisiaj możemy ją w czymś naśladować, to właśnie w praktykowaniu miłosiernej miłości. „Obecnemu światu, w którym zdają się zwyciężać przemoc i nienawiść oraz znikają z oczu wartości nadprzyrodzone siostra Sancja głosi odwieczną prawdę, zawsze aktualną, że Bóg jest Miłością i jedynie On może nadać sens i pełnię wszystkim ludzkim dążeniom. W Nim tylko można znaleźć prawdziwe szczęście i pokój, ale pod warunkiem, że poddamy się bez zastrzeżeń Jego Ojcowskiej woli” (kard. Zenon Grocholewski, Bł. s. Sancja Janina Szymkowiak).

Jest to zresztą charyzmat własny Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej. Serafitki – idąc za przykładem swoich Założycieli – są przecież wspólnotą apostolską otwartą na pomoc dla wszelkich przejawów ubóstwa materialnego i duchowego, na potrzeby duszy i ciała ludzi ubogich. Siostry zajmują się ludźmi niesamodzielnymi, nieuleczalnie chorymi, osobami starszymi i upośledzonymi, którym służą w szpitalach, zakładach opiekuńczo-wychowawczych, zakładach opiekuńczo-leczniczych, domach pomocy społecznej dla upośledzonych umysłowo, domach opieki i domach prywatnych, kuchniach dla ubogich, świetlicach środowiskowych, przedszkolach i ochronkach.

Ten kierunek wybrany przez Serafitki – a także przez bł. Sancję – stanowi wyzwanie skierowane także do świeckich katolików. Miłosierdzie nie zakłada wcale odrzucenia własnego bogactwa, piękna ani inteligencji. Te dane nam od Boga talenty mają dalej swoją wartość, ale trzeba zdecydowanie uznać je za wartości drugorzędne. Nie można przyznawać im miejsca pierwszorzędnego. Jeśli przydzielimy im miejsce dominujące, zniszczymy siebie i innych ludzi.

Autorka książki Bogactwo ubóstwa, Siostra Emmanuelle, ilustruje tę zasadę następującym przykładem: Kiedy byłam w Aleksandrii, jeździłam na pustynię, aby zajmować się dziećmi Beduinów. Żyli oni swobodnie w sąsiadujących ze sobą namiotach, nikt nikogo się nie obawiał, ponieważ nikt niczego nie posiadał. Zresztą, namiot w naturalny sposób stanowi przestrzeń otwartą na wszystkich; ciągle się do niego wchodzi i wychodzi. Pewnego dnia, ci sami Beduini rozpoczęli korzystny handel i w ciągu kilku miesięcy stali się ludźmi bogatymi. Podczas kolejnej wizyty, ku mojemu zdumieniu, zobaczyłam u nich pobudowane solidne domy, wszystkie dokładnie pozamykane. Ludzie oddzielili się jedni od drugich; przestali sobie ufać. Poprzednia sytuacja wyglądała teraz jak dzień do nocy (por. Siostra Emmanuelle, Philippe Asso, Bogactwo ubóstwa, Poznań 2010, 91). Wówczas zaczęłam sobie zadawać paradoksalne pytanie: szmaciarzu z Kairu, skąd się bierze twoje dobre samopoczucie? Bogaczu z Europy, skąd się bierze twoje niezadowolenie?

Dopiero wtedy kiedy naszemu bogactwu nadamy wartość drugorzędną, po to by zaspokoić potrzeby ubogich, wypełniamy pustkę naszej duszy. „Najbogatszym jest ten, kto dużo daje” (G. Tersteegen). Ofiarując chorym przyjacielskie spojrzenie, serdeczną uwagę, wyciągniętą rękę, zaczniemy prawdziwie żyć.

Obierając taki kierunek naszego życia nie zapominajmy o kilku prostych zasadach praktycznych siostry Emmanuelle:

• Najpierw trzeba wybierać dobro wspólne. Odrzucenie dobra wspólnego zamienia świat w jeden wulkan. Ostra walka o własny interes prowadzi świat do chaosu.
• Trzeba słuchać sumienia. Wydaje się utopią wprowadzenie sprawiedliwości na całej ziemi, ale naszym obowiązkiem jest promowanie sprawiedliwości w naszym otoczeniu; w naszej rodzinie, w naszym miejscu pracy, w naszym mieście.
• Kluczem otwierającym ludzi na siebie nawzajem jest serce, w którym obecna jest inteligencja, wrażliwość i wola; serce, które rozgrzewa i pali. Dzięki takiemu sercu drugi człowiek nie jest przez nas odbierany przez pryzmat chłodnego rozumowania ani przez czystą emocjonalność, ale przez spontaniczny poryw całej osoby. Miłości – twierdzi siostra Emanuelle – nie nauczyła mnie żadna uniwersytecka katedra, nauczyli mnie jej szmaciarze. Nauczyli tego, że im bardziej wychodzimy ku innym, tym bardziej nabieramy sił a nasze osobiste problemy rozpływają się jak śnieg na słońcu.
• Trzeba każdej osobie okazywać ten sam szacunek; w spojrzeniu, w geście, w tonie głosu. Trzeba wprowadzać atmosferę równości, ponieważ najbardziej podstawowym pragnieniem człowieka ubogiego jest bycie szanowanym. Choćby był alkoholikiem, narkomanem, chorym na aids, czy więźniem – ma prawo do naszego szacunku.
• Trzeba wychowywać ludzi do autonomii i unikać rozdawnictwa. Dawać tylko po to, by odpowiadać na potrzeby ludzi, to znaczy spychać ludzi do rzędu żebraków, zamiast czynić ich panami własnego losu.
• Należy uczyć osobistej odpowiedzialności każdego. Każdy człowiek – niezależnie od tego, czy zakres jego działania jest skromny czy znaczący – może uczynić świat bardziej sprawiedliwym.
• Osobista odpowiedzialność wzrasta w miarę jak konfrontujemy się z nędzą. Stąd szokująca propozycja siostry Emmanuelle skierowana do kard. Lustigera, by zachęcił kleryków do spania czasami pod mostami Paryża.

Tak, miłość miłosierna, którą praktykowała siostra Sancja, będzie konieczna nawet „w najbardziej sprawiedliwej społeczności. Nie ma takiego sprawiedliwego porządku państwowego, który mógłby sprawić, że posługa miłości byłaby zbędna. Kto usiłuje uwolnić się od miłości, będzie gotowy uwolnić się od człowieka jako człowieka. Zawsze będzie istniało cierpienie, które potrzebuje pocieszenia i pomocy. Zawsze będzie samotność. Zawsze będą sytuacje materialnej potrzeby, w których konieczna jest pomoc w duchu konkretnej miłości bliźniego. Państwo, które chce zapewnić wszystko, które wszystko przyjmuje na siebie, w końcu staje się instancją biurokratyczną, nie mogącą zapewnić najistotniejszych rzeczy, których człowiek cierpiący — każdy człowiek — potrzebuje: pełnego miłości osobistego oddania. Nie państwo, które ustala i panuje nad wszystkim, jest tym, którego potrzebujemy, ale państwo, które dostrzeże i wesprze, w duchu pomocniczości, inicjatywy podejmowane przez różnorakie siły społeczne, łączące w sobie spontaniczność i bliskość z ludźmi potrzebującymi pomocy (por. Deus Caritas est, 26).

ZAKOŃCZENIE

Jeśli chcemy osiągnąć prawdziwie ludzki kształt, czyli osiągnąć świętość, wypłyńmy na głębię. Ustawmy nasz żagiel w stronę wysp cierpienia. Podzielmy się naszym sercem z potrzebującymi. Niech nam w tym wspiera żywa wiara i dziecięca ufność błogosławionej Sancji.

Za: www.archpoznan.pl

Wpisy powiązane

2024.10.19 – Warszawa – Abp Tadeusz Wojda SAC, Przesłanie na Jasnogórską Noc Czuwania w Intencji Polskich Emigrantów i ich Duszpasterzy

2024.09.04 – Częstochowa – Abp Wojciech Polak, Homilia podczas Mszy św. sprawowanej w czasie 60. Ogólnopolskiej Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Diecezjalnych i Zakonnych

2024.08.13 – Kalwaria Pacławska – Abp Tadeusz Wojda SAC, On napełni was błogosławieństwem. Homilia wygłoszona podczas Wielkiego Odpustu Kalwaryjskiego