Kard. Józef Glemp, Prymas Polski
JEGO ŻYCIE BYŁO USTAWICZNYM POSŁUGIWANIEM EWANGELII.
HOMILIA NA POGRZEBIE KSIĘDZA ARCYBISKUPA BRONISŁAWA DĄBROWSKIEGO FDP
Warszawa, Archikatedra św. Jana Chrzciciela, 29 grudnia 1997 r.
- Stojąc nad trumną arcybiskupa Dąbrowskiego
Trumna z ciałem arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, którego dziś w katedrze warszawskiej żegnamy na wieczne odejście spośród żyjących, jest wielką syntezą świątobliwego, pracowitego i bogatego życia w służbie na odcinku Człowiek – Kościół – Polska. Tę syntezę chciałbym ująć w obrazie podsuwanym przez dzisiejszą Ewangelię świętą, mianowicie męża stojącego na straży. Biodra ma przepasane, trzyma pochodnię zapaloną, bo wokół mrok, oczy i uszy nastawione na każdy błysk lub szmer, wierny i roztropny jest gotowy do podjęcia pracy lub obrony. Pan nazwie go „sługą szczęśliwym” (por. Łk 12,35-37). Tak, ten obraz odpowiada postawie, jaką śp. arcybiskup Dąbrowski przyjmował, stojąc przed Domem Bożym, przed Domem Kościoła. Podobny do św. Jana z widzenia w Apokalipsie: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową … i usłyszałem donośny glos mówiący od tronu: oto przybytek Boga z ludźmi” (Ap 21,1.3). Ten mąż przepasany, czujny, gotowy do pracy, należy – jak stwierdza ten sam Apostoł – do tych, co umiłowali braci, a więc przeszedł już ze śmierci do życia (por. 1 J 3,14).
Jak mam ująć bogatą treść tego życia, które na ziemi wypełnił arcybiskup Bronisław Dąbrowski? Wypełnił tak, że dziś żegnanie Jego osoby staje się także ewangelizacją. Nie można bowiem życia arcybiskupa Dąbrowskiego oddzielić od ustawicznego posługiwania Ewangelii, od tego Pawłowego: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1 Kor 9,16). Chciałbym pokrótce przybliżyć drogę powołania Arcybiskupa i wskazać na momenty formujące Jego duchowość; dalej wskazać na Jego prace duszpasterskie i wreszcie wspomnieć o niektórych wydarzeniach, jakie charakteryzują długoletniego Sekretarza Konferencji Episkopatu jako polityka – obrońcę praw Kościoła.
- Profil kapłański śp. arcybiskupa Dąbrowskiego
Urodzony w ziemi konińskiej, po śmierci ojca, podczas wojny polsko-bolszewickiej, został starannie wychowany przez matkę-wdowę, która zarabiając krawiectwem nauczyła synów nie tylko pracowitości, ale także bogobojności. Młody Bronisław w pierwszym odruchu młodzieńczego entuzjazmu wybrał szkołę żołnierską, jednak wkrótce wycofał się z drogi wojskowej, a ujęty osobowością ks. Korszyńskiego, przyszłego więźnia obozu koncentracyjnego w Dachau i przyszłego biskupa pomocniczego diecezji włocławskiej, skierował swoje zainteresowania na stan duchowny. Tym razem wybór był trafny. Przyjęty został do nowicjatu nowego zgromadzenia Księży Orionistów i jeszcze przed wojną trafił do seminarium duchownego w Tortonie we Włoszech, pod opiekę samego Założyciela, dziś błogosławionego Alojzego Orione. Ciekawa to osobowość pośród włoskich kapłanów wyniesionych na ołtarze. Pochodził z bardzo biednej rodziny i z wielkim wyrzeczeniem i pracowitością szedł do kapłaństwa, które otrzymał w roku 1895. Jego pasją była opieka nad biednymi i chorymi, a także misje. Po ośmiu latach kapłaństwa założył Zgromadzenie Synów Bożej Opatrzności, które – szybko się rozrastając – po kilku latach, na wezwanie papieża Piusa X, podjęło się bohaterskiej akcji niesienia pomocy ludziom dotkniętym straszliwym trzęsieniem ziemi na Sycylii, szczególnie w Mesynie. Przybliżała się potem druga wojna światowa, we Włoszech słychać było pomruki nadchodzącej katastrofy w świecie. Doświadczony „szaleniec Boży”, jak nazywano Don Orione, wysyła kapłanów i zgłaszających się kleryków do krajów misyjnych. W szeregu kandydatów na misje staje młody kleryk z Polski – Bronisław. Założyciel wezwał go do swojej celi. Na całej szerokości skromnego pomieszczenia upięta była, i jest do dziś, polska biało-czerwona flaga, a obok obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Błogosławiony Don Orione kochał bowiem Polskę wielką miłością. Tutaj też wezwany kleryk Dąbrowski usłyszał od świętego męża prorocze słowa: Ty nie pojedziesz na misje. Polska jest dla ciebie posłannictwem misyjnym. Tak więc na czas wojny Bronisław Dąbrowski wrócił do Polski, kontynuował studia teologiczne i jednocześnie, tam gdzie to było możliwe, opiekował się młodzieżą. Powstanie Warszawskie zastało Go w stolicy, przy ulicy Barskiej. Był świadkiem, jak Jego podopieczni chłopcy przeszli do Powstania i jak z brawurą i nieprawdopodobną odwagą zdobyli jedną kamienicę, przyprowadzając jeńców. Opieka nad rannymi Niemcami spowodowała, że dom księży orionistów nie został zburzony. Kleryk Dąbrowski, jak i jego współpracownicy, został wywieziony do obozu pracy w Bittinheim. Tutaj nabawił się choroby; podczas rozbiórki zbombardowanego domu doznał złamania nogi. Po wielu przygodach, doznając miłosierdzia także ze strony niemieckich służb sanitarnych, dowlókł się do Polski, na obszary odbite przez Armię Czerwoną. Już w czerwcu 1945 roku otrzymał święcenia kapłańskie i przeszedł do pracy wychowawczej. Dał się wkrótce poznać jako odważny i umiejętny obrońca praw młodzieży wobec oskarżeń rzucanych przez komunistów pod adresem wychowania katolickiego. To zapewne zwróciło uwagę biskupa Choromańskiego i spowodowało powołanie ks. Dąbrowskiego w roku 1950, do pracy w biurze Sekretarza Episkopatu.
Można by sądzić, że wraz przejściem do pracy w urzędzie kościelnym, w życiu duchowym ks. Bronisława urwał się duchowy wpływ błogosławionego Don Orione. Tak jednak nie było. Ks. Dąbrowski nigdy nie przestał być duchowym synem tego wielkiego sługi Kościoła z Tortony. Wchodząc pod kierownictwo biskupa Choromańskiego, a pośrednio prymasa Wyszyńskiego, zachowywał zawsze duszpasterski i ewangeliczny stosunek do wszystkich spraw, z którymi przyszło mu się spotykać. Był bezgranicznie oddany Matce Najświętszej, którą kochał miłością, jaką zaszczepił Mu Don Orione, a potem prymas Wyszyński. Pozostała nieprzeciętna wrażliwość na sprawy biednych i cierpiących. Pozostała gotowość niesienia pomocy za cenę nieprzespanych nocy i podejmowania uciążliwych podróży. Sam mogłem obserwować te starania podczas stanu wojennego, ale nie tylko. Szukanie lekarstw, wskazywanie osób pomagających, przekonywanie do pomocy bliźniemu – to było żywiołem, w którym arcybiskup Dąbrowski dobrze poruszał się, uruchamiając telefony i korespondencję. Szczerą i odwzajemnioną miłością darzył świat służby zdrowia.
Inną cechą postawy zmarłego Arcybiskupa, jako przejaw wierności błogosławionemu Don Orione, było ukochanie życia zakonnego, a więc pielęgnowanie – poza modlitwą – ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jako biskup przez wiele lat stał na czele Komisji Episkopatu do spraw zakonnych, a wypełniał te zadania nie tylko z obowiązku, ale z całym przekonaniem, że to właśnie zgromadzenia zakonne winny być w każdym systemie politycznym autentycznymi głosicielami Ewangelii, według przyjętego charyzmatu. Nie szczędził czasu i sił, aby wygłaszać konferencje, organizować spotkania, udzielać instrukcji, a przede wszystkim bronić tych instytucji, które wzięły za cel swej pracy służbę Bogu i bliźniemu.
- Ewangeliczny polityk
Długoletnia współpraca z biskupem Choromańskim, od roku 1962 umocniona sakrą biskupią, wprowadzała śp. Arcybiskupa w arkana publicznej służby podejmowanej przez Kościół w czasach, gdy ideologia marksistowska wskazywała nie na dobro państwa, ale na absurdalne, bo nielogiczne, wartości klasowe. Około 18 lat współpracy z biskupem Choromańskim, a potem ponad 20 lat pracy kierowniczej na stanowisku Sekretarza Konferencji Episkopatu Polski – to najbardziej intensywne lata służby Kościołowi w Polsce. Była to służba, którą słusznie możemy nazwać ewangeliczną. Biskup, a później arcybiskup, Dąbrowski nigdy nie szukał siebie, zawsze miał przed oczyma dobro Kościoła, tak jak to pojmował Episkopat i jego przewodniczący. Mówię o tym nie bez pewnego wzruszenia, gdyż po śmierci Prymasa Tysiąclecia, gdy mnie przyszło przejąć posługę przewodniczącego Episkopatu, arcybiskup Dąbrowski z tą samą lojalnością i z takim samym oddaniem dzielił się swoim doświadczeniem i wspomagał swoją pracą, włączając do pomocy ks. Alojzego Orszulika, dzisiejszego biskupa łowickiego, oraz liczne grono ekspertów duchownych i świeckich.
Trudno nawet z tytułów wymienić wszystkie prace podejmowane dla dobra Kościoła i Polski przez arcybiskupa Dąbrowskiego z pozycji Sekretarza Generalnego Episkopatu Polski. Najpierw była to łączność ze Stolicą Apostolską, bezpośrednie kontakty z papieżami: Janem XXIII, Pawłem VI, Janem Pawłem II oraz kierownikami papieskich Kongregacji, Rad i Sekretariatów. Dobra znajomość realnego socjalizmu i wynikających stąd postulatów Kościoła w Polsce nie od razu mogła być rozumiana przez ludzi żyjących w innym systemie myślenia i tradycji. Cała przestrzeń czasowa od Porozumienia z roku 1950 aż do Ustawy o stosunku Państwa do Kościoła z roku 1989 to ustawiczne pasmo zmagań o istnienie Kościoła, to tysiące rozmów, polemik i dyskusji na szczegółowe tematy i dowodzenie, że Kościół ze swoją nauką Ewangelii nie szkodzi logicznie pojmowanej racji stanu. W obrębie Komisji Mieszanej trzeba było bronić podstawowych praw Kościoła, takich jak prawo do niezależnego nauczania w seminariach duchownych, do podejmowania zorganizowanej pracy parafialnej na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Mimo tych wysiłków, których bezpośrednim wykonawcą był biskup Dąbrowski, nie udało się wywalczyć prawa do stowarzyszeń, do budownictwa kościelnego, do prasy katolickiej. Ogromne cierpienia sprawiały ustawiczne zakazy, śledzenie, podsłuchiwanie. Wobec metody zastraszania trzeba było wypracować metodę nie lękania się. Kościół nie dążył do konfrontacji, cierpliwie przypominał swoje prawo do posługi w miłości, także wtedy, gdy prymasowi Wyszyńskiemu przyszło ponad trzy lata spędzić w więziennym internowaniu, gdy przewodniczenie Episkopatu spoczęło na barkach biskupa Michała Klepacza z Łodzi. To tam, w więzieniu, ale przy stałym kontakcie z Sekretarzem Episkopatu, Prymas Wyszyński przygotowywał odradzający program duszpasterski przed Wielkim Jubileuszem Tysiąclecia Chrztu Polski, który przypadł na rok 1966. Choć przed papieżem Pawłem VI były zamknięte drzwi przyjazdu do Polski, to właśnie za tego papieża doszło do uregulowania struktur kościelnych na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Trudnymi negocjacjami kierował arcybiskup Dąbrowski. Były to pertraktacje długie i żmudne. Dokumenty zajmują wiele regałów archiwalnych. Bogu dziękujemy za skuteczność tych zabiegów, za szukanie autentycznego kompromisu, u którego fundamentów leżało wydobycie dobrej woli w stosunku do człowieka, mimo różnic w patrzeniu na niego. To właśnie te negocjacje doprowadziły do pięciu pielgrzymek papieskich do Polski, jakże owocnych dla ducha narodowego i podstaw rozwoju na chrześcijańskich zasadach.
Arcybiskup był twardym negocjatorem, szczególnie wtedy, gdy trzeba było walczyć o prawa „Solidarności”, o obronę internowanych w czasie stanu wojennego i inne sprawy. Nigdy jednak, stając w obronie Kościoła, nie obrażał rozmówców, po prostu szanował człowieka o innych poglądach. Stąd też postawy szacunku dla śp. arcybiskupa Dąbrowskiego u dawnych polemistów nie są wcale rzadkie Przed nami dalej staje obraz męża o przepasanych biodrach, z pochodnią płonącą w ręku, gotowego do służby. Do takiego sługi powie Pan Najwyższy: „Dobrze, sługo dobry i wierny! (…) wejdź do radości twego pana” (Mt 25,21).
Amen.
Za: KAI