Bp Jan Gałecki
ŚW. MAKSYMILIAN ODPOWIEDZIAŁ MIŁOŚCIĄ NA MIŁOŚĆ
Szczecin, 15 marca 1995 r.
Przed nami już drugi tydzień Wielkiego Postu. Wpatrujemy się w Pana Jezusa cierpiącego za nas. On idzie na Golgotę, by złożyć ofiarę za nas. Być może pytamy, co stało się powodem Jego męki, dlaczego tyle wyrzeczeń z Jego strony dla mnie człowieka? Bierzemy w Wielkim Poście udział w Drodze Krzyżowej, by zrozumieć, dlaczego tak się stało, że On, Jezus Chrystus, wziął krzyż na ramiona i szedł na Golgotę za mnie umrzeć i mnie zbawić. Odpowiedź jest taka: zaprowadziła Go tam miłość. Jezus oddał za nas życie, bo nas umiłował. Umiłował nas do końca. W 1987 roku hasłem Kongresu Eucharystycznego w Polsce były słowa: „Do końca ich umiłował” (J 13,1) – ich to znaczy nas, a do końca – że była to największa miara miłości, bo oddał samego siebie i nie miał już nic więcej do ofiarowania.
Przypatrywali się uczniowie, którzy chodzili za Nim, Jego życiu, słuchali Jego słów, i tak jak to w życiu ucznia bywa, starali się od swojego Mistrza i Nauczyciela wziąć to co najważniejsze, to co powinno iść za człowiekiem przez całe życie. Św. Jan, umiłowany uczeń Pana Jezusa, tak powiedział o swoim Mistrzu: „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3,16). To synteza nauki, którą słyszał św. Jan z ust Pana Jezusa, bo na tym polega bycie Jego uczniem, jeżeli my swoje życie oddamy za braci, tak jak On oddał swoje za nas wszystkich.
Miłości trzeba się uczyć. Dzisiaj powszechnie się mówi, że pierwszą szkołą wszelkich cnót jest rodzina, w niej się wszystko zaczyna. Wszystko idzie przez rodzinę. Jeżeli ktoś tej szkoły nie skończy, to pewnie trudno mu kończyć inne. Wskazują na to życiorysy ludzi świętych i wielkich, oraz tych, którzy takimi nie są, przeciętnych, a także i tych, którzy zeszli na złą drogę. Zwykle wraca się do pierwszej szkoły, do rodziny, i mówi się: albo miał dobrą szkołę w swojej rodzinie, z nauczycielami, którymi byli matka i ojciec, albo była to słaba szkoła i egzaminu życiowego nie zdał, albo też tej szkoły zabrakło, nie była pełna. Szkoła zawsze się stara, by wszyscy nauczyciele byli tymi, którzy mają uczyć i wychowywać. Nie może nikogo brakować, bo szkoła wtedy kuleje. Jeżeli w rodzinie kogoś brakuje, ojca czy matki, to pewnie trudno o prawidłowe wychowanie człowieka.
Człowiekiem, który przeszedł przez wzorową szkołę rodzinną, a potem wpatrzył się w Mistrza, był święty naszego stulecia, znany nam wszystkim pod imieniem świętego ojca Maksymiliana Marii Kolbego, z domu – Rajmund Kolbe. Rodzice wskazywali mu nie tylko słowem, że trzeba miłować Pana Boga, ale przede wszystkim uczyli go tego swoim życiem. Życie ich było trudne, tak jak życie innych robotników, chociażby ze względu na bezrobocie. Trudno było zarobić na kawałek chleba, utrzymać rodzinę. Ale w rodzinie Kolbów realizowano ewangeliczną prawdę, że nie samym chlebem żyje człowiek (zob. Mt 4,4). Wiedziano, że bez Bożego błogosławieństwa nic w życiu się nie dzieje, także w codziennym szarym życiu. Bóg wspiera każdy czyn człowieka, jego dobrą wolę i wiedziano o tym, że ani miasta, ani domu się nie zbuduje (por. Ps 127,1), jeżeli nie będzie Bożego błogosławieństwa.
Mały Rajmund uczył się od rodziców i również swoje życie łączył z Bogiem, prosząc o to, by mógł być dobrym. Czy dzisiaj młodzi ludzie modlą się o to, by być dobrymi? Mówi się więcej o złych, jakby oni kreowali dzisiaj styl życia. Rozmawiałem niedawno z panią dyrektor jednej z naszych szkół, która powiedziała, że właściwie nie panuje już nad tym, kto przychodzi do szkoły i co przynosi i sprzedaje. Młodzież jest trudna, z oporem przyjmuje dobre słowo, zdana jest jakby sama na siebie i na tych, którzy do niej przychodzą, ale nie po to, by jej pomóc, lecz by ją zdegradować.
Jest taki piękny moment w życiu młodego Rajmunda, kiedy udał się do kościoła parafialnego na modlitwę przed ołtarzem Matki Bożej. Wtedy Maryja ukazała mu dwie korony: białą, która oznaczała czystość, i czerwoną, która oznaczała męczeństwo. I zapytała: Którą chcesz? Czy chcesz przejść przez życie w czystości, czy chcesz przyjąć czerwoną koronę oznaczającą miłość, która się realizuje w cierpieniu i męczeństwie. W tym momencie trzeba było być człowiekiem odważnym, zdecydowanym, gotowym na akt miłości, bo zarówno czystość, jak i męczeństwo wymagają miłości i wyrzeczenia. Wówczas młodziutki Rajmund bez wahania odpowiedział, że chce mieć obydwie korony: białą i czerwoną. Może wtedy jeszcze nie zdawał sobie do końca sprawy, co one znaczą, może nie znał wielkości wyrzeczeń, cierpień, rezygnacji, panowania nad sobą, składania całopalnej ofiary z siebie, ze swojego życia. Niemniej już wtedy najprawdopodobniej zdawał sobie sprawę, że nie można tych koron nosić, jeżeli się nie miłuje ich Dawcy i że dla tej miłości warto podjąć wyrzeczenia.
Pan go prowadził. Usłyszał głos powołania: „Pójdź za Mną”. Wstąpił do Zakonu Ojców Franciszkanów. Dnia 4 września 1910 roku przywdział franciszkański habit. To znaczyło, że idzie za Panem ubogim, czystym, posłusznym. Słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, że On nie przyszedł, aby Mu służono, ale przyszedł służyć (zob. Mt 20,28). By jednak służyć, trzeba się wyrzec swoich planów, zamiarów, swobodnego życia, bo nie jest uczeń ponad Mistrza (zob. Mt 10,24), zaś „kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24). Maksymilian Kolbe wziął krzyż i naśladował swojego Mistrza w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie; a ponieważ w zakonach składa się śluby, więc taką drogą chciał iść aż do śmierci. Został następnie kapłanem, otrzymał święcenia kapłańskie 28 kwietnia 1918 roku. Biskup udzielając święceń Maksymilianowi i jego kolegom prosił Pana Boga w modlitwie konsekracyjnej o godność kapłańską i ducha świętości dla powołanych i wybranych.
Tu także pytanie dla nas, czy my się modlimy o to, byśmy byli święci i sprostali stawianym nam zadaniom i obowiązkom, byśmy umieli zachować chrześcijańską godność. Już w pierwszych wiekach wierzący mówili: Chrześcijaninie, poznaj godność swoją, poznaj kim jesteś, a wtedy będziesz inaczej żył i się zachowywał. I tak właśnie biskup udzielający święceń kapłańskich prosił, aby przyjmujący je byli świadomi, że ich droga jest dążeniem do świętości i bycie światłem dla tych, do których Pan ich posyła.
Ojciec Maksymilian pozostał wierny ślubom zakonnym i przyrzeczeniom, złożonym w dniu święceń. Był pewny, że skoro otrzymał koronę czystości, to ma jej strzec, by mu jej nie zabrano, by nie została zniszczona. Życie podporządkował czystości serca, naśladując Chrystusa czystego, ubogiego i posłusznego aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Ale też zdobywał tę drugą koronę, koronę męczeńską. Pamiętał spotkanie z Maryją i to, że prosił o tę koronę. Znalazł się w obozie oświęcimskim jako więzień. Winę jego stanowiło to, że był Polakiem i kapłanem. Był wsparciem dla więźniów, wśród których pracował, których pouczał, rozgrzeszał, dla których nie załamując się był dobrym przykładem w cierpieniu. Przyszedł czas wielkiego doświadczenia, by nałożył tę drugą koronę, kiedy dziesięciu wybrano, by odebrać im życie śmiercią głodową. Jeden z nich, ojciec rodziny, mąż, sierżant 36 Pułku Piechoty, Franciszek Gajowniczek wyznaczony na śmierć powiedział, że ma rodzinę, żonę i dzieci. Ojciec Maksymilian, jakby bez wahania, wystąpił z szeregu. Zdziwili się oprawcy. W miejscu, gdzie walczono o życie, gdzie brutalnie odbierano życie, występuje człowiek i mówi, że on chce za brata swojego oddać życie dobrowolnie. A kim ty jesteś? Jestem kapłanem katolickim! Po krótkiej rozmowie zaakceptowano jego decyzję. Poszedł do bunkra śmierci. Umierał powoli. Wzrok miał przenikliwy. Zaglądano do celi śmierci i patrzono na Maksymiliana. A on modlił się przed męczeńską koronacją. Przed wszystkim, co wielkie w życiu, chrześcijanin staje przed Panem w modlitewnej postawie.
I tak ojciec Maksymilian modlił się, by przyjąć tę drugą koronę. Miał wzrok tak przenikliwy, bo był wpatrzony w Chrystusa mającego mu tę koronę nałożyć, że oprawcy nie mogli tego znieść i dali mu zastrzyk śmiercionośny. Oddał Bogu ducha 14 sierpnia 1941 roku, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jego ciało spalono, prochy rozniósł wiatr. Pozostało po nim to co najcenniejsze i niezniszczalne, to, o czym dzisiaj się mówi jako o wartościach chrześcijańskich – nie zapisanych, nie określanych definicjami – to, co jest w człowieku i co człowieka stanowi.
Największą z tych wartości jest bezinteresowna miłość. Tylko miłość jest czynna, tylko miłość zwycięża – i w ojcu Maksymilianie zwyciężyła właśnie miłość. Młodzi śpiewają piosenkę – nie wiem, czy wnikają całkowicie w jej treść i się nad nią zastanawiają – o tym, że warto dla jednej miłości żyć. Dla tej, którą jest On – sam Bóg. I pamiętajcie o tym, kochani, że żadnego powołania nie da się w pełni zrealizować bez miłości ofiarnej, bez wyrzeczeń, bez cierpienia. Skoro Bóg cię powołuje – a na pewno cię powołuje, nie ma człowieka niepowołanego, każdy ma powołanie, jedyne w swoim życiu i dane tylko jemu, jedni są powołani do małżeństwa, by założyć rodzinę i realizować plan Boży, inni do kapłaństwa, inni do złożenia ślubów zakonnych – zatem nie bój się realizować powołania, módl się, zapytaj, w jakiej koronie będziesz chodził przed Panem, przed Jego obliczem. Bóg da ci siłę na miarę zadań i podjętych przez ciebie obowiązków. Trzeba czynić wszystko, jak święty ojciec Maksymilian, dla Jezusa przez Maryję, naszą Pośredniczkę i Orędowniczkę. W miłości trzeba wzrastać, ona ma się rozwijać, potęgować, nasilać, wznosić człowieka coraz wyżej, aż zapomni on o sobie i zacznie żyć dla Boga i dla bliźnich, jak czynił to święty ojciec Maksymilian. Poprzez małe, drobne codzienne wyrzeczenia, doszedł do ofiary heroicznej, oddał swoje życie powodowany miłością, po prostu odpowiedział miłością na miłość.
Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna, tak nas Jezus umiłował do końca, że oddał wszystko. I tak człowiek w życiu swoim dorasta do miłości, by był zdolny dać ją Panu Bogu w człowieku. Ilu ludziom, zarówno jeszcze nienarodzonym, jak i narodzonym, ocalono by życie, gdyby ludzie kierowali się prawem miłości. Tylko miłość ocala! Dzisiaj jest pogrzeb pana Gajowniczka, tego, za którego ojciec Maksymilian oddał życie. Poinformowało radio, że ten człowiek najczęściej mówił o ojcu Maksymilianie. Wskazywał na niego. Był katechetą mówiącym o miłości, a inspiracją był święty ojciec Maksymilian, ten, który pokazał mu miłość największą, bo swoje życie oddał, by on mógł żyć. To takie prawo, może nie pisane, ale istnieje wśród ludzi. Ilu ludzi żyje dobrze, żyje godnie, dlatego, że my podejmujemy wyrzeczenia, zachowujemy czystość serca, okazujemy miłość, odrzucamy brutalność i chęć zemsty, zdążamy do świętości. Bądź więc dobrym narzędziem w ręku Pana, aby inni patrząc na ciebie wielbili Boga i stawali się lepszymi.