Bp Stanisław Gądecki
NARODZIŁO SIĘ ŻYCIE NA ZNAK DLA NASZEGO STULECIA
Gniezno, koścół Wniebowzięcia NMP, 04 grudnia 1994 r.
Myśląc o urodzinach św. Maksymiliana Marii Kolbego, a więc poniekąd o dacie najważniejszej dla jego życia, i rozważając je w perspektywie Roku Rodziny, nie sposób nie zauważyć, że zrozumienie całego duchowego stylu życia i pracy przyszłego Świętego jest możliwe, jeśli towarzyszy mu choćby pobieżne przyjrzenie się jego rodzinie, w której przyszedł na świat, wychował się i ukształtowane zostały zasadnicze cechy jego osobowości. Bez zrozumienia roli wychowawczej, jaką odegrała rodzina Kolbów w przygotowaniu swojego syna do samodzielnego życia, nie ma mowy o zrozumieniu duchowości i dzieła tego wielkiego Świętego.
WAGA NARODZIN
U początku tego procesu stoi z pewnością tajemnica narodzin. Jakaż wielka jest sama w sobie tajemnica narodzin człowieka. Niedostatecznie jest doceniana w dzisiejszym świecie, czego dowodem cierpienie, głód, nędza dzieci, które bywają pozbawiane ciepła rodzinnego, porzucane przez rodziców, skazywane na bezdomność. To cierpienia dzieci zawinione przez dorosłych. Na tę wielką tajemnicę rodzącego się życia otwarli się rodzice Kolbowie. Jak przy narodzinach siłacza Bożego, Samsona, tak przed rodzicami Kolbów stanęło prawdopodobnie to samo pytanie: „Proszę cię, Panie, niech mąż Boży (…) nas nauczy, co mamy czynić z chłopcem, który się narodzi!” (Sdz 13,8).
O ile większa tajemnica została im objawiona, jako ludziom wierzącym, w samym fakcie narodzin. Psalmista określi ją w następujący sposób: „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał” (Ps 139,13-16).
Dla wierzących rodziców narodziny to nie tylko radość z tego powodu, że nowy człowiek przyszedł na świat. To także wdzięczność dla Stwórcy za dzieło, w którym On sam uczestniczył i ciągle jeszcze uczestniczy, podtrzymując życie raz dane. W momencie narodzin wszystko co dotyczy duszy i istoty człowieka, wszystkie przyszłe słowa i czyny Kolbego, jak zresztą każdego z nas, były już znane Stwórcy. Czego żaden człowiek, nawet jego rodzice jeszcze nie usłyszeli, czego żaden jeszcze nie zobaczył, na co trzeba jeszcze długo czekać zanim dziecko dojrzeje, wszystko to było już znane Bogu w momencie narodzin Rajmunda Kolbego. Już wtedy wybrał go „Twórca od narodzenia” i obiecał mu towarzyszyć swoim błogosławieństwem: „Nie bój się, sługo mój, Jakubie, Jeszurunie, którego wybrałem. Bo rozleję wody po spragnionej glebie i zdroje po wyschniętej ziemi. Przeleję Ducha mego na twoje plemię i błogosławieństwo moje na twych potomków. Wyrastać będą jak trawa wśród wody, jak topole nad bieżącymi wodami” (Iz 44,2-4).
Jest rzeczą stosunkowo dobrze znaną, że nie dopiero narodziny, ale już pierwsze miesiące bytowania człowieka w łonie matki stwarzają tę szczególną więź, która w znacznej mierze ma charakter wychowawczy. Matka jeszcze przed urodzeniem dziecka kształtuje nie tylko jego organizm, ale pośrednio także w zarysie zasadnicze cechy jego człowieczeństwa. Chociaż proces ten przebiega nade wszystko od matki ku dziecku, to jednak odpowiada mu jednocześnie swoisty wpływ mającego się narodzić dziecka na matkę. Ten obustronny i wzajemny wpływ ujawni się w sposób bardziej dostrzegalny po przyjściu dziecka na świat.
ROLA WYCHOWAWCZA RODZINY
Prawda ta miała się sprawdzić również na dziecku, które dnia 8 stycznia 1894 roku urodziło się z rodziców Juliusza Kolbego i Marianny Dąbrowskiej i które jeszcze tego samego dnia zostało ochrzczone imieniem Rajmund. Narodziny fizyczne zbiegły się tutaj z narodzinami duchowymi „ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża”, ale z Boga (J 1,13). Stulecie podwójnych narodzin!
Juliusz Kolbe, ojciec Rajmunda, pochodził z przedmieścia Zduńskiej Woli, z rodziny od kilku pokoleń zajmującej się tkactwem. Matka była rodowitą zduńskowolanką, której rodzice prowadzili również chałupnicze warsztaty tkackie. Wkrótce po urodzinach Rajmunda, bo w roku 1896, rodzina przeniosła się dla poprawy sytuacji materialnej do Łodzi. Przenosiny wiązały się z poszukiwaniem pracy przez rodzinę, która w czasie wielkiego kryzysu poszukiwała środków do przeżycia. Mimo tego w następnym roku udała się do mniejszych i spokojniejszych Pabianic, gdzie środowisko nie było tak zepsute i nie niosło ze sobą tak poważnych niebezpieczeństw dla wychowania młodych. Wynika z tego, że rodzina Kolbów nie stawiała wartości materialnych ponad duchowe. O tym samym świadczy zachowanie matki, która od momentu, kiedy zdobyła uprawnienia do wykonywania zawodu położnej, pracowała zupełnie bezinteresownie tam, gdzie była bieda. Była przy tym kobietą opatrznościową. Wiedziano o tym i proszono ją zwłaszcza tam, gdzie były trudności z urodzinami dziecka. Ojciec, choć sam nie był bogaty, spieszył z pomocą biedniejszym od siebie i to do tego stopnia, że czasami nawet sami otrzymujący od niego pomoc – mając na względzie jego własną rodzinę – czuli się zobowiązani hamować jego hojność. Ani nie pił, ani nie palił, ani też nie słyszano, ażeby ubliżył któremuś ze swoich pracowników.
Życie rodziców było głęboko religijne. O ile rodzice Kolbowie obdarzając życiem Rajmunda uczestniczyli w działaniu stwórczym Boga, o tyle przez wychowanie stali się oboje uczestnikami Jego ojcowskiej, a zarazem macierzyńskiej pedagogii. Duchowa atmosfera domu była przeniknięta miłością ku Chrystusowi w Eucharystii i Jego Najświętszej Matce. W rok po ślubie wstąpili do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. W Zduńskiej Woli uczestniczyli we Mszy świętej nie tylko w niedziele i święta, ale każdego dnia o godzinie ósmej rano udawali się do swojego kościoła, aby po powrocie rozpocząć dziesięciogodzinny dzień pracy. Po przenosinach do Pabianic, przed pójściem do fabryki, szli na Mszę świętą odprawianą specjalnie dla robotników o godzinie piątej rano. Mimo dwunastu godzin pracy w fabryce nie zaniedbywali modlitwy. W domu przed ołtarzykiem Matki Bożej wspólnie odmawiano Anioł Pański, różaniec, litanię do NMP. Małżonkowie należeli też do Żywego Różańca, pielgrzymowali do Częstochowy, a potem – po urodzinach piątego syna (1900) – złożyli ślub dozgonnej czystości. Po latach Marianna Kolbowa mogła więc z całym spokojem powiedzieć: „Kochałam swych synów i męża nad życie, ale nie nad wolę Bożą”. Ojciec był człowiekiem czynu. Tworzył męskie bractwa adoracji Najświętszego Sakramentu, zbierał składki na budowę nowego kościoła (NMP Różańcowej) w Pabianicach, tworzył bibliotekę przy parafii św. Mateusza. W jego mieszkaniu zbierali się zaprzyjaźnieni robotnicy na dyskusje i lekturę, darząc rodzinę zaufaniem. Juliusz prenumerował czasopismo „Robotnik Polski” i czasami sam w nim coś publikował. Kolportował też pisemko konspiracyjne, za które groziła wywózka na Sybir. Choć rodzice Rajmunda należeli do ludzi prostych, doceniali jednak wartość nauki. Sam ojciec po pracy regularnie pomagał w nauce i uczył się razem z synami. Warunki były takie, że w trosce o to, aby dzieci nie zostały zrusyfikowane, wiedzę na poziomie elementarnym przekazywali sami rodzice. Kolbowie wychowywali swoje dzieci na ludzi prawdomównych, prawych i szlachetnych, szanujących swoją zniewoloną Ojczyznę.
W atmosferze takiej rodziny, całkowicie scalonej i kochającej się, w której dzieci towarzyszyły rodzicom w ich zajęciach, a rodzice towarzyszyli dzieciom, wychowywał się i dojrzewał Rajmund. Taka atmosfera była dla niego pierwszą lekcją życia. Jego dzieciństwo przygotowało dobrze wiek dojrzały. Gdy więc latem 1907 roku Rajmund opuszczał dom rodzinny, aby udać się do Lwowa, zabrał ze sobą niewiele rzeczy materialnych, wyniósł jednak bogactwo dóbr duchowych, wpływające potem na kierunek całej jego przyszłej pracy apostolskiej. Była to miłość do Kościoła i zapał apostolski w stosunku do ciężko pracujących ludzi. Rodzice obdarzyli swego syna dojrzałym człowieczeństwem. Podjęli z odwagą wielkie zadanie, jakim jest ukształtowanie młodego człowieka rozwijającego się pośród rodziny, nie pozwolili mu zginąć ani ulec degeneracji, ale współtworzyli jego coraz dojrzalszą osobowość. Ucząc swoje dzieci człowieczeństwa, sami też je pogłębiali.
KOŚCIÓŁ CZASÓW KOLBEGO
Upraszczając sprawę mówi się, że w Polsce międzywojennej, w czasie pełnej aktywności Maksymiliana, istniały dwa typy katolicyzmu: katolicyzm Lasek pod Warszawą i katolicyzm Niepokalanowa pod Warszawą. Co do zasad był to ten sam katolicyzm, ale inni byli jego adresaci. Laski z wydawnictwem „Verbum” kierowały się do wąskiego środowiska intelektualistów katolickich. Niepokalanów ze swoimi wysokimi nakładami „Rycerza Niepokalanej” zwracał się do środowiska chłopów, robotników, ubogich rzemieślników, mieszkańców małych miasteczek. Wśród tych odbiorców wielu nie rozumiało, podobnie jak dzisiaj, ambitnych treści teologicznych, niewielu czytało, dlatego trzeba było zwrócić się do nich językiem prostym, zrozumiałym, ilustrując katechezę praktycznymi przykładami z życia, aby pouczenie trafiało do adresata. Takim był właśnie katolicyzm Niepokalanowa, szeroko otwarty i urzekający w swojej prostocie.
Św. Maksymilian, przeciwny naszym złym przyzwyczajeniom („Polacy używają wyrażenia «Nie ma co gadać», gdy jest dużo do powiedzenia, albo «Nie ma co robić», gdy jest wiele do zrobienia” – C. K. Norwid), nie chował z pewnością głowy w piasek tam, gdzie trzeba było mówić i działać. Wszystko to nie dokonało się bez wcześniejszego wpływu wychowawczego jego chrześcijańskiej rodziny. Chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że po osiągnięciu pewnego stopnia dojrzałości psychofizycznej każdy człowiek zaczyna wychowywać się sam, to jednak trzeba pamiętać, że nawet wtedy, kiedy odchodzi we własnym kierunku, pozostaje nadal w zasięgu swych żywotnych korzeni, które tkwią w jego dzieciństwie i młodości. Spotykając nowe osoby i nowe środowiska, kolegów i nauczycieli, wchodzi w dodatnie i ujemne sfery wpływu innych, nie mniej jednak ów proces samowychowania ma ciągle swój fundament w rodzinie i w człowieczeństwie w niej uformowanym. Po owocach duchowych tego szeroko otwartego i prostego katolicyzmu okazało się jeszcze raz, że bezpośrednimi wychowawcami Świętego byli na pierwszym miejscu rodzice, a rola rodziny w jego wychowaniu religijnym i rozpoznaniu powołania była niezastąpiona. Wszyscy inni uczestnicy procesu wychowawczego – także później Zakon – działali już tylko w imieniu rodziców, w oparciu o ich zgodę, a w pewnej mierze nawet w oparciu o ich zlecenie, na zasadzie pomocniczości, która wspierała miłość rodzicielską.
ZAKOŃCZENIE
Czy można powiedzieć, że taki model rodziny zachowującej rodzimą chrześcijańską kulturę rodzinną jest jeszcze do utrzymania? W postawie wzajemnego szacunku dla drugiego, ofiarności wobec innych członków rodziny i wobec spotykanych ludzi, miłości?
W tym, co ujawniło się w procesie wychowawczym Rajmunda Kolbego, nie ma niczego, co byłoby do odrzucenia przez dzisiejszych rodziców i wychowawców chrześcijańskich. Według Christifideles laici (n. 14) ludzie świeccy uczestniczą przecież – tak jak i rodzice Świętego – w urzędzie kapłańskim Jezusa Chrystusa, „ofiarując samych siebie i swoje uczynki” (por. Rz 12,1-2). „Wszystkie… ich uczynki, modlitwy i apostolskie przedsięwzięcia, życie małżeńskie i rodzinne, codzienna praca, wypoczynek ducha i ciała, jeśli odbywają się w Duchu, a nawet utrapienia życia, jeśli cierpliwie znoszone, stają się duchowymi ofiarami, miłymi Bogu przez Jezusa Chrystusa (por. 1 P 2,5); ofiary te składane są zbożnie Ojcu w eucharystycznym obrzędzie wraz z ofiarą Ciała Pańskiego. W ten sposób i ludzie świeccy, jako zbożnie działający wszędzie czciciele Boga, sam świat Jemu poświęcają” (KK 34).
Uczestniczą też w urzędzie prorockim Chrystusa, wtedy gdy z wiarą przyjmują Ewangelię i głoszą ją słowem i czynem, demaskując śmiało wszystkie przejawy zła. „Winni oni zabiegać o to, by nowość i moc Ewangelii jaśniała w ich życiu codziennym, rodzinnym i społecznym, oraz cierpliwie i odważnie, pośród sprzeczności współczesnych czasów, dawać wyraz nadziei na przyszłą chwałę” (CL 14).
Mają swój udział w urzędzie królewskim Pana naszego „przede wszystkim poprzez duchową walkę, ażeby pokonać w sobie królestwo grzechu (por. Rz 6,12), a następnie poprzez dar z siebie, aby w miłości i sprawiedliwości służyć Jezusowi, który jest obecny we wszystkich braciach, a zwłaszcza najmniejszych” (CL 14). W ten sposób, w normalnych warunkach życia zawodowego i społecznego, poprzez miłość małżeńską i rodzinną, zbliżali się rodzice Kolbowie do Boga, spełniając Jego wolę i służąc ludziom w taki sposób, aby doprowadzić ich do więzi z Bogiem.
W rezultacie narodziło się i dojrzało życie, które stało się jednym z najważniejszych znaków naszego stulecia. Narodziny i życie, za które my i on sam możemy dziękować Stwórcy: „Ty byłeś moją podporą od narodzin; od łona matki moim opiekunem. Ciebie zawsze wysławiałem. Jak gdyby cudem stałem się dla wielu, Ty bowiem byłeś potężnym mym wspomożycielem. Usta moje były pełne Twojej chwały, przez cały dzień – Twojej sławy” (Ps 71,6-8).
Na cześć tych narodzin i takiej rodziny powie Jean Guitton: „Nie wiem czy istnieje, w naszym wieku tak niepodobnym do innych, świadectwo tej miary; ono również nie ma odpowiednika… Ze swej strony chciałem ukazać w pełnym świetle to, co z braku innej nazwy nazywam: geniusz. W iluż to dziedzinach wasz brat Kolbe był genialny, to znaczy był wynalazcą, nowatorem, fundatorem, prekursorem!… Ale to w dziedzinie teologii mistycznej Kolbe pewnego dnia będzie porównywany do wybitnych teologów XX wieku. Ja go porównuję do Balthasara, de Lubaca, Rahnera, Congara (których znam). Niewątpliwie, mniej u niego erudycji i informacji, ale może więcej «intuicji». (…) Proszę przyjąć wyrazy mego oddania i mojej łączności w życiu tego, który w moich oczach jest największym «świętym» obecnego wieku”.