Bp Jan Nowak
ODDAŁ SIĘ CHRYSTUSOWI CAŁKOWICIE
Niepokalanów, 19 czerwca 1994 r.
1. Rok Rodziny, który przeżywamy w całym Kościele, jest dla nas wszystkich wezwaniem, ażeby Kościół uczynić jeszcze bardziej „domem, w którym mieszka rodzina Boża”. Taki też cel niech przyświeca temu ogólnopolskiemu spotkaniu rodzin zakonnych męskich i żeńskich tu w Niepokalanowie, w jubileuszowym roku setnej rocznicy urodzin św. Maksymiliana Marii Kolbego oraz w 11 rocznicę drugiej apostolskiej podróży do Polski Jana Pawła II i jego spotkania z rodzinami zakonnymi w Niepokalanowie.
W tej rodzinnej atmosferze zakonnej, gdy dane mi jest po raz pierwszy modlić się z przedstawicielami wspólnot zakonnych, zechciejmy stanąć przed Bogiem i wspólnie rozważyć to słowo, które skierowuje do nas w dzisiejszą niedzielę.
Dzisiejsza liturgia przy okazji czytanego fragmentu Ewangelii o uciszeniu burzy na jeziorze wydaje się podsuwać nam refleksję o panowaniu Boga nad całym dziełem stworzonym, zwłaszcza nad żywiołem morza, które zresztą dla Żydów było siedzibą sił złowrogich, usiłujących stale szkodzić człowiekowi.
Wydaje się jednak, że pierwotna gmina, czytając opowiadanie św. Marka, niekoniecznie upatrywała w nim to, co byśmy nazwali teologią naturalną czy teologią natury, ale raczej widziała proklamację wiary w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, która zawierała się w tym pytaniu: „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i morze są Mu posłuszne?” (Mk 4,41). Spontanicznie jakby narzucała się odpowiedź: nikt inny, jak tylko Bóg. Jest to więc wezwanie do wiary w Chrystusa Syna Bożego, którą św. Marek podsuwa pierwotnej wspólnocie. Ale przecież chyba i samemu Panu Jezusowi idzie właśnie o to, gdy mówi: „Jakże wam brak wiary!” (Mk 4,40).
Prawdą jest, że burza była silna i gwałtowna. Prawdą jest, że „fale biły o łódź, tak że łódź się już napełniała” (Mk 4,37). Apostołowie wiedzieli, czym to grozi. Budzi się strach, lęk przed śmiercią. Wśród nich jest śpiący Jezus. Ciekawy obraz: z jednej strony złowrogie siły żywiołu, brak opanowania, zdenerwowanie, strach uczniów, a z drugiej – spokój Pana.
Wołają do Niego o pomoc: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” (Mk 4,38) – a więc skoro Go proszą, to mają wiarę. A jednak Pan Jezus ocenia ich postawę jako „brak wiary”. Tak, rzeczywiście powinno im wystarczyć to, że On jest, że jest wśród nich. Jego obecność jest gwarancją ostatecznego bezpieczeństwa i zwycięstwa, choćby wszystko miało się walić.
Pierwotne gminy, słuchając tego opowiadania doświadczyły przecież już pierwszych prześladowań. Oczekiwały na to, że usłyszą słowa Pana: „Milcz, ucisz się!” (Mk 4,39). Oczekiwały nastania „głębokiej ciszy”. Ale choćby nawet nie ustawała śmierć – jak w ciągu całych dziejów chrześcijaństwa, aż po Oświęcim, aż po inne miejsca kaźni – to jednak Chrystus jest zwycięzcą śmierci: oni to wiedzieli, oni w to wierzyli. „Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro jeden umarł za wszystkich…” (2 Kor 5,14). A właśnie za wszystkich umarł Chrystus „po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał” (2 Kor 5,15).
To, co powinno ludzi konsekrowanych „przynaglać”, to nie tyle nasza miłość do Chrystusa, ile raczej miłość Chrystusa do ludzi, ujawniona w sposób szczególny na krzyżu. To po prostu męka i śmierć Chrystusa. Miłość kazała Chrystusowi oddać się za nas bez reszty, miłość nasza do Chrystusa domaga się z kolei tego, abyśmy się Jemu całkowicie oddali. Oto istotna myśl przewodnia soborowego dekretu o życiu zakonnym Perfectae caritatis.
2. Tak właśnie rozumiał swoją konsekrację zakonną i kapłańską św. Maksymilian Kolbe. Jan Paweł II podczas drugiej podróży apostolskiej powiedział tu w Niepokalanowie: „W tym kapłanie-męczenniku w jakiś szczególny sposób przejrzysta stała się centralna prawda Ewangelii: prawda o potędze miłości”. Wsłuchani w dzisiejszą liturgię słowa moglibyśmy powiedzieć, że była to wiara czynna i żywa przez miłość – „miłość Chrystusa przynaglała” ojca Maksymiliana w całym jego życiu, aż do końcowego aktu heroicznej miłości.
Pomyślmy, że ta czynna wiara przez miłość dojrzała najbardziej w morzu niewiary i nienawiści. To morze niewiary i nienawiści uderzało falami ze wszystkich stron. Ze strony tych, co gnębili, bili i zabijali, i ze strony tych, którzy byli gnębieni, bici i upodleni w swojej ludzkiej godności. Wszystko sprzyjało tam temu, aby wzburzyły się z jednej i drugiej strony fale nienawiści. Niełatwo było wierzyć, że Bóg jest Miłością, że człowiek jest obrazem i podobieństwem Boga – wszystko wydawało się temu przeczyć. To miłość Chrystusa przynaglała św. Maksymiliana, by nie tyle mówić o miłości Boga – bo to byłoby denerwujące w tych warunkach; on dzielił się chlebem, zupą, co w sytuacji obozu koncentracyjnego było dawaniem życia, i w ostatecznej fazie św. Maksymilian nie poniósł śmierci, ale oddał życie. A „większej miłości nikt nie ma nad tę…” (por. J 15,13).
W tym rozburzonym morzu niewiary i nienawiści nie przeraził się śmierci. Wierzył, że Pan ją zwyciężył i że On jest z nim wśród tego wzburzonego morza. W imię swego Pana występował jako Jego kapłan, który zawsze działa in persona Christi, i tym uspokoił tę złowrogą nawałnicę zła. I pytano go podobnie jak Chrystusa: „Kto ty jesteś?” A on odpowiadał: „Kapłan katolicki”. Kapłan włączony w kapłaństwo Jezusa Chrystusa. On pokazał światu, Kościołowi i nam tu zebranym, że trzeba, abyśmy „już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał” (Czwarta Modlitwa Eucharystyczna).
3. Nasza refleksja nad dzisiejszą liturgią słowa, zwłaszcza Ewangelią, pozwala nam ujrzeć zawarte w niej orędzie ufności, orędzie pełnego zaufania do Chrystusa. To orędzie ufności – a może lepiej zawierzenia – nie straciło nic ze swej siły pokrzepiającej i rozbrzmiewa także dla Kościoła dziś jako wezwanie do nadziei. W łódź Kościoła uderzają dziś tak wielkie i wzburzone odmęty zła, iż wydaje się, że sama „łódź Kościoła się napełnia” tą nawałnicą zła. Lęk, strach i obawy budzą się… Czy nie zatonie? – czasem pojawiają się tak pesymistyczne okrzyki. Czyż i do nas, którzy jesteśmy razem z Nim w łodzi, nie mówi Pan: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary!” Przecież On jest w tej łodzi Kościoła i nie pozwoli zginąć. Dopiero co przeminęła fala systematycznego państwowego ateizmu, która jednak nie zatopiła Kościoła. Teraz z większą gwałtownością uderza fala neoliberalizmu, który jawi się nie tylko jako polityczny, ale i kulturowy, zakładający względność wszystkich kultur i religii, a stąd i relatywizm norm moralnych. Kultura liberalnej demokracji, jaką usiłuje się u nas zaprowadzić, ma wręcz pogańskie oblicze, bo w życiu społecznym unika odwołań do religii, a nawet uważa państwo i Kościół jako rzeczywistości nie tyle odrębne, co wrogie. To wszystko budzi nowe obawy. Ale przecież różne już fale biły w tę łódź. Łódź z pewnością nie zatonie, choć nie będzie to nasza zasługa – nas, którzy tworzymy i chcemy nadal tworzyć Kościół dziś, Kościół posoborowy, Kościół II Synodu Plenarnego.
Nasza słabość, nasza chwilowa bezradność jest znakiem, że ktoś inny stoi przy sterze łodzi Kościoła. Ktoś, kto powiedział: „Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej Opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18).
Odrzućmy wszelki pesymizm, nie obawiajmy się zbytnio o przyszłość Kościoła, bądźmy w Kościele, z Kościołem i dla Kościoła. Bądźmy jak Chrystus, który dilexit Ecclesiam (umiłował Kościół) i wydał zań samego siebie. Módlmy się i cierpliwie, z ufnością czekajmy aż Pan powie: „Dotąd, nie dalej. Tu zapora dla twoich nadętych lal” (Hi 38,11). Bądźmy Kościołem, który nie tyle wytęża wzrok ku falom bijącym z zewnątrz, ile wpatruje się w Tego, który jest pośrodku nas. Prośmy Go gorąco, „abyśmy nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał”.