1994.04.06 – Niepokalanów – Bp Czesław Domin, Prawdziwy kapłan chrystusowy

Redakcja
Bp Czesław Domin

PRAWDZIWY KAPŁAN CHRYSTUSOWY. HOMILIA DO PROBOSZCZÓW
I REKTORÓW KOŚCIOŁÓW I KAPLIC PW. ŚW. MAKSYMILIANA MARII KOLBEGO

Niepokalanów, 6 kwietnia 1994 r.

„Panie, zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił” (Łk 24,29) – oto prośba dwóch uczniów skierowana do nierozpoznanego jeszcze wtedy Mistrza.

Droga uczniów do Emaus nie jest jedynie sielanką, wycieczką wielkanocną, lecz wydarzeniem o rzadkiej i głębokiej treści teologicznej. W kontekście naszych rozważań o św. Maksymilianie Kolbem, w roku stulecia jego urodzin, warto zwrócić uwagę na to, że są tu opisane dwa główne elementy konstytuujące Kościół, wspomniane również przez Sobór Watykański II, a mianowicie: słowo i sakrament.

W dzisiejszej Ewangelii według św. Łukasza słyszeliśmy najpierw, że tajemniczy Wędrowiec, który przyłącza się do dwóch uczniów, głosi im katechezę egzegetyczną. „Zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,27). Ojciec Maksymilian Kolbe był przykładem głoszenia słowa Bożego, Ewangelii Jezusa Chrystusa, nie tylko słowem mówionym – od katedry, od ołtarza czy z ambony – ale także słowem pisanym, drukowanym, przekazywanym przez fale radiowe. Nie musimy w tym miejscu przypominać szczegółowo, że w przedwojennej Polsce wydawał on najtańszy dziennik, noszący tytuł „Mały Dziennik”, który kosztował tylko 5 groszy. Żeby rozprowadzić go po całym kraju, używał samochodów, myślał nawet o samolotach. Zbudował pierwszą radiostację katolicką w naszym kraju. Tu, w Niepokalanowie, w roku 1938 radiostacja ta wydawała już sygnał: „Po górach, dolinach rozlega się dzwon”. Był też zainteresowany raczkującym wtedy nowym wynalazkiem amerykańskim, jakim była telewizja. Ojciec Maksymilian jest najlepszym przykładem, jak starać się o to, ażeby słowo Boże głoszone było nie tylko w szkołach, na uniwersytetach, nie tylko w salkach katechetycznych, z ambon w kościołach, ale także na falach eteru, w słowie drukowanym, a także w telewizji.

Słowo Boże jest i pozostanie misterium, tajemnicą, która więcej otwiera się miłującemu sercu niż krytycznemu rozumowi. Dlatego trzeba budzić tę miłość w sercu. Nie tylko zwracać się do rozumu, ale przede wszystkim także do serca. W Piśmie Świętym są nie tylko misteria łaski i miłości, ale jest także misterium prawdy. Stąd też nadprzyrodzona teologiczna wiara i szczera miłość serca są rozstrzygającymi, głównymi pryncypiami, zasadami do właściwego rozwiązania trudności, które znajdujemy w Piśmie Świętym.

Podobnie rzecz ma się z drugim składnikiem budowlanym Kościoła, wymienionym w dzisiejszej Ewangelii – sakramentem. „Gdy Jezus zajął miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im” (Łk 24,30). Pobieżnie patrząc, nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego, ale serce patrzy poza zasłonę: otworzyły się im oczy, które przedtem były na uwięzi, i poznali Go. Oczywiście, my wierzymy w realną obecność Pana Jezusa w Eucharystii, ale powinniśmy także innym naszym braciom i siostrom otwierać umysły i serca na poznanie Eucharystii, ukochanie, poznanie sensu Pisma – i tu chodzi o mocną, kochającą świadomość Jego obecności. To jest łaska, o którą chcemy prosić, za pośrednictwem św. Maksymiliana, Boga w Trójcy Przenajświętszej Jedynego. Ojciec Maksymilian Kolbe nie tylko głosił słowo, ale był sługą sakramentów. Niestety, w ostatnich miesiącach swojego życia nie mógł w obozie oświęcimskim sprawować Eucharystycznej Ofiary, ale pamiętał o innych sakramentach i był ich sługą i szafarzem. Kiedy w 1982 roku odbywała się w Rzymie kanonizacja św. Maksymiliana Kolbego, obecny był tam również prezydent Caritas Internationalis, który mi później opowiadał, że na placu watykańskim stał obok Polaka, mającego na imię Eugeniusz. On to opowiadał mu, że miał wielkie szczęście w obozie oświęcimskim, na kilka tygodni przed śmiercią św. Maksymiliana, wyspowiadać się u niego. W obozie było to surowo zakazane, nie wolno było słuchać spowiedzi. Ale tego dnia pracowali w polu, każdy z nich miał ręczną kopaczkę i pracowali ręcznie w polu. Otóż w pozycji pracujących obok ojca Maksymiliana stawali ci, którzy chcieli się wyspowiadać. Kopiąc spowiadali się i słuchali krótkiego pouczenia i pokuty zadanej przez ojca Maksymiliana. Ów pan Eugeniusz zapamiętał, że ojciec Maksymilian powiedział mu podczas tej spowiedzi trzy słowa: „Nie nienawidzieć – kochać!” I to była cała nauka spowiedzi dana przez ojca Maksymiliana w tym obozie, gdzie obowiązywała nienawiść. Do ostatnich dni swego życia, nawet w bunkrze głodowym, ojciec Maksymilian był dla wszystkich swoich współbraci-więźniów szafarzem sakramentów świętych. Chociaż nie mógł sprawować Eucharystii, słuchał spowiedzi i rozgrzeszał.

Te dwa składniki budowlane Kościoła, wymienione w dzisiejszej Ewangelii traktującej o uczniach idących do Emaus, chciejmy i my realizować w naszym życiu. Najpierw mamy być świadkami zmartwychwstania przed światem niewierzącym. Pamiętamy, że Apostołowie i ci, którzy przez chrzest przyłączyli się do nich, początkowo nie nosili nazwy chrześcijan, ale nazywali siebie świadkami zmartwychwstania. Otóż i my mamy starać się być świadkami zmartwychwstania. Jest to prawda trudna do przyjęcia. Pamiętamy wystąpienie św. Pawła Apostoła na Areopagu w Atenach. Został zaproszony przez uczonych greckich, członków Areopagu, żeby im wygłosił przemówienie, bo słyszeli, że głosi nowe bóstwa. Byli przekonani, że usłyszą o bogu męskim – „Jezus”, i o bogini żeńskiej – „Zmartwychwstanie”. Czytamy w Dziejach Apostolskich wspaniałe przemówienie św. Pawła do owych uczonych, ale kiedy doszedł do prawdy, że Jezus Chrystus zmartwychwstał, wtedy jedni zaczęli go wyśmiewać, inni uczeni, bardziej kulturalni Grecy, powiedzieli: posłuchamy cię o tym innym razem (zob. Dz 17,16-34).

Dzisiaj też są ludzie, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie Chrystusa. A my mamy być świadkami zmartwychwstania. Zarzucają niektórzy: jak to jest możliwe, by Maria Magdalena, która bardzo kochała Pana Jezusa, której miłość była silniejsza od śmierci, nie poznała Go i uważała za ogrodnika (zob. J 20,11-18); jak to możliwe, że dwaj uczniowie, idący do Emaus, szli kilka godzin z Nim, słuchali Jego nauki i nie poznali Go (zob. Łk 24,13-35); jak to jest możliwe, że Apostołowie, kiedy Pan Jezus wszedł przez zamknięte drzwi do Wieczernika, też byli pełni wątpliwości (zob. J 20,19-23)?

Otóż zwracamy ludziom niewierzącym uwagę na to, że życie po zmartwychwstaniu jest nowym sposobem egzystencji człowieka. Obecnie znamy tylko dwa sposoby egzystencji człowieka: w łonie matki i po urodzeniu. Obydwa sposoby różnią się od siebie, chociaż są i podobieństwa. W łonie matki człowiek jeszcze nie ma świadomości, ale wytworzone są i działają narządy, człowiek rusza się, żyje. Drugi sposób egzystencji to życie po wyjściu z łona matki, początkowo bardzo nieporadne, niesamodzielne. A trzecim sposobem egzystencji człowieka jest życie po zmartwychwstaniu. Nikogo to nie dziwi, że człowiek w pierwszym stopniu egzystencji, w łonie matki, wygląda inaczej. Gdybyśmy go sfotografowali, twarz jego jest inna aniżeli będzie miał dwa, trzy lata później… Otóż trzeba pamiętać, że także nasze rysy będą inne, o wiele doskonalsze, w trzecim stopniu egzystencji, po zmartwychwstaniu. Marny zresztą w Piśmie Świętym bardzo ciekawy przypadek zmiany fizjonomii człowieka, mianowicie uzdrowienie przez Pana Jezusa niewidomego od urodzenia (zob. J 9,1-41). Pan Jezus uzdrowił tego człowieka przywracając mu wzrok i wtedy sąsiedzi nie poznali go. Przez podarowanie zmysłu wzroku zmienił się jego wygląd. Jedni sąsiedzi mówili: to jest on, a inni: to nie jest on, tylko do niego podobny. Faryzeusze wezwali jego rodziców, którzy stwierdzili autentyczność: owszem, to jest nasz syn, który się niewidomym urodził. Otóż jeżeli darowanie człowiekowi wzroku do tego stopnia zmienia jego wygląd zewnętrzny, iż sąsiedzi go nie poznają, to cóż dopiero zmartwychwstanie? Dlatego też nie dziwi nas to, że w pierwszych spotkaniach po zmartwychwstaniu uczniowie i niewiasty nie rozpoznali Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Zakończmy nasze dzisiejsze rozważanie prośbą wyrażoną przez dwóch uczniów z dzisiejszej Ewangelii: „Panie, zostań z nami”. Oni szli z Jerozolimy do Emaus, byli zatopieni w smutku, tak nisko pochylili głowy, że nie widzieli, kto się do nich przyłączył. Zdziwili się tylko, że pyta. Ich zdaniem cały świat powinien wiedzieć, cały świat powinien z nimi boleć. I jak zwykle ludzie, którzy przeżyli coś strasznego, których dotknęło wielkie nieszczęście, mieli potrzebę, żeby opowiedzieć po kolei wszystko, co się zdarzyło. I opowiadali o Mistrzu, o Jego wspaniałych dziełach… „A myśmy się spodziewali…”

Patrząc na naszą Ojczyznę, wydawać by się mogło, że jest to kraj uczniów idących ze spuszczonymi głowami do Emaus: „a myśmy się spodziewali…” W roku 1981 i 1989 – „a myśmy się spodziewali…” We wrześniu 1993 roku po wyborach ludzie mówili: „a myśmy się spodziewali…” Mamy więc starać się o to, ażeby budzić w narodzie ducha. Ojciec Święty Jan Paweł II przypomniał nam to podczas ostatniej pielgrzymki do Ojczyzny: „Ducha nie gaście, Bogu dziękujcie”. Mamy poznać Pana naszego Jezusa Chrystusa, który wziął chleb i błogosławił, i dawał im. On zniknął, ale uczniowie byli już innymi ludźmi, tymi, którzy odnaleźli nadzieję. I chociaż był wieczór, natychmiast zawrócili z powrotem do Jerozolimy, aby podzielić się z Apostołami wieścią: On żyje, On jest. Zewnętrznie nic się nie zmieniło, żyli w tej samej biedzie, byli w tym samym niebezpieczeństwie aresztowania, czekały ich ciężkie próby, mieli przeżyć jeszcze godziny lęku, prześladowania, samotności, ale wiedzieli: On jest, On żyje. Dlatego też z owej opowieści o odnalezionej nadziei, o dwóch ludziach, z których jeden miał na imię Kleofas, a drugi może nosić imię każdego z nas, mamy czerpać nadzieję: Chrystus żyje! „Panie, zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”.

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda