Kard. Józef Glemp, Prymas Polski
SKŁADAMY BOGU OFIARĘ Z SIEBIE. HOMILIA DLA OSÓB ŻYCIA KONSEKROWANEGO
Niepokalanów, 2 lutego 1994 r.
Razem z Maryją do świątyni
Rozpoczynając dzisiejszą liturgię weszliśmy do tej świątyni z zapalonymi świecami. Nieśliśmy je wzdłuż bazyliki – symbol światła, którym jest Jezus Chrystus – światła na oświecenie pogan i ludu wybranego (por. Łk 2,32). Szliśmy w tej procesji razem z Maryją, przypominając tamten dzień, w którym Ona wniosła do świątyni Jezusa Chrystusa. Niosła owoc swojego życia. Niosła samą siebie, bo oddała się Bogu w Jezusie Chrystusie całkowicie – „Oto ja służebnica Pańska…” (Łk 1,38). Wchodziła więc służebnica Pańska z Dzieciątkiem Jezus do świątyni. Wchodził Władca, niesiony na ramionach swej Matki. On kiedyś przyjdzie i oczyści tę świątynię ze wszystkiego, co niepotrzebne, ze wszystkich naleciałości, które narzuciła współczesność. Weźmie wtedy powróz, powywraca stoliki, rozpędzi wszystkich kupczących podkreślając, że „dom modlitwy ma być świątynią Pana” (por. J 2,16).
Ale teraz przychodzi pokorny. Nie ma telewizji, która zarejestrowałaby przychodzącego do świątyni Władcę świata, Króla. Nic ma dziennikarzy. Tylko Duch Święty kazał zanotować na kartach Ewangelii, że to pokorne wejście Chrystusa i Jego ubogich rodziców, Maryi i przybranego ojca Józefa, składających ofiarę z gołąbków, będzie zaświadczone wiarą dwóch osób: Symeona i Anny. Wiara dwojga starszych ludzi, zakochanych w Bogu i poświęcających swoje życie do końca służbie miłości przy świątyni, wyczekujących zmiłowania, wsłuchujących się w to, co mówią prorocy, i co Bóg objawia w ich słowie.
Ten przekaz ewangeliczny odnosi się dziś do nas, byśmy wraz z Matką Najświętszą także wchodzili do świątyni z naszym życiem, z naszą ofiarą. Wstępując więc dziś razem z Matką Najświętszą do tej świątyni czujemy, że nam towarzyszy ojciec Maksymilian Kolbe, święty syn św. Franciszka. Jego obecność tutaj, szczególnie po obchodach stulecia jego urodzin, ma dużą wymowę dla naszego życia, zwłaszcza życia konsekrowanego. Chcemy iść z tym pokornym sługą, który przed stu laty rozpoczął ziemską drogę. A prowadziła ona wcześnie do świątyni, do źródła chrztu, do sakramentów świętych. Młody Rajmund Kolbe otworzył się na Boga bardzo wcześnie i to w sposób doskonały. Zapewne doskonalszy niż otwarcie się, którego większość z nas dokonała, wybierając drogę powołania. Młodzieńcze otwarcie się na Boga przyszłego Świętego było silne. Bóg go pociągnął niczym ogromny magnes. Kazał mu iść do siebie i złożyć ofiarę ze swojego życia.
Wstąpił więc na drogę św. Franciszka. Szedł pobierając naukę we Lwowie, w Rzymie i coraz lepiej poznawał Niepokalaną, coraz bardziej Ją kochał. A Ona go także, jako swojego syna, prowadziła różnymi drogami. Szła z nim – jak z Chrystusem i na pustynię, i nad jezioro Genezaret – szła do jednego i do drugiego Niepokalanowa, które wznosił dla Jej chwały. Prowadziła go różnymi drogami misyjnymi. Prowadziła, kiedy pobudzał serca setek braci franciszkanów, którzy murem stanęli przy nim, aby budować dzieło dla Niepokalanej, by swoje życie dać całkowicie w posłuszeństwie, ubóstwie i czystości.
Ta droga św. Maksymiliana wiodła aż do obozu koncentracyjnego, aż na tę Kalwarię krzyża, którą w jego wypadku była cela bunkra głodowego. Tak Bóg wołał swojego sługę, tak go pociągał, a on, zawsze wierny raz obranej drodze, przyjmował korony, które miał zapowiedziane, a które szafowała mu swoimi dłońmi Niepokalana.
Niesiemy ofiarę naszej wolności i naszego posiadania
Siostry i Bracia! My dzisiaj w uroczystość Ofiarowania Pańskiego także przynosimy ofiarę, nas samych. Bo cóż mamy więcej do dania Bogu? Jeżeli Bogu coś dać – to siebie. Ale to nasze „ja”, te nasze osoby są w opakowaniu doczesności. Pozawijana jest nasza osobowość w różne grube papiery, poplątana sznurami, powiązana jakimś plastrem na krzyż, krzywo czasem. Trzeba to opakowanie doczesności ciągle rozdzierać, by z niego wydobyła się ofiara, którą chcemy złożyć. To jest bardzo żmudny proces – wyzwolić się z doczesności, szczególnie z tej doczesności, która w sposób uporczywy i zorganizowany stara się omotać dusze tych wszystkich, którzy są w drodze do Boga, do Jego światłości, którzy przez Kalwarię zmierzają do zmartwychwstania. Tak więc chcemy się wyplątać z tego omotania doczesności. Pragniemy złożyć Bogu naszą czystą wolność. Tak, naszą wolność dzisiaj chcemy dać w ręce Boga, chcemy dać Jezusowi i Maryi.
Wolność jest pierwszym hasłem współczesności. Nie, żeby wolność była czymś groźnym, choć może być groźna. To jest dar Boży, chociaż jakże wplątany we współczesność. A my chcemy dać czysty dar naszej wolności. Tak jak mówimy: nie moja wola, ale Twoja niech się dzieje. Otóż pojęcie wolności jest dzisiaj tak popularne i tak owładnęło wszystkimi, że Ojciec Święty musiał napisać osobną encyklikę, by przypomnieć, że wolność musi być odczytana w prawdzie. Nie można wolności przyjąć w złudzeniach, w tym opakowaniu doczesności, które może być błyszczące, ale tworzy zniewolenie i tylko pozory wolnych odruchów. Wolność odczytujemy ciągle. Znajdujemy ją w demokracji, która przenika i do nas, która dąży do oddziaływania na rzeczywistość, także na rzeczywistość naszych rodzin zakonnych. Wszystko, co przepisuje prawo kościelne, jest po to, ażeby naszą wolność, która jest złożona w ofierze Jezusa Chrystusa, można było dobrze wykorzystać. Dlatego chcemy się ciągle uczyć korzystania z tej wolności, która otwiera się dopiero w krzyżu, w Chrystusie i Jego cierpieniu.
Cóż jeszcze przyniesiemy dzisiaj w tej naszej procesji ofiarnej? Niesiemy nasze posiadanie. Niewiele mamy, a jednak czujemy, że współczesność przytłacza nas bardzo tym wszystkim, co jest materialne, co jest złączone z przedsiębiorczością, biznesem, z pieniędzmi, z materią, z nowoczesnością. Owszem, bardzo to wszystko jest przydatne. Mówimy przecież, że nawet konieczne, żebyśmy mogli służyć ludziom biednym. Chcielibyśmy więcej dać i dzieciom, i młodzieży, i starszym, i chorym, a na to potrzebne są środki, a i sami musimy przecież żyć w warunkach godnych, odpowiadających człowiekowi końca XX wieku. Czasem nie potrafimy dobrze rozróżnić, co dajemy z siebie, a co już jest przez kogoś ofiarowane. Czy my umiemy odplątać się od tych zawiłości świata, który ofiaruje nam swoje rozrywki, programy telewizyjne i radiowe, i coraz to ciekawsze i ponętniejsze rzeczy? Szukamy ciągle sposobu, żeby lepiej dać siebie na służbę dla rozszerzania królestwa Bożego.
W naszej ofierze myślimy w tym roku o rodzinach, bo jest to Rok Rodziny. Myślimy przede wszystkim o własnej rodzinie, z której wyszliśmy i w której zrodziło się nasze powołanie. Może była to rodzina przepełniona duchem Chrystusa. Może mieliśmy tę łaskę wyjścia na spotkanie Chrystusa z naszej rodziny. A dzisiaj niejeden i niejedna z nas spotyka się w apostolskim dziele nowej ewangelizacji z rzeczywistością rodziny rozbitej, zapłakanej, nieszczęśliwej, nie znającej wartości sakramentów. Ból wspomnienia własnej rodziny i zetknięcia się z dzisiejszą twardą rzeczywistością to także jest ofiara. A może jest inaczej? Może w naszym powołaniu wyszliśmy z rodziny słabej, chwiejącej się. Takich rodzin mamy dużo. A ciebie zawołał Bóg właśnie z takiej rodziny i weszłaś lub wszedłeś do rodziny zakonnej, która ci ukazała piękno, przyjaźń, miłość, dobroć i zorganizowany czas, która ukazała ci horyzonty twojej pracy i poświęcenia? I znowu ten kontrast powinien zaowocować w tobie czystą ofiarą, którą niesiesz dzisiaj razem z Maryją.
Składamy Bogu nasze serca
Najmilsi Siostry i Bracia! Przed całym Kościołem jest dziś wielki front pracy, ale i poświęcenia, albowiem połowiczna praca dla ludzi powołanych jest także tylko połowiczną świętością. To jest właściwie pomyłka, to jest cofanie się. Wszakże nasza praca może nabrać na nowo rozpędu i pozwoli iść naprzód. Otóż ten front zmagania się o dobro w świecie musi nasze szeregi umacniać. Musimy czuć się w naszym powołaniu bardzo stanowczo utwierdzeni. Tu nie można się oglądać. Nie można się pocieszać: nie jestem doskonały, ale i stojąca obok mnie osoba też jest niedoskonała. To nie jest usprawiedliwienie. Bóg chce, abyś pociągał, abyś pociągała innych w drodze, która wiedzie do świątyni z darem ofiarnym. Ile razy przystępujemy do ołtarzy Pańskich, ile razy jest procesja z darami ofiarnymi owoców ziemi i pracy rąk ludzkich, tyle razy staramy się dołączyć do tych darów nasze intencje. Trzeba ciągle odświeżać czystość naszych intencji, by one były ewangeliczne, by były godne osób poświęconych Bogu, by były jak wonne kadzidło, godne Pana. Tylko ludzie pragnący dać całych siebie mogą wejść w ten front walki ze złem, a na tym froncie musi być zwycięstwo. Nie ma innej drogi. Dla chrześcijaństwa nie ma odwrotu. Tak jak dla ojca Maksymiliana nie było odwrotu, bo i dla Chrystusa nie było odwrotu. Właśnie to jest piękne, że możemy iść za Chrystusem i mamy na to przykłady tak wielu wspaniałych ludzi stojących obok nas.
Przed kilku dniami we Włocławku zakończyliśmy proces męczenników, związanych z bł. biskupem Michałem Kozalem, także męczennikiem, choć innego obozu niż ojciec Maksymilian Kolbe, bo obozu w Dachau. Ten proces ukazał nam 98 kandydatów na ołtarze, ludzi świeckich, zakonnych, kapłanów, biskupów, którzy dali piękne świadectwo naszych czasów – świadectwo posunięte aż do dania życia z miłości. Tak to przecież było niedawno, w połowie tego stulecia. Wielu jeszcze pamięta tych, którzy obozy przeszli, którzy pamiętają rozstrzeliwania, maltretowanie za wiarę, z nienawiści do Chrystusa. Ale to piękna ofiara. Jakże się cieszymy, że zostali ujawnieni w Duchu Świętym. Nasze czasy ukazują nam, że Chrystus ofiarowuje się nie tylko w bezkrwawej Eucharystycznej Ofierze na ołtarzu, ale że Jego krwawa ofiara trwa w Kościele, który jest Jego Mistycznym Ciałem. Trwa i na misjach. XIX wiek i początek XX wieku, wojna hiszpańska i obozy koncentracyjne, cały totalitaryzm stalinowski – to także krwawe ofiary w Mistycznym Ciele Chrystusa, czyli w Kościele. Ludzie potrafili złożyć te ofiary, bo byli pociągnięci łaską z wysoka. Idziemy więc po tej drodze, ubogaceni duchowo. Idziemy, aby służyć naszym życiem. Chcemy odpakować skarby, jakie są w nas, z doczesności i złożyć Bogu w szczerości nasze serca.