Bp Julian Groblicki
ON BYŁ POCHODNIĄ GOREJĄCĄ I ŚWIECĄCĄ.
KAZANIE KU CZCI BŁ. MAKSYMILIANA KOLBEGO
Niepokalanów, 24 czerwca 1972 r.
„On był pochodnią gorejącą i świecącą” (J 5,35).
Te słowa Pana Jezusa, którymi Boski Zbawiciel określił św. Jana Chrzciciela, dzisiejszego Patrona, można i należy zastosować do naszego Błogosławionego Maksymiliana Marii Kolbego.
I On był też pochodnią gorejącą i świecącą. W szczególniejszy sposób zajaśniał w obozie zagłady w Oświęcimiu przez swój akt ofiary życia za brata. Dobrowolne pójście do bunkra na śmierć głodową było jak uderzenie piorunu, wywołało błogosławiony wstrząs, rozładowało atmosferę. Na tym miejscu, gdzie człowiek przekroczył dolną granicę swego zwyrodnienia i upodlenia, w tym ponurym piekle na ziemi krok Bł. Maksymiliana był jasnym promieniem, błyskawicą, rozświecającą straszliwe mroki.
Ale nie dopiero w obozie ukazał się Bł. Maksymilian pochodnią gorejącą i świecącą. Całe życie i działalność apostolska Błogosławionego świadczyła o tym. W ponurym obozie najsilniej zajaśniał, zaświecił, iż blask jego dostrzeżono na całym szerokim świecie. Ale jaśniał i blaskiem swym świecił poprzez całe życie. I w Polsce, i na Dalekim Wschodzie. Świecił w nowicjacie, w czasie studiów teologicznych w Rzymie, potem przez całe swe kapłańskie posługiwanie, apostolskie dzieła i czyny.
Świeci, goreje i dziś i na zawsze świecić będzie!
Jaśniał i świecił żywą wiarą i płomienną miłością, żarem apostolskim, miłością do Niepokalanej …
Kiedy i gdzie zapaliła się ta Pochodnia Boża?
Naprowadza nas na odpowiedź umiłowany uczeń św. Jan: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, którą Bóg ma ku nam. Bóg jest Miłością, a kto trwa w miłości, w Bogu trwa a Bóg w nim” (1 J 4,16). Twierdzenie to uściśla: „Miłość jest z Boga” (1 J 4,7). A dopowiada Apostoł narodów: „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam jest dany” (Rz 5,5).
Skoro tak, tedy zapaliła się ta Pochodnia miłości Bożej już w samym momencie Chrztu św. Podsycił się ten ogień w Sakramencie Bierzmowania, gdy Duch Święty obficie zlał swe dary i owoce na młode serce Rajmunda. Podnosił każdym aktem szczerej pobożności, którą jaśniał od najmłodszych lat swoich, a w której postępował z latami i doskonalił się, stając się mężem modlitwy i kontemplacji. Wyrażała, wypowiadała się jego miłość ofiarami i czynami, poświęceniem i krzyżami, a równocześnie ze spalaniem się w posłudze kapłańskiej rosła i doskonaliła się ciągle. Uczył się miłości w sumiennym przestrzeganiu reguły zakonnej, w ścisłym zachowaniu szczególnie ślubu posłuszeństwa, czystości i ubóstwa. Zgłębiał jej tajniki i naturę w umiejętności świętych w czasie studiów teologicznych.
Był pod urokiem mistrza szkoły franciszkańskiej Dunsa Szkota, u którego naczelną ideą teologiczną jest właśnie Miłość Boża. Pilne i sumienne studium teologii wprowadzało go coraz lepiej w poznanie tajemnic Bożych, w zrozumienie tajemnicy Ewangelii, chrześcijaństwa, które jest religią miłości.
Wyżej cytowane Janowe słowa „Bóg jest Miłością” wracają ustawicznie w jego notatkach rekolekcyjnych, naukach, listach i innych pismach. „Miłość jest wszystkim” wyrazi swoje przekonania w słowach, które też często spotykamy.
„W ustawicznych dziełach apostolskich nie miał czasu na systematyczny wykład teologiczny. Pietyzm i miłość Braci kazała zebrać i uszeregować, zestawić w systematycznym porządku przewodnie myśli Jego nauki, aby odczytać bieg myśli i odkryć źródła, skąd czerpał ogień, którym płonął”[1].
„Bóg to miłość. Trójca Przenajświętsza. Miłość stanowi wewnętrzne życie Boże, Miłość Boża powołała do istnienia stworzenia wszechmocnym aktem”. „Quia Deus bonus est nos sumus” – św. Augustyna, wraca w jego rozważaniach i konferencjach. Jako wierny syn Biedaczyny z Asyżu dostrzega we wszystkich stworzeniach ślady Boże. Są dla niego echem różnorodnym, hymnem pochwalnym w różnobarwnych tonach tej pierwszej tajemnicy. Nawet przetworzona materia jest mu śladem i znakiem dobroci Bożej. Dlatego poświęca brata silnik i siostrę maszynę. Owszem dokonuje jakby obłóczyn tego brata motora, aby sprawnie pracował dla chwały Bożej.
W szczególnie jasnym świetle dostrzegał miłość Bożą w tajemnicach wiary świętej: Wcielenia i Odkupienia. Miłość odwieczną, którą nas Bóg umiłował, nachylił się i pociągnął ku sobie, jak zapisał prorok Jeremiasz. On zaś w jednym z artykułów wołał zachwycony tą prawdą: „Któż by śmiał przypuścić, że Ty, o Boże, Nieskończony, Wieczny, umiłowałeś mnie od wieków i więcej niż od wieków, bo odkąd jesteś Bogiem – więc mnie miłowałeś i miłujesz zawsze? … Choć byłem nicością, Tyś już mnie kochał i dlatego właśnie, żeś kochał, o Boże serdeczny, wyprowadziłeś mnie z nicości do bytu …”.
Miłość osobista: „Żyję w wierze Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal 2,20).
Miłość uprzedzająca: „My przeto miłujemy Boga, bo Bóg pierwej nas umiłował” (1 J 4,19).
Miłość doskonała, całkowita: „Umiłowawszy swoich, którzy byli na świecie, aż do końca ich umiłował” (J 13,1).
Zagłębiał się jako wierny syn św. Franciszka w kontemplacji Żłóbka Chrystusowego, w rozważaniu Męki Pańskiej. A już szczególnie prowadził do Eucharystii, pragnąc w tym Sakramencie Miłości i jedności czerpać ducha miłości i poświęcenia. Marzył, aby przez nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu powiązać swych synów i dzieła apostolskie z tym gorejącym ogniskiem miłości, źródłem życia i świętości.
Nie wiemy, czy znał, ale życie jego wskazuje, że żył treścią przepięknej modlitwy kard. Newmana:
„Ty jesteś płomieniem żywym,
Ty zawsze płoniesz miłością do ludzi;
wstąp do mnie, abym był podobny do Ciebie.
Niech Twój płomień mnie rozpali”.
Na tę miłość niewysłowioną Boga Stworzyciela i Odkupiciela odpowiedzią może i musi być tylko miłość z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił i myśli. Poprzez tę miłość człowiek wraca do Boga, z Nim się łączy, do Niego upodabnia, owszem jakby niemal staje się Bogiem.
Sobór Watykański II naucza o NMP, że znajduje się Ona niejako w samym centrum, sercu tajemnicy chrześcijaństwa. „Albowiem Maryja, która wkroczywszy głęboko w dzieje zbawienia łączy w sobie (skupia jak soczewka) i odzwierciedla najważniejsze treści wiary, gdy jest sławiona i czczona, przywołuje wiernych do Syna swego i do Jego ofiary oraz do miłości Ojca” (KK 65). Ta prawda wiary, w rozmaity sposób sformułowana i wielokrotnie powtarzana przez Błogosławionego Maksymiliana, tłumaczy jego maryjną duchowość.
W Niej, Niepokalanej, miłość Boża najpełniej się wyraziła. „Wszystkie skarby, co są w niebie, Bóg wylał, Panno, na Ciebie” – nasza pieśń kościelna. Uczył Bł. Maksymilian, że Niepokalana jest najdoskonalszą ze stworzeń, najdoskonalszym podobieństwem istoty Bożej w stworzeniu czysto ludzkim, Bożą pod każdym względem, szczytem doskonałości stworzenia, arcydziełem rąk Bożych …
Niezmordowany, niewyczerpany jest nasz Patron w wysławianiu i uwielbianiu wspaniałości Maryi Niepokalanej. Ale bo też widział w Niej najdoskonalszą odpowiedź stworzenia na udzielającą się miłość Bożą, „Szczyt miłości stworzenia wracającej do Boga”. – „W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż przez wszystkich świętych”.
Jej miłość jest najpełniejsza, bez żadnego uszczerbku, bezgraniczna. „Zjednoczona węzłem ścisłym i nierozerwalnym z Jezusem, Najśw. Maryja Panna poświęciła samą siebie całkowicie, jako Służebnica Pańska, osobie i dziełu Syna swego i czynnie współpracowała w dziele naszego zbawienia” (KK 53, 56). „A ponieważ w ekonomii łaski Jej miłość macierzyńska przekracza wszelkie granice czasu i przestrzeni, przeto nadal, nieustannie sprawuje swe macierzyńskie posługiwanie, rodzi i wychowuje świętych przez ciągłe pośrednictwo i orędownictwo” (KK 62, 63).
I znowu na tej prawdzie, sformułowanej tak jasno na Soborze Watykańskim II, nasz Patron opiera swe nabożeństwo do Niepokalanej. Będzie się do Niej po wszystko zwracał. Ponieważ Ona jest najpewniejszą pośredniczką u Syna, ponieważ Ona otrzymała (Pius XII) klucze do Najśw. Serca Pana Jezusa, przeto zawierzy Jej siebie, wszystkie swe dzieła, poczynania, projekty. Ślepo odda Jej wszystko, gdyż Ona wszystko może … Jakże to wymowny gest, gdy w czasie ciężkiej choroby przebywając w sanatorium w Zakopanem, prosił swego brata, aby przed figurą Niepokalanej, z którą się nie rozstawał, położył jego zegarek i okulary! Nie, nie obawiajmy się – jak to czynią powierzchowni znawcy teologii katolickiej – maryjność Błogosławionego Maksymiliana godzi się najściślej z zasadami chrystologicznymi i eklezjologicznymi. Zapewnił nas o tym i najwyższy autorytet, papież Paweł VI, w swym przemówieniu podczas aktu beatyfikacji.
O św. Franciszku pisał św. Bonawentura: „Cały podobny był do rozżarzonego węgla, pochłoniętego ogniem miłości Bożej”. Wielu patrząc nań zalewało się łzami, podziwiając, „że tak szybko upoił się całkowicie miłością Bożą”.Dante pisał o nim, że „zabłysnął jako słońce”, Tomasz Celańczyk: „Promieniował jako gwiazda świecąca wśród ciemności nocy, jako zorza, wypierająca mroki”. Podobnie Błogosławiony Maksymilian Maria, najczystsza i najpełniejsza inkarnacja ducha franciszkańskiego w XX stuleciu, gorzał i rozgrzewał, płonął i zapalał …
Tą drogą trafił On do samego ogniska miłości. Rozgorzał, zapłonął tą miłością. Stał się iście pochodnią gorejącą i płonącą … Gorzał i rozgrzewał. Płonął i zapalał. Roznosił ten ogień, gdziekolwiek się ukazał. Żywił tylko jedno pragnienie, aby ten ogień płonął.
Ale warunkiem jest całkowite oddanie się Jej, poświęcenie Jej jako narzędzie, rzecz, własność Jej; całkowite zjednoczenie się z Jej wolą, która jest najdoskonalej zestrojona z najświętszą wolą Bożą … „To jest istotą miłości, która ma nas zamienić przez Niepokalaną w Boga, która ma nas spalić i przez nas podpalić świat, i zniszczyć w nim, spalić wszelkie zło”[2]. To jest ten ogień, o którym powiedział Zbawiciel: „Przyszedłem puścić ogień na ziemię; czegóż chcę, jeno aby był zapalon” (Łk 12,49).
Przyszliśmy tu, Bracia Kochani, aby Panu Bogu podziękować za danego nam łaskawie Patrona i Orędownika u tronu Miłosierdzia. Aby złożyć powinny hołd uwielbienia i dziękczynienia. Ale i po to, aby się do Niego modlić i aby się u Niego rozgrzewać i zapalać. Aby zaczerpnąć ciepła i światła. A trzeba nam, bardzo nam trzeba światła tej Pochodni gorejącej i świecącej! Zajaśniała Ona szczególnie w ciemnościach obozu. Ale trzeba, aby i dzisiaj jasno świeciła, gdyż jak pisał filozof naszych czasów Heidegger: „Noc świata rozciąga swe straszliwe ciemności. Tak to nasza epoka jest naznaczona nieobecnością Boga, brakiem Boga”.
Jakby mało było tych ciemności straszliwej nocy, wielu przy nakładzie środków finansowych pracuje nad pogłębieniem tychże ciemności. Dlatego jest czas wołania o światło. A przyjść ono może i przyjdzie tylko „od Ojca światłości” przez takie właśnie wysłańce Boże, przez takie żywe pochodnie, które wpatrzone w „Gwiazdę Śliczną, wspaniałą”, swym życiem, świętością i nauką nieść będą i dawać światu Jezusa Chrystusa, „Światłość narodów”.Nie bez głębokiej racji najważniejszy dokument Soboru Watykańskiego II zaczyna się właśnie od tego słowa: „Światłość narodów …”.
Ponieważ Chrystus jest światłością narodów, obecny Sobór, w Duchu Świętym zgromadzony, pragnie gorąco oświecać wszystkich ludzi blaskiem Jego jaśniejącym na obliczu Kościoła …” (KK 1). Cały Kościół i wszystkie jego dzieci mają obowiązek nieść tę światłość, rozpraszać ciemności, być znakiem Boga żywego, żywić świat owocami duchowymi, napełniać go miłością. „Czym bowiem jest dusza w ciele, tym niech będą w świecie chrześcijanie”.Wszyscy są powołani do świętości, do apostolstwa. Pius XII pisał w encyklice Mystici Corporis: „My zaś wszyscy winniśmy współpracować w tym zbawczym dziele, którzy z jednego i przez jednego bywamy zbawieni i sami zbawiamy” (Salvamur et salvamus – Klemens Aleksandryjski).
Aby się posłużyć znanym tekstem poety:
„Nie pomogą próżne żale,
ból swój Niebu trza polecić,
a samemu wciąż wytrwale
trzeba naprzód iść i świecić”.
Czyli inaczej być Pochodnią …
Wołanie naszego Patrona idzie po najistotniejszej linii wołania Soboru Watykańskiego II, po linii potrzeb współczesnego świata i Kościoła.
Jesteśmy w przededniu obchodu 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Stanisława B. i M., głównego Patrona polskiego Kościoła. Wiadomo, że objął on stolicę krakowską w 1072 r., a zakończył swe posługiwanie biskupie śmiercią męczeńską 1079 r. Przez swoje świadectwo krwi męczeńskiej wpisał się on na zawsze w dzieje Kościoła św. w Polsce. Spełniło się na nim słowo Liturgii św.: „dał mu Bóg, że wrósł w swój naród”. Krwią męczeńską użyźnił niejako polską duszę pod zasiew ewangeliczny, umocnił i pogłębił korzenie wiary katolickiej tak, że mimo jakże zmienne koleje losu, nikt i nic nie wyrwało jej z duszy społeczności katolickiej w Polsce. Wiara katolicka stała się zaczynem ewangelicznym, który nadał kształt i zdecydował o treści kultury polskiej, przenikniętej zasadami chrześcijańskimi. Pisał ks. W. Kalinka przed stu laty o znaczeniu męczeństwa i kultu św. Stanisława B. i M.: „Kosztem krwi swojej wprowadził św. Stanisław do życia publicznego sumienie i w duszach jeszcze pierwotnych zaszczepił poczucie godności i zacności człowieka”.
Oddając swe życie – jak wyraża się Liturgia – „w obronie, honoru, czci Boga”, tym samym stawał w obronie honoru, czci człowieka, gdyż tylko Bóg i Jego odwieczne prawo jest skutecznym gwarantem wolności i godności osoby ludzkiej. „Tym samym – pisał dalej Kalinka – stał się naszej kultury założycielem; jemu winien naród, że jest społecznością katolicką i zachodnią; przez wieki tę zasługę naród wyznawał, za nią go wielbił, za nią dziękował”.
Wychowany pod Wawelem i rozumiejący jak chyba nikt inny misterium Wawelu, Stanisław Wyspiański ujął w krótkich ale dosadnych słowach znaczenie św. Stanisława B. i M. w naszych dziejach, kiedy w swym dramacie „Bolesław Śmiały” włożył w usta króla słowa: „Ja widziałem, że tam w jego oczach goreją światła, które płoną stulecia”. Idzie właśnie o to, aby te światła płonęły nam i następnym pokoleniom.
Opatrzność Boża dała nam na nasze czasy Błogosławionego Maksymiliana, który podobnie jak św. Stanisław „w obronie człowieka” położył swoje życie, zaświadczając krwią swą wiarę i miłość do Chrystusa. Stojąc na przełomie tysiącleci spaja je swą postacią i zdaje się wskazywać nam na najważniejsze źródła naszego duchowego życia, mocy i szczęścia.
Prasa doniosła, że przed paru dniami w rezydencji zmarłego prezydenta Francji gen. de Gaulle’a, Colombey-les-deux-Eglises, wzniesiono 48 m wysoki pomnik ku jego czci; na pomniku wyryto słowa zmarłego: „W naszych czasach jedynym opłacalnym sporem, jest spór o człowieka. Chodzi o to, aby ocalić człowieka, umożliwić mu życie i rozwój”.
Wyżej aniżeli pomnik prezydenta Francji wznosi się postać Błogosławionego naszego Patrona, który woła świadectwem swej krwi o ocalenie, ratowanie człowieka. A ratunek nie przyjdzie jeno od Jezusa Chrystusa, gdyż nie masz innego imienia, w którym byśmy mogli być zbawieni.
Obyśmy pojęli to wezwanie świętego i wypełnili je.
Błogosławiony Maksymilianie Mario,
Pochodnio gorejąca i świecąca,
módl się za nami,
oświecaj nas,
zagrzewaj nas
i naucz nas świecić żywą wiarą
i płomienną miłością.
Amen.
[1] „Studia o Ojcu Maksymilianie Kolbe”, Warszawa 1971, 142: swobodny cytat.
[2] Tamże, s. 180.
Archiwum Niepokalanowa