Paweł VI
«DIVINUM ILLUD». BREWE APOSTOLSKIE WYNOSZĄCE MAKSYMILIANA M. KOLBEGO
DO CHWAŁY BŁOGOSŁAWIONYCH
Rzym, 17 października 1971 r.
Znaną wypowiedź, która wyszła z ust samego Zbawiciela: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13), można zastosować w całej pełni do Maksymiliana Marii Kolbego, gdy chodzi o dokładne określenie jego zasług i cnót oraz przedstawienie przedziwnego sposobu jego życia i związków, jakie go łączyły tak z Bogiem jak i z braćmi. Należąc do rodziny franciszkańskiej, dotrzymał licznych obietnic złożonych Bogu i jak najsumienniej je wypełniał. Przede wszystkim jednak wszystkie swoje siły wytężył w tym kierunku, aby przez wyrzeczenie się własnej woli służyć samemu Bogu. A ponieważ Bóg ciągle w nim wzrastał, musiał pod pewnym względem umierać sobie samemu i jakby unicestwiać wszystko to, czym był. Tak więc odniósł wiele wspaniałych zwycięstw, mianowicie nad sobą, stając się stopniowo nowym człowiekiem; nad grzechem, regulując cnotą jego niegodziwość; nad dobrami doczesnymi, usiłując wszystko obrócić na chwałę Bożą; nad chęcią beztroskiego życia, za czym tak wciąż ludzie gonią, a co on całkowicie odrzucił. I tak przez cały czas zapatrzony w postać Niepokalanej Dziewicy Maryi, Matki Chrystusowej, dał największy dowód miłości składając swe życie – od początku do końca godne podziwu – w ofierze za braci. Te i inne cnoty, jakie pielęgnował, są tak znakomite i godne pochwały, że Matka Świętych, Kościół, swoją powagą je potwierdził i obecnie postanowił go zaliczyć w poczet Błogosławionych.
Maksymilian Maria urodził się w Zduńskiej Woli w Polsce, 8 stycznia 1894 roku[1]. Tego samego dnia został ochrzczony i otrzymał imię Rajmund. Miał czterech braci, z których dwu, podobnie jak on, wstąpiło do Zakonu. Jako chłopiec pracował usilnie nad tym, aby opanować swój wprawdzie szlachetny, ale nieco uparty charakter. Mając lat 14 udaje się do Lwowa, gdzie wstępuje do seminarium przy klasztorze Franciszkanów (Braci Mniejszych Konwentualnych) i tamże odbywa studia gimnazjalne. W roku 1910 rozpoczyna nowicjat zakonny i otrzymuje imię Maksymilian, a we wrześniu następnego roku składa śluby sympliczne. Za wolą przełożonych w roku 1912 udaje się na studia do Rzymu. Tu zaczerpnął nieco ducha rzymskiego, jak również wielkiego uszanowania względem osoby Ojca św., którego zawsze otaczał największą czcią. Pod wpływem gorliwości apostolskiej w roku 1917 zakłada stowarzyszenie „Rycerstwa Niepokalanej”, przy pomocy którego zabiega gorliwie o to, aby Królestwo Boże nadeszło za pośrednictwem Matki Chrystusowej. Od roku 1912 do 1919 przebywa w Rzymie jako alumn Międzynarodowego Kolegium Serafickiego; w tym czasie studiuje filozofię na Gregorianum, a teologię na Wydziale Teologicznym swego Zakonu. W roku 1914 składa uroczyste śluby zakonne, a do zakonnego imienia Maksymilian dodaje drugie: Maria. Wreszcie dnia 28 kwietnia 1918 roku spełnia się jego gorące pragnienie, gdy zostaje wyświęcony na kapłana w rzymskim kościele św. Andrzeja della Valle. W tych pierwszych dniach kapłańskich zapisuje w dzienniczku mszalnym słowa zawierające jak najbardziej oczywistą przepowiednię tego, co miało nastąpić w przyszłości: że odprawił Mszę św. „o nawrócenie grzeszników” i „o łaskę gorliwości apostolskiej i męczeństwa”.
Po odbyciu studiów wraca do Polski. W Krakowie i we Lwowie pracuje nad rozwojem „pobożnego stowarzyszenia”Rycerstwa Niepokalanej; założył też czasopismo pod tytułem „Rycerz Niepokalanej”, które rozchodząc się wśród ludu w niezliczonych egzemplarzach upowszechniało naukę i pobożność maryjną. Celem większego usprawnienia tej działalności przełożeni zakonni przenoszą go do Grodna. Tam rozwija coraz bardziej swą pracę, a kiedy otrzymuje od pewnego hojnego ofiarodawcy odpowiedni teren pod Warszawą, zakłada w roku 1927 osiedle, które od imienia Niepokalanej nazwał Niepokalanowem. Jest to faktycznie osobliwe miasteczko, gdzie wszyscy jego mieszkańcy są członkami Zakonu Franciszkanów, którzy tylko nad tym jak najgorliwiej pracują, aby za przyczyną Niepokalanej, poprzez drukowanie i rozszerzanie broszur, czasopism i dzienników, omawiających sprawy katolickie, ludzie lepiej poznali i pokochali Boga, który jest źródłem wszystkiego. Pod wpływem Poprzednika Naszego śp. Piusa XI, który zamierzał rozwinąć misje katolickie wśród pogan na szeroką skalę, Maksymilian Maria udaje się na Wschód z kilkoma braćmi celem zbadania, czy w tamtych stronach nie uda się założyć drugiego Niepokalanowa. Szczęście sprzyjało. Trudności, jakkolwiek wielkie, zostały przełamane i wkrótce w mieście japońskim Nagasaki stanął klasztor, który nie tylko że się rozwinął, ale nadal się rozwija. Sługa Boży przebywał w Nagasaki do roku 1936, a następnie na polecenie swoich przełożonych wrócił do kraju, aby objąć rządy w Niepokalanowie. Tymczasem zbliżała się straszliwa zawierucha wojenna, która w roku 1939 rozpętała się między Niemcami a Polską. Maksymilian Maria, umieściwszy w bezpiecznym miejscu prawie wszystkich swoich towarzyszy, sam z niewielką gromadką pozostał na miejscu. W tym burzliwym czasie doszło jednak do nieszczęścia: dnia 17 września tego roku żołnierze niemieccy wkroczyli do Niepokalanowa, a w dwa dni potem zabrali Maksymiliana Marię i jego braci najpierw do obozu w Lamsdorf, w Niemczech, a później do Amtitz, niedaleko Gubina[2]. W obozie jenieckim mąż Boży zachował taką równowagę umysłu, że nie tylko znosił spokojnie swój własny los, ale nawet dziękował Bogu i ludziom. Zwolniony z obozu w grudniu 1939 roku, przez 14 miesięcy dokładał wszelkich starań, aby zaopatrywać rannych, przyjmować wysiedlonych i opiekować się żydami w liczbie około 2 000. Jednakże w lutym 1941 roku po raz drugi zostaje zabrany do więzienia na Pawiaku w Warszawie, a stamtąd do obozu zagłady w Oświęcimiu, skąd już nigdy nie miał powrócić. Te ostatnie chwile jego życia były dla niego z jednej strony Kalwarią, z drugiej okazją do chluby. W więzieniu na Pawiaku był bardzo często obrzucany obelgami, bito go i kaleczono dlatego tylko, że kochał mocno i wiernie Ukrzyżowanego, którego wizerunek nosił zawieszony na koronce przy habicie zakonnym. Wiele też wycierpiał w Oświęcimiu w obronie Chrystusa Pana, gdzie nie pominięto żadnej okazji do wyrządzenia mu krzywdy na ciele lub do moralnej zniewagi. Znajdował przy tym dość sił, aby pocieszać okrutnie maltretowanych współwięźniów, kierując ich myśli ku wieczności; co więcej, swoją dzienną porcję chleba nierzadko oddawał młodszym, dręczonym głodem, biorąc niejednokrotnie ich winy na siebie, znosząc cudzą niedolę. Nieraz w nocy czołgając się na czworakach spieszył potrzebującym z pomocą i jak mógł, zaopatrywał ich sakramentami świętymi. Nic więc dziwnego, że Bóg tak dzielnemu mężowi sam dał okazję do zaofiarowania własnego życia za bliźniego, jak to zawsze tego gorąco pragnął. Kiedy bowiem jeden z więźniów uciekł z obozu, dokonano w odwet wybiórki dziesięciu na śmierć. Wtedy któryś z nich głośno zawołał, że nie chce wcale umierać, bo pragnie jeszcze zobaczyć się z żoną i dziećmi; Maksymilian Maria, zamieniwszy kilka słów z komendantem obozu, dobrowolnie poszedł na śmierć za tamtego razem z pozostałymi dziewięcioma. Na skutek tego ów człowiek ocalał, co więcej żyje jeszcze, a sługa Chrystusa z miłości ku Bogu i dla bliźniego ofiarował się na śmierć. Nawet w tym tak okropnym położeniu nie dbał o siebie, troszcząc się o resztę i bacząc, by nie poddawali się rozpaczy wskutek swego nieszczęsnego losu. Wreszcie, gdy przeżył pozostałych towarzyszy niedoli, dnia 14 sierpnia 1941 roku, mając lat 47, miesięcy siedem i tyleż dni, poniósł śmierć dobity zastrzykiem trującego kwasu. Następnego dnia, kiedy cały Kościół obchodzi święto Wniebowzięcia NMP, spalono jego ciało i prochy rozrzucono. Tak to, podziwu godne jego życie podsycała gorąca miłość, pobożność i cnota. Sądzimy, że trzeba choć kilka słów powiedzieć na ten temat.
Najpierw o jego pobożności, czyli o związkach, jakie go łączyły z Bogiem, z Najśw. Maryją Panną i świętymi. Pobożność ta była mocno oparta na wierze w Trójcę Przenajświętszą. Pobudzała go również miłość do Chrystusa, ukrytego w Najśw. Sakramencie. Dlatego w Niepokalanowie zarządził wieczystą adorację, polecając, aby dwu zakonników stale w ciągu dnia i nocy trwało w kościele na modlitwie[3]. Sprawę tę Sługa Boży do tego stopnia sobie cenił, że uważał ją za zasadniczy punkt wyjścia dla każdego swego działania. Maryję uważał za swoją najsłodszą matkę tak dalece, że wyrażenia: Rycerstwo Niepokalanej, „Rycerz Niepokalanej”, słuchajmy woli Niepokalanej, i tym podobne, prócz tego, że były odbiciem jego duszy, wskazywały również, w jakim kierunku zdążała jego pobożność, to znaczy, by okazywać cześć Maryi przede wszystkim za Jej czystość nieskalaną, którą szczególnie naśladował. Natomiast jego wiara wypływała wyraźnie z zaufania, jakim obdarzał prawie wyłącznie tylko Stwórcę. Toteż i Bóg odpłacał mu jednakową hojnością. Będąc bowiem sam tak ubogim, że nieraz korzystał z obuwia i płaszcza wspólnego z braćmi, posiadał, w co trudno uwierzyć, dużą ilość pieniędzy i funduszów, które jednak przeznaczał na potrzeby drugich. A całe jego życie świadczy o jego miłości względem Boga i bliźniego. Dobro bliźnich zawsze miał na uwadze, tak że sposób jego postępowania z biednymi, opuszczonymi czy też jeńcami obozowymi, tak w Niemczech, jak w Japonii czy w Oświęcimiu, był jakoby nowym hymnem płynącym z serca na cześć stworzeń. Również ofiara z życia, jaką złożył w Oświęcimiu za współwięźnia, o czym już była mowa, nie była przypadkowa, ale była końcowym wynikiem całego jego życia. A wszystkie jego cnoty moralne oparte były na niskim mniemaniu o sobie. Do siebie bowiem stosował słowa wzięte z Ewangelii: „Usiądź na ostatnim miejscu” (Łk 14, 10). Ta jego pokora przebijała z postawy ciała i odnoszenia się zwłaszcza do przełożonych, do których zwracał się w potrzebie zawsze na klęczkach i słuchał ich z ogromnym uszanowaniem, tym większym, im więcej sprawa wymagała narażania się na przykrości. Godną też pochwały jest jego roztropność, jaką w szczególniejszy sposób odznaczał się wobec każdego, czy to gdy chodziło o protestantów, czy żydów lub buddystów. Co do tych ostatnich, to nawet niekiedy odwiedzał ich klasztory i życzliwie przez nich słuchany rozmawiał na temat religii chrześcijańskiej; sam z kolei im się przysłuchiwał, a oni z podziwu dla jego cnoty nie tylko pisali o jego życiu chrześcijańskim w gazetach, ale nawet czuli się zniewoleni pokochać Matkę Bożą. Tak tedy, zanim Kościół zaczął coraz bardziej propagować ruch ekumeniczny, Maksymilian Maria już go uprawiał. Z jednej więc strony jego cnoty, z drugiej przepiękny czyn ofiarowania życia dla ocalenia bliźniego, jak gdyby żertwy niepokalanej (por. Ef 5, 2), wznieciły zapał i podziw u wszystkich.
Uwzględniając przeto zebrane świadectwa jego pełnego chwały życia, uznać należało za rzecz jak najbardziej słuszną, by Kościół je zatwierdził przez wydanie uroczystego orzeczenia, tym bardziej, że miały już miejsce cudowne uzdrowienia, zdziałane za jego przyczyną. Dlatego w latach od 1948 do 1951 prowadzono badania kanoniczne najpierw w Padwie, z powodu wielkich trudności w Polsce, a następnie w Warszawie i w Nagasaki, i zbadano dokładnie jego pisma, co do których wydano orzeczenie 12 maja 1955 roku. Skoro zaś z całego świata napływały listy, domagające się wszczęcia procesu w sprawie świętości Sługi Bożego, głównie na skutek zabiegów ukochanego Syna Antoniego Marii Ricciardiego, generalnego postulatora Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych, kardynał Kajetan Cicognani, Prefekt św. Kongregacji Obrzędów, a zarazem relator sprawy, na zwyczajnym zebraniu tejże Kongregacji w dniu 15 maja 1960 roku przedstawił do rozstrzygnięcia pytanie: czy należy powołać komisję w sprawie rozpoczęcia procesu tegoż Sługi Bożego? Kardynałowie, przełożeni tejże św. Kongregacji oraz oficjałowie wobec generalnego Promotora Wiary, udzielającego wyjaśnień, po dokładnym rozpatrzeniu wszystkiego, dali odpowiedź pozytywną. Nasz zaś Poprzednik, śp. Jan XXIII, dekretem wydanym tegoż dnia zgodził się na ową komisję. Następnie po innych zwyczajnych zebraniach św. Kongregacji Obrzędów, dnia 30 stycznia 1969 roku, wszczęto w naszej obecności badanie w sprawie cnót Sługi Bożego, na którym przedstawiono do rozstrzygnięcia: czy wiadomo o cnotach teologicznych, kardynalnych i im pokrewnych w stopniu heroicznym? Wszyscy przychylili się do zdania, że jest rzeczą pewną, iż Sługa Boży posiadał owe cnoty w stopniu heroicznym. W tej sprawie zaraz wydaliśmy dekret orzekający. Następnie po rozstrzygnięciu kwestii odnośnie cudów, o których mówiono, że były dokonane przez Boga na jego interwencję, oraz po zbadaniu wszystkiego, co należało, na zwyczajnych zebraniach, dnia 14 czerwca tegoż roku wydaliśmy orzeczenie, że istnieje pewność co do dwu cudów. Wreszcie 17 października, w dniu ustalonym na uroczystą beatyfikację, odprawiliśmy w bazylice św. Piotra Najśw. Ofiarę w obecności licznie zebranych Kardynałów, Patriarchów, Arcybiskupów i Biskupów, szczególnie z Polski, ponadto Ojców Synodalnych, Prałatów, urzędników Kurii Rzymskiej, Zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza z rodziny franciszkańskiej oraz ogromnej rzeszy wiernych, wśród których wielu było z Polski. Podczas Mszy św. po Kyrie eleison, Czcigodny Brat Ferdynand Antonelli, Arcybiskup tytularny Idikry, a zarazem Sekretarz św. Kongregacji do spraw Świętych, skreślił pokrótce żywot Sługi Bożego i zwrócił się do Nas z prośbą, również w imieniu obecnego Postulatora, o przystąpienie do ogłoszenia upragnionej beatyfikacji. Na koniec po przemówieniu w języku polskim Czcigodnego Brata, Władysława Rubina, Biskupa tytularnego Serty i Sekretarza Synodu Biskupów, wypowiedzieliśmy formułę beatyfikacji:
„My, spełniając życzenie wielu Braci Naszych Biskupów, całego Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych i licznych wiernych, mając uprzednio uchwałę św. Kongregacji do spraw Świętych, po dojrzałej rozwadze i po uproszeniu światła z wysokości, mocą i powagą Naszą apostolską Czcigodnego Sługę Bożego Maksymiliana Marię Kolbego, kapłana wspomnianego Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych, w poczet Błogosławionych wpisujemy, udzielając upoważnienia, aby jego święto w dniu jego urodzin dla nieba, 14 sierpnia, w miejscach i w sposób ustalony przez prawo, corocznie można było obchodzić. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.
Po „Gloria” odmówiliśmy do nowego Błogosławionego specjalną modlitwę, w której oddaliśmy mu cześć, stawiając go za przykład ludowi chrześcijańskiemu, a zwłaszcza kapłanom. List niniejszy polecamy ogłosić za prawomocny teraz i na przyszłość bez względu na jakiekolwiek sprzeciwy.
Dan w Rzymie u św. Piotra pod pieczęcią Rybaka, dnia 17 października tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku, pontyfikatu Naszego roku dziewiątego.
PAWEŁ VI, PAPIEŻ
[1] W tekście łac. pomyłkowo: 7 stycznia.
[2] W wyniku II wojny światowej Łambinowice (dawniej Lamsdorf) i Gębice (dawniej Amtitz) znalazły się w granicach Polski. – O. Kolbe z braćmi przebywał także w obozie w Ostrzeszowie.
[3] Zasadniczo adoracja odbywała się w ciągu dnia
Tekst w j. łac. podaje AAS 64 (1972) 401-407; przedruk: „Commentarium Ordinis Fratrum Minorum S. Francisci Conventualium” 69 (1972) 118-133. Tłum. o. Tacjan Białkowski OFMConv.
© Copyright – Libreria Editrice Vaticana