Franciszek
PRZEMÓWIENIE DO SPOŁECZNOŚCI AKADEMICKIEJ PAPIESKIEGO UNIWERSYTETU GREGORIAŃSKIEGO
Rzym, 05 listopada 2024 r.
Dzień dobry siostry i bracia,
Przyjmując zaproszenie Ojca Generała Arturo Sosy, jestem tutaj z wami w związku z połączeniem Papieskiego Instytutu Biblijnego i Papieskiego Instytutu Orientalnego z Papieskim Uniwersytetem Gregoriańskim, obecnie Collegium Maximum. Kiedy zaproponowano mi projekt inkorporacji, przyjąłem go ufając, że nie będzie to, powiedzmy, zwykła restrukturyzacja administracyjna, ale że będzie to okazja do ponownego rozwinięcia misji, którą biskupi Rzymu z biegiem lat ciągle powierzali Towarzystwu Jezusowemu. Podążanie w tym kierunku nie może się udać, jeśli pozwolicie, by kierowało wami efekciarstwo bez wizji, ograniczając się do fuzji, zawieszeń i zamknięć, zaniedbując spojrzenie na to, co dzieje się w świecie i w Kościele, a co wymaga ubogacenia duchowości i przemyślenia wszystkiego w świetle misji, którą powierzył nam Pan Jezus, lekceważąc przez to charyzmat właściwy Towarzystwu Jezusowemu. To nie może się udać. Kiedy idziesz, martwiąc się tylko o to, by się nie potknąć, w końcu się rozbijasz. Ale czy zadaliście sobie pytanie, dokąd zmierzacie i dlaczego robicie to, co robicie? Musicie wiedzieć, dokąd zmierzacie, nie tracąc z oczu horyzontu, który łączy wasze ścieżki z obecnym i ostatecznym celem. W ten sam sposób, na uniwersytecie, wizja i świadomość celu zapobiegają „coca-colizacji” badań i nauczania, która doprowadziłaby do duchowej „coca-colizacji”. Niestety, mamy wielu uczniów „duchowej coca-coli”!
Ojciec duchowy zapraszając mnie postawił pytanie. Jaka może być rola Uniwersytetu Gregoriańskiego w naszych czasach? Rozmyślając, przypomniałem sobie fragment listu z Godziny czytań ze wspomnienia św. Franciszka Ksawerego, który napisał z Cochin w styczniu 1544 r.: „Są myśli, które przekonały mnie do przybycia tutaj”. Franciszek Ksawery wyraził swoje pragnienie udania się na wszystkie uniwersytety swoich czasów, aby „krzyczeć tu i tam jak szaleniec i wstrząsnąć tymi, którzy mają więcej wiedzy niż miłości”, aby poczuli się zmuszeni do zostania misjonarzami z miłości do swoich braci i sióstr „Oto jestem, co mam czynić, Panie? Poślij mnie, dokąd zechcesz”
Nie bójcie się, nie będę krzyczał, ale intencja jest ta sama, przypomnieć wam, abyście byli misjonarzami dla dobra braci i byli dyspozycyjni na wezwanie Pana, a wszystko (narzędzia i inspiracje) oczyszczali w relacji do Chrystusa. Misją jest Pan, który ją inspiruje i podtrzymuje. Nie chodzi o zajęcie Jego miejsca naszymi pretensjami, które czynią Boży plan biurokratycznym, apodyktycznym, sztywnym i pozbawionym ciepła, często nakładając programy i ambicje na plany Opatrzności.
Jest to miejsce, w którym misja powinna być wyrażana poprzez działania formacyjne, ale poprzez wkładanie w nie serca.
Formacja to przede wszystkim troska o osobę, a więc dyskretne, cenne i delikatne działanie miłosierdzia. W przeciwnym razie działanie formacyjne zamienia się w jałowy intelektualizm lub perwersyjny narcyzm, prawdziwy duchowy konkubinat, gdzie inni istnieją tylko jako oklaskujący widzowie, pudełka do wypełnienia ego tych, którzy nauczają.
Opowiedziano mi ciekawą historię o profesorze, który pewnego ranka zastał pustą salę wykładową. Zawsze był tak skupiony, że zorientował się, że nikogo tam nie ma, dopiero gdy dotarł do swojego biurka. A klasa była bardzo duża i trzeba było zrobić kilka kroków, aby dostać się do czegoś, co wyglądało jak „tron doktorski”. Kiedy zdał sobie sprawę z pustki, postanowił wyjść na zewnątrz i zapytać dozorcę, co się stało. Mężczyzna, który zawsze budził respekt, wyglądał inaczej, bardziej elegancko… Kiedy wskazał na tabliczkę, która została wywieszona na drzwiach po jego wejściu, widniał na niej napis: „Sala zajęta przez Nadwymiarowe Ego. Brak wolnych miejsc”. Studencki żart w latach sześćdziesiątych ósmych ubiegłego wieku.
Kiedy brakuje serca, to… to widać.
W ostatniej encyklice, Dilexit nos, przywołałem Stavrogina, jednego z głównych bohaterów powieści Demony Dostojewskiego. Potrzebowałem kontrastu, poprzez negatywną postać, dowodu na to, że serce jest miejscem wyjścia i przybycia każdej relacji, z Bogiem oraz z siostrami i braćmi. Relacji ze wszystkimi. Dowód wyrażony w pięknym motcie św. Johna Henry’ego Newmana, zainspirowanym pismami św. Franciszka Salezego. „Cor ad cor loquitur” – serce mówi do serca – które tak bardzo przemówiło do Benedykta XVI. Wracając do Stavrogina, sięgnąłem po książkę Romano Guardiniego, który przedstawia go jako wcielenie zła, ponieważ jego główną cechą jest to, że nie ma serca. Z tego powodu „nie może się z nikim intymnie spotkać i nikt tak naprawdę się z nim nie spotyka”. Tutaj, wśród was, właśnie dlatego, że nauczyciele i uczniowie pochodzą z wielu części świata, cenne jest również to, co dodaje Guardini: „Tylko serce wie, jak przyjąć i dać ojczyznę [1]”.
Początki tej misji edukacyjnej wciąż mają coś do przekazania obecnej społeczności Uniwersytetu Gregoriańskiego, tym, którzy nauczają, tym, którzy się uczą, tym, którzy współpracują w administracji i usługach. Dlatego musimy sięgnąć do tego, co sekretarz św. Ignacego wyjaśnił na temat motywacji, które skłoniły Ignacego, po sukcesie Kolegium Mesyńskiego, do założenia Kolegium Rzymskiego. I to smutne – przykro mi to mówić – że straciliśmy okazję do odzyskania tego tytułu – „Kolegium Rzymskie” – co pozwoliłoby włączyć się w pierwotne intencje, które są nadal znaczące, ale mam nadzieję, że coś można jeszcze zrobić. Oto, co napisał sekretarz św. Ignacego: „Ponieważ całe dobro chrześcijaństwa i całego świata zależy od dobrej formacji młodzieży, do czego bardzo potrzebni są cnotliwi i mądrzy nauczyciele, Towarzystwo podjęło się mniej rzucającego się w oczy, ale nie mniej ważnego zadania jej formacji”. Był rok 1556, pięć lat po tym, jak grupa piętnastu jezuickich studentów osiedliła się w skromnym domu niedaleko stąd, gdzie obecnie znajduje się Via Aracoeli. Na drzwiach tego domu widniał napis: „Szkoła gramatyki, humanitaryzmu i doktryny chrześcijańskiej, bezpłatna”. Wydawał się on zainspirowany wezwaniem proroka Izajasza: „Wszyscy, którzy jesteście spragnieni, przyjdźcie do wód. Wy, którzy nie macie pieniędzy, przyjdźcie” ( Iz 55:1). Jesteśmy w czasach, gdy edukacja była przywilejem, sytuacją, która jeszcze nie wygasła, a która sprawia, że słowa księdza Lorenzo Milaniego o szkole „szpitalu, który leczy zdrowych i odrzuca chorych” są aktualne. Ale utrata ubogich oznaczałaby utratę szkoły [2].
Co oznacza dziś ten napis na drzwiach skromnego domu, z którego wywodzi się Gregoriana? Jest to zaproszenie do humanizacji wiedzy o wierze oraz do rozpalenia i ożywienia iskry łaski w człowieku, dbając o transdyscyplinarność w badaniach i nauczaniu. Pytanie na marginesie: czy stosujecie Veritatis Gaudium? Czy rozważacie wpływ sztucznej inteligencji na nauczanie i badania? Żaden algorytm nie zastąpi poezji, ironii i miłości, a studenci muszą odkryć siłę wyobraźni, zobaczyć, jak kiełkuje inspiracja, nawiązać kontakt ze swoimi emocjami i wiedzieć, jak wyrażać swoje uczucia. W ten sposób uczymy się być sobą, mierząc się z wielkimi myślami, zgodnie z miarą swoich możliwości, bez skrótów, które odbierają wolność podejmowania decyzji, gaszą radość odkrywania i pozbawiają nas możliwości popełniania błędów. Na błędach człowiek się uczy. To właśnie błędy często nadają koloryt postaciom w naszych powieściach edukacyjnych. Wracając do napisu na drzwiach pierwszej siedziby rzymskiego kolegium, jest to przede wszystkim kwestia aktualizacji tego „gratis” w relacjach, metodach i celach. To bezinteresowność sprawia, że wszyscy jesteśmy sługami bez panów, sługami jedni drugich, uznającymi godność każdego, nikogo nie wykluczając.
To bezinteresowność otwiera nas na niespodzianki Boga, który jest miłosierdziem, uwalniając od chciwości. To bezinteresowność czyni mądrych i mistrzów cnotliwymi. Jest to bezinteresowność, która wychowuje bez manipulowania i przywiązywania do siebie, która raduje się wzrostem i wspiera wyobraźnię. Jest to bezinteresowność, która objawia istotę Tajemnicy Boga-Miłości, tego Boga-Miłości, która jest bliskością, współczuciem, czułością, który zawsze robi pierwszy krok, pierwszy krok w kierunku wszystkich, nikogo nie wykluczając, w świecie, który wydaje się tracić serce. I do tego potrzebujemy Uniwersytetu, który ma zapach ciała ludu, który nie depcze różnic w iluzji jedności, która jest tylko jednorodnością, który nie boi się cnotliwego skażenia i wyobraźni, która ożywia to, co umiera.
Tutaj, bracia i siostry, jesteśmy w Rzymie, gdzie żyjemy nieustanną medytacją nad tym, co przemija i co trwa, jak wyraża to poezja Francisco de Quevedo, hiszpańskiego pisarza z XVII wieku.
Cytuję:
Szukasz Rzymu w Rzymie, o pielgrzymie!
A w samym Rzymie Rzymu nie znajdziesz:
Zwłokami są mury, które wychwalasz
A szlifowane przez lata pomniki chwały
Wyglądają bardziej jak bitewne ruiny
Czasu niż znak łacińskiego honoru.
Pozostał tylko Tyber, którego nurt
kiedyś kąpał je jako miasto, a dziś
opłakuje je żałobnym dźwiękiem.
O Rzymie! Z twej wielkości, z twego piękna
to, co było trwałe, zniknęło i tylko
to, co przemija, pozostaje i trwa.
Te wersety skłaniają nas do refleksji: czasami budujemy pomniki, mając nadzieję, że przeżyjemy samych siebie, pozostawiając na ziemi ślady, które uważamy za nieśmiertelne.
A Rzym jest nauczycielem: z tego, co uważaliśmy za niezwyciężone, pozostają tylko ruiny, podczas gdy to, co ma płynąć, przemijać – rzeka – jest właśnie tym, co pokonało czas. Po raz kolejny, jak zawsze, logika Ewangelii pokazuje swoją prawdę: aby zyskać, trzeba stracić [3].
Co jesteśmy gotowi stracić w obliczu wyzwań, przed którymi stoimy? Świat płonie, szaleństwo wojny okrywa cieniem śmierci każdą nadzieję. Co możemy zrobić? Na co możemy mieć nadzieję? Obietnica zbawienia jest zraniona. To słowo – zbawienie – nie może być zakładnikiem tych, którzy karmią złudzenia, odrzucając je przez krwawe zwycięstwa, podczas gdy nasze słowa wydają się być pozbawione zaufania do Pana, który zbawia, do Jego Ewangelii, która szepcze słowa i pokazuje nam czyny, które naprawdę odkupiają. Jezus przeszedł przez świat objawiając łagodność Boga. Zastanawiam się, czy nasze myśli naśladują Go, czy też wykorzystują Go, aby zamaskować światowość, która niesprawiedliwie Go potępiła i zabiła? Rozbrójmy nasze słowa! Słowa, mity, proszę! Musimy odzyskać drogę ucieleśnionej teologii, która wskrzesza nadzieję, filozofii, która wie, jak ożywić pragnienie dotknięcia poły płaszcza Jezusa, spojrzenia za krawędź tajemnicy. Potrzebujemy egzegezy, która otwiera spojrzenie serca, która wie, jak uhonorować Słowo, które wzrasta w każdym wieku wraz z życiem tych, którzy czytają je z wiarą. Potrzebujemy studiów nad tradycjami wschodnimi, zdolnych do sprowokowania wymiany darów między różnymi tradycjami i ukazania możliwości zespolenia różnic.
Ten uniwersytet powinien generować mądrość, która nie może rodzić się z abstrakcyjnych idei wymyślonych tylko przy biurku, ale która patrzy i odczuwa trudy konkretnej historii, która ma swoje źródło w kontakcie z życiem ludów i symbolami kultur, w słuchaniu ukrytych pytań i krzyku, który wznosi się z cierpiącego ciała ubogich.
I trzeba dotknąć tego ciała, mieć odwagę chodzić w błocie i ubrudzić sobie ręce. Uniwersytet, jeśli chce być miejscem i narzędziem misji Kościoła, musi opracowywać wiedzę zrodzoną przez Boga, sprawdzoną w dialogu z ludzkością, porzucając podejście „my i inni”. Przez wiele stuleci nauki sakralne patrzyły na wszystkich z góry. Czyniąc to, popełniliśmy wiele błędów! Teraz nadszedł czas, abyśmy wszyscy byli pokorni, abyśmy przyznali, że nie wiemy, że potrzebujemy innych, zwłaszcza tych, którzy nie myślą tak jak my. To złożony świat, a badania wymagają wkładu wszystkich. Nikt nie może twierdzić, że sam jest wystarczający, niezależnie od tego, czy są to ludzie z wykwalifikowanymi umiejętnościami, czy światopoglądem. Żadna pojedyncza myśl nie może być idealną odpowiedzią na problemy, które są rozwiązywane na różnych poziomach. Mniej katedr, więcej stołów bez hierarchii, obok siebie, wszyscy poszukujący wiedzy, dotykający ran historii. W tym stylu Ewangelia będzie mogła nawracać serca i odpowiadać na życiowe pytania.
Aby to uczynić, siostry i bracia, konieczne jest przekształcenie przestrzeni akademickiej w dom serca. Troska o relacje potrzebuje serca, które prowadzi dialog. Serce łączy fragmenty i z sercami innych buduje most, na którym możemy się spotkać. Serce jest potrzebne na uniwersytecie, który jest miejscem poszukiwań budujących kulturę spotkania, a nie odrzucenia. To miejsce dialogu między przeszłością a teraźniejszością, między tradycją a życiem, między historią a historiami. Chciałbym przypomnieć scenę z Iliady, w której Hektor, przed konfrontacją z Achillesem, odwiedza swoją żonę Andromachę i syna Astyanaksa. Widząc go w zbroi i hełmie, Astyanaks jest przerażony i zaczyna krzyczeć. Hektor zdejmuje hełm i zostawia go na ziemi, bierze syna w ramiona i podnosi go do swej twarzy. Dopiero wtedy do niego przemawia [4]. W tej pięknej scenie widzimy kroki, które poprzedzają dialog: złożenie broni, podniesienie drugiej osoby, aby spojrzeć jej w oczy. Rozbrajanie siebie, rozbrajanie myśli, rozbrajanie słów, rozbrajanie spojrzeń, a następnie bycie na tej samej wysokości, aby spojrzeć sobie w oczy. Nie ma odgórnego dialogu, nie ma. Tylko w ten sposób nauczanie staje się aktem miłosierdzia, którego charakterystykę tak pięknie opisuje Szekspir: „Natura miłosierdzia nie jest wymuszona, rozprzestrzenia się jak delikatny deszcz z nieba i tworzy podwójne szczęście: szczęście dawcy i odbiorcy” [5]: zarówno nauczyciela, jak i ucznia. W ten sposób obaj powinni się uczyć. I ten dialog wprowadzony w dialog z tradycją i historią powinien być współodczuwający z teraźniejszością – ileż ran czeka na uleczenie! – ale z szacunkiem dla przeszłości, z empatią dla dnia dzisiejszego i z szacunkiem dla „wczoraj”. Jest też inny obraz, bardzo piękny, również zaczerpnięty z wojny trojańskiej, tym razem opisanej w Eneidzie. Wojna pokazała swój tragiczny styl, a Eneasz, gdy wszystko wydaje się stracone, robi dwie rzeczy. Aby uratować go przed ogniem trojańskim, bierze na ramiona swojego ojca Anchizesa, sparaliżowanego starca, który próbował przekonać syna, by go zostawił, nie niosąc ciężaru, który spowolni jego ucieczkę. Drugą rzeczą którą robi jest troska o syna Askaniusza, którego bierze za za prawą rękę [6]. I tak idzie dalej, to słynne „sublato patre montem petivi” (dokładny werset Eneidy brzmi: „Cessi, et sublato montem genitore petivi”, czyli: „Zrezygnowałem i wyprowadziwszy ojca, poszedłem w góry”). Musimy więc iść dalej.
Nie wiem, ilu z was widziało posąg Berniniego w Galleria Borghese, który przedstawia tę scenę. Idźcie i zobaczcie go, znajdziecie tam historię wyrzeźbioną w marmurze, ale odkryjecie także swoją misję: nieść na ramionach historię wiary, mądrości, cierpienia, cierpienia wszystkich czasów. Chodzenie w płonącej teraźniejszości, która potrzebuje twojej pomocy i trzymanie przyszłości za rękę: razem, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Pytanie, które mi zadano, jak wspomniałem wcześniej, dotyczy tego, jaka może być rola Uniwersytetu Gregoriańskiego dzisiaj. Czy ta misja nadal jest w stanie lepiej rozumieć charyzmat Towarzystwa? Czy udaje jej się wyrażać i konkretyzować założycielski dar? Nie możemy spoglądać wstecz na to, co nas zrodziło, uważając to jak sparaliżowanego Anchizesa, którego należy porzucić pod pretekstem, że nasza teraźniejszość i przyszłość nie mogą udźwignąć jego ciężaru. Korzenie nas prowadzą, a nie podcinają.
Ta założycielska łaska ma imię: Ignacy z Loyoli i konkretne sformułowania w Ćwiczeniach duchowych i Konstytucjach Towarzystwa Jezusowego. W historii Towarzystwa łaska założycielska za każdym razem przekształcała się w doświadczenie intelektualne: połączyć wolę Boga, który działa i prowadzi ludzkość w tajemniczy sposób, z wyborami dokonywanymi przez pokolenia kobiet i mężczyzn będących w drodze. Przypomina mi się ta anegdota, kiedy ojciec Ledóchowski chciał uczynić duchowość Towarzystwa bardzo jasną i opublikował listy: wszystko jasne, nawet pora obiadowa… Wszystko jasne. Był bliskim przyjacielem pewnego opata benedyktynów i wysłał mu pierwszą kopię, a on odpowiedział: „Ojcze Ledóchowski, zabiłeś tym Towarzystwo”. Bo on je zatrzymał. A Towarzystwo idzie naprzód, idzie naprzód z rozeznaniem.
W tle jest bezpośrednia relacja między Stwórcą a jego stworzeniem. W piętnastej adnotacji ci, którzy prowadzą Ćwiczenia, są proszeni o zachowanie równowagi, tak aby „Stwórca działał bezpośrednio ze stworzeniem, a stworzenie ze swoim Stwórcą i Panem”. Myślę, że odrzucając rolę nauczyciela, jasnym się staje, że waszym zadaniem jest wspieranie, poprzez studium, relacji z Panem, a nie zastępowanie jej.
Ponownie pojawia się prymat służby jako kryterium poprawiania tego, co robimy. Aby służyć Bogu w tym, co robimy, musimy sprowadzić wszystko z powrotem do celu, dla którego zostaliśmy stworzeni (por. ES 23). Konieczne jest rozeznawanie, aby oczyścić intencje, aby ocenić stosowność środków. Mówiąc jaśniej: czy to celebrowane dziś połączenie jest odpowiedzią na łaskę założycielską? Zadaję sobie pytanie: czy ci, którzy rządzą i ci, którzy współpracują, są w zgodzie z łaską założycielską, czy też służą samym sobie?
Wreszcie, poczucie więzi z Kościołem, które wymaga odłożenia na bok własnego osądu i gotowości do posłuszeństwa Świętej Matce Kościołowi we wszystkim (por. ES 353), co może obejmować kwestię wolności intelektualnej i granic badań.
Przypominam sobie również komentarz ojca Kolvenbacha do tych zasad. Było to podczas Kongregacji Prokuratorów w ’87. Wskazał on, że „każda kreatywność, każdy ruch duchowy, każda inicjatywa prorocka i charyzmatyczna wchodzi w dezorientację, rozproszenie i wyczerpanie, jeśli nie jest zintegrowana z celem większego zadania, to znaczy wychodzącego poza nasze światowe plany, poza nasze ambicje i pretensje do efektywności. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy przyłożymy do tego pieczęć papieską”.
Bardzo trudna jest także realizacja zasady sentire cum Ecclesia, która rodzi napięcia i konflikty, i w której trudno jest ustalić granice między wiarą a rozumem, między posłuszeństwem a wolnością, między miłością a duchem krytycznym, między osobistą odpowiedzialnością a posłuszeństwem kościelnym. Każda epoka ma swoje własne miary, przesuwane w jedną lub drugą stronę. Kolvenbach zauważył, że „nie możemy rozdzielać tego, co Pan zjednoczył w tajemnicy Chrystusa i Jego Kościoła” (por. Ef 5:32). Tajemnicy nie da się zmierzyć, a zjednoczenie z nią wymaga ciągłego rozeznawania. Nieustannego rozeznawania. Zawsze w drodze. Uczciwego, głębokiego rozeznawania, szukania tego, co jednoczy, a nigdy działania na rzecz tego, co oddziela nas od miłości Chrystusa i jedności uczuć z Kościołem, której nie wolno nam ograniczać do samych słów doktryny, kurczowego trzymania się norm. Sposób, w jaki używamy doktryny, nierzadko redukuje ją do bycia ponadczasową, więźniem w muzeum, podczas gdy ona idzie, jest żywa, wyraża komunię wiary z Tym, który inspiruje życie Ewangelią. Pokolenie po pokoleniu, wszyscy czekają na urzeczywistnienie Królestwa Bożego. Kolvenbach dodaje: „W każdym razie nasza nastawienie powinno być takie: doświadczając boleści konfliktu, uczestniczymy w ten sposób w procesie prowadzącym do pełniejszej komunii, aby zrealizować modlitwę Jezusa: »aby wszyscy stanowili jedno, tak jak my jedno stanowimy« (J 17, 22)”. Ból konfliktu i modlitwa. Przypomina mi się pożegnanie ojca Arrupe, kiedy odwiedził tych, którzy przyjmowali ludzi wysiadających z łodzi, niewolników… I co powiedział? „Pracujcie, aby integrować tych ludzi, którzy są poza systemem, którzy często uciekają ze swoich kultur. Ale, proszę, nie porzucajcie modlitwy”. To były ostatnie słowa Arrupe, zanim wsiadł do samolotu.
Myślę, że te zasady rozeznania pomagają odpowiedzieć na pytanie o misję Uniwersytetu Gregoriańskiego, a można je streścić w jednym słowie: diakonia. Diakonia kultury na służbie nieustannego scalania fragmentów każdego przełomu epok. Diakonia realizowana nie przez unikanie trudu konceptu wcielonego, lecz przez trud myśli poszukującej harmonii z Duchem, przez dążenie do wspólnoty po konfliktach – zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych.
Dlatego miejcie ambicję myślenia, które buduje mosty, dialoguje z odmiennymi ideami i zmierza ku głębi tajemnicy. Bardzo pomaga mi w tym obraz labiryntu. Z labiryntu można wyjść tylko z góry, patrząc z wysoka. Dbajcie o to, co pozostaje pod koniec życia, bo będziemy sądzeni z miłości, gdy zostanie ujawnione, czy nasze talenty nakarmiły, napoiły, ubrały, dały schronienie, odwiedziły najmniejszych spośród tych, których spotkaliśmy (por. Mt 25, 31-46). Teraz postawmy stronę z Ewangelii według Mateusza obok nauczania, które podsumowuje całe poszukiwanie mądrości w różnych kulturach, które każdy czas określał na swój sposób, a które można streścić tak: kultura jest tym, co pozostaje, gdy zapomnimy rzeczy wyuczone. A tą kulturą, która pozostaje, jest miłość.
Uniwersytet to miejsce dialogu. Wyobraźmy sobie dwóch studentów, z których każdy przynosi książkę, a potem wymieniają się nimi. Każdy wraca do domu z jedną książką. Ale jeśli ci studenci wymienią się refleksją lub ideą, każdy wróci z dodatkową refleksją lub ideą. Nie chodzi jednak tylko o ilość – każdy będzie coś zawdzięczał drugiemu, każdy stanie się częścią drugiego.
W tym czasie pociesza mnie i bardzo pomaga czytanie nauczania św. Bazylego na temat Ducha Świętego i Jego sposobu towarzyszenia Kościołowi – wszystko od Niego pochodzi. To obietnica Jezusa, która realizuje się w czasie. Duch Święty jest harmonijnym kompozytorem historii zbawienia, On jest harmonią. Podobnie jak Kościół, Uniwersytet również powinien być harmonią głosów, której autorem jest Duch Święty. Każda osoba ma swoją specyfikę, ale te szczególne cechy muszą zostać włączone w symfonię Kościoła i jego dzieł. Jedynie Duch Święty może stworzyć właściwą harmonię, a naszym zadaniem jest jej nie zakłócać i pozwolić jej wybrzmieć. Każda misja wymaga sług działających w zgodzie z Duchem Świętym, zdolnych do tworzenia muzyki razem – tej Boskiej muzyki, która szuka ciała, jak zapis nutowy szuka instrumentu. To właśnie oznacza synodalność. Uniwersytet, który realizuje swoją misję z mandatem kościelnym, musi świadczyć o tym stylu i kształtować w nim innych.
Często jednak dominują style despotyczne, które nie słuchają, nie prowadzą dialogu, przekonane, że tylko ich myśl jest właściwa. Czasami nawet nie ma tam myśli, a jedynie ideologia. Uważajcie, proszę, kiedy myśl przechodzi w ideologię. Zadajcie sobie pytanie, czy wybór wykładowców, oferta programów studiów, wybór dziekanów, kierowników, dyrektorów, a zwłaszcza najwyższych władz akademickich, odpowiada tej jakości, która uzasadnia powierzenie tego Uniwersytetu przez biskupa Rzymu Towarzystwu Jezusowemu. Dla św. Ignacego potencjał apostolatu intelektualnego i instytucji kształcenia wyższego był bardzo jasny. Niemniej jednak z uczciwej analizy wyników wyłaniają się liczne krytyczne kwestie, które mogą wzbudzać wątpliwości co do zdolności szerzenia i pomnażania wiary przekładającej się na kulturę.
Często widzieliśmy, jak studenci centrów edukacyjnych Towarzystwa osiągali pewną doskonałość akademicką, naukową, a nawet techniczną, ale nie wydawali się przyswajać ducha formacyjnego. Wielokrotnie żałowaliśmy, że niektórzy absolwenci, po osiągnięciu wysokich stanowisk władzy, okazali się inni niż zakładał to projekt formacyjny, który ukończyli. W związku z tym również potrzebna jest refleksja i szczera autokrytyka. Jak mówiłem od początku, słowami św. Ignacego zachęcam was do odpowiedzi na pytania: „Dokąd zmierzam i w jakim celu?” (ĆD 206). I przede wszystkim: „Dokąd zmierzam i za kim?” (ĆD 131). Zapamiętajcie dobrze te pytania, które służą rozeznaniu waszych intencji, ich ewentualnemu oczyszczeniu i wytyczeniu waszego kierunku. Pamiętajcie o tym, co wyróżnia Uniwersytet Gregoriański i co mogłoby pomóc zrewidować misję wszystkich instytucji edukacyjnych Towarzystwa.
Charakter Uniwersytetu Gregoriańskiego jest widoczny w jego herbie, który trzeba zawsze wiązać z napisem nad drzwiami domu, z którego pochodzi jako Kolegium Rzymskie. Herb ten zawiera dewizę streszczającą charyzmat tej uczelni: religioni et bonis artibus. Jak to bywa w dewizach barokowych, pojawia się problem lub dylemat, którego rozwiązanie znajduje się w napięciu między dwoma elementami. Religioni et bonis artibus. Znajdujemy tutaj zarówno horyzont zrozumienia, jak i pytanie do pogłębienia. Ignacy w Konstytucjach mówi o środkach, które łączą narzędzie z Bogiem (wyrażone w dewizie przez słowo „religio”) i tych, które udostępniają je ludziom (wyrażone jako „sztuka”). W tym kontekście zwracam się do was, którzy kierujecie misją Uniwersytetu przed Bogiem i studentami: dlaczego robicie to, co robicie, i dla kogo to robicie? Ignacy podkreśla hierarchię tych środków: „Środki, które łączą narzędzie z Bogiem i sprawiają, że jest ono dobrze prowadzone Jego Boską ręką, są bardziej skuteczne niż te, które ukierunkowują je na ludzi… ponieważ to środki wewnętrzne dają skuteczność środkom zewnętrznym dla osiągnięcia zamierzonego celu” (Konst. X, 813). W Ewangelii znajdujemy pytanie, które rodzi zaniepokojenie wobec każdego projektu: „Gdzie jest twój skarb, tam będzie też twoje serce” (Mt 6,21).
Ignacy w Ćwiczeniach Duchowych nawiązuje do prymatu duchowości, którą powinniśmy rozumieć w sposób wcielony, zachęcając nas wielokrotnie, by „prosić o intymne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go bardziej kochał i naśladował” (ĆD 104, 113, 130 itd.). Ignacy nie zapomina o „propter nos” i „propter nostram salutem” z Credo – dla nas i dla naszego zbawienia – gdzie zbawienie uniwersalne staje się konkretne i egzystencjalne w tym „dla nas”, „dla mnie”. Nie jest to abstrakcja, ale rzeczywistość, której doświadczamy: życie zbawione, w którym „ja” i „my” nie mogą być rozdzielone, wiedząc, że nie wszystko jest zbawieniem. Jak mogłoby zaistnieć zbawienie, jeśli prowadzi nas jedynie żądza władzy? Temat ten jest bardzo obecny w kwestiach zarządzania. Ignacy uczy, że wszystko powinno wyrażać się jako modlitwa – uporczywa prośba, łaska, a nie owoc ludzkiego wysiłku.
Na koniec przywołuję św. Franciszka Ksawerego i jego pragnienie odwiedzania wszystkich uniwersytetów, aby „wstrząsnąć tymi, którzy mają więcej wiedzy niż miłości”, aby poczuli się przynaglani do bycia misjonarzami z miłości do braci. Przypominam wam: wtedy, podobnie jak i dziś, według charyzmatu ignacjańskiego, kultura jest misją miłości. Chciałbym zostawić wam to wezwanie do wewnętrznej refleksji nad środkami. I dodam jeszcze jedno: nie zapominajcie o poczuciu humoru. Człowiek bez poczucia humoru nie jest w pełni człowiekiem. Polecam wam piękną modlitwę św. Tomasza Morusa: „Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia”. Szukajcie jej, odmawiajcie ją. Wyznaję, że modlę się nią codziennie od ponad 40 lat i bardzo mi to pomaga. Nie traćcie poczucia humoru.
A teraz, przed zakończeniem, chcę wam przypomnieć ostatnią uwagę św. Ignacego, drugą z kolei w Ćwiczeniach Duchowych, skierowaną szczególnie do was, studentów: „Nie obfitość wiedzy nasyca duszę, lecz odczuwanie i smakowanie rzeczy”. Uczciwa ocena doświadczenia formacyjnego opiera się na wprowadzaniu i pomaganiu w samodzielnym dążeniu do głębi, unikając labiryntów intelektualnych i gromadzenia wiedzy, a jednocześnie pielęgnując smak ironii. Idąc tą drogą, życzę wam, abyście mogli zakosztować tajemnicy. Dziękuję.
[1] R. Guardini, Il mondo religioso di Dostoevskij, Brescia 1980, 236.
[2] Por. L. Milani, List do nauczyciela.
[3] Por. Mt 10:39; 16:25; Mk 8:35; Łk 9:24; 17:33; J 12:25.
[4] Por. Iliada, VI 394-502.
[5] William Szekspir, Kupiec wenecki, akt IV, scena I.
[6] Por. Eneida II, 707-729.
[Bazyli, Homilie o Psalmach, 29,1; O Duchu Świętym, XVI, 38.
[8] Wilhelm z Saint-Thierry, De natura et dignitate amoris, 1 PL 184, 379.
Tłumaczenie OKM
Za: www.vatican.va
Copyright © Dykasterium ds. Komunikacji – Libreria Editrice Vaticana