1994.01.08 – Zduńska Wola – Bp Marian Błażej Kruszyłowicz OFMConv, Dlaczego wobec Św. Maksymiliana nie można przejść obojętnie

Bp Marian Błażej Kruszyłowicz OFMConv, 

DLACZEGO WOBEC ŚW. MAKSYMILIANA NIE MOŻNA PRZEJŚĆ OBOJĘTNIE?

Kazanie wygłoszone 8 stycznia 1994 roku w kościele Wniebowzięcia NMP w Zduńskiej Woli z okazji setnej rocznicy urodzin św. Maksymiliana Marii Kolbego.

„W tym człowieku czuło się prawdziwy spokój, który w sobie nosił i który z niego promieniował. Odnosiło się wrażenie, że to jakiś wewnętrzny olbrzym mający w sobie bezmiar niepojętej mocy pozwalającej mu bez załamań przebywać w obozowym piekle i innych uzbrajać w cudowną siłę dobroci. Człowieka tego, chociażby dla jego pełnych łagodności oczu, życzliwości i owej niepojętej siły nie sposób było ominąć” – to świadectwo inżyniera Jerzego Bieleckiego, współwięźnia ojca Maksymiliana w obozie oświęcimskim.

Z jakiego powodu Jerzy Bielecki i wielu innych, duchownych i świeckich współwięźniów, nie mogło przejść obojętnie obok św. Maksymiliana w obozie oświęcimskim? Czy dlatego, że był to znany przed wojną misjonarz, który rozsławił imię Polski na Dalekim Wschodzie, kładąc w 1930 roku fundamenty pod japoński Niepokalanów i pod wydawnictwo w języku japońskim? Czy dlatego nie mogli przejść obojętnie obok ojca Maksymiliana współwięźniowie, a także i oprawcy, że był on twórcą klasztoru-ośrodka wydawniczego w Niepokalanowie, który w tamtych czasach posługiwał się najnowocześniejszą techniką drukarską i łączności? Czy dlatego, że w roku 1917, gdy miał 23 lata i jeszcze nie był kapłanem, wraz z sześcioma młodymi kolegami z Zakonu franciszkańskiego założył w Rzymie Rycerstwo Niepokalanej, któremu jako zadanie postawił zdobycie całego świata, czyli wszystkich ludzi dla Chrystusa przez Niepokalaną? Wiemy, że przed wybuchem wojny to pobożne stowarzyszenie liczyło już ponad milion członków.

Wielu więźniów Oświęcimia, którzy z nim się spotykali czy to na dziedzińcu apelowym czy w czasie pracy, nie wiedziało, kim przed wrześniem 1939 roku był numer 16 670. Franciszek Gajowniczek dowiedział się o tym dopiero po wstrząsającym przeżyciu, gdy numer 16 670 poszedł na jego miejsce do bunkra na śmierć głodową. Przedtem go nie znał.

Bracia i Siostry! Czy nasze pokolenie może przejść obojętnie obok postaci ojca Maksymiliana? Czy wy, mieszkańcy Zduńskiej Woli, jego rodzinnego miasta, możecie przejść obok ojca Kolbego obojętnie? Chyba nie! Skoro dzisiaj rozpoczynają się w Zduńskiej Woli, w Niepokalanowie i w wielu innych miejscach na świecie uroczystości setnej rocznicy jego urodzin, skoro nie ma prawdopodobnie takiego kraju, w którym nie znaleźlibyśmy kościoła lub kaplicy pod jego wezwaniem, a przynajmniej jakiegoś obrazu, portretu, fotografii na ścianie świątyni czy sali parafialnej.

Dlaczego w Oświęcimiu współwięźniowie, a także kaci, nie mogli przejść obojętnie wobec ojca Maksymiliana? I dlaczego my dzisiaj nie możemy przejść niepostrzeżenie obok jego osoby, duchowości, spuścizny, imienia, sławy?

Na powyższe pytanie daje odpowiedź Jezus Chrystus w odczytanej Ewangelii, którą napisał Jego umiłowany uczeń, jeden z Dwunastu, Jan Apostoł, ten który był świadkiem życia i nauki Mistrza od samego początku: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał” (J 15,14.16). Bóg nas wybrał i przeznaczył przed wiekami, abyśmy byli Jego przyjaciółmi i w miłości współpracując z Nim, szli i owoc przynosili, i by owoc nasz trwał. Przed wiekami zostaliśmy wybrani!

Mówiąc o misjach w Japonii, o ośrodku wydawniczym i Niepokalanowie, o Rycerstwie Niepokalanej wskazałem na kwiaty, nie pokazałem natomiast osnowy życia ojca Maksymiliana. W dziełach, które stworzył, dostrzegamy tylko to co zewnętrzne. Zaś tu, w Zduńskiej Woli, pomimo że dzisiaj nie używa się już rzemieślniczych warsztatów tkackich, z pewnością doskonale wiecie, że wzory tka się na osnowie. Co zatem stanowiło tę osnowę?

Ojciec Maksymilian jawi się nam jako ten, który przeszedł „ze śmierci do życia” (1 J 3,14), z ciemności do światła, ze świata do zjednoczenia z Bogiem. Mamy do czynienia ze słownictwem św. Jana Apostoła. Ciemności, śmierć, świat – oznaczają wszystko to, co opiera się Bogu, co utożsamia się ze słowami szatana z raju: „Nie będę służył”. Zaś światło, życie – wyrażają zjednoczenie z Bogiem, określają to, co zamyka się w słowie Maryi kończącym Jej rozmowę z Archaniołem Gabrielem podczas Zwiastowania: „Niech mi się stanie”, fiat, „tak” (Łk 1,38). Otóż właśnie ta przeciwstawność decyduje o tym, kim jest człowiek. I osnowę życia ojca Maksymiliana stanowiło takież zdecydowane „tak” wypowiedziane Bogu, stanowiła miłość, której wzór widział w Jezusie Chrystusie.

Jak powstawała ta osnowa jego życia? Przyjrzyjmy się rodzinie Marianny z Dąbrowskich i Juliusza Kolbego. Ślub zawarli w tym kościele 5 października 1891 roku. Rodzina prawie uboga, zajmująca się tkactwem. Oboje wywodzili się ze środowiska robotniczego. Rodzina pracowita, cztery warsztaty w domu, czeladnik i uczniowie. Rozpoczynali pracę rano, kończyli późnym wieczorem. Pobożni nie tylko ze zwyczaju, uczęszczali do kościoła nie tylko w niedziele i święta, ale codziennie, zarówno tutaj, w Zduńskiej Woli, jak również w następnych latach w Łodzi i Pabianicach. Starali się codziennie przystąpić do Komunii świętej, co w tamtych czasach nie było powszechnie spotykane. Kiedy szli na Mszę świętą, zwalniali z pracy czeladnika i uczniów, dając także im możliwość bycia w kościele lub skorzystania z odpoczynku.

Była to rodzina ludzi sprawiedliwych, przychodzących innym z pomocą. Gdy przenieśli się do Łodzi, a następnie do Pabianic, wiemy, że prowadzili sklep. Zbankrutowali, ponieważ bardzo często litując się nad potrzebującymi i bezrobotnymi wydawali towar na kredyt.

Byli rodziną, w której „mieć” nie przewyższało „być”. Gdy w Łodzi spostrzegli, że fabryka odbiera im samodzielność, ogranicza wolność osobistą, a także samo miasto, gwałtownie rozwijające się, jest niebezpieczne i zagraża dobremu wychowaniu dzieci, przenieśli się na peryferie Pabianic, aby zapewnić im jak najlepsze warunki wychowawcze. Nie zdobycie środków materialnych nade wszystko, ale życie z wiary i według zasad wiary przeważały w ich rodzinie.

Współczesny pisarz angielski powiedział, że charakter człowieka kształtuje się na kolanach matki. Rajmund Kolbe i jego bracia (Franciszek i Józef) tak byli wychowywani. Otrzymali najbardziej zasadnicze podstawy przyszłego ich życia i rozwoju, tę najbardziej fundamentalną osnowę, we własnej rodzinie.

Bracia i Siostry! Z życiorysu ojca Maksymiliana wiemy, że gdy był małym chłopcem, Najświętsza Maryja Panna ukazała mu białą i czerwoną koronę, pytając którą wybiera. Wybrał obydwie. Ten fakt zaważył na rozwoju jego osobowości.

Dalsze dojrzewanie duchowe ojca Maksymiliana miało miejsce w Rzymie. Ważnym wydarzeniem, które wywarło znaczący wpływ, były pochody masońskie. Pod koniec I wojny światowej, w roku 1917, masoni urządzili pochód pod murami Watykanu, przy placu Św. Piotra. Podczas demonstracji nosili bluźniercze napisy przeciwko Bogu, także przeciwko papieżowi. Głosili hasła, że „na Watykanie będzie rządził szatan, a papież będzie tylko jego szwajcarem”. Maksymilianem bardzo wstrząsnęły te wydarzenia i zarazem przyczyniły się do jego duchowej krystalizacji. W ten sposób coraz bardziej dojrzewał do decyzji przejścia z ciemności do światła, ze śmierci do życia, ze świata do zjednoczenia z Bogiem.

„My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia – usłyszeliśmy w drugim czytaniu – bo miłujemy braci” (1 J 3,14). Maksymilian przeszedł ze śmierci do życia, z ciemności do światła – świadczą o tym jego postanowienia w okresie osiągania pełnej dojrzałości duchowej. Mówi o tym Regulamin życia z 1920 roku, z pierwszych lat kapłaństwa: „Z góry wykluczam grzech śmiertelny lub dobrowolny grzech powszedni. Nie opuszczę żadnego zła bez naprawienia, żadnego dobra, które mógłbym zrobić lub powiększyć”.

Świętość była osnową życia ojca Maksymiliana, dlatego nie można było go minąć w obozie koncentracyjnym bez uzyskania duchowej lub materialnej pomocy. I my również nie możemy minąć go obojętnie, zarówno w toku naszego osobistego życia jak też w dziejach narodu. Przez Jezusa Chrystusa owoc jego życia trwa. Główny powód trwałej aktualności ojca Maksymiliana stanowiło jego zjednoczenie z Bogiem nieustannie pogłębiane w ciągu całego życia. Dzieła zewnętrzne były tylko wynikiem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem; tylko plonem jego miłości ku Bogu, Niepokalanej i ludziom.

Jeżeli my jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, też kochamy ludzi, wręcz nie możemy ich nie kochać. Człowiek zjednoczony z Bogiem musi kochać bliźnich, ponieważ jest świadomy, że każdy człowiek jest dzieckiem Bożym, że jest kochany przez Stwórcę! I dlatego ojcu Maksymilianowi Kolbemu tak bardzo zależało, by każdy człowiek i wszyscy ludzie odnaleźli Boga, odkryli Go, zwrócili się ku Niemu. Pouczał, że możemy do tego przyczynić się przede wszystkim przez uświęcenie własne i przez równolegle podejmowany wysiłek, aby jak najwięcej ludzi nawrócić i uświęcić.

W tym zamyka się sekret pracowitego i ofiarnego życia franciszkańskiego zakonnika i w tym zawiera się tajemnica jego ofiary. Oddając własne życie za innego człowieka, za Franciszka Gajowniczka, w oświęcimskim obozie koncentracyjnym, gdzie człowieczeństwo było wyjątkowo sponiewierane, zresztą jak w każdym systemie totalitarnym, równocześnie oddał przysługę całej ludzkości, każdemu człowiekowi. Uratował wielkość człowieczeństwa, uratował swoją wolność wypływającą z wiary w Boga i z miłości ku Niemu, wolność suwerenną, pełną, której nie złamały żadne warunki czy okoliczności obozowego przymusu. Podjął taką decyzję, jak Chrystus na Kalwarii, który stał się posłusznym Ojcu aż do śmierci i to śmierci krzyżowej (por. Flp 2,8). Było to pełne świadectwo jak najgłębszej miłości. Maksymilian Kolbe, wewnętrznie zjednoczony z Bogiem, w sposób wolny i suwerenny podjął decyzję ofiarowania swojego życia za innego człowieka. „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3,16).

Bracia i Siostry! Jakie możemy wysnuć wnioski z życia ojca Maksymiliana w setną rocznicę jego urodzin? Co chce powiedzieć człowiekowi naszych czasów, który tak bardzo ceni wartości ziemskie i materialne, żąda wolności od zasad, goni za przyjemnością?… Św. Maksymilian Kolbe, patron naszych trudnych czasów, przypomina nam przede wszystkim to, co powinno stanowić istotną osnowę naszego życia, mianowicie, że mamy być przyjaciółmi Boga, spełniać Jego wolę i dzięki temu przynosić trwały owoc. Przypomina nam również, że mamy się nawracać i uświęcać oraz przyczyniać się do nawrócenia i uświęcenia innych działając nie w pojedynkę, ale wspólnotowo.

DO BOGA PRZEZ NIEPOKALANĄ

Kazanie wygłoszone 15 VIII 1971 r. w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w bazylice Mariackiej w Krakowie.

Drodzy Bracia i Siostry!

Pod przewodnictwem Księdza Biskupa, który sprawuje Najświętszą Ofiarę, w obecności Kapituły Metropolitalnej, duchowieństwa z całego Krakowa, obchodzimy dzisiaj w tej Mariackiej bazylice uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej.

Uroczystość ta przypomina nam moment dojścia tej szczególnej osoby, tego jedynego, niezwykłego człowieka, jakim jest Maryja, dojścia do Boga. Jednakże to Jej dojście do Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego było szczególne, było wniebowzięciem całej Jej ludzkiej istoty: duszy i ciała. I to jest właśnie zadziwiające, to pobudza nas do podziwu, do uwielbienia. (…)

W centrum ołtarza Wita Stwosza znajduje się to, co stanowi główny temat dzisiejszego święta: odejście z ziemi i zaśnięcie. I to najbardziej bywa podziwiane. A równocześnie to zaśnięcie ziemskie, zarazem odejście z ziemi, jest związane z dojściem. Maryja wchodzi w łono Bóstwa, zostaje przyjęta przez Trójcę Przenajświętszą i przez Nią ukoronowana. To my tak po ludzku mówimy: ukoronowana, nawiązując do pewnych tradycji dynastycznych. Zostaje przez Trójcę Przenajświętszą przyjęta i uwielbiona.

Ale ta centralna scena, jeżeli tak to nazwać można, łączy się z całym szeregiem innych obrazów, raczej rzeźb, które pokazują nam pełną prawdę o Bogurodzicy. Mianowicie pokazują nam ludzką genealogię Syna Bożego. A poprzez tę ludzką genealogię Syna Bożego pokazują nam inną prawdę, mianowicie prawdę o stopniowym zbliżaniu się Boga do człowieka. Można by to obrazowo wyrazić mówiąc o jego zstępowaniu ku człowiekowi. Wiemy, że to zstępowanie Boga w Jego niewypowiedzianym majestacie, w Jego Boskiej istocie, zstępowanie ku człowiekowi dokonuje się od początku. Ale miało od czasu grzechu pierworodnego, upadku człowieka swoją historię. Bóg przybliżał się do ludzi wybranych: do Abrahama, potem do Mojżesza, do Proroków. Ale wszystkie te przybliżenia się Boga do ludzi były nieporównywalne z tym przybliżeniem do człowieka, jakie dokonało się w Maryi. To jest przybliżenie, to jest zstąpienie Boga, które wszystko, co przedtem było, stanowczo przewyższa. Bo w Niej Bóg stał się Człowiekiem, Słowo stało się Ciałem! Zszedł Bóg, Ten Nieograniczony, Ten Czysty Duch, którego oczy ludzkie dostrzec nie mogą, a umysł pojmuje tylko pośrednio – zszedł na poziom człowieka, stał się Człowiekiem. I to się dokonało w Niej!

Dlatego Maryja jest jakimś kresem tego procesu przybliżania się Boga do człowieka. Jest kresem ostatecznym – bliżej już ku człowiekowi Bóg dojść nie mógł. Jest to ważne, gdy dzisiaj rozważamy dojście Maryi do Boga. Jest to ważne, bo oto w dniu dzisiejszym, w tajemnicy dzisiejszego święta, dochodzi do Boga ta istota ludzka, ten człowiek, do którego Bóg w szczególny sposób doszedł, przybliżył się sam. A przybliżając się do niego, przybliżył się do wszystkich ludzi. To jest kres dojścia niewypowiedzianego, niewyrażalnego Boga, Ojca, Syna i Ducha Świętego do człowieka. Tym jest Maryja. Na tym polega Jej miejsce w dziele Bożym stworzenia, zbawienia, odkupienia, uświęcenia. I na tym polega Jej istota, tym jest Maryja.

I jeżeli dalej zastanawiamy się nad tym, dlaczego my, wyznawcy Chrystusa, chrześcijanie, w tak szczególny sposób Ją czcimy, w tak szczególny sposób do Niej się zwracamy, to musimy jeszcze jedno sobie powiedzieć: że właśnie Ona pomaga nam najbardziej dostrzec wielkie tajemnice Boże; to, co jest po Bożemu niewyrażalne, to się w Niej wyraziło. Bóg sam się w Niej wyraził, stał się jednym z nas. Bóg, który chce, ażebyśmy my, ludzie, stawali się Jego dziećmi, unaocznił nam i stale unaocznia ten swój zamiar, tę wielką tajemnicę naszej wiary i naszego życia, przez Nią. Bo nam jest nawet i to łatwiej pojąć przez Nią, w Niej. Bo my, ludzie, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że rodzenie, że dziecko jest związane z matką. I to niewypowiedzialne rodzenie Boże, rodzenie Syna przez Ojca, i rodzenie duchowe nas, ludzi jako Bożych dzieci – na podobieństwo Bożego Syna – staje się nam jak gdyby bardziej naoczne przez Nią. Przez to, że Ona jest, że jest Matką!

Wreszcie to, co w czci i w całym naszym chrześcijańskim stosunku do Matki Bożej jest potwierdzone doświadczeniem całych pokoleń chrześcijan, a zwłaszcza wielkich świętych, to to, że przez Nią dojście do Chrystusa i dojście z Chrystusem do Boga staje się jakoś łatwiejsze. Jest Ona szczególnie skuteczną Pośredniczką łaski, jest szczególnie skuteczną Pośredniczką naszego zbawienia, jest szczególnie dostępną człowiekowi drogą do świętości. Tym jest. To potwierdza doświadczenie całych stuleci, o tym mówią z całkowitym przekonaniem różni święci od początku: od św. Jana Ewangelisty aż po nasze czasy.

I to trzeba nam sobie w dniu dzisiejszym uświadomić, i trzeba nam to, cośmy sobie w dniu dzisiejszym uświadomili, jeszcze związać z pewnym wydarzeniem, które całkowicie należy do naszych czasów, które dzieje się na naszych oczach.

Wiemy dobrze o tym, bo to już jest publicznie i urzędowo wiadome, że w dniu 17 października zostanie wyniesiony na ołtarze jako błogosławiony nasz rodak, O. Maksymilian Kolbe. Nie trzeba też przypominać, kim był ten człowiek. Może natomiast trzeba powiedzieć, że wraz z nim Kościół w Polsce i Kościół w świecie zyska Błogosławionego – a mamy nadzieję, że w przyszłości i Świętego – który naprawdę streszcza w sobie całą złożoną, rozległą i trudną problematykę naszego wieku. Trzeba by to na pewno szerzej omówić, ale jeżeli znamy postać O. Kolbego, to to, co powiedziałem, chyba jasno się tłumaczy. Streszcza on to, co w naszym wieku nosi na sobie znamię postępu, ale streszcza on także to, co w naszym wieku nosi na sobie znamię największej zbrodni, okrucieństwa i odczłowieczenia. Właśnie w samym centrum odczłowieczenia został postawiony przez Opatrzność Bożą ten człowiek. Ten człowiek, który sprawdził się do końca przede wszystkim jako człowiek. A równocześnie sprawdzając się jako człowiek, odsłonił w sobie i wniósł w dzieje naszego stulecia wielką tajemnicę wewnętrzną. I otóż wiemy dobrze, że to jest tajemnica Maryi.

Nie bez powodu O. Maksymilian nazwał klasztor, który stworzył na północ od Warszawy, Niepokalanowem! I wiemy też wszyscy dobrze, że czasopismo, które wydawał, nosiło tytuł „Rycerz Niepokalanej”. Był zafascynowany tą postacią, był zapatrzony w Matkę Bożą, w Niepokalaną, łaski pełną, we Wniebowziętą. I właśnie ta tajemnica Jego duszy, ta niezwykła miłość do Matki Bożej wyznaczyła drogę Jego świętości. I ona też pozwoliła mu sprawdzić się do końca jako heroicznemu człowiekowi: właśnie w samym centrum odczłowieczenia naszego wieku, w bunkrze obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Powiedziałem na początku o „geografii” maryjnej naszego kraju. Trzeba sobie uświadomić, że do tej „geografii” dochodzi w tym roku niezwykłe sanktuarium-sanktuarium, które jest wielką hekatombą, które jest wielkim grobowcem nieznanych ludzi. Wśród tych nieznanych ludzi (trudno powiedzieć nieznanych żołnierzy), nieznanych ofiar jest jedna ofiara, jest jeden człowiek znany, wyniesiony przez Boga, wyniesiony przez Kościół, sprawdzony do końca jako człowiek i jako chrześcijanin – O. Maksymilian Kolbe!

A w historii tej drogi i tej skutecznej drogi do Boga, którą przeszła Maryja, którą zakończyła w dniu swojego wniebowzięcia i którą prowadzi swoich wyznawców, w historii tej drogi dochodzi nowy człowiek, nowy sługa Maryi, który przez Nią doszedł do Boga – skutecznie doszedł.

Tak więc my, którzy w dniu dzisiejszym rozpamiętywamy tajemnicę Wniebowzięcia, myślimy o tym, jak doszła do Boga sama Bogurodzica. Prośmy o to, ażeby każdy z nas doszedł do Boga. Żeby każdy z nas z Jej pomocą pełnił to, co jest powołaniem człowieka, co jest ostatecznym powołaniem i celem człowieka.

Prośmy o to, ażeby Ona wszystkim nam w tym dopomagała tak, jak dopomagała za naszych czasów, prawie za naszych dni O. Maksymilianowi Kolbemu. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

IDEAŁ LAT MŁODZIEŃCZYCH

List do młodzieży Archidiecezji Krakowskiej z okazji rozpoczęcia roku katechetycznego 1971/1972.

Niniejszy list skierowuję do młodzieży uczęszczającej na katechizację w całej Archidiecezji Krakowskiej, a przesyłam go na ręce księży, sióstr i innych osób katechizujących, z prośbą, aby ten list odczytali i rozważyli wspólnie ze swą grupą katechetyczną.

Nowy rok katechizacji oznacza nowy okres w wielkim dziele wykształcenia i wychowania chrześcijańskiego. Dzieło to jest wspólnym zadaniem rodziców, wychowawców, katechetów i katechetek. Wreszcie jest to dzieło samej młodzieży, gdyż niepodobna tylko przyjmować wychowanie, trzeba także – w miarę jak nam przybywa lat – samemu podejmować wychowanie siebie. Dzieło wychowania musi przechodzić w samowychowanie i nim się dopełniać. Ażeby zaś wychowywać drugiego czy siebie, trzeba jasno widzieć cel, do którego się dąży i który pragnie się osiągnąć. Wiara nasza z całą siłą przekonania wskazuje nam ten cel i zarazem podaje środki, jakie do niego prowadzą. Stąd pochodzi wielka siła wychowawcza wiary i moralności chrześcijańskiej. Wypróbowały ją na naszej ziemi liczne już pokolenia. My wchodzimy w ich ślady i przedłużamy wspaniałą spuściznę, której tak wiele zawdzięczamy w naszym życiu.

Tak szczęśliwie się składa, że sam początek bieżącego roku szkolnego przynosi nam wydarzenie ważne w dziejach Kościoła i zarazem wymowne w dziejach naszego Narodu. Jak już zapewne słyszeliście, w dniu 17 października Ojciec Święty Paweł VI zaliczy do grona błogosławionych naszego Rodaka, O. Maksymiliana Marię Kolbego. Postać ta zapewne jest Wam znana, trudno bowiem, aby nie dotarło do naszej wiadomości to, o czym wiedzą ludzie szeroko poza Polską i poza Europą. Wystarczy wspomnieć, że starania o beatyfikację naszego Rodaka popierali w szczególny sposób katolicy japońscy, wśród których O. Maksymilian przebywał i działał jako misjonarz w latach trzydziestych naszego stulecia, pozostawiając niezatarty ślad w ich pamięci. Trzeba też przyznać, że wyniesienie na ołtarze człowieka, który stosunkowo niedawno żył jeszcze i pracował wśród nas, jest wydarzeniem niezwykłym. W niezwykłym jakby przybliżeniu ukazuje nam te związki, jakie zachodzą pomiędzy ziemią a niebem, pomiędzy doczesnością i wiecznością, pomiędzy cierpieniem a chwałą i ostatecznym szczęściem człowieka. Wyniesienie na ołtarze O. Maksymiliana Marii Kolbego musi nas pobudzić do takich refleksji.

Wszak żyje jeszcze szeroki krąg ludzi, którzy Go znali, którzy z Nim współdziałali i którzy dzielili z Nim bolesny los więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Żyje wreszcie ten człowiek, za którego o. Maksymilian podsunął siebie, aby On sam mógł iść na śmierć do bunkra głodu w zamian za tamtego, ojca rodziny. Wreszcie też na naszej polskiej ziemi znajdują się te miejsca, które były ściśle związane z życiem i apostolską działalnością przyszłego Błogosławionego: Niepokalanów na północ od Warszawy, gdzie z niczego prawie stworzył wielki warsztat nowoczesnego apostolstwa w duchu św. Franciszka z Asyżu – oraz Oświęcim, tu niedaleko, gdzie dopełnił swojej ofiary, a zarazem zakończył swe niedługie, niespełna 50 lat liczące, a zarazem tak bogate życie.

Właśnie to życie O. Maksymiliana Kolbego daje nam szczególnie wiele do myślenia. I to nawet nie jego dojrzałe, męskie lata w zakonie, w Niepokalanowie, w Japonii, wreszcie w Oświęcimiu – ale właśnie lata młodzieńcze. Możemy sięgnąć do istniejących opisów życia O. Kolbego (np. M. Winowskiej Szaleniec Niepokalanej), żeby te lata odsłoniły się przed nami w całej swojej prawdzie. Widzimy, że Rajmund (takie bowiem było jego imię przed wstąpieniem do zakonu) był prawdziwym chłopcem, miał swoje chłopięce, a potem młodzieńcze zamiłowania i marzenia, miał wady swego wieku. Widzimy Go prawie jako jednego z nas wszystkich, którzy wraz z nauką wiary musimy podejmować pracę nad wychowaniem siebie samych wedle wspaniałych zasad Ewangelii i wedle wzoru samego Pana Jezusa.

W młodzieńczym życiu Rajmunda – Maksymiliana Kolbego –uderza nade wszystko to, że miał On wyraźnie zarysowany ideał, za którym szedł. Trzeba stwierdzić, że ideał ten ukształtował się już w latach młodzieńczych. I dlatego postać ta jest tak bardzo aktualna dla Was wszystkich, którzy w tym roku rozpoczynacie katechizację. Właśnie ten okres życia łączy się z potrzebą prawdziwego ideału. Późniejsze lata życia pozwolą Wam sprawdzić swój ideał, niejako go wypróbować w zetknięciu z różnoraką rzeczywistością. Ale w młodości trzeba go zdobyć, trzeba ukształtować w swojej duszy, w umyśle i w sercu. Jakie to jest wymowne, że O. Kolbe jako kilkunastoletni chłopak zna już swój życiowy ideał, cel, do którego dąży, dla którego chce żyć. I jakie wymowne – że ten właśnie młodzieńczy ideał sprawdził Mu się do końca, że Go nie zawiódł w najcięższych nawet próbach i doświadczeniach.

Spojrzenie na lata młodzieńcze naszego niezwykłego Rodaka musi nam dopomóc do przezwyciężenia wielkiej pokusy i niebezpieczeństwa, jakie zagraża współczesnej młodzieży. Jest to niebezpieczeństwo bezideowości, która zresztą różne przybiera postacie. Czasem graniczy z poczuciem bezsensu życia, a najczęściej przejawia się pod postacią płytkiego programu, obliczonego tylko na korzyść, przyjemność i użycie. Pamiętajcie, że to niebezpieczeństwo zagraża młodości i zagraża człowieczeństwu każdego i każdej z Was. Musicie o nim wiedzieć, aby mu stawić czoło.

Wypada dodać jeszcze, że O. Maksymilian Kolbe ten swój życiowy ideał już od najmłodszych lat związał bardzo ściśle z miłością do Matki Chrystusa, do Niepokalanej. Stąd też pochodzi nazwa polskiego i japońskiego „Niepokalanowa”. I właśnie dzięki temu, że tak mocno związał swój ideał z Bogarodzicą, nie zawiódł się na nim, ale potrafił sprawdzić go do końca.

W tym również mieści się dla Was, młodych, jakaś wskazówka. Kiedy obserwujemy liczne grupy młodzieży męskiej i żeńskiej, które przybywają na Jasną Górę czy do naszej Kalwarii, wstępuje w nas nadzieja, że metoda, jaką obrał Ojciec Kolbe dla realizacji swego ideału, nadal się udziela. Matka przecież jest zawsze najwnikliwszą wychowawczynią, bo poznaje sercem każdego człowieka i niestrudzenie szuka jego dobra. Pomyślcie o tym.

Pomyślcie, że ideał O. Maksymiliana wyraża się po prostu w tym, żeby nie żyć tylko dla siebie, ale dla drugich – i że Matka Chrystusa, Niepokalana, pomaga w realizacji takiego ideału.

W ciągu tego roku, może jeszcze teraz w jesieni, zajdźcie do Oświęcimia i zajrzyjcie do celi w bunkrze głodu, gdzie zginął nasz Sługa Boży. I tam pomyślcie o powołaniu człowieka do prawdziwej miłości. A jeżeli słabnie w Was wiara w człowieka, może także wiara w siebie samego, przekonacie się, iż są takie siły, które człowiekowi zawsze i wszędzie pozwalają pozostać człowiekiem – i wysoko dźwigać swoją godność.

Przyjmijcie też przez ręce Waszych Duszpasterzy i Katechetów lub Katechetek najlepsze życzenia Waszego biskupa na ten nowy rok pracy, nauki, katechizacji i wychowania. Niech będzie z Wami wszystkimi Chrystus Pan i jego Matka.

Kard. Karol Wojtyła

Metropolita Krakowski

Kraków, 6 września 1971 r.

Kard. K. Wojtyła Arcybiskup Metropolita Krakowski: Nauczyciel i Pasterz, Ośrodek Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II, Rzym 1977 ss. 382-384.

DLACZEGO BEATYFIKACJA O. KOLBEGO?

Dnia 5 X 1971 r. ks. kard. Karol Wojtyła udzielił wywiadu dla Radia Watykańskiego, przybliżając słuchaczom sylwetkę i wielkość sługi Bożego O. Maksymiliana Kolbego.

W niedzielę 17 października Kościół zaliczy w poczet błogosławionych Człowieka, którego życie i śmierć na sposób szczególny jest związana z naszym stuleciem. Wystarczy sobie uświadomić, że gdyby dotąd żył, O. Maksymilian Kolbe liczyłby siedemdziesiąt siedem lat. Kiedy umarł w bunkrze głodu w Oświęcimiu, miał lat czterdzieści siedem, a w tej chwili zaledwie trzydzieści lat dzieli nas od jego śmierci. Doczekał się wyniesienia na ołtarze w stosunkowo krótkim czasie. Tak bardzo intensywnie narasta opinia świętości, jakby pokolenie, które przeżyło straszliwą drugą wojnę światową i pamięta grozę obozów koncentracyjnych, chciało w uznaniu O. Maksymiliana za błogosławionego osiągnąć inne świadectwo o sobie i pozostawić je pokoleniom następnym. Jednakże nie same tylko pragnienia ludzkie kształtują drogę beatyfikacji. Kształtuje je sama Opatrzność Boża przez swoje znaki. Przyjmujemy więc z wdzięcznością fakt, że w tym rychłym wyniesieniu na ołtarze Sługi Bożego potomni będą mogli odczytywać przez wieki takie właśnie heroiczne świadectwo, jakie w swoim pokoleniu pozostawił O. Maksymilian Maria Kolbe.

Opinia świętości narastała wokół niego w ciągu całego życia, które było niezwykłe i nieprzeciętne. Jednakże ostatecznie i definitywnie opinia ta zaczęła rozchodzić się i promieniować z miejsca jego śmierci. Był zaś tym miejscem obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, bunkier głodu, do którego O. Maksymilian został wtrącony na miejsce innego więźnia, Franciszka Gajowniczka. Sam prosił o to komendanta obozu wówczas, gdy ten wybrał Gajowniczka jako jednego z dziesięciu, którzy mieli iść na śmierć głodową w bunkrze. Śmierć głodowa dziesięciu więźniów miała być okupem wobec władz obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu za ucieczkę jednego. Był to akt terroru – jeden z wielu stosowanych w obozie, gdzie życie ludzkie stawało się nieludzkie. Nie tylko wyniszczająca siły fizyczne praca, ale stała atmosfera terroru i strachu składała się na ów nieludzki system ludzkiej egzystencji. Poprzez obozy koncentracyjne lata pierwszej połowy naszego stulecia pozostawiły bolesne świadectwo pogardy i nienawiści człowieka.

Czyn O. Maksymiliana jest na tym straszliwym tle czymś zaskakującym. Człowiek chce dać życie za człowieka. Więzień za więźnia, dlatego że – jak uznał – tamtemu bardziej potrzebne jest życie: ma żonę i dzieci – niż jemu, zakonnikowi, który od młodości poświęcił swoje życie wyłącznie Bogu. „Jak to się stało – mówi Gajowniczek – że Fritsch [komendant obozu] usłuchał więźnia – nigdy tej zagadki się nie wyjaśni. Nie wierzyłem sobie, że znów będę żył” („Kultura”, 15 VIII 1971 r.). Czyn O. Maksymiliana był od razu w pełni czytelny w oczach ludzi, którzy nań patrzyli, miał od razu swe właściwe, ewangeliczne znaczenie. Więźniowie świadczą, że tak o tym czynie O. Kolbego mówiono w obozie oświęcimskim i że to wielu podnosiło na duchu. Ofiara poniesiona za brata musiała w sposób szczególny przypomnieć słowa Chrystusa: „Nikt nie ma większej miłości nad tę, żeby duszę swą położyć za przyjaciół swoich”.

Ofiary O. Maksymiliana, jego śmierci w bunkrze głodu, która nastąpiła w kilkanaście dni po wystąpieniu z szeregu, aby pójść na miejsce innego więźnia, nie można pojąć w oderwaniu od całości jego życia. Ewangeliczne znaczenie tej śmierci tłumaczy się całością życia Sługi Bożego, jak równocześnie można powiedzieć, że śmierć stanowi ostatnie słowo tego życia, że w niej spełnia się do końca jego najistotniejsza treść. O. Maksymilian Kolbe był synem duchownym św. Franciszka, był żarliwym apostołem swoich czasów w Polsce i w Japonii, był wreszcie kapłanem, który swoje kapłaństwo pojmował jako niepodzielne i całkowite oddanie Bogu na wzór Chrystusa.

Istnieje szereg książek o O. Maksymilianie Kolbem, ostatnio został opublikowany w Warszawie tom pt. Studia o Ojcu Maksymilianie Kolbe, zawierający prace naukowe na jego temat. We wszystkich ujęciach uderza po pierwsze bezwzględne przystosowanie siebie do niezmiennych prawd Ewangelii, owa istotnie wysoka, a równocześnie tak bardzo prosta droga życia franciszkańskiego. Po drugie – rys współczesności w dziedzinie apostolstwa: O. Maksymilian stał się pionierem środków społecznego przekazu (mass media) w apostolstwie, przede wszystkim prasy, i wszystkie swoje energie włożył w zorganizowanie warsztatu pracy apostolskiej na terenie polskiego i japońskiego Niepokalanowa. Wreszcie – i to jest jakaś najgłębsza tajemnica duszy O. Maksymiliana – jego zupełnie swoista i niepowtarzalna miłość do Maryi, do Niepokalanej. Jest w tej miłości i postawa dziecka pełna bezwzględnej, heroicznej ufności, i postawa rycerza, który pragnie cały świat podbić dla swego Ideału. Wystarczy sobie przypomnieć, że wydawany przez O. Kolbego miesięcznik nosił w Polsce i Japonii nazwę „Rycerz Niepokalanej”. Założone zaś przez niego – jeszcze w latach kleryckich – stowarzyszenie miało bardzo podobną nazwę Militia Immaculatae.

I to wszystko razem wypełniło czterdzieści siedem lat życia Sługi Bożego na ziemi. Czterdzieści siedem lat trudnych, pracowitych, żarliwych. Kresem tych lat jest więzienie, obóz koncentracyjny, zdeptanie ludzkiej godności, wreszcie śmierć głodowa. Milenijny Kościół w Polsce, młody Kościół w Japonii, wreszcie Kościół na całym świecie raduje się z O. Maksymiliana, raduje się z jego życia i śmierci, z jego ofiary i zwycięstwa, z uczestnictwa w Chrystusowym krzyżu i zmartwychwstaniu. „Udręczenia życia doczesnego nie są niczym wobec przyszłej chwały, która się w nas objawi” – te słowa św. Pawła ożywają w duszy całego Ludu Bożego, w którym Sobór Watykański II odnowił świadomość eschatologiczną, świadomość Bożych przeznaczeń. Równocześnie zaś tenże Lud Boży odczytuje w O. Maksymilianie historyczną ciągłość dzieła Odkupienia, które wchodzi w dzieje i zakorzenia się w węzłowych punktach ludzkiego dramatu na ziemi. Tak więc świadek wiecznej i niebiańskiej chwały: sługa Boży O. Maksymilian Kolbe – od 17 października pośród błogosławionych Kościoła – jest zarazem świadkiem naszego stulecia, świadkiem pokolenia, które nosi w sobie głębokie rany i potrzebuje łaski uzdrowieńczej jako owoców Chrystusowego odkupienia.

Ojciec Święty Paweł VI mocą swego najwyższego w Kościele urzędu apostolskiego zaliczy sługę Bożego Maksymiliana Kolbego w poczet błogosławionych Kościoła podczas obrad Synodu Biskupów w Rzymie. Tematem Synodu jest kapłaństwo służebne (sacerdotium ministeriale) i sprawiedliwość w świecie współczesnym. Wśród wielu głosów, jakie odezwą się w obu tych sprawach na Synodzie, trzeba, ażeby był usłyszany również i ten głos jedyny, któremu na imię O. Maksymilian Maria Kolbe w pełnym wymiarze swego życia i śmierci, swego oddania i swej ofiary, swego ubóstwa, swej posługi i swego heroizmu, swojej ufności i swego zwycięstwa przez Krzyż. I trzeba, ażeby ten Głos był usłyszany.

Błogosławiony Maksymilian wśród nas (W nurcie zagadnień posoborowych, t. 6). Warszawa 1974, ss. 204-207.

O. KOLBE NAS WZYWA

Dnia 14 X 1971 r. w Watykanie w Sala Stampa odbyła się konferencja prasowa, w czasie której ks. kard. Karol Wojtyła zaprezentował sylwetkę O. Maksymiliana Kolbego, który za trzy dni miał zostać włączony w poczet błogosławionych.

[…] Maksymilian Kolbe, zakonnik franciszkański, wzbudził zainteresowanie całego świata swą ofiarą dobrowolnie podjętą z miłości dla nieznanego ojca rodziny, który został przeznaczony na śmierć głodową razem z dziewięcioma innymi więźniami w odwet za jednego uciekiniera. Człowiek ten, nazwiskiem Gajowniczek, znajduje się w Rzymie i będzie uczestniczył przy wyniesieniu do chwały tego, któremu zawdzięcza przeżycie piekła obozu koncentracyjnego. Zaledwie trzydzieści lat dzieli nas od dnia wigilii Wniebowzięcia w 1941 r., gdy O. Maksymilian Kolbe, jedyny pozostały przy życiu z grupy skazanych, został zabity zastrzykiem fenolu. Jego ciało, jak miliony innych, przeszło przez jeden z pieców krematoryjnych, które płonęły w Oświęcimiu dzień i noc. Tak spełniło się jego życzenie po wielekroć wyrażone: „Chciałbym, by moje prochy zostały rozrzucone na cztery strony świata”. Nie przypuszczał zapewne wtedy, że to pragnienie spełni się dosłownie, lecz nie wymazując go z pamięci i nie respektując jego pokornego życzenia, zwróciło uwagę Kościoła powszechnego na jego osobę. Rzadko opinia świętości bywa do tego stopnia jednomyślna. Z rosnącą zatem natarczywością powstaje pytanie: Dlaczego O. Maksymilian Kolbe? Czy inni więźniowie nie dali świadectwa heroicznej miłości bratniej w obozie śmierci, jak na przykład biskup polski Kozal, który dosłownie sam umarł z głodu, rozdzielając swoje mizerne racje współwięźniom? Co chce nam powiedzieć Kościół, uważający na „znaki czasu”, proponując nam jako model tego kapłana?

Otóż, zanotujmy to starannie, ten człowiek 47-letni, który zrealizował z przykładną wiernością ideał św. Franciszka, chciał umrzeć jako kapłan. Na brutalne pytanie „krwawego Fritscha”, całkowicie osłupiałego śmiałością więźnia, który chciał zająć miejsce jakiegoś skazanego: „Kim jesteś?” – Maksymilian Kolbe dał prostą odpowiedź: „Księdzem katolickim”.

Właśnie jako ksiądz towarzyszył żałosnej grupie dziewięciu skazanych na śmierć. Nie chodziło tylko o uratowanie dziesiątego, trzeba było pomóc umrzeć dziewięciu innym. Od momentu gdy fatalne drzwi się zamknęły za skazańcami, on ich wziął pod swą pieczę; zresztą, nie tylko tych, lecz i innych, którzy umierali z głodu w sąsiednich bunkrach i których dzikie wycia wywoływały dreszcze u zbliżających się. Faktem jest, że od momentu gdy O. Kolbe znalazł się pośród nich, ci nieszczęśliwi poczuli się nagle otoczeni opieką i chronieni, a w celach, gdzie oczekiwali bezlitosnego zakończenia dramatu, zaczęły rozbrzmiewać modlitwy i śpiewy. Oprawcy sami byli tym wstrząśnięci: „Czegoś takiego nigdy nie widzieliśmy” – mówili. Dopiero w „Dniu Pańskim” dowiemy się, czy dzięki temu heroicznemu świadectwu nie było w ich liczbie „dobrych łotrów” nawróconych – choćby to miało miejsce w ostatniej godzinie? Jest bowiem faktem – wszyscy, którzy przeżyli Oświęcim, wiedzą dobrze – że od Wniebowzięcia 1941 r. niewola stała się znośniejsza.

W chwili gdy tylu kapłanów w świecie całym zapytuje się o swoją „identyczność”, O. Maksymilian Kolbe staje pośród nas, aby pouczać nie dyskusjami teologicznymi, ale swym życiem i śmiercią. On był po prostu takim, jak jego Mistrz, dając świadectwo „największej miłości”, ewangeliczny sprawdzian przynależności do Chrystusa. Zapewne, heroizm nie jest dostępny dla wszystkich, lecz czy zaniechanie dążenia do niego nie byłoby porażką? Czy odpowiedzi na pytania, które się cisną, nie należałoby umiejscowić z góry w wychodzeniu z pomocą łaski Bożej, poza to, czego natura nie może osiągnąć?

O. Maksymilian umarł w epoce złości i pogardy, gdy człowiek został poniżony do rangi robota gorszego niż niewolnik. Wspomnienie widma piekła obozu koncentracyjnego zaciera się stopniowo, młodzi nie wiedzą o nim prawie nic, a podręczniki historii przytaczają fakty uchwytne przez wyobraźnię. Jednak ci, którzy przeżyli tę epokę, wiedzą dobrze, do jakiego stopnia pod reżimem totalnym osoba ludzka została poniżona, upokorzona, wyszydzona. Na tym zatrutym gruncie mogła się mnożyć jedynie nienawiść. Jeden z więźniów powiedział: „Ja ich nienawidzę, ponieważ oni nauczyli mnie nienawiści”. Otóż rzecz absolutnie niesłychana, lecz poparta niezliczonymi świadectwami, Maksymilian Kolbe nie znał nienawiści. W więzieniu na Pawiaku w Warszawie, za ogrodzeniem z drutów kolczastych w Oświęcimiu on obejmował tym samym jasnym wzrokiem oprawców i ofiary do tego stopnia, że najwięksi sadyści odwracali oczy: „Nie patrz tak na nas”. Ten człowiek oznaczony zwykłym numerem 16670 odniósł najtrudniejsze zwycięstwo, zwycięstwo miłości, która uniewinnia i przebacza. Ów okręg piekła, dialektykę nienawiści, on przepoił sercem pałającym miłością, skutkiem czego czary piekielne zostały wypędzone, miłość była mocniejsza od śmierci.

Czyż jego świadectwo nie jest przejmujące w obecnej epoce miłości odsuniętej i poróżnionej? – Jak rzadcy są dziś ci, których miłość braterska nie toleruje podziału rasowego, narodowościowego, ideologicznego.

Maksymilian Kolbe był prekursorem w dziedzinie środków masowego przekazu, wydobytej na jaw przez Konstytucję pastoralną Vaticanum II. Zaczynając od niczego, lekceważąc opinię tych, którzy z nieufnością patrzyli na zakonników zaangażowanych w apostolstwie prasy, temu człowiekowi wątłego zdrowia (ćwierć płuca) udało się wydać swój „mały periodyk niebieski”, który w r. 1939 osiągnął nakład miliona egzemplarzy, i dziennik o niepozornym wyglądzie. Można dziś powiedzieć, że jego duchowa orka przygotowała Polskę do próby krwi, która kosztowała ją w czasie drugiej wojny światowej więcej niż 6 milionów umarłych. Bł. O. Maksymilian zwracał się na pierwszym miejscu do „biednych Jahwe”, owych „ubogich”, bardziej zgłodniałych słowa Bożego niż chleba. W służbie dla nich chciał użyć wszystkich środków techniki, wszystkich zdobyczy postępu. W r. 1938 zbudował stację nadawczą i myślał o wybudowaniu lotniska w Niepokalanowie, mieście Niepokalanej.

Pewnym prałatom, trochę zgorszonym jego szalonymi projektami, na zapytanie: „Co zrobiłby św. Franciszek na jego miejscu?” – odpowiedział oddając pięknym za nadobne: „Podkasałby rękawy, księże prałacie, i pracowałby razem z nami”.

W istocie jego „hymn stworzeń” obejmował maszyny rotacyjne i linotypy, a 700 braci-robotników z Niepokalanowa rozkazywało „śpiewać” tym maszynom na chwałę Bożą.

Można by było zbierać w pismach O. Maksymiliana elementy składowe dla teologii pracy, której wymiary poziome implikują orientację pionową w owocnym napięciu Krzyża.

Ten człowiek o dążeniach szerokich jak świat, czyż nie uczynił swoimi, słów św. Franciszka z Asyżu: „Chciałbym, aby dla was wszystkich został raj otwarty”? Ten misjonarz, który zaszczepił w Japonii swoje dzieło poświęcone apostolstwu prasy, swym życiem i śmiercią chciał dać świadectwo miłości dla Matki Bożej, którą wzywał imieniem Niepokalana. Jego teologia maryjna posiada trafność doktrynalną, która zachwyca tych, co znają Konstytucję o Kościele (Lumen gentium), główny dokument Vaticanum II. Można nawet powiedzieć, że przewidział w pewnych sformułowaniach wspaniały rozdział VIII, poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Płodność duchowa tego pokornego zakonnika, będącego nie tylko gigantem pracowitości (tak bardzo cenionej przez nasz świat technokratyczny), lecz także jednym z najbardziej kontemplatywnych umysłów naszej epoki, ogłasza dziś wobec całego świata jedyną w swoim rodzaju rolę Dziewicy Bogarodzicy w dziele zbawienia. Matka Głowy jest również Matką Jego Ciała, Chrystusa „rozdawanego i komunikowanego” (Bossuet), a więc Matką Kościoła.

To nie jest przypadkiem, lecz „znakiem czasu”, że ten kapłan zmarły w 1941 r. w wieku 47 lat w bunkrze głodowym w Oświęcimiu zostaje ogłoszony błogosławionym w czasie Synodu, który ma za cel określić sens posługi kapłańskiej. Oto konkretna odpowiedź na pytania mniej więcej abstrakcyjne, jakie się nagromadzają; ten człowiek z krwi i kości nie zadowala się słowami, lecz umie iść do końca w swym zaangażowaniu płacąc „krwią za krew”.

Porozmawialiśmy o nim, lecz w gruncie rzeczy to on sam do nas przemawiał i przyciska nas do muru. Nie wystarcza oglądać go w „Glorii” Berniniego. Pytajmy go w głębi naszych serc o to, co ma nam do powiedzenia, i to każdemu z nas osobiście.

Błogosławiony Maksymilian wśród nas (W nurcie zagadnień posoborowych, t. 6), Warszawa 1974, ss. 207-210.

ZNAK NASZEJ EPOKI

Artykuł ks. kard. Karola Wojtyły zamieszczony w krakowskim „Tygodniku Powszechnym” z okazji beatyfikacji O. Maksymiliana Kolbego.

W dniu 17 października zostaje wyniesiony na ołtarze sługa Boży O. Maksymilian Maria Kolbe, nasz rodak i człowiek naszych czasów. Ołtarze są miejscem ofiary, którą na nich składa Chrystus przez posługę kapłanów Kościoła. Człowiek, który zostaje wyniesiony na ołtarze, dostępuje tego wyniesienia ze względu na ofiarę. W wypadku O. Maksymiliana ten motyw wyniesienia i czci jest szczególnie czytelny i do głębi przejmujący. Nie została po tym Słudze Bożym najmniejsza cząsteczka jego ciała czy kości, albowiem wszystko strawił ogień w piecu krematoryjnym. Stało się to w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu w wigilię uroczystości Wniebowzięcia, 14 sierpnia 1941 r. W trzydzieści lat po śmierci doznaje wyniesienia na ołtarze człowiek, który takim ostatecznym wyniszczeniem dopełnił za naszych czasów tego, „czego nie dostaje cierpieniom Chrystusa” (Kol 1,24).

Droga do chwały prowadzi poprzez dopełnienie ofiary Chrystusa. Kościół ma świadomość tej drogi, wyznaje ją i naucza jej poprzez ludzi, których chwałę obwieszcza – jak w dniu 17 października obwieści chwałę O. Maksymiliana. Przez to Kościół wciąż na nowo przypomina człowiekowi, że jest powołany do chwały, a Ewangelia Chrystusa, Jego krzyż i zmartwychwstanie wskazują mu do niej pewną drogę. Święci stanowią – poprzez wszystkie pokolenia – jakby milowe słupy pewności tej drogi, jaką Lud Boży na całej ziemi podąża do swych ostatecznych przeznaczeń. Jeżeli ich wyniesienie na ołtarze wraz z Chrystusem jest jakimś promieniem ostatecznego Spełnienia, to równocześnie promień ten pada na całe ich życie ziemskie i oświetla czasem całą epokę.

O. Maksymilian Maria Kolbe pozostanie znakiem naszej epoki – znakiem szczególnie wyrazistym. To krótkie stosunkowo życie jest syntezą i zarazem jakby zwierciadłem, w którym epoka ta znajduje swe wielostronne odbicie. Współczesny syn św. Franciszka z Asyżu umiał wspaniale połączyć zamiłowanie do ubóstwa z nowoczesnym rozmachem apostolskim i misyjnym. Kościół może w nim, twórcy polskiego i japońskiego Niepokalanowa, widzieć patrona tego apostolstwa, które śmiało posługuje się nowoczesnymi środkami przekazu, przede wszystkim prasą i publicystyką. Jeśli życie O. Maksymiliana tak wyraźnie stało pod znakiem naszych czasów, to cóż powiedzieć o jego śmierci – o tej śmierci w bunkrze głodowym poniesionej za brata?

Sobór Watykański II na wielu miejscach głosi, że posłannictwem Kościoła jest także to, ażeby życie ludzkie czynić bardziej ludzkim. Czyż nie uczynił bardziej ludzkim życia ludzi w tym miejscu tak straszliwie nieludzkim, jakim był obóz śmierci w Oświęcimiu, sługa Boży Maksymilian? Czyż nie staje się on na naszych oczach patronem tego trudnego posłannictwa Kościoła? Trwa dramatyczna walka między dobrem a złem, między światłem a ciemnością – czytamy w Konstytucji pastoralnej – człowiek odkrywa, że jest niezdolny o własnych siłach zwalczać skutecznie napaści zła … „ale sam Pan przyszedł, aby człowieka uwolnić i umocnić” (Gaudium et spes, nr 13). To szczególniejsze przyjście Pana przeżył Kościół, a z nim rodzina ludzka, w ginącym w bunkrze oświęcimskim O. Maksymilianie. W tym świetle „znajduje swoje ostateczne wyjaśnienie” nie tylko „głęboka nędza, której człowiek doświadcza”, ale także „wzniosłe jego powołanie” (tamże).

Oto wstępuje na ołtarz chwały syn polskiej ziemi, świadek Chrystusa, a zarazem przejmujący zaprawdę świadek naszych czasów. Pan przeszedł przez jego życie i śmierć i wyraził w nim szczególne swoje podobieństwo. To przejście Pana niosło z sobą miłość i świętość, która wzrastała pod macierzyńskim wzrokiem Niepokalanej, jakby pod jej sercem. Szczególna tajemnica powołania O. Maksymiliana Marii, jego tak bardzo owocnego apostolstwa i jego ostatecznego zwycięstwa łączy się z duchowym macierzyństwem Bogarodzicy i jest nowym potwierdzeniem Jej błogosławionej obecności w Kościele. Radujemy się, iż ten sprawdzian obecności i działalności Matki Chrystusa i Kościoła ujawnił się na polskiej ziemi. Potwierdziła się w tym jak gdyby długa historia stosunku duszy polskiej do Maryi, do Niepokalanej i Wniebowziętej. Zarazem też historia ta zaczerpnie z dziejów życia i śmierci O. Maksymiliana nowy impuls do dalszego rozwoju.

Ojciec Święty Paweł VI ogłasza naszego Rodaka błogosławionym w czasie obrad Synodu Biskupów, na które składa się sprawa kapłaństwa w Kościele i sprawiedliwości w świecie współczesnym. Łączymy się z Ojcem Świętym i Synodem Biskupów w dniu 17 października i wyrażamy gorącą nadzieję, że nowy Błogosławiony dopomoże Kościołowi naszych czasów, aby w pełni mógł urzeczywistniać swe posłannictwo związane tak ściśle z posługą kapłanów i sprawiedliwością w świecie współczesnym. Można bowiem bez trudu dostrzec, iż O. Maksymilian Kolbe przez swoje życie i śmierć stał się rzecznikiem tych spraw. Niech będzie ich rzecznikiem również przez tę chwałę, jaką w dniu beatyfikacji przyzna mu Kościół.

„Tygodnik Powszechny”, nr 42 (1186), 17 X 1971, s. 1.

OŚWIĘCIM – MIEJSCE OFIARY

Przemówienie w Radio Watykańskim dnia 20 X 1971 r. o doniosłości beatyfikacji O. Maksymiliana dla Kościoła w Polsce.

Beatyfikacja O. Maksymiliana Kolbego spowodowała, że zwróciły się na nowo oczy Kościoła i świata na Oświęcim. W świadomości wszystkich ludzi naszej epoki stał się on w pierwszym rzędzie symbolem cierpienia zadawanego ludziom przez innych ludzi z powodu nienawiści. Z drugiej strony staje się symbolem miłości, która jest silniejsza do nienawiści. I wskutek tego, cierpienie zadawane ludziom staje się w pewien sposób z pobudki miłości siłą twórczą, która pomaga odkrywać pełniej ludzkość. Właśnie to znaczenie nadał pojęciu Oświęcim bł. Maksymilian Maria Kolbe. Oddając mu cześć w dniu beatyfikacji, Kościół oddaje hołd tym wszystkim trudnym dobrym uczynkom, w których wyraża się miłość bliźniego i które kosztowały wiele wysiłku w straszliwych warunkach terroru obozowego. One wzmocniły ludzkość, broniąc jej przed dehumanizacją.

Kubek wody podany bliźniemu, według opowiadania ewangelicznego, przybierał w tych okolicznościach szczególną wartość. I wszystkie dobre uczynki, a poprzez nie wszyscy ludzie dobrzy i szlachetni, zyskują odpowiednią uwagę w czci, zdobywają właściwe należne im uznanie Kościoła przez Błogosławionego towarzysza ich niedoli. Przez to odkrywa się inne oblicze obozu wyniszczenia, inne znaczenie pojęcia Oświęcim; odnajduje się w nim miejsce nie tylko dla nienawiści, ale również dla miłości, nie tylko okrucieństwo, lecz także i ofiarę. I właśnie ofiara ukazuje swoją moc twórczą, czyni ją dotykalną, kiedy od niej zależy w życiu ludzkości i jakie wartości bazowane na niej mają w niej podstawę. Mając na myśli miejsce śmierci bł. Maksymiliana Marii jako miejsce ofiary, odczuwamy głęboką potrzebę nadania pełnego i szczególnego znaczenia chrześcijańskiego prawdzie ofiary. To znaczenie chrześcijańskie prawdy o ofierze ukształtowało się dwa tysiące lat temu. Pierwsi chrześcijanie, bardziej niż my, żyli w okresie historycznie bliższym ofierze Chrystusa. I dlatego oni również są dla nas wzorem, do którego odwoływały się całe wieki, całe pokolenia. I znana jest wartość, jaką miały dla pierwszych chrześcijan w epoce prześladowań groby męczenników i z jaką czcią oddawali oni hołd ich szczątkom śmiertelnym.

Z tej czci pochodzi tradycja, dla której na ołtarzach, gdzie odprawiamy Najświętszą Ofiarę, znajdują się relikwie męczenników i świętych. Rzeczywiście, ołtarz, który jest miejscem Ofiary Chrystusa nieustannie odnawianej w Eucharystii, łączy się w sposób najbardziej jasny, z punktu widzenia naszej wiary, z każdą ofiarą ludzką, a przede wszystkim z ofiarą męczenników i świętych, która przynosi ze sobą obfitość miłości i poświęcenia się siebie samych.

Z tego powodu i Kościół polski, od początku okresu powojennego, widzi konieczność takiego miejsca ofiary, ołtarza i świątyni właśnie w Oświęcimiu. Beatyfikacja O. Maksymiliana uczyniła to jeszcze bardziej koniecznym. Wszyscy jesteśmy przekonani, że w miejscu Jego bohaterskiej ofiary, w miejscu, które pozostanie na zawsze złączone z pamięcią tej ofiary, powinien stanąć kościół, podobnie jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa powstawały kościoły; wznoszono kościoły na grobach męczenników, błogosławionych i świętych.

Podobnie jak Kościół polski, również Kościoły wszystkich krajów w Europie, których dzieci przeszły przez Golgotę obozu Oświęcimskiego i tam straciły życia w gigantycznej ofierze milionów ludzi – ponieważ wiadomo, że chodzi o miliony – również i te Kościoły stawiają ten sam problem i ich dotyczy to samo zagadnienie.

Oświęcim leży na terytorium archidiecezji krakowskiej i dlatego problem zbudowania kościoła pod wezwaniem bł. Maksymiliana Marii, więźnia i ofiary obozu oświęcimskiego, należy do obowiązków arcybiskupa krakowskiego. Do niego także zwracają się biskupi tych narodów, które wzięły udział w piekle oświęcimskiego obozu wyniszczenia i tam stracili swoich współrodaków. Synod Biskupów, odbywany w Rzymie w październiku, stanowił szczególną okazję do tego celu.

Warto też dodać, że Ojcowie Synodu, uprzednio zaproszeni przez Kardynała Prymasa, wzięli bardzo liczny udział w uroczystości beatyfikacyjnej. A beatyfikacja stała się dla nich wydarzeniem, które wywarło na nich głębokie wrażenie, jak to nazajutrz po uroczystości wyznał w swojej mowie kard. Duval, jeden z przewodniczących, który podziękował Ojcu Świętemu za to, że rzucił potężne światło przez tę beatyfikację na problemy, którymi zajmował się Synod. Ponadto Ojcom Synodalnym, których ziomkowie zmarli w obozie oświęcimskim – jak O. Kolbe – przekazano urny z prochami zebranymi na terenie obozu. To była jedyna relikwia, którą można było im przekazać. Również Ojciec Święty otrzymał jedynie taką relikwię bł. Maksymiliana Marii podczas publicznej audiencji dla polskich pielgrzymów z całego świata. Trzeba dodać, że ta relikwia została przyjęta przez Ojca Świętego i przez biskupów z wielkim wzruszeniem.

Tak więc spojrzenie narodów zwraca się na nowo w kierunku Polski, w kierunku Oświęcimia. I głos Biskupów, którzy na Synodzie reprezentowali Kościół żywy, wypełniający swą misję pośród tych narodów, uważa za konieczne razem z nami, że należy przypominać ofiarę bł. Maksymiliana, że trzeba zbudować świątynię. Ponieważ świątynia i ołtarz są widzialnym symbolem ofiary spełnionej razem z Chrystusem, jak to uczynił bł. O. Maksymilian Maria.

Przez podkreślenie wielkiej konieczności tego wyrażenia, prawdziwie wyrażenia chrześcijańskiego, rozważamy naturalne następstwo, konsekwencję tej prawdy o ofierze, którą bez wątpienia zawiera w sobie heroiczna śmierć O. Maksymiliana. Na pewno nie zamierzamy przez to wdzierać się do sumienia jakiegokolwiek człowieka, niezależnie od przyjmowanych opinii. Dlatego wszyscy ci, którzy przyjeżdżają do Oświęcimia, żywią szacunek, uznanie i cześć dla takiej ofiary i takiego poświęcenia siebie samego jako najwyższej moralnej wartości.

Postać O. Kolbego i jego beatyfikacja pozwalają wierzącym w Chrystusa utwierdzić się w przekonaniu, że porządek wartości, przez nich uznawany, stoi naprawdę w środku wartościowania i aspiracji o znaczeniu powszechnym.

Na tej podstawie konieczność zbudowania kościoła w Oświęcimiu narzuca się z nową siłą, z siłą przekonywującą. Archidiecezja krakowska zdaje sobie sprawę, że ma nie tylko prawo, lecz ścisły obowiązek odpowiedzieć na te usiłowania już podjęte i doprowadzić do wyniku pozytywnego, co odpowiada oczekiwaniu nie tylko polskiego społeczeństwa, lecz również innych społeczeństw europejskich. Kościół pod wezwaniem Bł. Maksymiliana Marii w Oświęcimiu ma prawo istnieć, powstać. I to prawo jest wpisane w heroiczną ofiarę Błogosławionego, w której raz jeszcze potwierdziła się duchowa moc Chrystusa – moc Jego krzyża i Jego zmartwychwstania.

Karol Wojtyła/Giovanni Paolo II, Massimiliano Kolbe Patrono del nostro diffcile secolo, Città del Vaticano 1982, ss. 28-32.

NIEPOKALANA DROGĄ ŻYCIA O. MAKSYMILIANA KOLBEGO

W dniach od 30 XI do 8 XII 1971 r. w bazylice franciszkańskiej w Krakowie miała miejsce uroczysta nowenna ku czci bł. Maksymiliana. Ostatni dzień nowenny, a zarazem uroczystość Matki Bożej Niepokalanej, zaszczycił swoją obecnością ks. kard. Karol Wojtyła, który celebrował uroczystą Mszę świętą oraz wygłosił słowo Boże.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Cały Kościół dzisiaj przeżywa tajemnicę Niepokalanego Poczęcia. Rozpamiętywa ją z najgłębszą czcią, gdyż ta tajemnica jest fundamentem całej wielkości Bogarodzicy. Będziemy rozpamiętywać tę tajemnicę razem z całym Kościołem, idąc za tym światłem, którego dostarcza nam dzisiejsza liturgia słowa.

Na pierwszy plan trzeba wysunąć tę prawdę, którą głosi św. Paweł w drugim czytaniu. Mówi nam św. Paweł, że wszyscy zostaliśmy odwiecznie wybrani przez Boga w Jezusie Chrystusie. I ta prawda jest pierwsza w całym naszym rozważaniu. Rzeczywistość naszego wybrania przez Boga, w Jezusie Chrystusie, czyli łaski, jest odwieczna. I tego wybrania odwiecznego nie naruszyło nawet nieposłuszeństwo pierwszego człowieka – to, które opisuje dzisiejsza pierwsza lekcja – czytanie z Księgi Rodzaju grzech pierworodny. Ten grzech naszych pierwszych rodziców, który my wszyscy dziedziczymy, polegał na tym, że nie podjęli oni miłościwego zamierzenia Bożego, nie odpowiedzieli na to, co było zbawczą wolą Stwórcy i Ojca. Pierwszy człowiek, pierwsi ludzie nie poszli za Bogiem – poszli za sobą. A raczej za tym duchem, który już poszedł za sobą, który już odrzucił zbawczą wolę Stwórcy i Ojca. I w ten sposób pierwsi ludzie, nasi prarodzice, zamknęli się dla Boga. To nam przypomina dzisiejsze czytanie pierwsze, albowiem prawda o Niepokalanym Poczęciu nie może być w pełni zrozumiana, jeżeli nie przypomni się prawdy o grzechu pierworodnym. Niepokalane Poczęcie, jak wiemy, to jest ten szczególny i wyjątkowy przywilej Bogurodzicy, że była wolna od grzechu pierworodnego.

Jednakże w świetle tego, co, idąc za myślą dzisiejszej liturgii słowa, powiedziałem dotąd, trzeba także i na Niepokalane Poczęcie Maryi spojrzeć pełniej. Oto bowiem rzeczywistość odwieczna Bożego wybrania nie została przekreślona grzechem pierwszych rodziców. Nie mógł człowiek uniemożliwić miłościwych i zbawczych zamiarów Boga.

Nie mógł człowiek odebrać Bogu tego, co Bóg sam chciał mu dać. I nawet ta pokusa, która się wyraziła w słowach: „Będziecie jako bogowie” – pokusa, która chciała ustawić człowieka, ludzi, ludzkość przeciwko Bogu – nawet ona nie przekreśliła zbawczych i miłościwych zamierzeń Stwórcy i Ojca. Ten, który wybrał nas odwiecznie w Jezusie Chrystusie, ażebyśmy byli na podobieństwo pierworodnego i jednorodzonego Syna dziećmi przybranymi przez łaskę, abyśmy mieli udział w życiu Bożym i doszli do uczestnictwa w Jego szczęściu – ten odwieczny Ojciec nie cofnął swojego daru, pomimo grzechu pierwszych rodziców. Tylko spełnienie swego zbawczego planu powierzył samemu swojemu, jednorodzonemu Synowi. Staje się więc ów jednorodzony Syn Boży – Człowiekiem: Jezusem Chrystusem. Staje się Człowiekiem po to, ażeby nas zbawić. To znaczy, ażeby człowieka, który przez grzech jak gdyby zamknął się dla Boga, na nowo ku temu Bogu otworzyć. I to jest dzieło Jezusa Chrystusa, dzieło całego Jego życia: od pierwszej chwili poczęcia w łonie Dziewicy, poprzez wszystkie dni ukrycia, publicznej działalności, wreszcie poprzez mękę i krzyż, i zmartwychwstanie. To całe dzieło Jezusa Chrystusa, które nazywa się odkupieniem świata, jest po to, ażeby człowieka na nowo otworzyć, żeby go otworzyć skutecznie. Tak więc, dzięki Jezusowi Chrystusowi, w człowieku jest równocześnie dziedzictwo Adama; człowiek zamyka się dla Boga, odchodzi od Niego, stawia na siebie. Popatrzmy na świat, mamy na to niezliczone dowody. I równocześnie jest w człowieku, w każdym z nas, dziedzictwo Jezusa Chrystusa. Człowiek otwiera się ku Bogu, czasem jak gdyby wąską szparką, a czasem szerzej. Czyni ten człowiek czasem wielkie wysiłki, ażeby zamknięty przez grzech, przez dziedzictwo pierworodnego upadku, w stronę Boga, jednak się w stronę tego Boga jak najszerzej otworzyć, w stronę Boga, który jest Miłością. Dlatego też otwarcie człowieka ku Bogu zawsze wyraża się miłością. A najpełniejsze otwarcie człowieka ku Bogu wyraża się miłością heroiczną.

Na tym tle, Drodzy Bracia i Siostry, tajemnica Niepokalanego Poczęcia staje się dla nas bardziej przejrzysta. Jezus Chrystus, Syn Boży, stal się Człowiekiem w łonie Dziewicy. I Tę właśnie, którą wybrał, wraz z wszystkimi dziećmi Adama w szczególny sposób odkupił. To znaczy w szczególny sposób uczynił Jej duszę otwartą ku Bogu. Wykluczył w Niej te wszystkie przeszkody, które każdego z nas jak gdyby zamykają i odwracają od Boga. Uczynił Jej duszę doskonale otwartą. I w tej duszy Dziewicy-Bogarodzicy otworzyła się ku Bogu cała ludzkość i całe stworzenie. Ta dusza, która najpełniej odzwierciedliła podobieństwo samego Boga, dała też szczególny wyraz ludzkości i stworzeniu. Oto jest pełniejsze ujęcie prawdy o Niepokalanym Poczęciu.

Ta prawda, która w dzisiejszej Ewangelii wyraziła się zwłaszcza tym jednym zwrotem posłańca niebios, archanioła: „Łaski jesteś pełna” – ta prawda została w szczególny sposób dostrzeżona przez Maksymiliana Marię Kolbego, naszego rodaka, którego od niedawna – od dwóch prawie miesięcy – czcimy pod imieniem błogosławionego. Właśnie ta prawda w szczególny sposób go zafascynowała.

Były też osobliwe ku temu powody: był synem św. Franciszka, a w długiej genealogii zakonu franciszkańskiego prawda o Niepokalanym Poczęciu zyskała szczególne znaczenie dla całego Kościoła. Można powiedzieć bez przesady, że właśnie zakon franciszkański w szczególnej mierze przygotował Kościół do ogłoszenia w ubiegłym stuleciu prawdy o Niepokalanym Poczęciu jako dogmatu wiary.

Prócz tego Maksymilian był Polakiem, i to jest jakieś drugie dziedzictwo tej niezwykłej duszy, które pozwoliło mu tak bardzo głęboko chłonąć tajemnicę Niepokalanego Poczęcia. Widać z całego jego życiorysu od młodych lat, a zwłaszcza od lat, kiedy był studentem teologii w Rzymie, że tajemnica Niepokalanego Poczęcia w szczególny sposób go ogarnęła. Właśnie dlatego, ponieważ odczytał w niej tę całą syntezę prawdy Bożej, którą starałem się – idąc za dzisiejszą liturgią słowa – krótko tutaj przedstawić. Bł. Maksymilian Maria rozumiał tajemnicę Niepokalanego Poczęcia jako pełnię łaski, jako pełnię otwarcia stworzenia ku Bogu, jako szczyt stworzenia, w którym to w szczególny sposób wybrane stworzenie – Dziewica i Bogarodzica zarazem, jak gdyby najbliżej dotyka samej świętości Boga. I widział, i czuł, że ta prawda nie tylko posiada znaczenie dogmatyczne, ale posiada także znaczenie praktyczne; że to jest prawda, która do głębi organizuje życie wewnętrzne chrześcijanina, a zarazem działalność apostolską Kościoła. Kiedy śledzimy życie Błogosławionego, to tam znajdujemy na to całkowite potwierdzenie. Jego życie wewnętrzne, życie nadprzyrodzone, obcowanie z Bogiem zostało jak gdyby całkowicie zorganizowane przez prawdę Niepokalanego Poczęcia. Widział w Niej, w Niepokalanej, ten najprostszy i najpełniejszy zarazem przystęp do Chrystusa, a w Chrystusie do Trójcy Przenajświętszej. Tak to przeżywał, tak to notował, tak to przemadlał, tak tego uczył.

I zarazem całe życie bł. Maksymiliana Marii wskazuje też na to, że w tajemnicy Niepokalanego Poczęcia widział jakąś główną zasadę organizacji apostolstwa. Wystarczy przypomnieć sobie tylko to, że na polskiej i na japońskiej ziemi ten główny warsztat pracy apostolskiej, który tak po franciszkańsku tworzył, nosi nazwę Niepokalanowa. To jedno wystarczy. Nazwa sama jeszcze o wszystkim nie stanowi, ale to, co się za tą nazwą kryło, ci wszyscy bracia drukarze, zecerzy, ci wszyscy bracia seminarzyści, ci wszyscy bracia pisarze czy w Polsce, czy w Japonii, a przede wszystkim on sam, żywe wcielenie tej prawdy, że apostolstwo w szczególny sposób czerpie z tajemnicy Niepokalanego Poczęcia.

I otóż Kościół, wynosząc na ołtarze bł. Maksymiliana Marię, wskazuje nam równocześnie na całą tę drogę, która – w tak krótkim czasie – doprowadziła go do heroicznej miłości. Musimy tę postać odczytać do końca: nie tylko do końca jego życia, do tego ostatniego tchnienia, który wydał w oświęcimskim bunkrze głodowym, ale także do końca jego duszy, do dna jego duszy. Co sprawiło, że ta dusza była taka prosta, taka pokorna, a taka przy tym bogata, taka twórcza, taka apostolska i tak heroiczna?!

Musimy sobie postawić to pytanie: musimy sobie je stawić. I w świetle tajemnicy Niepokalanego Poczęcia – tylko w tym świetle – musimy na nie odpowiedzieć. Właśnie ta tajemnica, właśnie ta rzeczywistość uczyniła Sługę Bożego tym, kim się stał: i tym prostym braciszkiem franciszkańskim, i tym wielkim twórcą Niepokalanowa – apostołem i misjonarzem – i wreszcie tym heroicznym więźniem obozu koncentracyjnego; i wreszcie tym, wyniesionym na ołtarze, pierwszym polskim Błogosławionym drugiego tysiąclecia.

I to trzeba nam dzisiaj, Drodzy Bracia i Siostry, powiedzieć w uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Ponieważ życie i śmierć, a zarazem zwycięstwo i wyniesienie bł. Maksymiliana Marii w szczególny sposób oświetla prawdę o Niepokalanym Poczęciu. Pokazuje nam ją jako prawdę nie tylko dogmatyczną, nie abstrakcyjną, ale prawdę pełną życia i życiodajną. I jak gdyby zaprasza nas ta postać błogosławionego naszego Rodaka, ażebyśmy właśnie w tę prawdę najgłębiej wnikali. I żebyśmy w świetle tej prawdy, tej rzeczywistości, Niepokalanego Poczęcia, również i nasze życie organizować próbowali; i to życie wewnętrzne, i to zewnętrzne życie chrześcijańskie, które – jak pouczył Sobór Watykański II – z natury swojej jest apostolskie.

Więc starajmy się, Moi Drodzy, na tajemnicę Niepokalanego Poczęcia patrzeć oczyma, którymi On na Nią patrzył. Starajmy się w jakiejś dalekiej bodaj analogii przeprowadzić w naszym życiu ten proces, który On – w oparciu o tajemnicę Niepokalanego Poczęcia – przeprowadził. Na pewno Niepokalane Poczęcie zachęca nas do zwycięstwa nad grzechem. Ale równocześnie wskazuje na to, czego świadkiem na zawsze zostanie O. Maksymilian Maria Kolbe!

Wskazuje na to, że grzechu nie można zwyciężać tylko na drodze negatywnej i że najlepszą metodą zwyciężania zła jest czynić dobrze! Kształtować cnoty: i pokorę, i miłość bliźniego, i gotowość do usług i do poświęceń, do ofiar. To wszystko, co naszą obciążoną przez dziedzictwo Adama naturę wiele kosztuje. Kiedy jednakże widzimy przed sobą dobro, kiedy widzimy przed sobą szlachetny cel, kiedy widzimy przed sobą ideał miłości i nie pozwalamy sobie tego ideału miłości niczym zaciemnić, wówczas łatwiej jest nam i to zło, które jest w nas, przezwyciężyć i zdobywać się na małe bodaj, ale przecież w sumie owocujące czyny miłości bliźniego.

To, moi Drodzy Bracia i Siostry, nie jest pełny wniosek z dzisiejszej uroczystości, ale bodaj jakiś skromny zarys. A trzeba, żebyśmy i ten pełny wniosek z dzisiejszej uroczystości wyciągali w naszym życiu. I myślę, i chyba wszyscy jesteśmy tego zdania, że jeżeli Pan Bóg w swojej opatrzności dał naszemu narodowi w tych czasach i na progu nowego tysiąclecia takiego właśnie Patrona, to po to, ażebyśmy z niego zaczerpnęli stosowne dla nas światła i stosowne dla nas siły; żebyśmy nasze życie polskie i chrześcijańskie wedle tych świateł i mocą tych sił kształtowali. I to też jest na pewno intencją, która nas dzisiaj doprowadza do ołtarza. Będziemy się przy nim wspólnie modlić, składając Najświętszą Ofiarę Chrystusa, ażeby beatyfikacja O. Maksymiliana Marii, za którą najgoręcej dziękujemy, równocześnie owocowała w życiu całej rodziny ludzkiej. Ale zwłaszcza w życiu Kościoła na naszej ojczystej ziemi. „Błogosławiony owoc żywota Twego …” – tak powiedział, słyszeliśmy dzisiaj, archanioł do Dziewicy; chcielibyśmy to powtórzyć i niejako przedłużyć: Błogosławiony owoc żywota Twego, ten Twój Sługa, ten Twój Czciciel, który tak bardzo żył tajemnicą Twojego Niepokalanego Poczęcia, a raczej po prostu Niepokalanym Poczęciem, jako tym, co o Tobie stanowi, Maryjo! I niech ten błogosławiony owoc się mnoży, i niech się w naszych duszach pogłębia i gruntuje. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

WZRASTANIE POD OPIEKĄ NIEPOKALANEJ

Kazanie wygłoszone w trzecią rocznicę koronacji obrazu Matki Bożej w bazylice Mariackiej w Krakowie (12 XII 1971).

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Mamy wszyscy świeżo w uszach to, co powiedział Pan Jezus o Janie Chrzcicielu; to wspaniałe świadectwo, jakie Mu wydał: „Coście wyszli widzieć, trzcinę chwiejącą się od wiatru?” Dał więc świadectwo Jego duchowej mocy i wierności człowieka w miękkie szaty obleczonego; dał świadectwo Jego surowego, umartwionego życia. I wreszcie stwierdził, że „pośród narodzonych z niewiast nie powstał większy aniżeli Jan”.

Ale my w tym świadectwie słyszymy bardzo dziwne słowa. Jezus mówi, że najmniejszy w królestwie Bożym większy jest od Jana. Bardzo dziwne świadectwo, dziwny sąd, a przecież głęboko prawdziwy. Ukazuje Chrystus swoim słuchaczom Jana Chrzciciela najprzód tak, jak On się jawi ludzkim oczom. Tak, jak wobec ludzi rysuje się Jego ludzka wielkość – wielkość Jego charakteru, wielkość cnót, ich heroiczność. Ale zwraca uwagę na to, że o wielkości każdego człowieka, nie tylko Jana, stanowi jeszcze inna miara, której ludzki osąd nie chwyta, nie ujmuje do końca. Jest to miara wewnętrzna, miara Bożej sprawiedliwości, czyli usprawiedliwienia, czyli łaski. I wedle tej miary trzeba ostatecznie mierzyć wielkość każdego człowieka, również i Jana – takiego wielkiego człowieka jak Jan Chrzciciel w królestwie Bożym.

Kiedy czytamy te słowa w dzisiejszej Ewangelii, kiedy się nad nimi zastanawiamy, nad tym przedziwnym świadectwem, jakie Pan Jezus dał Janowi Chrzcicielowi, wówczas kojarzy nam się to z innym procesem, którego niedawno byliśmy świadkami. Mam na myśli wydarzenie wszystkim znane – wyniesienie na ołtarze błogosławionego naszego Rodaka, O. Maksymiliana Marię Kolbego. Może za mało się o tym pamięta, że taki akt, którego dokonuje Kościół poprzez orzeczenie najwyższego Pasterza, Ojca Świętego, jest owocem długotrwałego procesu. I w tym procesie w sposób bardzo wnikliwy i bardzo bezwzględny rozpatruje się wielkość człowieka. Sędziowie starają się dojść do tego, czy odznaczał się heroicznością życia; tak też postąpiono z O. Maksymilianem Kolbem. W świetle takiego procesu rysuje się ta wielkość człowieka, która jest niejako dosięgalna dla naszych, ludzkich kryteriów.

Ale to nie wystarczy. Musi jeszcze dać świadectwo sam Bóg. Musi znakami nadprzyrodzonymi, cudami spełnionymi za pośrednictwem kandydata na ołtarze. On sam musi zaświadczyć o jego wewnętrznej wielkości w królestwie Bożym. Musi sam wskazać tę jakąś szczególną miarę łaski, która w tym człowieku działała i owocowała. I musi wskazać, że właśnie ten człowiek jest potrzebny Kościołowi, Ludowi Bożemu, jako szczególny wzór i sprawdzian życia chrześcijańskiego, heroicznego, jako wskaźnik na tej drodze, po której cały Lud Boży, cały Kościół, a w Kościele ludzkość i poszczególne narody, zdążają do Boga.

Tak więc są te dwie wielkości: i wielkość dostrzegalna ludzkim okiem, tak, jak ludzie widzieli wielkość Jana Chrzciciela – i tak, jak dzisiaj cały świat widzi wielkość duchową, heroiczną O. Maksymiliana Kolbego. Dają temu świadectwo nie tylko ludzie wierzący, ale także i niewierzący, chociaż tę duchową, jego wielkość w innych nieco tłumaczą kategoriach.

Ale obok tej wielkości, dostrzegalnej ludzkimi sądami, jest jeszcze inna miara wielkości, którą dostrzega sam Bóg. Kościół patrzy na człowieka, a zwłaszcza na tego, którego wynosi na ołtarze, jak gdyby oczyma Boga. Od Niego zapożycza spojrzenia, od Niego zapożycza miary świętości, zanim o kimś powie: to święty, to błogosławiony!

Wspominam o beatyfikacji Maksymiliana Marii Kolbego, ponieważ to wydarzenie w historii Kościoła na polskiej ziemi i w historii katolickiego narodu polskiego ma szczególne znaczenie. Jest to pierwszy błogosławiony w drugim tysiącleciu, na samym jego początku. Jest to błogosławiony, który w szczególny sposób wyraża nasze czasy, naszą epokę, jej wszystkie trudności, cierpienia i upokorzenia, ale także cały jej dynamizm: prawdziwie Błogosławiony naszych czasów!

Wspominam o tym tutaj w dniu, w którym gromadzimy się rokrocznie w bazylice Mariackiej, ażeby przypomnieć sobie zakończenie nawiedzenia Matki Bożej Jasnogórskiej, jakie odbywało się w naszej archidiecezji. To zakończenie miało miejsce 3 lata temu w trzecią, jak dzisiaj, niedzielę Adwentu 1968 roku. Na zakończenie – ażeby dać wyraz naszej wdzięczności za wszystkie łaski, które stały się udziałem Ludu Bożego archidiecezji krakowskiej, naszego Kościoła, dokonaliśmy koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, znajdującego się w bazylice Mariackiej. To także dzisiaj wspominamy.

Ale wspominając to, napełniamy to wspomnienie już nową treścią, bo wdzięczność nasza za to, co się dokonało przed trzema laty, w roku bieżącym wzbogaciła się jeszcze o to, co się dokonało w tym zwłaszcza roku. A beatyfikacja naszego Rodaka jest jakimś szczególnym dobrem Kościoła i Ludu Bożego na całym świecie, a zwłaszcza Ludu Bożego na ziemi polskiej, naszego Kościoła i naszego narodu. I dlatego też w tym akcie wspomnienia, pełnego wdzięczności, obejmujemy to tegoroczne wydarzenie. Ono leży na tej samej linii, co wszystkie tamte wydarzenia, które przed laty znalazły tutaj wyraz w koronacji obrazu Mariackiego. I wszystkie tamte wydarzenia także mają jakiś ludzki wymiar, mają jakiś ludzki kształt, zapisały się w historii poszczególnych ludzi. Ale mają przede wszystkim ten wewnętrzny, nadprzyrodzony wymiar łaski Bożej, który jest znany samemu Bogu. Maryja przeszła wśród nas jako Matka Łaski Bożej. Tak jak przeszła przez życie O. Maksymiliana.

Dziwna rzecz, Jego wielkość, którą my teraz tak dobrze widzimy, która się tak wyraziście rysuje na tle tamtych czasów, zwłaszcza tych najtrudniejszych, okupacyjnych, obozowych czasów pogardy – ta Jego wielkość jest przedziwnie skojarzona z duchową małością – czuł się mały! I właśnie na tym poczuciu duchowej małości – małości dziecka – rosła wielkość, w nim promieniowała. To zostało jako wielkie dobro całego Kościoła, a zwłaszcza Kościoła i Ludu Bożego naszej ziemi.

I otóż ta wielkość, która tak rosła, rosła pod matczynym spojrzeniem, tak zresztą jak wielkość Jana Chrzciciela – to bardzo dziwna rzecz. Przecież On stał się świętym pod wzrokiem Bogarodzicy, która przyszła, aby nawiedzić jego matkę. O. Maksymilian stawał się świętym pod wzrokiem Niepokalanej. Dawał temu wyraz i zostawił świadectwo tej swojej szczególnej miłości i tej swojej bezgranicznej ufności, zawierzaniu, które człowieka niejako stawia ponad nim samym, z jego ludzkimi możliwościami, i czyni go świętym!

Jest w wyniesieniu na ołtarze O. Maksymiliana jakiś znak dla Kościoła współczesnego. Myśmy to bardzo głęboko odczuli w czasie Synodu Biskupów. Wiecie, że ten Synod odbył się w Rzymie w miesiącu październiku, i właśnie w czasie tego Synodu Ojciec Święty dokonał beatyfikacji

O. Maksymiliana. Były rozważane różne możliwości i wiemy, że to odpowiadało intencji Papieża, ażeby przybyć do Polski i w Polsce dokonać tej beatyfikacji. Ale tak się nie stało. Beatyfikacja odbyła się w czasie Synodu i dzisiaj wiemy, że to było, jak mogło być najlepiej. Nazajutrz po beatyfikacji przewodniczący Synodu kard. Duval dziękował papieżowi Pawłowi VI za to, czego dokonał. I powiedział tak: Ta beatyfikacja, a raczej ten Błogosławiony jest we wszystkich naszych rozważaniach na temat kapłaństwa (bo to był pierwszy temat Synodu) argumentem najsilniejszym. I więcej wnosi światła w te rozważania niż wszystko, cośmy tutaj potrafili powiedzieć. I raz jeszcze powtórzył to ten sam przewodniczący – kardynał przy końcu Synodu.

Myślę zresztą, że nie tylko dla pierwszego Synodu Biskupów, o kapłaństwie, ale i dla drugiego: o sprawiedliwości w świecie postać błogosławionego dzisiaj Maksymiliana Kolbego ma swoją szczególną wymowę. Przecież stał się Błogosławionym na gruncie najstraszliwszej niesprawiedliwości! I chociaż tam, w tym obozie zagłady, w tym bunkrze śmierci głodowej zginął na wzór Chrystusa, jako ofiara, jako męczennik, to w tej ofierze i w tym męczeństwie jest, Drodzy Bracia i Siostry, także jakiś ewangeliczny protest przeciwko wszelkiej niesprawiedliwości w świecie; tak jak protestem przeciwko wszelkiej niesprawiedliwości w świecie jest, i zawsze pozostanie, krzyż i ukrzyżowanie Chrystusa.

A jakie znaczenie ma ten Błogosławiony dla nas i dla Kościoła w Polsce, właśnie w tych czasach, na progu nowego tysiąclecia? Kościół w Polsce jest częścią Ludu Bożego, który podąża za Chrystusem i bardzo żarliwie zapatruje się na Bogarodzicę, tak jak tego nauczył nas O. Maksymilian. Nasze dzisiejsze tutaj zgromadzenie liturgiczne jest pod tym samym znakiem. Przyszliśmy tutaj patrzeć z wielką miłością, czcią i żarliwością na Maryję, na Niepokalaną, na Bogarodzicę. Ale ten Kościół w Polsce, tak bardzo zapatrzony w postać Niepokalanej, równocześnie zmaga się z różnorodnymi trudnościami: walczy o dusze ludzkie, walczy o dusze narodu, walczy o jego moralny pion. Wciąż walczy: i o zdrowie rodziny, i o zdrowie młodzieży, o przyszłość społeczeństwa, i z tylu innymi zagrożeniami się zmaga. I otóż na tle tych duchowych zmagań naszych czasów, na tle tych duchowych zmagań Kościoła na naszej ojczystej ziemi, przychodzi dla nas beatyfikacja naszego Rodaka, więźnia oświęcimskiego, i mówi nam – tak jak dzisiaj mówił prorok Izajasz w I czytaniu: „Małoduszni – odwagi!” I tak, jak dzisiaj mówił w II czytaniu Apostoł Jakub: „Cierpliwości i wytrwania!” To wezwanie takie bardzo ludzkie, bardzo aktualne; bo czyż nie grozi nam niebezpieczeństwo małoduszności wśród wszystkich doświadczeń życia i wśród wszystkich paradoksów naszej sytuacji społecznej, naszej sytuacji etycznej? Trudno to tutaj rozwijać. Ale człowiek, który przeszedł przez tak straszliwą próbę, a i pod wzrokiem Niepokalanej wyszedł z niej święty, mówi nam wszystko. Odwagi, wytrwałości, cierpliwości!

Starajmy się dobrze odczytać ten znak, jaki Opatrzność Boża daje nam na progu nowego tysiąclecia w bł. Maksymilianie Marii Kolbe. I pamiętajmy, że ten znak naszych czasów jest niejako zakodowany, głęboko zapisany, w innym znaku, w wielkim znaku, który się ukazał na niebie, tak pisze Jan Ewangelista w swej Apokalipsie: „Niewiasta obleczona w słońce, księżyc pod Jej nogami, na głowie Jej korona z gwiazd dwunastu. Ona depcze głowę węża”.

I my za tym wielkim znakiem podążamy. A bł. Maksymilian uczy nas wierności na tej, przez nas wypróbowanej, drodze! Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

WSPÓŁCZESNY ŚWIADEK CHRYSTUSA

Kazanie wygłoszone w kościele OO. Zmartwychwstańców w Krakowie dnia 3 IV 1972 r.

Musimy zwrócić baczną uwagę na dzisiejszą Ewangelię. Oczywiście, postaramy się ją zrozumieć nie w oderwaniu, ale w pełnym kontekście wydarzenia wielkanocnego i w pełnym też kontekście tych wszystkich czytań, które zawierają się w liturgii słowa oktawy wielkanocnej.

W dzisiejszej Ewangelii wedle św. Mateusza dowiadujemy się o tej pierwszej próbie stworzenia fałszywej opinii na temat wydarzenia wielkanocnego. Słyszymy o tym, jak przedstawiciele Sanhedrynu przekupują żołnierzy, tych, którzy pilnowali grobu. Wychodzą od faktu, że grób jest pusty; i przez to samo potwierdzają, że coś stało się z Chrystusem, który tutaj w tym grobie został złożony. Od razu nadają temu interpretację, która idzie po linii ich interesów: „Opowiadajcie, że przyszli Jego uczniowie, kiedy wyście spali, i wykradli Jego ciało”.

Już św. Augustyn, jeśli tak można powiedzieć, drwił z tej interpretacji; widział, jak bardzo słaba i naiwna była ta wersja, którą w pośpiechu zasugerowali świadkom pustego grobu. Świadkom w jakiś sposób odpowiedzialnym za fakt, że grób jest pusty.

Zapamiętajmy sobie ten szczegół, ponieważ jest on początkiem wielu podobnych manipulacji na przestrzeni obu tysiącleci chrześcijaństwa. Kiedyś powiedział Voltaire w czasie wielkiej walki z Kościołem i Ewangelią, w czasie Oświecenia francuskiego: „Kłamcie, kłamcie, a zawsze coś z tego zostanie”. Ale to jeszcze było powiedziane prawie dwieście lat temu. W czasach dzisiejszych ten system jest o wiele precyzyjniejszy.

A jeżeli chodzi o manipulowanie tzw. opinią społeczną, to posiada ono już wypróbowane metody w całym świecie. Zawsze chodzi o to, ażeby pójść po linii interesów, oczywiście tych kręgów, które w danym wypadku finansują środki kształtowania opinii publicznej. Ale to jest szczegół: ten szczegół ma znaczenie, ma wydźwięk negatywny. Ażeby zrozumieć jednak pełne znaczenie tego szczegółu dla kształtowania się prawdy chrześcijańskiej, musimy się przypatrzeć dokładnie drugiej stronie zagadnienia.

Otóż fakt, że grób jest pusty – grób, w który złożono Ciało Pana Jezusa – został stwierdzony zarówno przez przedstawicieli Sanhedrynu i przez Apostołów. Wychodzą od tego faktu. Nawet i w dzisiejszej Ewangelii o tym słyszymy.

Bardzo znamienne jest wydarzenie, którego dzisiejsza Ewangelia nie opisuje, ale które w całokształcie liturgii słowa tygodnia wielkanocnego zostanie również przypomniane: wydarzenie z Marią Magdaleną, która w pobliżu grobu – jak czytamy w Ewangelii św. Jana – spotkała człowieka i myślała, że to ogrodnik i czyni mu następujące wyznanie: „Wzięto Pana mego, ale nie wiem gdzie Go położono”. To znaczy, w świadomości osoby tak bardzo głęboko związanej z Chrystusem jest fakt, że Chrystusa nie ma na tym miejscu; stąd Go wzięto. Wiemy, jaki jest dalszy ciąg tego spotkania z Magdaleną, ale do tego wrócimy jeszcze za chwilę.

Wszyscy Apostołowie stwierdzają na początku fakt pustego grobu. I ten fakt pustego grobu nie przekreśla w ich świadomości od razu śmierci Chrystusa, tego; że On nie żyje. Najlepszym dowodem na to jest uporczywa postawa Tomasza Apostoła. I ta postawa, jak stwierdzają wielokrotnie Ojcowie i teologowie, posiadała zresztą szczególne znaczenie dla ukształtowania się świadectwa o zmartwychwstaniu. Wiemy, że Tomasz, chociaż wszyscy uczniowie świadczyli, że widzieli Pana, stale upierał się przy swoim: „Dopóki nie ujrzę, nie uwierzę”.

A więc w punkcie wyjścia tego, co już tutaj nazwałem świadectwem o zmartwychwstaniu, jest stwierdzenie faktu pustego grobu. I nie ma żadnej hipotezy, tak jak to niektórzy przeciwnicy Ewangelii próbowali wmówić w swoim czasie – nie ma żadnej hipotezy na temat zmartwychwstania. Można powiedzieć, że dla najbliższych Chrystusa, dla Apostołów, zmartwychwstanie było czymś tak samo nieprawdopodobnym, jak dla przedstawicieli Najwyższej Rady.

I właśnie na tle takiego punktu wyjścia możemy śledzić i w dzisiejszej liturgii słowa, i we wszystkich czytaniach oktawy wielkanocnej, jak kształtowało się to świadectwo o zmartwychwstaniu. Kształtowało się ono w drodze nowego doświadczenia. Pan Jezus nie zostawił Apostołów u początku ich misji tylko z tym przeświadczeniem, że opuścił grób. Pan Jezus dał im jeszcze całe nowe doświadczenie – siebie, przemienionego mocą zmartwychwstania.

I w ten sposób ukształtowało się to świadectwo. Analizując Pismo Święte, wszystkie jego teksty odnoszące się do faktu zmartwychwstania, widzimy, jak się to świadectwo kształtowało. Jest to ważne, ponieważ dotyczy jakichś podstawowych przesłanek naszej wiary w Chrystusa. Wiemy dobrze, że nasza wiara w Chrystusa, we wszystko, czego On nauczał, we wszystko, co objawił, ostatecznie opiera się na fakcie zmartwychwstania. I dlatego też z taką pieczołowitością, z taką precyzją zostało, jak widzimy, w ciągu tego tygodnia wielkanocnego we wszystkich czytaniach ukształtowane świadectwo o zmartwychwstaniu. Można by powiedzieć nawet, że cała liturgia oktawy wielkanocnej to jest liturgia, która mówi o tym, jak się ukształtowało świadectwo o zmartwychwstaniu.

To świadectwo, razem z Apostołami, weszło od pierwszych dni w życie Kościoła. Słyszymy dzisiaj w czytaniu z Dziejów Apostolskich św. Piotra, który mówi o zmartwychwstaniu jako świadek. Nie w tym znaczeniu, że był przy zmartwychwstaniu, w jego momencie, ale w tym znaczeniu, że przekonał się o nim wszystkim etapami, poczynając od zastrzeżeń, od – w pewnym sensie – niewiary aż do spotkania ze Zmartwychwstałym, aż do doświadczenia, które stanowi – jak wiadomo – główną podstawę pewności dla rozumnego człowieka.

Jest to ważne. Ważne jest nie tylko ze względów historycznych. Ważne jest także i ze względu i na życie Kościoła w każdej epoce i w naszej epoce. Kościół, jego tradycja, i jego życie kształtowało się zawsze i kształtuje do dzisiaj na zasadzie świadectwa: „Będziecie mi świadkami”. To świadectwo pierwszych uczniów Chrystusowych, Apostołów, niewiast, to świadectwo pierwotne szło z pokolenia na pokolenie jako pewna tradycja.

Ale zarazem wzbogacało się ono w coraz to nowe świadectwa, które w tamtym się zakorzeniały. To jest to całe świadectwo o Chrystusie, które dawali chrześcijanie wszystkich czasów, aż do naszych dni. Myślę, że O. Maksymilian to jest przede wszystkim taki współczesny świadek Chrystusa. Ale nie tylko on: on jest świadkiem życia, męki i zmartwychwstania Chrystusa w stopniu heroicznym. Jesteśmy wszyscy jakoś świadkami Chrystusowego zmartwychwstania. To jest charakter naszej wiary; taka jest jej wewnętrzna treść i taki jest jej profil poznawczy, myślowy.

Ten profil we wszystkich epokach musiał się hartować. Musiał się zaś hartować w zetknięciu z różnymi interpretacjami sfabrykowanymi przeciwko wierze, przeciwko zmartwychwstaniu, przeciwko Chrystusowi, przeciwko chrześcijaństwu. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w naszych czasach ta wiara nasza płynąca z tak długiego i wypróbowanego świadectwa również musi się hartować w zetknięciu z różnymi interpretacjami, które zarówno wydarzenie zmartwychwstania, jak i treść chrześcijaństwa podają w wątpliwość. I dlatego to jest ważne dla nas.

Dzisiejsza liturgia ma na celu, ażebyśmy sobie jasno uświadomili, że znajdujemy się na przedłużeniu tego, co się działo w kręgu zmartwychwstania, w pierwszych jego świadkach; że znajdujemy się na przedłużeniu i że my w naszych czasach tworzymy to samo i zmagamy się o tę samą prawdę o zmartwychwstaniu, o jaką oni zmagali się w tamtych czasach.

Mówiąc to wszystko, pragnę jeszcze jedno dodać, pod kątem gospodarzy tego kościoła, OO. Zmartwychwstańców. Myślę, Drodzy Ojcowie i Bracia, że ci, którzy tworzyli wasze zgromadzenie w XIX w., pragnęli być dla narodu polskiego i dla narodów słowiańskich w jakimś szczególnym znaczeniu świadkami zmartwychwstania. Rozumieli już oni dobrze, że zmartwychwstanie jest nie tylko faktem historycznym, ale faktem o olbrzymim znaczeniu duchowym. Że jest to fakt, który może człowieka przeobrazić, dać mu wiarę w życie. Fakt, który może człowieka dźwignąć i dźwigać z największego upadku: i człowieka, i społeczeństwo. I z tego faktu wyszło. A wychodząc z tajemnicy zmartwychwstania Pańskiego utworzyli w XIX w., wieku naszej niewoli, zgromadzenie Zmartwychwstańców, zgromadzenie Zmartwychwstania Pańskiego, żeby ono prawdą o zmartwychwstaniu Pana Jezusa kształtowało, w górę dźwigało życie duchowe naszego narodu. To jest wielka zasługa. My pragniemy o tej zasłudze zawsze przypominać: a nade wszystko gorąco pragniemy, sami przeżywając – jak corocznie tajemnicę zmartwychwstania Chrystusowego, dojrzewać wewnętrznie i kształtować w sobie tę duchową postawę świadków: „Będziecie mi świadkami – Jezus mówił – w Jeruzalem, i w Samarii, i w Galilei, i aż na krańce ziemi”. „Będziecie mi świadkami …”.

Chcemy być świadkami, chcemy być świadkami tu, na ziemi polskiej; tutaj, w tym prastarym Krakowie, w którym prawda o zmartwychwstaniu Pańskim na wiele sposobów została wyrażona przez naszych przodków, ażeby stała się duchowym dziedzictwem przyszłych pokoleń i pokolenia naszego. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

ZWYCIĘSTWO DUCHA NAD CIAŁEM

Kazanie wygłoszone przez ks. kard. Karola Wojtyłę dnia 14 VIII 1972 r. w byłym obozie oświęcimskim, w liturgiczne wspomnienie bł. Maksymiliana.

Drodzy Bracia i Siostry!

Trzydzieści jeden lat temu za tą ścianą, przy której teraz stoimy, skonał z głodu Człowiek – jeden z wielu ludzi, którzy w owych czasach tak konali. Konał śmiercią głodową Polak, jeden z wielu Polaków, którzy ginęli w tym obozie zagłady. Konał Kapłan, Syn św. Franciszka, jeden z wielu kapłanów, kapłanów polskich, którzy życie swoje ponieśli w ofierze w czasie tego straszliwego doświadczenia całego narodu i ludzkości.

Było to tak jak dziś: 14 sierpnia, w wigilię uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej. I była to przedziwna śmierć. Chociaż jedna z wielu, to przecież jedyna, niezwykła. Ten Człowiek ginący z głodu tutaj w bunkrze śmierci – za tą ścianą, przy której stoimy – śpiewał. A do tego bunkra poszedł z własnej woli; sam zapragnął tam pójść, ażeby zastąpić w tym doświadczeniu śmierci głodowej swojego rodaka, ojca rodziny. Wystąpił z szeregu i prosił, podczas apelu, ażeby mógł pójść za niego. A kiedy mu zostało to zezwolono, traktował to jako wielką łaskę. Poszedł więc za ojca rodziny zginąć śmiercią głodową.

I poszedł także po to, ażeby być razem z wszystkimi, którzy będą tę śmierć głodową ponosili, w bunkrze głodu umierali; ażeby ich podnosić na duchu wówczas, kiedy będą słabły i obumierały ich ciała.

To miało miejsce tutaj. Na tym miejscu, na którym teraz stoimy, trzydzieści jeden lat temu. I była to dziwna śmierć, niezwykła. Potwierdziło się w niej szczególne prawo ducha ludzkiego, który jest silniejszy od ciała, który odnosi zwycięstwo nad śmiercią, kiedy jest przeniknięty duchem Bożym. Potwierdziło się w tej śmierci zwycięstwo miłości nad nienawiścią. Człowiek, który tutaj oddawał ducha w wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej, oddawał go za brata; kładł życie za brata – tak, jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii słowa Chrystusa.

I Człowiek ten zstępując w ciemności śmierci wszedł w pełną światłość; swoją śmiercią potwierdził prawdę, którą przyniosło i wypróbowało chrześcijaństwo – prawdę, że chwila śmierci jest chwilą narodzin. Nie umierał, gdy umierał, ale się rodził. A rodząc się w tej swojej śmierci, dawał świadectwo życia, które jest wyższe od śmierci człowieka i od życia człowieka na tej ziemi.

Tak umierali kiedyś na arenach rzymskich męczennicy, takie zostawili świadectwo. I Kościół w tym ich świadectwie w szczególny sposób odnalazł swoje macierzyństwo. Poczuł się Matką, która rodzi do życia wiecznego swoje ziemskie dzieci.

O. Maksymilian Maria Kolbe w naszej epoce przywrócił Kościołowi tę szczególną świadomość macierzyństwa, bo pozwolił mu w dniu 14 sierpnia 1941 r. przeżyć narodziny dla nieba jednego ze swoich synów. To wszystko miało miejsce jeszcze niedawno, w naszym pokoleniu – nie tylko w naszym stuleciu. Stoimy tutaj na miejscu pierwszego z błogosławionych – a ufamy, że w niedługim czasie i świętych – Polaków naszego stulecia, naszego prawie pokolenia; prawie że jesteśmy jego rówieśnikami.

Zwykle na beatyfikację i kanonizację sług Bożych czeka się długo. Tym razem czekaliśmy krótko. Minęło 30 lat i w dniu 17 października 1971 r. Ojciec Święty Paweł VI swoją najwyższą, apostolską powagą i w sposób szczególny, w czasie Najświętszej Ofiary przez siebie sprawowanej, ogłosił Kościołowi i światu, że syn polskiej ziemi, kapłan zakonu św. Franciszka, O. Maksymilian Kolbe, należy do grona błogosławionych.

Kiedy więc dzisiaj tutaj przybywamy, wszyscy musimy przeżywać szczególne wzruszenie. Nieraz tutaj już przybywaliśmy, nieraz wstępowaliśmy do jego celi, do tego bunkra śmierci głodowej. Dzisiaj przybywamy po raz pierwszy, ażeby w dniu, który Kościół wyznaczył na jego święto, modlić się już nie tylko o jego wyniesienie na ołtarze, ale modlić się do wyniesionego na ołtarze; modlić się za jego pośrednictwem do Boga w Trójcy Świętej Jedynego.

Ojciec Święty Paweł VI wyznaczył dzień 14 sierpnia, dotychczasową wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej, a zarazem dzień śmierci O. Maksymiliana, na dzień jego święta. I dzisiaj tutaj po raz pierwszy to święto obchodzimy. Po raz pierwszy sprawujemy Najświętszą Ofiarę, w której Kościół cały, a zwłaszcza Kościół w Polsce, modli się do niego i przez niego do Boga w Trójcy Przenajświętszej.

Drodzy Bracia i Siostry, jest to wielka chwila, jest to szczególna modlitwa. Wigilia Wniebowzięcia Matki Bożej rodzi w naszych sercach szczególne skojarzenia z całym życiem tego Błogosławionego, który tak bez reszty, bezgranicznie zawierzył Niepokalanej. To właśnie Ona jakby wybrała ten dzień, przeddzień swojego wniebowzięcia, ażeby go zabrać z tego świata, i żeby zrodzić go – Ona, umiłowana Matka – dla Boga, dla wieczności.

My więc, którzy dzisiaj otaczamy ten ołtarz, a zarazem tamten ołtarz, tamten ołtarz w głębi bloku śmierci, my, którzy otaczamy ten ołtarz – ten i tamten – przeżywamy głęboko tajemnicę świętych obcowania; niejako „dotykamy” całym naszym istnieniem Świętego, który tutaj się narodził.

Pragniemy w tej Najświętszej Ofierze podziękować Niepokalanej; podziękować przez Nią Chrystusowi Panu za to, że dał nam tego Błogosławionego, tego Świętego naszych czasów, naszego pokolenia, naszego wieku. Tego Świętego, który nosił najstraszliwsze ciężary naszej epoki, całe upokorzenie współczesnej ludzkości, całą klęskę swojego narodu. I w tym doświadczeniu nie załamał się, bo siła ducha, moc wiary i potęga miłości pozwoliła mu odnieść zwycięstwo nie tylko dla siebie, ale i dla nas. Żebyśmy się nie czuli pokonani, my, Polacy, my, kapłani; nie tylko dla nas – dla całej ludzkości, ażeby nie czuła się pokonana własnym okrucieństwem, tym straszliwym obozem śmierci!

Dlatego też przy tym ołtarzu, za pośrednictwem bł. Maksymiliana Marii, naszego rodaka, brata w kapłaństwie, będziemy modlić się i za Ojczyznę naszą, za cały naród polski i za całą ludzkość, za Kościół święty, za Najwyższego Pasterza, który wyniósł do chwały błogosławionych O. Maksymiliana Marię w ubiegłym roku.

Niech ta pierwsza modlitwa i pierwsza Najświętsza Ofiara, którą składamy w dniu jego święta, będzie szczególnym źródłem błogosławieństwa i łaski dla nas tu zgromadzonych i dla wszystkich, których w tej modlitwie i w tej Ofierze pragniemy duchem objąć. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

ZAWIERZENIE MARYI

Kazanie wygłoszone dnia 13 X 1972 r. w Nowej Hucie podczas nabożeństwa liturgicznego, w przeddzień ogólnopolskich uroczystości zamykających obchody roku maksymilianowskiego.

Dzisiejsze nasze nabożeństwo maryjne, fatimskie, ma szczególny charakter. Jest ono jakby wigilią do uroczystości oświęcimskiej, która odbędzie się w najbliższą niedzielę. Jest to pierwsza rocznica wyniesienia na ołtarze, beatyfikacji naszego rodaka, umiłowanego patrona naszych czasów, bł. Maksymiliana Marii Kolbego. Nabożeństwo nasze jest jak gdyby szczególnym przygotowaniem do tej uroczystości. Dlatego też jest ono maryjne, ponieważ wiemy, jak bardzo maryjną była dusza Błogosławionego; jak bardzo maryjną jego działalność apostolska i jak bardzo maryjną jego śmierć oświęcimska.

Jest dla nas powodem szczególnej radości, że w tym nabożeństwie dzisiejszym, tak też jak i w uroczystościach oświęcimskich uczestniczy najbliższy świadek tego męczeństwa O. Maksymiliana, którym – jak wszyscy w Polsce wiedzą – był Franciszek Gajowniczek. Jest on tutaj dzisiaj między nami i razem z nami modli się w drodze do Oświęcimia.

Drodzy Bracia i Siostry, dlatego też to nabożeństwo ma tak niezwykły charakter. Ja pragnę, uczestnicząc razem z Wami w tej wspólnej maryjnej modlitwie, zaprosić tutaj raz jeszcze cały Kraków do udziału w uroczystościach niedzielnych w Oświęcimiu. Nie trzeba tłumaczyć, dlaczego. Wszyscy tam podążymy naszymi sercami. A wielu podąży czy to koleją, czy to autobusem, czy nawet piechotą; wielu wybiera się także pieszych pielgrzymów na uroczystości niedzielne w Oświęcimiu.

Myślę, że nie będzie żadnych przeszkód. Wiele doznaliśmy dowodów zrozumienia dla wielkości tej chwili i myślę, że nadal nie będzie żadnych trudności i przeszkód w odbyciu pielgrzymki do Oświęcimia.

Pragnę podkreślić, że jest to również i dlatego wydarzenie niezwykle, gdyż w uroczystościach oświęcimskich uczestniczą bardzo dostojni goście.

Wiecie już o tym, że przybyli trzej kardynałowie z zagranicy. Jeden z nich jest naszym rodakiem, jest to kard. Jan Józef Król, którego rodzice pochodzą z Siekierczyny pod Limanową. On sam urodził się w Stanach Zjednoczonych, a dzisiaj jest przewodniczącym Komisji Konferencji Episkopatu Stanów Zjednoczonych; na uroczystość oświęcimską przybywa do Polski po raz pierwszy po trzydziestu latach. Odwiedzi także Kraków, tak jak i dwaj inni goście, kardynałowie, którzy są prefektami Kongregacji Stolicy Apostolskiej.

Wspólnie będziemy się modlić wieczorem w niedzielę o godz. 18 w katedrze wawelskiej przy grobie błogosławionej naszej królowej Jadwigi, o której wyniesienie na ołtarze stale się modlimy właśnie w dniu 15 października. Dlatego też zapraszam do katedry wawelskiej w niedzielę całą Nową Hutę.

Kardynałowie, nasi goście, reprezentują te Kongregacje Stolicy Apostolskiej, które najbliżej były związane z beatyfikacją. Jeden z nich, kard. Paweł Bertoli, jest prefektem Kongregacji do spraw beatyfikacyjnych i on właśnie doprowadził do końca proces beatyfikacyjny O. Maksymiliana. Drugi – kard. Jan Wright, Amerykanin z pochodzenia, jest prefektem Kongregacji duchowieństwa. A wiemy, że O. Maksymilian umierał jako kapłan katolicki i poszedł do bunkra głodu jako kapłan katolicki. I dlatego też ci dwaj reprezentanci Stolicy Apostolskiej są szczególnie na swoim miejscu; to są ci najbliżej związani ze sprawą O. Maksymiliana.

Powitamy ich serdecznie i w Oświęcimiu, i w Krakowie. Będziemy uczestnikami wawelskiej modlitwy o wyniesienie na ołtarze królowej Jadwigi, będziemy także uczestnikami tego podniosłego aktu, kiedy odwiedzą nasze miasto, a zwłaszcza katedrę królewską na Wawelu.

Drodzy Bracia i Siostry, dziś jesteśmy tutaj bardzo licznie zgromadzeni. Nabożeństwo maryjne, nabożeństwo fatimskie, przeniknęło dusze nasze. Dzisiaj w sposób szczególny pragniemy w tym nabożeństwie ogarnąć myślą i sercem tego naszego błogosławionego Rycerza Niepokalanej, któremu Nowa Huta powierzyła w sposób szczególny swoje życie katolickie, swą chrześcijańską wspólnotę. Widnieje jego obraz i tutaj w Nowej Hucie-Bieńczycach, gdzie buduje się od kilku lat kościół.

Widnieje jego obraz również w nad wyraz skromnym baraku – trudno to nawet barakiem nazwać – w Mistrzejowicach, gdzie władze wyraziły zgodę, to znaczy: uznają potrzebę powstania kościoła; chodzi tylko o to, ażeby ten kościół powstał we właściwym miejscu i żeby powstanie kościoła złączyło się z powstaniem parafii. Zdajemy sobie sprawę z tego, że ta przeolbrzymia parafia, do której należycie – Nowa Huta-Bieńczyce – pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski, już jest niejako u kresu wytrzymałości.

Siedemdziesiąt tysięcy parafian to już nie parafia-olbrzym, tylko parafia-gigant. A przecież wiadomo, że życie parafialne domaga się nie tylko ilości – domaga się także wspólnoty.

Ażeby się mogła wytworzyć wspólnota, potrzeba, ażeby w Mistrzejowicach powstał kościół, ażeby powstała parafia i żeby kościół parafialny w Mistrzejowicach mógł skupić wokół parafian mistrzejowickich, tak jak skupia wokół siebie parafian bieńczyckich budujący się kościół, jak skupia parafian mogilskich kościół w Mogile, parafian czyżyńskich kościół w Czyżynach, parafian ruszczańskich kościół w Ruszczy i parafian pleszowskich, szczególnie na Wzgórzach Krzesławickich, kościół parafialny w Pleszowie.

Dzisiaj, gdy jesteście tutaj tak licznie zgromadzeni i gdy będziemy wszystkie nasze prośby składać niejako w ręce, więcej powiem: kłaść na serce Maryi, Maryi naszej Matki, proszę, ażebyście te sprawy tak ważne dla życia chrześcijańskiego Nowej Huty, nowego Krakowa, mieli w pamięci i zawierzyli Matce Bożej.

Tak jak zawierzył wszystko Maksymilian Maria, tak on, rycerz Niepokalanej, odniósł zwycięstwo. Niech Matka Boża będzie Patronką także i naszych zwycięstw tutaj, w Nowej Hucie; w życiu chrześcijańskim i obywatelskim.

Teraz, Drodzy Bracia i Siostry, rozpocznie się nabożeństwo fatimskie, któremu pragnę i w dalszym ciągu przewodniczyć.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

BŁOGOSŁAWIONA SIEJBA

Dnia 14 VIII 1973 r. odbył się w Oświęcimiu dzień skupienia liturgicznej służby Ołtarza archidiecezji krakowskiej. Przybyli na to spotkanie ministranci, lektorzy i schole dziewczęce i uczestniczyli we Mszy świętej koncelebrowanej, której przewodniczył ks. kard. Karol Wojtyła. W wygłoszonym kazaniu metropolita krakowski ukazał bł. Maksymiliana jako wzór dla młodych w służbie Bogu.

Dzień dzisiejszy poprzedza wielką uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej. Ten dzień został wyznaczony na święto błogosławionego naszego rodaka, O. Maksymiliana Marii, od chwili kiedy doznał on wyniesienia do chwały błogosławionych. A stało się to, jak dobrze pamiętamy, w roku 1971, dniu 17 października.

W pierwszą rocznicę beatyfikacji pielgrzymi z całej Polski w liczbie około pół miliona przybyli do obozu oświęcimskiego, ażeby uczcić naszego nowego Patrona, Błogosławionego naszych czasów. Jednakże właściwym dniem jego chwały w Kościele jest dzień dzisiejszy, 14 sierpnia. W tym dniu O. Maksymilian zakończył swoje ziemskie życie, zakończył śmiercią męczeńską, którą podjął z miłości ku Bogu i ku człowiekowi, bliźniemu. Jest to prastara tradycja Kościoła, że dni śmierci świętych, męczenników bywają w sposób szczególny obchodzone przez całą wspólnotę Ludu Bożego. W tych dniach chrześcijanie od pierwszych lat i stuleci gromadzili się zawsze przy grobach męczenników. A grób tego naszego męczennika, O. Maksymiliana Kolbego, znajduje się tutaj, w Oświęcimiu. Tutaj w obozie koncentracyjnym, w komorze śmierci głodowej, w bunkrze śmierci, pozwolił mu Chrystus dokończyć tego życia, które było całkowicie poświęcone Chrystusowi Panu i bliźnim. I dlatego też w dniu dzisiejszym Kościół krakowski czuje szczególną powinność zgromadzenia się w Oświęcimiu, na miejscu śmierci błogosławionego naszego Rodaka.

Przybywam więc tu wspólnie z kapłanami, z przedstawicielami rodzin zakonnych, ażeby w imieniu Kościoła krakowskiego spełnić tę drogą powinność, która swoimi tradycjami sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Bardzo się cieszę, że przybyliście tutaj wspólnie z nami razem Wy, Ministranci, Lektorzy, Schole dziewcząt; że właśnie tu, w dniu 14 sierpnia, spotykacie się, ażeby swoją służbę Ołtarzy, tę służbę tak bardzo przez Was umiłowaną, związać ze służbą bł. Maksymiliana.

Dobrze czynicie – jest to piękna myśl, jest to znakomita tradycja, która się tutaj zapoczątkowuje. Służba Ołtarza była udziałem bł. Maksymiliana. Był przecież kapłanem w zakonie św. Franciszka z Asyżu. Kapłaństwo wyraziło wszystkie jego dążenia, wszystkie pragnienia serca; ukształtowało cały jego charakter i całą ludzką osobowość. W kapłaństwie znalazło swój wyraz wszystko to, co nosił w swojej duszy od wczesnej młodości, od chłopięcych i młodzieńczych lat.

Jest rzeczą bardzo wymowną, że właśnie w tym dniu, w którym Kościół w Polsce czci swojego nowego świętego, bł. Maksymiliana Marię Kolbego, właśnie tu, w Oświęcimiu, jesteście Wy, Chłopcy i Dziewczęta z liturgicznej służby Ołtarza. Tak bardzo odpowiada to postaci naszego Patrona, temu duchowemu dziedzictwu, które on nam pozostawił.

Bo jakież to jest dziedzictwo? Moi Drodzy Chłopcy i Dziewczęta, moi Drodzy Bracia i Siostry, Rodzice, Kapłani – to dziedzictwo Ołtarzy. Życie swoje O. Maksymilian oparł całkowicie o Ołtarz; wierząc, że gdy o Ołtarz opiera, przez to samo opiera je o krzyż. Bo przecież ten Ołtarz, na którym sprawujemy w sposób bezkrwawy Ofiarę Chrystusa, nie jest niczym innym jak nieustającym odnowieniem, nieustającym powtórzeniem krzyża, na którym spełnił Chrystus swoją Ofiarę krwawą. A ta Ofiara jest podstawą naszego odkupienia. Przez to człowiek osiąga swoją pełną wartość i godność. Chrystus bowiem na krzyżu wysłużył nam na nowo łaskę, uczynił na nowo dziećmi swojego Ojca, synami Bożymi. Człowiek będąc dzieckiem Bożym, będąc synem Bożym – na podobieństwo Jezusa Chrystusa – odnajduje w tym swoją pełną godność, swoje całe człowieczeństwo. I wiedziony tą myślą przewodnią czyni wszystko, ażeby być jak najlepszym człowiekiem, jak najpełniejszym, najgodniejszym imienia człowieka i chrześcijanina.

I dlatego też jest jedna droga wychowania młodzieży. To jest droga oparcia o Ołtarz. Koło Ołtarza nie można stać obojętnie. Gdy się człowiek znajduje wobec Ołtarza, wie, że na nim składa się Ofiarę. Jest to Ofiara własna Chrystusa, ale jest to zarazem Ofiara duchowa każdego człowieka, każdego chrześcijanina. Dlatego też ołtarz jako miejsce Ofiary uczy nas składać duchowe ofiary. Bez takich zaś duchowych ofiar nie da się kształtować życia ludzkiego: czy to osobistego, czy rodzinnego, czy społecznego. Ołtarz uczy nas miłości. Cała dzisiejsza liturgia słowa jest przesycona jedną zasadniczą myślą. Jest to myśl o miłości, której nasz bł. Maksymilian nauczył się od Chrystusa Pana; nauczył się w sposób doskonały, taki, że pozostaje dla nas nieustającym wzorem i przykładem. A czegóż bardziej potrzeba młodym duszom, młodym sercom dziewczęcym, chłopięcym, jak tej największej nauki? Trzeba się Wam, Chłopcy i Dziewczęta, nauczyć prawdziwej miłości. Nie ma innego nauczyciela, tylko Chrystus: bez względu na to, w jakim kierunku ta miłość Was prowadzi później, czy poprowadzi do Ołtarzy jako kapłana, czy poprowadzi do małżeństwa, do życia rodzinnego, czy poprowadzi do furty zakonnej jako siostrę zakonną – musi ona być prawdziwa. Nie może być zafałszowana, spłycona, czy też jeszcze gorzej. I dlatego trzeba nam życie całej młodzieży opierać mocno o Ołtarz. Miłość jest ściśle związana z poświęceniem – słyszeliśmy to: trzeba dawać duszę swoją za przyjaciół swoich. Jeśli nie oprzemy o Ołtarz naszych młodych dusz i serc, naszych młodych charakterów, jeżeli nie zwiążemy z Ewangelią, z Chrystusem Panem, z Jego Matką, z przykładem bł. Maksymiliana wychowania naszej młodzieży, zagubimy nieodzownie, zagubimy to wszystko, co najgłębsze w człowieku i co najsubtelniejsze w człowieku.

I dlatego też moi Drodzy Chłopcy i Dziewczęta, Wy, którzy stoicie tak blisko Ołtarza, jesteście dzisiaj szczególnie na swoim miejscu. Jesteście liturgiczną służbą ołtarza, spełniacie funkcje liturgiczne w imieniu Ludu Bożego przy kapłanie, który sprawuje Najświętszą Ofiarę – czynicie to w różnych parafiach. Ale wymowa tej Waszej służby liturgicznej czy to chłopięcej, czy dziewczęcej, jest o wiele głębsza i potężniejsza. Wy mówicie całej naszej młodzieży, że tylko przez mocny związek z Ołtarzem może się wychować człowiek dojrzały, człowiek, na którym w życiu inni będą się mogli oprzeć, człowiek zdolny do prawdziwej miłości, człowiek odpowiedzialny, człowiek, który gotów jest dać duszę swoją za braci.

Jaka to piękna cnota, jaka to wspaniała rzecz – przyjaźń. Wy, którzy jesteście tak blisko Ołtarza, uczycie się w szczególny sposób przyjaźni z Panem Jezusem, a przez tę naukę przyjaźni z Panem Jezusem czynicie się także zdolni do przyjaźni pomiędzy sobą, do tej głębokiej ludzkiej więzi, która warunkuje dobro, która warunkuje wspólnotę, bez której nie ma dobra wspólnego, bez której nie ma życia rodziny, bez której nie ma życia całego społeczeństwa.

I dlatego też niech nasze dzisiejsze spotkanie bardzo Was do tego zachęci, ażebyście trwali przy Ołtarzu; ażebyście się jak najwięcej nauczyli od Pana Jezusa. Żebyście trwając przy Ołtarzu czerpali z tego niewyczerpanego źródła dobra, prawdy, miłości, przyjaźni, człowieczeństwa i łaski.

Tego Wam życzę, Wam wszystkim, którzy tutaj przybyliście w pielgrzymce do miejsca śmierci błogosławionego Patrona, O. Maksymiliana Marii Kolbego.

A równocześnie zwracam się także Waszych Rodziców, bo widzę, że niektórzy z nich są także tutaj obecni – do starszego pokolenia – niech ministranci Będą otoczeni wszędzie, w każdej parafii, prawdziwą rodziną ministrancką; bo to jest wielka rzecz, moi Drodzy Bracia i Siostry, Ojcowie i Matki, jeśli Wasze dziecko garnie się do Chrystusa, jeżeli zbliża się do Ołtarza. To jest wielka rzecz; to trzeba otoczyć najtkliwszą opieką, temu trzeba wyjść na spotkanie, z tym trzeba współpracować.

Również i do Was się zwracam. Drodzy moi Bracia Kapłani, którzy tutaj dzisiaj stanęliście ze mną przy tym Ołtarzu. Wy jesteście wychowawcami ministrantów, lektorów, schol dziewczęcych czy chłopięcych w Waszych parafiach. Czyńcie to, Drodzy Bracia, z całą gorliwością. To jest błogosławiona siejba, to jest błogosławiona i owocna siejba, czyńcie to. Nie żałujcie czasu, nie żałujcie serca, nie żałujcie siebie. To jest najwspanialsze spotkanie, gdy możemy się my, kapłani, spotkać z młodzieżą przy Chrystusie; gdy możemy wśród młodzieży przedstawić Chrystusa, cieszyć się tym zaufaniem, jakie młodzież ma do Niego samego, a przez Niego do nas.

Niech nasze spotkanie będzie zadatkiem wielkiej pracy duszpasterskiej na niwie służby ołtarza w naszej archidiecezji i w całym Kościele polskim. Zwracamy się do ciebie, na koniec, bł. Maksymilianie Mario, Rycerzu Niepokalanej, ażebyś w tym dzisiejszym spotkaniu, które przecież jest spotkaniem z Tobą samym, przelał w nasze serca i dusze jak najwięcej tych bogactw, którymi wyposażył twoją błogosławioną duszę na tej naszej polskiej ziemi sam Ojciec niebieski. Żebyś przelał jak najwięcej tych bogactw, jak największą obfitość tego świadectwa, które dałeś Polsce i światu tutaj, w Oświęcimiu, oddając życie swoje za brata, w imię Mistrza swojego, Jezusa Chrystusa, i pod opieką Jego Niepokalanej Matki, Maryi, w przeddzień wzniosłej uroczystości Jej Wniebowzięcia. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

ŻYWA RELIKWIA OŁTARZA

Dnia 14 VIII 1973 r. ks. kard. Karol Wojtyła złożył wieńce przed pomnikiem ofiar w Brzezince oraz w celi śmierci bł. Maksymiliana, jak również odprawił Mszę świętą na dziedzińcu przy celi śmierci. W wygłoszonej homilii przypomniał owocną ofiarę O. Maksymiliana i wezwał uczestników do wspólnej modlitwy w intencji Ojczyzny.

Drodzy Bracia i Siostry! Był taki zwyczaj odwieczny w Kościele, sięgający pierwszych wieków chrześcijaństwa, że na miejscu śmierci męczenników gromadzili się ich bracia i siostry, wyznawcy Chrystusa, ażeby tam wspólnie się modlić i żeby tam uczestniczyć w Ofierze Chrystusa. Albowiem te miejsca uświęcone śmiercią męczenników stawały się jak gdyby żywą relikwią. Stąd też pochodzi ta tradycja, że każdy kapłan, kiedy sprawuje Najświętszą Ofiarę czy to w kościele, czy nawet poza jego obrębem, zawsze kładzie na miejscu, na którym Najświętsza Ofiara jest sprawowana, relikwie męczennika.

My, dzisiaj tutaj zgromadzeni, nawiązujemy do tej odwiecznej, chrześcijańskiej tradycji. Znajdujemy się na miejscu śmierci męczennika Chrystusowego, męczennika Bożej miłości, O. Maksymiliana Marii Kolbego, naszego rodaka. Znajdujemy się na tym miejscu w dniu, w którym jego męczeńskie posłannictwo ostatecznie się dokonało. Było to mianowicie w dniu 14 sierpnia, w wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej, tak jak dzisiaj.

I właśnie w tym dniu jest naszą ścisłą powinnością tutaj na tym miejscu zgromadzić się wokół ołtarza. Ten ołtarz został tutaj ustawiony nie naszymi rękami; został ustawiony życiem i śmiercią, ofiarą naszego Błogosławionego. I na tym niewidzialnym ołtarzu Jego śmierci, Jego ofiary, my pragniemy dzisiaj sprawować Ofiarę Chrystusa, Ofiarę bezkrwawą, Ofiarę chicha i wina, jako naszą ofiarę. I pragniemy widzieć w tej naszej ofierze również przedłużenie tej ofiary, jaką złożył O. Maksymilian Maria w dniu 14 sierpnia, w wigilię Wniebowzięcia, tutaj na tym miejscu, o parę kroków stąd, w bunkrze śmierci głodowej. Wprawdzie ciało jego tutaj, zabite śmierciodajnym zastrzykiem, zostało później jeszcze spalone w piecach krematoryjnych Brzezinki, tak że żadna relikwia z ciała Błogosławionego nie pozostała wśród nas. Ażeby jednak zaznaczyć, że i tamto miejsce, Brzezinka, krematorium, należy do całości tego przedziwnego sanktuarium, udaliśmy się naprzód tam, składając wieńce na miejscu śmierci, na miejscu spalenia O. Maksymiliana i tylu innych męczenników obozu oświęcimskiego.

A teraz tutaj sprawujemy Najświętszą Ofiarę i nawiązujemy do tej odwiecznej, chrześcijańskiej tradycji. Wierzymy, tak jak nas dzisiaj o tym pouczyła liturgia słowa, że z prochów męczeńskich Błogosławionego, z prochów męczeńskich tylu Jego towarzyszy cierpienia musi rodzić się jakieś dobro. Dobro duchowe, które jest silniejsze niż wszelkie zło. To dobro duchowe, które rodzi się ze śmierci bł. Maksymiliana Marii, jest współczesnym wyrazem tajemnicy śmierci i zmartwychwstania samego Chrystusa. Bo przecież tę męczeńską śmierć naszego Rodaka musimy widzieć jak gdyby na przedłużeniu Kalwarii, na przedłużeniu Ofiary, która się dokonała na krzyżu i w ścisłym zespoleniu z Nią. Dlatego właśnie otaczamy ołtarz, bo na nim odnawia się krzyżowa Ofiara Chrystusa, Ofiara krwawa w sposób bezkrwawy, pod postaciami Chleba i wina.

Drodzy Bracia i Siostry, gdy tutaj jesteśmy tak skupieni w ten sierpniowy wieczór, myślimy o sprawach bardzo odległych; sięgamy do pierwszych wieków chrześcijaństwa. Chodzimy jak gdyby w myśli po cmentarzach, katakumbach, na których wyrosły świątynie Rzymu czy innych starożytnych miast chrześcijańskiego świata. Wszystko to wyrosło na grobach męczenników. Tutaj świątynią pozostaną te bunkry, pozostaną, te lochy, pozostaną te ściany. One będą mówić o męczeństwie XX wieku. I one będą mówić o świętości jednego z tych, którzy zostali tutaj zamęczeni, naszego Rodaka. A owoc tej ofiary, znak tajemnicy Chrystusowego zmartwychwstania ma pozostać przede wszystkim w naszych duszach. Dlatego też tę Najświętszą Ofiarę pragnę razem z Wami złożyć w intencji naszej Ojczyzny, a zwłaszcza w intencji naszej polskiej młodzieży. Przecież błogosławiony Patron naszych czasów, jakiś zdumiewający – z jednej strony przerażający, a z drugiej strony podniosły – znak Boży dany ludzkości naszego stulecia, to nasz Rodak. I my mamy szczególne prawo do niego. I dlatego też my w szczególny sposób jemu pragniemy polecić Ojczyznę naszą, jej przyszłość, a więc młodzież. Z myślą o niej sprawuję tę Najświętszą Ofiarę, modląc się wspólnie z Wami.

Będziemy prosić, ażeby ta wielka prawda i ta heroiczna miłość, która się objawiła na tym, tutejszym miejscu hańby, okrucieństwa, ażeby ta wielka prawda i heroiczna miłość, której źródłem jest Chrystus i Jego Ewangelia, dalej oświecała drogi życia naszych rodaków, Polaków naszego wieku. (…)

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

POCZUWAM SIĘ DO OBOWIĄZKU ZBUDOWANIA KOŚCIOŁA POD WEZWANIEM MAKSYMILIANA KOLBEGO

List Metropolity krakowskiego do byłych więźniów obozu zagłady w Oświęcimiu i innych niemieckich obozów koncentracyjnych.

Jako biskup Kościoła krakowskiego, na którego terenie znajduje się Oświęcim, miejsce obozu zagłady wielu milionów męczenników, poczuwam się do obowiązku postawienia kościoła-pomnika poświęconego ofiarom tego straszliwego obozu.

Od szeregu lat zwracają się też do mnie jako ordynariusza archidiecezji krakowskiej przedstawiciele różnych kręgów społecznych w kraju i za granicą, w tym szczególnie pozostali przy życiu byli więźniowie obozu zagłady w Oświęcimiu różnych wyznań i ich rodziny oraz wierni, w sprawie budowy kościoła na terenie Oświęcimia. Jest więc moim szczególnym obowiązkiem przypomnieć dawniejsze i podać do wiadomości aktualnie narastające fakty, odnoszące się do całokształtu tego zagadnienia.

Świadomość potrzeby budowy kościoła w Oświęcimiu, na terenie rozbudowującego się osiedla Dwory, przesiąkniętym krwią pracujących tam więźniów obozu koncentracyjnego, uzyskała realne kształty w 1957 r., gdy została z władzami wojewódzkimi w Krakowie uzgodniona budowa tego kościoła. Wówczas to wierni ofiarowali pod budowę kościoła odpowiedni teren, podczas uroczystości poświęcenia placu budowy kościoła został wzniesiony krzyż i wydawało się, że kościół w krótkim czasie zostanie wybudowany. Niestety, stało się inaczej, z przyczyn kościelnie niezależnych do budowy nie doszło.

Z biegiem czasu zainteresowanie sprawą budowy kościoła w Oświęcimiu zaczęło nabierać coraz głębszego podłoża historycznego. Beatyfikacja O. Maksymiliana Kolbego, więźnia obozu, uroczystości z nią związane, wzmocniły jej martyrologiczny międzynarodowy aspekt.

Uwypuklone wówczas cierpienia narodów podczas minionej wojny w licznych obozach zagłady, a szczególnie w Oświęcimiu, nabrały przez rzymskie uroczystości beatyfikacyjne, przez wypowiedzi Ojca Świętego, innej niż uprzednio rangi. Przedstawiciele Episkopatów tych narodów i krajów, dla których „Lager Auschwitz” stał się również synonimem cierpień i śmierci ich obywateli, zwrócili się do mnie wyrażając gotowość współdziałania w budowie kościoła, mającego stać się dowodem pamięci o tragicznie zmarłych, pomordowanych ludziach-męczennikach, ludziach-bohaterach wszelkich wyznań, a także i tych, którym nie była dana łaska wiary.

W oparciu o te głosy zwróciłem się do Premiera Rządu PRL pismem jeszcze z dnia 18 lutego 1972 r. przedstawiając budowę kościoła w Oświęcimiu jako sprawę szczególnej wagi. W taki też sposób stawiałem tę sprawę w rozmowie z przewodniczącym Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie, jaką imieniem Konferencji Episkopatu odbyłem w związku z uroczystościami na terenie obozu oświęcimskiego w pierwszą rocznicę beatyfikacji o. Maksymiliana Kolbego.

Pisząc o tym wszystkim w drugą rocznicę beatyfikacji O. Maksymiliana pragnę zauważyć, że do moich wysiłków i zadeklarowanej pomocy Episkopatów różnych narodowości powinna dołączyć się i Wasza postawa. Żyjący więźniowie obozu zagłady i ich rodziny oraz szerokie kręgi społeczeństwa w Polsce i za granicą czekają na to, aby rozproszone inicjatywy znalazły swój wyraz w formach uznanych tradycją oraz odpowiednimi normami prawnymi i aby starania o budowę kościoła mającego stać się Kościołem Męczeństwa Narodów pod wezwaniem Bł. O. Maksymiliana zostały uwieńczone pomyślnym wynikiem.

Wspominając o tym liczę na Waszą gotowość i solidarność, łącząc dla wszystkich byłych Więźniów i ich Rodzin serdeczne pozdrowienia i życzenia błogosławieństwa Bożego oraz opieki Niepokalanej Dziewicy.

(-) + Karol kard. Wojtyła

Metropolita krakowski

Kraków, 10 października 1973 r.

„Pismo Okólne”. Biuletyn Prasowy Episkopatu Polski, rok 6 (1973), nr 44 (270), ss. 10-11.

SPRAWA, KTÓRA MA NA IMIĘ MISTRZEJOWICE

W liturgiczne wspomnienie bł. Maksymiliana Kolbego, dnia 14 VIII 1974 r., ks. kard. Karol Wojtyła przewodniczył uroczystościom odpustowym w Mistrzejowicach, na terenie budowy kościoła pod wezwaniem bł. Maksymiliana. W wygłoszonym kazaniu Metropolita krakowski zachęcił parafian do dalszej ufności i wiary w zwycięstwo sprawy Bożej.

Ekscelencjo, Drodzy Bracia Kapłani, wszyscy Drodzy Bracia i Siostry, parafianie mistrzejowiccy!

W dniu dzisiejszym myśli nasze podążają do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Nie jest to już, jak przed laty jeszcze trzydziestu, miejsce grozy i kaźni, miejsce unicestwienia milionów ludzkich istnień, ale jest to trwały ślad tego miejsca, jakiś pomnik niesławy, który zbudowała sobie ludzkość naszego stulecia.

Jednakże w dniu dzisiejszym myśli nasze i serca wybierają w tym miejscu jedną cząstkę wybraną przez Boga. Jest to ta cela podziemna, która przed laty była bunkrem śmierci głodowej, a dzisiaj stała się bezcenną relikwią. W tej to właśnie celi, którą wszyscy znamy, bo wielokrotnie ją odwiedzamy modląc się przy niej z czcią, w dniu 14 sierpnia, tak jak dzisiaj, zakończył życie swoje więzień oświęcimski O. Maksymilian Maria Kolbe. Zakończył tu życie jeden z wielu tysięcy więźniów Oświęcimia; życie na podobieństwo tylu innych, a jednak życie wyjątkowe, wybrane przez Opatrzność, wybrane jako znak zwycięstwa Chrystusowego krzyża i Chrystusowego zmartwychwstania na tym wielkim cmentarzysku ludzkiej śmierci.

Wiemy dobrze, jaką drogą O. Maksymilian trafił do bunkra śmierci, do swojej celi. Wiemy, że poszedł tam z własnego wyboru; poszedł, ażeby zastąpić ojca rodziny, który został wyznaczony na śmierć głodową. On, z Bożego natchnienia, zapragnął iść na jego miejsce, bo chciał ocalić męża i ojca żonie i dzieciom. Do dzisiaj żyje jeszcze ten człowiek i świadczy o heroizmie o. Maksymiliana, swojego wybawiciela.

Najdłużej ze wszystkich skazanych wówczas na śmierć głodową przetrwał w swojej celi. Ażeby skrócić życie tego więźnia, ciało jego przekłuto zastrzykiem śmiercionośnym i dopiero wówczas nadawało się do spalenia. Ciało O. Maksymiliana zostało spalone w krematorium i nie mamy żadnych relikwii, oprócz tego prochu ziemi krematoryjnej, oświęcimskiej. Tylko to możemy ofiarować ludziom, którzy o relikwie naszego Błogosławionego pytają.

W dniu dzisiejszym nasze myśli i serca idą na to miejsce tak jak pierwsi chrześcijanie szli na miejsce męczeństwa, na groby męczenników, na podziemne cmentarze katakumb i tam się modlili, i tam składali Najświętszą Ofiarę. I nam też nie można odmówić prawa do składania Najświętszej Ofiary na tym miejscu śmierci męczeńskiej naszego Rodaka – Człowieka, który stał się symbolem XX stulecia, nie tylko w życiu Kościoła – w życiu całej ludzkości.

O ile nasze myśli i serca podążają dzisiaj, w dniu 14 sierpnia, tam, do Oświęcimia, do celi śmierci bł. Maksymiliana Marii, to równocześnie to miejsce, na którym się tutaj znajdujemy, także jest pełne jego wspomnień i jego chwały. Oto bowiem Wasza parafia mistrzejowicka od początku swojego trudnego istnienia, od swoich zaprawdę dramatycznych narodzin związała się z postacią O. Maksymiliana. Można powiedzieć, że postawiliście na niego jeszcze wówczas, kiedy proces beatyfikacyjny dobiegał końca; kiedy było już jasne, że rok 1971 wraz z Synodem Biskupów przyniesie nam jego wyniesienie na ołtarze w bazylice Św. Piotra. Postawiliście na tego naszego Rodaka, na tego Rycerza Niepokalanej, którego Matka Boża zaprosiła do nieba w wigilię swojego Wniebowzięcia. A postawiliście wówczas, kiedy przyszło Wam z waszym Proboszczem, tak bardzo pełnym poświęcenia, który tutaj zaczynał pracę duszpasterską, kiedy przyszło Wam wspólnie z nim stworzyć zręby waszego życia parafialnego, wspólnoty chrześcijańskiej; kiedy przyszło Wam, piędź po piędzi, wywalczyć to miejsce kościoła w Nowej Hucie, w Mistrzejowicach.

I razem z bł. Maksymilianem Marią wywalczyliście to miejsce dosłownie piędź po piędzi, centymetr po centymetrze. Mamy jeszcze wszyscy dobrze w pamięci tamtą przydrożną budkę, salkę katechetyczną, która była początkiem całej tej sprawy, której na imię Mistrzejowice, parafia w Mistrzejowicach, kościół w Mistrzejowicach. Wiele się wycierpiał Wasz Duszpasterz, a Wy nie zostawiliście go samym, zawsze byliście dla niego oparciem. I tak wspólnie powstała ta wspólnota chrześcijańska, której od początku patronował bł. Maksymilian.

Przed rokiem zostało uzyskane zezwolenie na budowę Kościoła w Mistrzejowicach na tym miejscu, na którym się teraz znajdujemy. Przed rokiem zostały zbudowane te pomieszczenia tymczasowe, kaplica, sale katechetyczne, ażeby życie parafialne mogło się przynajmniej prowizorycznie kształtować. Jednakże czekamy wciąż z wielkim napięciem na ostateczne zatwierdzenie planów architektonicznych, ażeby budowa kościoła, na którą zostało już wydane zezwolenie, mogła ruszyć z miejsca.

Muszę w dniu dzisiejszym przypomnieć ten Wasz zeszłoroczny wysiłek, który podjęliście tak ochotnie, spontanicznie i tak społecznie. Dzięki niemu, w przeciągu kilku tygodni, od końca sierpnia, w ciągu miesięcy jesiennych stanął ten obiekt, w którym się teraz znajdujemy i który stwarza jaki taki dach nad głową, przynajmniej na najgorszą pogodę.

Moi Drodzy Bracia i Siostry, dzisiaj, kiedy to wszystko wspominamy, to ten całokształt, te dzieje jednej wspólnoty, te dzieje jednego kościoła, stają się w naszych oczach jakimś szczególnym tytułem chwały bł. Maksymiliana, naszego rodaka, świętego naszych czasów. Jakimś szczególnym promieniem, który rzuca on na swoją ukochaną ziemię ojczystą, jakimś szczególnym ogniwem, przez które łączy on w tajemnicy świętych obcowania z Kościołem pielgrzymującym, z Kościołem walczącym, z Kościołem zdobywającym prawo swojego istnienia na tej ziemi, w tym mieście Krakowie, w Nowej Hucie, w Mistrzejowicach.

Jest to całość, jest to całokształt, ogromnie żywy i przekonywujący. Jeżeliby ktoś chciał się uczyć tajemnicy Kościoła, rzeczywistości Kościoła, to wystarczy ten całokształt obejrzeć, przeniknąć do głębi i wszystko w nim znajdujemy. Znajdujemy w nim Chrystusa i Jego Eucharystię, i zdecydowane na wszystko wyznanie wiary, to co się nazywało w języku starochrześcijańskim – martyrium, i świętych obcowanie, i Błogosławionego, i Lud Boży, i kapłaństwo. Wszystko to razem, ten żywy Kościół, oaza żywego Kościoła, to wszystko w ciągu tych kilku lat historii mistrzejowickiej, połączonej tak ściśle z postacią błogosławionego naszego rodaka, Maksymiliana.

Toteż w dzisiejszy dzień trzeba, ażebyśmy trwali na modlitwie, połączeni myślą i sercem z celą śmierci Błogosławionego w Oświęcimiu, połączeni duchem z Kościołem Bożym na całej naszej ojczystej ziemi. Dla tego Kościoła Mistrzejowice są jakimś wyrazem wiary i nadziei, jakimś etapem tego nowego pielgrzymowania, nowego pochodu, w jakim Lud Boży na ziemi naszej ojczystej, polskiej kroczy w ciągu ostatnich dziesiątków lat. Dziękujemy Bogu, że nam dał Rycerza Niepokalanej; takiego wspaniałego Patrona, który każę nam oczy podnosić ku niebu z wielką ufnością i postępować przed siebie z całą godnością zwycięstwa w Bożej sprawie. (…).

Módlmy się, składajmy duchowe ofiary, odnawiajmy tę stanowczą gotowość budowania kościoła parafialnego w Mistrzejowicach. Odnawiajmy tę gotowość budowania Kościoła Bożego, Kościoła żywego. Kościoła dusz i serc, Kościoła ludzkiej pracy, ludzkiej wspólnoty, ludzkiej rodziny wokół Patrona naszych czasów, którego nam dała Opatrzność Boża, dała Matka Najświętsza, w wigilię swojego do nieba wzięcia. Amen.

Archiwum Kurii Arcybiskupiej w Krakowie.

KATECHETA SWOICH CZASÓW

W 6. rocznicę beatyfikacji, 15 X 1977 r., ks. kard. Karol Wojtyła odprawił uroczystą Mszę świętą w „Domu Kolbego”, dawnej siedzibie Międzynarodowego Kolegium Serafickiego, gdzie bł. Maksymilian 17 X 1917 r. założył Rycerstwo Niepokalanej. W wygłoszonym kazaniu przedstawił bł. Maksymiliana jako „prawdziwego katechetę swego czasu”.

Sześć lat temu, 17 października, Ojciec Święty Paweł VI beatyfikował O. Maksymiliana Kolbego. I wówczas też uczestniczyliśmy w obradach Synodu Biskupów.

Dziś dobiegają końca obrady następnego Synodu i znowu przypomina się mim postać O. Kolbego, wzywająca nas do zatrzymania się nad zagadnieniem, któremu obecny Synod poświęcił swe prace, to jest nad zagadnieniem katechezy. Zobaczmy, jak osobiście się nią posługiwał i realizował nasz Błogosławiony.

Najpierw pragnę wyjaśnić znaczenie słowa „katecheza”. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego terminu; bardziej bliskie naszemu słuchowi jest słowo „katechizm”, „katechizacja” dzieci, młodzieży … Te dwa terminy, jakkolwiek nie identyczne, mają znaczenie zbliżone do tego, które chcemy w naszym rozważaniu wyszczególnić.

Ojcowie Synodu sformułowali trzy podstawowe tezy dotyczące katechizacji i katechizmu.

Katechizacja przede wszystkim jest nierozłącznie związana ze słowem Bożym, które przekazuje w dwóch etapach; poprzez wyjaśnianie i przyjmowanie. Katecheci, ludzie ugruntowanej wiary, mają za zadanie prowadzić ku dojrzałości wiary tych, których katechizują.

Odbiór katechezy nie może pozostać tylko biernym przyjmowaniem, ale ma być twórczą współpracą, ma służyć temu, aby przez posługę katechetów czy też katechistów dojrzewała wiara tych, do których katecheza jest skierowana. Tak więc słowo Boże jest pierwszym źródłem katechezy. Staje się ono żywe i budujące, jeżeli przekazywaniu słowa, nauczaniu towarzyszy wzór życia.

Nie może katecheza być tylko czystym, intelektualnym zabiegiem, nie jest też podobna do nauczania jakiegokolwiek innego przedmiotu, jakiejkolwiek innej dziedziny wiedzy. Jest związana z całą egzystencją człowieka, chrześcijanina: i tego, który katechizuje, i tego, który jest katechizowany. Jest to zaś egzystencja w Chrystusie. I wówczas ta katecheza osiąga swój pełny wymiar, kiedy w parze ze słowem idzie świadectwo życia. Jedno i drugie zaś: i słowo Boże, i świadectwo życia, włączy ją w cały porządek sakramentalny, bo właśnie w tym porządku poprzez sakramenty, spotykamy się z działaniem Boga Żywego. Chrystus, który jest słowem Bożym, Chrystus, który zostawił nam słowo Ewangelii, jest równocześnie sprawcą naszego zbawienia przez łaskę, którą nam wyjednał. Tę łaskę, którą nam wyjednał, rozdziela, przekazuje, ożywia. W tym celu ustanowił wszystkie sakramenty od chrztu poczynając, na namaszczeniu chorych kończąc, jeśli wolno tu od czegoś rozpoczynać i na czymś kończyć. Nie można też zapominać, że Eucharystia była ustanowiona właśnie dla tego celu.

Nawiązuję do tych podstawowych myśli tegorocznego Synodu w tym celu, ażeby z kolei powiedzieć, że bł. Maksymilian był szczególnym katechetą swoich czasów. Mówiąc: swoich czasów, można też powiedzieć – naszych czasów, pamiętając, iż od momentu śmierci nie upłynęło jeszcze czterdzieści lat. Wydaje się, że ten człowiek był nam zesłany przez Opatrzność, aby wyprzedzić nasze czasy, właśnie te czasy, w których żyje Kościół anno Domini 1977, właśnie te czasy, w których Kościół poprzez Synod Biskupów zastanawia się nad katechezą, a także rysuje profil katechety.

Rozważając działalność O. Kolbego, dostrzegamy, że cały jego wysiłek apostolski tak w Polsce, a więc kraju katolickim, jak i w Japonii, a więc kraju misyjnym, był jedną prawdziwą działalnością katechetyczną. Tego nie trzeba chyba szczególnie dowodzić. Natomiast warto się zastanowić nad tym, w jaki sposób to swoje posłannictwo katechetyczne rozumiał i wypełniał. Otóż trzeba powiedzieć, że rozumiał je i wypełniał je w sposób na wskroś nowoczesny. Wiemy przecież, że w tym celu założył przecież Niepokalanów, ażeby wspólnota franciszkańska, żyjąca w najbardziej autentycznym duchu Biedaczyny z Asyżu, równocześnie służyła apostolstwu środków społecznego przekazu, jak byśmy to nazwali dzisiejszym językiem.

Rozumiał dobrze, że wszystkie środki przekazu, zarówno te już istniejące za jego czasu, jak też i te do przewidzenia w przyszłości mogą pomóc w kształtowaniu królestwa Bożego i posłannictwa ewangelicznego albo też w tym przeszkadzać. Jego działalność, tak w ojczyźnie jak i na zewnątrz, konkretyzowała się zawsze w wykorzystaniu funkcji środków społecznego przekazu dla rozwoju królestwa Bożego. Jest to cel dzieła, które się mieści w terminie „Niepokalanów”.

W osobie bł. Maksymiliana cała ta działalność nowocześnie prowadzonej katechezy szła w parze ze świadectwem życia. Wiedzą o tym wszyscy, którzy go znali, i wie o tym cały świat. Wiemy o tym szczególnie my, Polacy, którzy przeżyliśmy doświadczenia historyczne tamtego okresu, że Maksymilian Kolbe był szczególnym świadkiem Chrystusa, świadkiem, którego sobie Chrystus sam wybrał, ażeby dał świadectwo właśnie na tym przełomie epok, między pierwszą i drugą połową naszego stulecia.

Jego świadectwo o Chrystusie i Ewangelii nie przyszło naturalnie niespodziewanie czy przez przypadek, ale było przygotowane całym życiem, wypracowane całym życiem. W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu stało się żywą koronacją wielkiego aktu miłosierdzia, które silniejsze jest niż śmierć. Ostatnie świadectwo O. Kolbego jest samą w sobie ważną katechezą dla naszych czasów. Jeżeli tak szybko wstąpił na ołtarze, to chyba właśnie dlatego, żeby ta katecheza mogła rozbrzmiewać wciąż nie tylko w zakonie franciszkańskim, nie tylko w Kościele polskim, ale w całym Kościele powszechnym.

Trzeba jeszcze powiedzieć o trzecim czynniku, na którym kształtuje się katecheza – udział w życiu sakramentalnym. Truizmem byłoby tutaj powiedzieć, że bł. Maksymilian uczestniczył w życiu sakramentalnym, przyjmował sakrament, odprawiał Mszę świętą, żył sakramentami. Trzeba raczej powiedzieć o tym okresie jego życia, kiedy już Mszy świętej nie odprawiał. A wiadomo, że takim były ostatnie miesiące i lata jego życia, i za pierwszym uwięzieniem, i potem za tym drugim definitywnym, w obozie oświęcimskim. Wtedy już Mszy świętej nie odprawiał. A zwłaszcza nie odprawiał już Mszy świętej od momentu, kiedy się zgłosił w zastępstwie swego brata i rodaka-współwięźnia, ażeby na jego miejsce pójść do bunkra głodowego. Tam już Mszy świętej zdecydowanie nie odprawiał. Ale trzeba powiedzieć, że właśnie tam i właśnie wtedy, kiedy już nie odprawiał, i tam, gdzie już jej nie odprawiał w znaczeniu sakramentalnym, tam ją właśnie odprawiał do końca całym swoim życiem i swoją śmiercią. W ten sposób uczestnictwo w tym największym sakramencie naszej wiary, w Eucharystii, stało się zarazem wypełnieniem jego powołania i jego życia.

Przypomnienie jego postaci w czasie tej wspólnej modlitwy i wspólnego uczestnictwa w Eucharystii niech obudzi i oświeci nasze powołanie chrześcijańskie, które jest nie tylko kapłańskie, nie tylko zakonne, ale przede wszystkim chrześcijańskie. Jest to powołanie, które w naszych czasach nabiera szczególnego znaczenia i podobnie staje się zarówno trudne, jak i odpowiedzialne.

Właśnie u progu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce, Opatrzność dała nam bł. Maksymiliana Kolbego, abyśmy we wspólnocie Kościoła, a także we wspólnocie narodu na nowo odczytali to nasze wielkie i trudne powołanie i przede wszystkim nauczyli się odpowiadać na nie.

Kończąc moje rozważanie, chcę wrócić do tego miejsca, gdzie odbywa się nasze spotkanie. To przecież tutaj zobaczył O. Kolbe tajemnicę Niepokalanej. Zobaczył tę tajemnicę nie tylko jako największe piękno stworzonego wszechświata, ale zobaczył ją jako najpoważniejszą siłę, którą pragnął przekazywać innym. I w tym celu realizował całe swoje dzieło i nazwał je „Milicja Niepokalanej” z podkreśleniem słowa „Niepokalanej”, i w tajemnicy, jaką ono zawiera, znalazł źródło tej wielkiej siły, o którą teraz my, za wstawiennictwem naszego Błogosławionego prosimy, jako owoc tej wspólnej modlitwy i uczestnictwa w Eucharystii.

Karol Wojtyła/Giovanni Paolo II, Massimiliano Kolbe Patrono del nostro difficile secolo, Città del Vaticano 1982, ss. 70-74.

SŁUŻYĆ I BYĆ WIERNYM SPRAWIE POWOŁANIA

Homilia wygłoszona przez ks. kard. Karola Wojtyłę do zakonników i zakonnic podczas Mszy świętej koncelebrowanej w kościele w Niepokalanowie – w ramach sympozjum Teologii Życia Zakonnego – 14 XII 1977 r.

Drodzy Bracia i Siostry,

W okresie adwentu Kościół obchodzi uroczystość Niepokalanego Poczęcia, jakby chciał uwydatnić to jedno wielkie światło, które od początku świata i w swoim czasie, i w naszych czasach również rozbłyska wśród ciemności i mroku ludzkich niepokojów, niepewności, a także oczekiwań.

Niepokalane Poczęcie świadczy o potędze łaski, która w jednym słowie przewyższa dziedzictwo grzechu. Jest to ta istota wybrana, poprzez którą zbliża się tajemnica Narodzenia i pojednania. Świadczy też Niepokalane Poczęcie o jakiejś żyzności, odzyskanej żyzności nieurodzajnej ziemi, ziemi ludzkich serc. Wśród tych nieurodzajów, które są dziedzictwem grzechu Adamowego, znalazła się jedna, na której Boży siew przyjął się w całej pełni. Ona to została wybrana na Matkę Słowa Przedwiecznego. W Niej się począł i z Niej narodził. Zachowując dziewictwo, została Matką Syna Bożego. Ze względu na zasługi tego Syna została uchroniona od dziedzictwa grzechu pierworodnego.

Wiele jest powodów, wiele motywów, jak wiemy, dla których bł. Maksymilian stał się rycerzem Niepokalanej. Wiele było racji teologicznych, wiele motywów w jego życiu wewnętrznym, dla których te oazy nowego życia, jakie zakładał czy to na ziemi polskiej, czy na ziemi japońskiej, nazywał Miastem Niepokalanej – Niepokalanowem. Na pewno byt świadom tego przedziwnego początku, który się wiąże w planach Bożych z tajemnicą Niepokalanego Poczęcia. I do niego chciał nawiązać wszędzie tam, gdy jako apostoł Jezusa Chrystusa, a równocześnie syn św. Franciszka, dawał początek nowemu życiu czy to na ziemi polskiej od 1000 lat chrześcijańskiej, czy to na ziemi japońskiej, wciąż jeszcze czekającej na światło Ewangelii. Ma to dla nas swoją wielką wymowę, skłania do głębokiej refleksji. Dobrze się dzieje, że dla tej refleksji zgromadziliśmy się tutaj, Drodzy Bracia i Siostry, którzy reprezentujecie szeroki ogół rodzin zakonnych w naszej Ojczyźnie, i że to wasze zgromadzenie poświęcacie refleksji, modlitwie, sprawie, tej sprawie, którą stanowicie, którą reprezentujecie. Jest to sprawa powołania zakonnego i zakonnej formacji. Dobrze też, że się spotykamy i że to nasze spotkanie wypada właśnie dzisiaj, bo dzień dzisiejszy, ta środa po trzeciej niedzieli adwentu, chociaż już nie jest obchodzona jako suchy dzień, jednak nosi na sobie piętno tej tradycji. I w tym dniu, Kościół, idąc za dziedzictwem starego Testamentu, zwykł się modlić o żyzność, o urodzaje i dziękując za nie, i prosząc o nie. A mamy na myśli tę dwojaką żyzność i dwojaki urodzaj: i ten doczesny, który się wyraża w obfitości zbiorów na polach, i ten wewnętrzny, duchowy, który się wyraża w łasce, we wrażliwości na łaskę, w życiu łaski w powołaniu. Bo nie jest niczym innym powołanie chrześcijańskie, powołanie kapłańskie, powołanie zakonne, jak właśnie przejawem tego duchowego urodzaju.

Tak więc wszystkie okoliczności wskazują na to, że nasze eucharystyczne zgromadzenie, nasza modlitwa wspólna i nasza Ofiara wspólna w dniu dzisiejszym ma służyć tej jedynej sprawie, jaką jest sprawa wierności łasce powołania. Chodzi o wierność tych, którzy już na drogę powołania weszli. Macie na myśli przede wszystkim powołanie zakonne. I słusznie. Ale kiedy o nim myślimy, od razu jawią się na horyzoncie i powołania kapłańskie, i powołania chrześcijańskie, żeby łaska powołania owocowała. Formacja temu służy. Wszystko to czynimy dlatego, ażeby uformować zakonnika, zakonnicę, kapłana, żeby uformować chrześcijanina. To wszystko wiąże się z łaską Bożego powołania. To wszystko odpowiada tajemnicy tej Bożej żyzności, o której mówi łaska w duszy ludzkiej. Dlatego też dzisiaj, dziękując Bogu za wszystkie przejawy duchowego urodzaju, równocześnie nie przestajemy Go błagać, ażeby nam te niwy polskich młodych dusz nie zarastały, żeby się nie krzewiły chwasty, żeby miejsca urodzaju nie zajął nieurodzaj. Zdajemy sobie sprawę, że wiele czynników pracuje właśnie nad tym. My się cieszymy liczbą powołań jakąś, nie powiedziałbym, przesadną, ale prawidłową na naszej polskiej ziemi. Równocześnie z roku na rok o te powołania się lękamy, czy już te wszystkie siły niszczące, odbierające ziemi jej urodzajność, ziemi młodych dusz, nie okażą się potężniejsze od tych sił, od tych energii, które ten urodzaj zapewniają, a są to energie Boże, ale także i ludzkie. Bo wiemy, że musi się spotkać słowo Boże i działanie Boże ze zrozumieniem ludzkim, z odpowiedzią ludzką, ze współdziałaniem ludzkim. Tak więc z roku na rok troszczymy się o to. I jest to słuszna droga. Bo chociaż sprawa powołań zakonnych, kapłańskich jest sprawą Bożą, tajemnicą Bożą, to przecież człowiek został dopuszczony do udziału w Bożych tajemnicach nie tylko jako ten, który o nich wie, ale także jako ich szafarz. I to szafarstwo tajemnicy powołania jest nieustanną troską Kościoła w Polsce. Bardzo o to prosimy w każdym okresie roku, ale zwłaszcza wtedy, kiedy przychodzą te tradycyjne dni, kiedy Kościół dziękując za urodzaje, modli się o urodzaje. I dziękując za powołania, modli się o powołania. A potrzeba nam tych powołań ogromnie wiele. Potrzeba ich w naszej Ojczyźnie na każdym miejscu. Potrzeba ich także poza Polską. Tak się bowiem stało w tej chwili w świecie, że Polska ma jeszcze prawidłowy rozwój powołań – powołań zakonnych, powołań kapłańskich, chociaż patrząc z naszej wewnętrznej perspektywy, czujemy i tutaj pewne braki. Te braki dotyczą pracy świata żeńskiego. Tak byśmy bardzo pragnęli mieć więcej sióstr. I tak bardzo zastanawiamy się nad tym, jak trafić do młodzieży żeńskiej, ażeby więcej dziewcząt obierało drogę powołania zakonnego. A także stale myślimy o powołaniach męskich, zakonnych i diecezjalnych, bo chociaż ten proces jest prawidłowy, liczba powołań zdaje się wystarczająca, to jednak wiemy dobrze, że każdy rolnik chce wydobyć ze swojej ziemi jak najwięcej plonów, niekoniecznie dla siebie, także i dla drugich, którzy potrzebują, bo przecież jesteśmy złączeni z całym Kościołem i wszystkim chcemy służyć, na ile nas stać. I dlatego jesteśmy w Niepokalanowie, w tym miejscu, gdzie bł. Maksymilian, ten święty naszych czasów, założył jakąś oazę Bożej żyzności, Bożego urodzaju na polskiej ziemi. Ufamy, że tutaj, na tym miejscu, dziękując za wszystko, co o tym urodzaju świadczy, i wyrażając gotowość czynienia wszystkiego, co temu urodzajowi służy, wyprosimy sobie na dalsze lata urodzaj, wyprosimy sobie i dalsze lata urodzaju duchowego na polskiej ziemi. I do takiej właśnie prośby, do takiej modlitwy wszystkich tutaj zgromadzonych braci i siostry z całego serca zapraszam i zachęcam. Amen.

Archiwum Niepokalanowa.

WSPÓLNIE SZUKAJMY DROGI

Homilia ks. kard. Karola Wojtyły wygłoszona 24 IX 1978 r. w katedrze w Monachium (Bawaria) na zakończenie wizyty delegacji Episkopatu polskiego w RFN.

W r. 1971, gdy po raz pierwszy odwiedziłem Monachium i Dachau, kard. Juliusz Döpfner wprowadził mnie do krypty, pokazał nagrobki swoich poprzedników, a z kolei wskazał płytę bez napisu i powiedział: to następne miejsce jest dla mnie. Nie przypuszczałem wówczas, że to miejsce już tylko kilka lat będzie czekało na człowieka, dla którego było przeznaczone. Kard. Döpfner zmarł w lipcu 1976 r.

Pragnę w dniu dzisiejszym, w czcigodnej katedrze monachijskiej złożyć hołd pamięci człowieka, biskupa i kardynała, który szukał Boga na szlakach zbliżenia z Kościołem w Polsce i z naszym Narodem po straszliwych doświadczeniach drugiej wojny światowej.

O tych drogach, na których człowiek szuka Boga, mówi dziś w pierwszym czytaniu prorok Izajasz. Mówi niejednokrotnie, że są to drogi trudne, zawiłe, jakby niedostępne. Zawsze jednak możemy na nie trafić, zawsze do Boga możemy dojść, gdy z całej duszy pragniemy nawrócenia. Wtedy Bóg staje się bliski.

W czasie Soboru Watykańskiego II Episkopat niemiecki poparł starania biskupów polskich o wyniesienie na ołtarze O. Maksymiliana Kolbego. Wkrótce potem, w r. 1971, dokonała się beatyfikacja O. Maksymiliana w bazylice Św. Piotra w Rzymie. Ten Więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który dał swoje życie w zastępstwie innego więźnia – ojca rodziny skazanego na śmierć głodową – stał się poprzez swoją ofiarę szczególną zapłatą miłości za wszystkie doświadczenia nienawiści i pogardy.

Śp. kard. Juliusz Döpfner patrzył w stronę O. Maksymiliana Kolbego. Już w czasie kongresu eucharystycznego, jaki odbył się w Monachium w r. 1960, jemu poświęcił swe kazanie. W nim widział znak prowadzący na te – po ludzku – niedostępne drogi, na których jest Bóg. I czyż to właśnie nie ten Więzień, kapłan i ofiara zarazem, mówił wówczas i mówi dzisiaj do nas słowami Pawła Apostoła: „Chrystus będzie uwielbiony w moim ciele czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk”? Czyż nie tak myślał O. Maksymilian Kolbe, gdy decydował się iść na śmierć za współwięźnia? I dlatego też stał się świadkiem Chrystusa dla naszej trudnej epoki i ma szczególne prawo mówić do nas wszystkich – Niemców i Polaków – znów tak jak Paweł Apostoł: „Tylko sprawujcie się w sposób godny Ewangelii”. Może właśnie w imię tego wezwania na terenie dawnego obozu koncentracyjnego w Dachau modlą się dzisiaj Karmelitanki Bose w klasztorze erygowanym decyzją kard. Juliusza Döpfnera. Dlaczego właśnie Karmelitanki? Mogą być różne do tego powody. Jednakże szczególnym powodem zdaje się być służebnica Boża s. Benedykta od Krzyża – w świecie Edyta Stein – uczennica i asystentka znakomitego Husserla, a potem również karmelitanka bosa, a potem ofiara krematorium Oświęcimia, tak jak O. Maksymilian ofiara bunkra, w którym ginęło się śmiercią głodową. Jeśli kiedyś Kościół wyniesie na ołtarze s. Benedyktę od Krzyża, o co stara się Episkopat Niemiecki przy poparciu także polskich biskupów, oboje – Maksymilian Kolbe i Edyta Stein – będą wołali do nas Polaków i Niemców z tego samego miejsca męczeńskiej śmierci, którą ponieśli nie wiedząc wzajemnie o sobie. „Tylko sprawujcie się w sposób godny Ewangelii”. Wymowa tego wezwania będzie wówczas jeszcze potężniejsza.

Chcemy wspólnie przyjmować to wezwanie, ten głos Ewangelii, który mówi do nas świadectwem ludzi naszego stulecia.

Jesteśmy, Drodzy Bracia i Siostry, wspólnie wezwani do winnicy i wiemy, jaka jest cena życia ludzkiego, całego, niepowtarzalnego życia, życia niemieckiego i życia polskiego. Wiemy właśnie poprzez to wezwanie. Przyoblekajmy więc nasze życie w kształty Ewangelii. Nadawajmy Ewangelii kształt naszego życia choćby nawet nieudolnie, lecz nadawajmy. Patrzmy na dzieje naszych narodów i szukajmy ku sobie tej drogi, na którą nas wzywa Bóg. On jest Stwórcą naszym i Sędzią, jest Panem sprawiedliwości, pokoju i pojednania.

Gdy siedem lat temu po raz pierwszy miałem szczęście odwiedzić Monachium, kard. Döpfner prosił mnie o uroczystą Mszę świętą w katedrze Matki Bożej. Dopiero dzisiaj mogę uczynić zadość tej prośbie. Wraz z całą delegacją Episkopatu, z Prymasem Polski, który dziś sprawuje Eucharystię w Dachau, błagam Matkę Chrystusa, tu w Monachium i zarazem na Jasnej Górze, aby nas wspomogła na tych drogach, na które wspólnie wkraczamy.

„Pismo Okólne”, rok 11 (1978), nr 40 (526).

BĄDŹCIE WIERNI CHRYSTUSOWI, JEGO KRZYŻOWI I KOŚCIOŁOWI

Następnego dnia po uroczystej inauguracji pontyfikatu, 23 X 1978 r., odbyła się specjalna audiencja dla Polaków przybyłych do Watykanu na wspomniane uroczystości. W czasie audiencji Jan Paweł II przekazał przez ręce Prymasa Polski, ks. kard. Stefana Wyszyńskiego orędzie do wszystkich Polaków, w którym bł. Maksymiliana Kolbe określił jako symbol przełomowego okresu dziejów Kościoła i dziejów Ojczyzny.

Umiłowani moi Rodacy!

W dniu, w którym wypada jednemu z synów naszej Drogiej Ojczyzny podjąć posługiwanie biskupie na Stolicy Św. Piotra, piszę do Was te słowa. Nie mogę ich nie skierować do wszystkich moich Braci i Sióstr, Synów umiłowanej Polski, właśnie w tym dniu, który wedle niezgłębionych wyroków Bożej Opatrzności każę mnie, dotychczas arcybiskupowi-metropolicie krakowskiemu, opuścić prastarą stolicę Św. Stanisława i przejąć rzymską Stolicę Św. Piotra, a wraz z nią troskę o cały Kościół powszechny, troskę, która ze Stolicą Piotrową jest związana z woli Chrystusa Pana. Trudno o tym fakcie myśleć i mówić bez najgłębszego wzruszenia. Zda się, że nie wystarcza serca ludzkiego – a w szczególności serca polskiego – ażeby wzruszenie to ogarnąć. Brakuje też słów, ażeby wypowiedzieć wszystkie myśli, które w związku z tym cisną się do głowy. Czyż myśli te i wydarzenia nie przechodzą przez całe nasze dzieje? Czyż nie ogarniają tego tysiąclecia, w ciągu którego zachowaliśmy wierność dla Chrystusa i Jego Kościoła, dla Stolicy Apostolskiej, dla dziedzictwa św. Piotra i Pawła?

W szczególny sposób jednakże myśli te i uczucia koncentrują się na ostatnim okresie naszych dziejów: dziejów Ojczyzny i dziejów Kościoła. Jakże trudnym! Jakże groźnym! Symbolem tego przełomowego okresu jest zapewne postać bł. Maksymiliana Marii Kolbego, którego przed kilku laty wniósł na ołtarze niezapomniany Ojciec Święty Paweł VI.

I oto rzecz znamienna, po ludzku trudna do wytłumaczenia. Właśnie w tych ostatnich dziesięcioleciach Kościół w Polsce nabrał szczególnego znaczenia w wymiarach Kościoła powszechnego i w wymiarach chrześcijaństwa. Stał się również przedmiotem wielkiego zainteresowania z uwagi na szczególny układ stosunków, który dla poszukiwań, jakie współczesna ludzkość, różne narody i państwa podejmują w dziedzinie społecznej, ekonomicznej, cywilizacyjnej, ma doniosłe znaczenie. Kościół w Polsce nabrał nowego wyrazu, stał się Kościołem szczególnego świadectwa, na które zwrócone są oczy całego świata. W tym Kościele żyje i wypowiada się nasz Naród, współczesne pokolenie Polaków.

Bez przyjęcia tego faktu trudno zrozumieć i to, że dzisiaj przemawia do Was Papież-Polak. Trudno zrozumieć to konklawe, które w dniu 26 sierpnia – w święto Matki Bożej Częstochowskiej – przyniosło Kościołowi wspaniały dar w osobie Ojca Świętego Jana Pawła I, i z kolei to, które po Jego nieodżałowanej śmierci po 33-dniowym pontyfikacie, powołało na Stolicę Piotrową kardynała-Polaka. Trudno zrozumieć, że ten wybór nie spotkał się ze sprzeciwem, ale ze zrozumieniem i nawet życzliwym przyjęciem.

Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża-Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem. Kiedy to mówię do Ciebie, mówię zarazem do wszystkich moich Braci w biskupstwie, do wszystkich i do każdego z kapłanów, zakonników i zakonnic, do wszystkich i do każdego z moich Umiłowanych Rodaków, Braci i Sióstr – w Polsce i poza Polską. Mówię to również do Ciebie, Drogi Kardynale filadelfijski ze Stanów Zjednoczonych i do wszystkich Biskupów polskiego pochodzenia w całym świecie. Mówię to do wszystkich bez wyjątku Rodaków, szanujących światopogląd i przekonanie każdego bez wyjątku. Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć ponad wszelkie różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy szowinizmem. Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności – miarą wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej historii.

Drodzy Rodacy! Niełatwo jest zrezygnować z powrotu do Ojczyzny, „… do tych pól umajonych kwieciem rozmaitem, posrebrzanym pszenicą, pozłacanych żytem” – jak pisał Mickiewicz, tych gór i dolin, i jezior, i rzek, do tych ludzi umiłowanych, do tego Królewskiego Miasta – ale skoro taka jest wola Chrystusa, trzeba ją przyjąć. Więc przyjmuję. Proszę Was tylko, aby to odejście jeszcze bardziej nas połączyło i zjednoczyło w tym, co stanowi treść naszej wspólnej miłości. Nie zapominajcie o mnie w modlitwie na Jasnej Górze i w całej naszej Ojczyźnie. Niech ten Papież, który jest krwią z Waszej krwi i sercem z Waszych serc, dobrze służy Kościołowi i światu w trudnych czasach kończącego się drugiego tysiąclecia. Proszę Was też, abyście zachowali wierność Chrystusowi, Jego Krzyżowi, Kościołowi i Jego Pasterzom. Proszę, abyście przeciwstawiali się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności i poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa; co czasem może aż zagrażać jego egzystencji i dobru wspólnemu, co może umniejszać jego wkład do wspólnego skarbca ludzkości, narodów chrześcijańskich, Chrystusowego Kościoła.

Pozwólcie, że przytoczę jeszcze słowa św. Pawła: „… gdy przybędę, przyjdę do Was” (por. Flp 1,27). Bardzo pragnę przybyć do Was na 900. rocznicę św. Stanisława, do której tak serdecznie przygotowywaliśmy się z Archidiecezją i Metropolią Krakowską, a także z całą Polską, bo przecież to jubileusz najstarszego jej Patrona. Ufam, że jubileusz ten przyniesie odnowienie naszej wiary i chrześcijańskiej moralności, bo przecież widzimy w św. Stanisławie Patrona ładu moralnego w Polsce, tak jak w św. Wojciechu Patrona ładu hierarchicznego od tysiąca już prawie lat.

Pragnę Wam pobłogosławić. Czynię to nie tylko z mocy mego biskupiego i papieskiego powołania, ale także z najgłębszej potrzeby serca. A Wy, Drodzy Rodacy, gdy przyjmować będziecie błogosławieństwo Papieża Jana Pawła II, przypomnijcie sobie, że wyszedł On spośród Was i że ma szczególne prawo do Waszych serc i Waszej modlitwy.

Jan Paweł II, papież

Città del Vaticano, 23 X 1978

„Tygodnik Powszechny”, nr 45 (1554) z dnia 5 XI 1978 r., s. 1.

JA „CAŁY TWÓJ” PRZYCHODZĘ JAK BŁ. MAKSYMILIAN KOLBE, ABY ZAWIERZYĆ CI, O MARYJO, WIELKIE DZIEŁO ODNOWY DUCHOWEJ

W czasie swej podróży do Francji Jan Paweł II dnia 31 V 1980 r. odwiedził kaplicę Cudownego Medalika w Paryżu, w której przed 150 laty Matka Boża objawiła się św. Katarzynie Labourè. W swojej modlitwie zaznaczył, że przybywa tu, podobnie jak bł. Maksymilian Kolbe, polegając w pełni na Maryi.

Zdrowaś Maryjo,

łaskiś pełna,

Pan z Tobą,

błogosławionaś Ty między niewiastami

i błogosławiony owoc żywota Twojego

Jezus.

Święta Maryjo, Matko Boża,

módl się za nami grzesznymi,

teraz i w godzinę śmierci naszej.

Amen.

O Maryjo, bez grzechu poczęta,

módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.

Oto modlitwa, Maryjo, jaką natchnęłaś św. Katarzynę Labourè w tym właśnie miejscu przed stu pięćdziesięciu laty, i to wezwanie, od tamtej pory wyryte na medaliku, jest aktualnie znane i wymawiane przez wielu wiernych w całym świecie!

W tym dniu, kiedy Kościół uroczyście obchodzi Twoje nawiedzenie Elżbiety, podczas gdy Syn Boży przyjął już ciało w Twoim łonie, pierwszą naszą modlitwę kierujemy ku Tobie, aby Cię chwalić i błogosławić. Błogosławiona jesteś między niewiastami! Błogosławiona, która uwierzyłaś! Wszechmocny uczynił dla Ciebie wielkie rzeczy! Sprawił cud Twego Bożego macierzyństwa! A ze względu na nie cud Twego Niepokalanego Poczęcia! Cud Twojego fiat! Zostałaś głęboko włączona w całe dzieło naszego Odkupienia, włączona w mękę krzyża naszego Zbawcy, Twoje serce zostało przebite tuż koło Jego Serca. A teraz, przebywając w chwale Twego Syna nieustannie się wstawiasz za nami, biednymi grzesznikami. Czuwasz nad Kościołem, którego jesteś Matką. Czuwasz nad każdym ze swych dzieci. Otrzymujesz dla nas od Boga łaski przedstawione symbolicznie świetlnymi promieniami, rozchodzącymi się z Twych otwartych dłoni. Łaski spływające, jeśli tylko ośmielimy się o nie prosić Cię, jeśli tylko zbliżymy się do Ciebie z ufnością, odważnie, z prostotą dziecka. W ten sposób prowadzisz nas nieustannie do swego Boskiego Syna.

W tym błogosławionym miejscu pragnę Ci raz jeszcze wyrazić dzisiaj ufność, głębokie przywiązanie, jakie jest moim udziałem dzięki Twej łaskawości. Totus tuus. Przybywam jako pielgrzym, po tych wszystkich, którzy przybyli tutaj w ciągu stu pięćdziesięciu lat, przybywam podobnie jak cały lud chrześcijański, który spieszy tutaj codziennie, by Ci wyrazić swą radość, ufność, przedstawić swe błagania. Podobnie jak bł. Maksymilian Kolbe, przed swą podróżą misyjną do Japonii, dokładnie pięćdziesiąt lat temu przyjechał tutaj prosić Cię o szczególną pomoc w szerzeniu dzieła, które później nazwał „Milicją Niepokalanej”, w podjętym trudzie wspaniałej odnowy duchowej pod Twoim patronatem, zanim oddał swe życie za braci. Chrystus domaga się dzisiaj od swego Kościoła wielkiego dzieła odnowy duchowej. A ja, pokorny następca św. Piotra, przybywam powierzyć Ci to wielkie dzieło, podobnie jak uczyniłem to na Jasnej Górze, w Gwadelupie, Knoch, w Pompejach, Efezie, i jak uczynię to w przyszłym roku w Lourdes.

Karol Wojtyła/Giovanni Paolo II, Massimiliano Kolbe Patrono …, ss. 125-126.

RZECZY Z WIELKĄ CZYŃ MIŁOŚCIĄ

Ojciec Święty Jan Paweł II, w trzecim dniu swojej wizyty w RFN, dnia 17 XI 1980 r., podczas celebrowanej Mszy świętej w katedrze w Fuldzie, w obecności całego Episkopatu niemieckiego przekazał relikwie bł. Maksymiliana Kolbego jako dar dla Kościoła powszechnego w Niemczech.

Umiłowani Współbracia w biskupstwie i kapłaństwie!

Powierzony mi urząd Piotrowy przywiódł mnie dzisiaj do Was, ażeby w imieniu Chrystusa zachęcić i umocnić Was w pełnieniu Waszej misji apostolskiej. To jest również celem i oczekiwaniem, jakie wiążę z tym darem, który chciałbym Wam wręczyć na zakończenie tej uroczystości liturgicznej tu, przy grobie św. Bonifacego. Darem tym są relikwie bł. O. Maksymiliana Kolbego.

Przekazuję te bezcenne relikwie Przewodniczącemu Niemieckiej Konferencji Biskupów, najdostojniejszemu Księdzu Kardynałowi Höffnerowi, jako dar Kościoła powszechnego dla Kościoła w Niemczech.

Bł. Maksymilian Kolbe, męczennik miłości bliźniego, niech będzie dla Was wszystkich, pasterzy i wiernych, świetlanym przykładem i orędownikiem naśladowania Chrystusa w ofiarnej miłości i bezinteresownej służbie naszym braciom i siostrom.

„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Te relikwie bł. Maksymiliana Kolbego niech zawsze Wam o tym przypominają i niech zachęcają Was do takiej miłości w służbie duszpasterskiej.

Błogosławiony Maksymilianie Kolbe!

Módl się za nami!

Jan Paweł II w Kraju Reformacji. Homilie i przemówienia wygłoszone podczas podróży do Republiki Federalnej Niemiec iv dniach 15-19 listopada 1980, Warszawa 1984, s. 151.

BY ICH OŻYWIAŁ DUCH ZAŁOŻYCIELA

List Ojca Świętego skierowany do klasztoru Braci Mniejszych Konwentualnych w Santa Severa (Rzym), siedziby Centrali MI dla Polaków na emigracji.

Z okazji dziesiątej rocznicy beatyfikacji bł. O. Maksymiliana Marii Kolbego, uroczyście święconej w dniu 27 września 1981 r. w Centrali Rycerstwa Niepokalanej w Santa Severa, oraz dziesięciolecia wznowienia wydawnictwa w Rzymie „Rycerza Niepokalanej”, wszystkim synom św. Franciszka i kontynuatorom dzieła bł. Maksymiliana życzę, by ożywiał ich i wspomagał nieustannie duch Założyciela Rycerstwa Niepokalanej.

Z całego serca błogosławię ich apostolskiemu i wydawniczemu trudowi.

Jan Paweł II

Castel Gandolfo, dnia 1 września 1981 r.

Archiwum klasztoru OO. Franciszkanów w Santa Scvera.

W ŚWIETLE JUBILEUSZU

Dnia 26 VIII 1982 r., w doroczne święto Matki Bożej Częstochowskiej, Jan Paweł II odprawił w Castel Gandolfo Mszę świętą, łącząc się w ten sposób duchowo z Jasną Górą, gdzie uroczyście obchodzono jubileusz sześćsetlecia. W homilii transmitowanej przez Radio Watykańskie do Polski Ojciec Święty, wspominając zbliżającą się kanonizację, ukazał bł. Maksymiliana jako szczególny dar Matki Jasnogórskiej na czas tego wielkiego jubileuszu.

(…) zanim stąd odejdę, proszę Was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię «Polska», raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością – taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym;

  • abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili;
  • abyście nie podcinali sami korzeni, z których wyrastamy.

Proszę was

  • abyście mieli ufność nawet wbrew każdej swojej słabości, abyście szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców naszych i matek ją znajdowało;
  • abyście od Niego nigdy nie odstąpili;
  • abyście nigdy nie utracili tej wolności ducha, do której On „wyzwala” człowieka;
  • abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która się wyraziła przez krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu.

Proszę was o to …”.

Powtórzyłem słowa wypowiedziane w dniu 1 czerwca 1979 r. na Błoniach Krakowskich podczas uroczystej Eucharystii, którą dane mi było sprawować na 900. rocznicę śmierci męczeńskiej św. Stanisława, patrona Polski.

Dzisiaj, w dniu 26 sierpnia 1982 r., stoję przy ołtarzu w kaplicy ostatnich papieży w Castel Gandolfo. Pius XI, który był nuncjuszem w Polsce za pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości, wprowadził do tej kaplicy i umieścił w głównym ołtarzu Wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej, ofiarowany mu przez Episkopat Polski. Widocznie głęboko zapadła w serce tego Następcy św. Piotra pamięć Jasnej Góry, skoro chciał mieć ów Wizerunek w głównym ołtarzu swej kaplicy. I głęboko zapadła pamięć wydarzeń – naprzód z r. 1655-56, z kolei z r. 1920 – ponieważ wydarzenia te stały się treścią fresków, którymi polski malarz przyozdobił z woli papieża boczne ściany kaplicy.

Tu więc stoję dzisiaj, przed ołtarzem, w poczuciu głębokiej więzi z Jasną Górą, która obchodzi jubileusz sześćsetletniej obecności Bogarodzicy, Królowej Polski, w Jej najczcigodniejszym Wizerunku.

Już wówczas, kiedy ostatni raz byłem w Polsce, zapraszano mnie na ten jubileusz. Potem różne środowiska, a w szczególności OO. Paulini, ponawiali to zaproszenie – wreszcie wyraziła je Rada Główna Episkopatu Polski i całego katolickiego społeczeństwa.

Odpowiadałem zawsze – i dzisiaj tak samo odpowiadam – że udział w Jubileuszu Jasnogórskim uważam za mój obowiązek, zarówno wobec Królowej Polski, jak też wobec mojego Narodu i Kościoła w Polsce. Dlatego też nadal wyrażam przekonanie, że wypowiadane w związku z tą pielgrzymką papieża do Ojczyzny oświadczenia zostaną urzeczywistnione w ramach niniejszego jubileuszu. Domaga się tego także dobre imię Polski pośród narodów Europy i świata.

Dziś jednak stoję przed Wizerunkiem Jasnogórskiej Matki mojego Narodu na tym miejscu, na którym umieściła go ręka miłującego niepodległą Polskę Piusa XI i jego następców.

Tutaj podejmuję wszystkie modlitwy i ofiary, z którymi Wy, Drodzy Rodacy, przybywacie na Jasną Górę w dniu 26 sierpnia 1982 r. Łączę się z Wami, z Waszymi Pasterzami, Episkopatem Polski, w tej samej wierze, nadziei i miłości – i wprowadzam do skarbca Kościoła powszechnego Ofiarę, którą Wy tam składacie wobec Tej, „która Jasnej broni Częstochowy”: nową ofiarę dziejów.

Równocześnie zaś pragnę, ażeby w tej Najświętszej Ofierze, która łączy wszystkich synów Bożych na całym okręgu ziemi, dokonała się owa przedziwna wymiana darów, jaką Chrystus zapoczątkował w dziejach ludzi i narodów.

Dlatego to na początku przypominałem słowa wypowiedziane podczas sprawowania Eucharystii przy pamiętnym „Bierzmowaniu dziejów” na błoniach Krakowskich, w „Stanisławowym” r. 1979.

W Roku Pańskim 1982 jaki dar przynosimy? Co pragniemy złożyć od nas Ojcu wszelkiej Światłości i Królowi wieków Nieśmiertelnemu – w obliczu Matki Chrystusa?

Jest to, Drodzy Bracia i Siostry, dar szczególny, wyraz naszego stulecia – a zarazem wyraz zbawczej ciągłości z Krzyżem Chrystusa …

Oto w niedługim czasie ma być wpisany w poczet świętych Kościoła katolickiego bł. Maksymilian Maria Kolbe, ofiara Oświęcimia.

Pragnę dać wyraz przekonaniu, że to jest ów szczególny dar, który my wszyscy przynosimy Pani Jasnogórskiej na 600-lecie. Czy jednak nie jest to przede wszystkim Jej dar dla nas na czas tego jubileuszu?

Tak, to przede wszystkim Matka Jasnogórska daje nam tego Świętego, który wyrósł z polskiej ziemi, który dojrzał do heroicznej ofiary na tym straszliwym stosie, na którym płonął jego Naród wraz z innymi podczas straszliwych lat 1939-45.

Tak, to Matka Jasnogórska nam go daje. Czyż nie był on za swoich dni szczególnym Rycerzem Niepokalanej? Czyż w sposób zdumiewający nie dotrwał w wierności dla swej Pani, oddając życie za brata w bunkrze oświęcimskim?

Tak więc pragniemy przynieść na to 600-lecie jasnogórskie szczególny dar przygotowany przez Opatrzność. Pragniemy w tym darze wyrazić siebie – i pragniemy dopełnić sobą to, co nasz Błogosławiony mówi do nas – i mówi niejako za nas.

Oto stał się do ostatecznych granic solidarny z drugim człowiekiem i oświadczył gotowość pójścia za niego na śmierć, pamiętny na słowa Chrystusa: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Ofiara Maksymiliana złożona w miejscu straszliwej pogardy człowieka, w Oświęcimiu, przemawia do ludzi współczesnych, do narodów i społeczeństw. Stał się on zaiste jakimś wymownym znakiem czasów, w których żyjemy.

U stóp Pani Jasnogórskiej zanoszę dzisiaj błaganie – wraz z wszystkimi synami i córkami Narodu polskiego, wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli na całym świecie – ażeby ten znak został dobrze przez nas odczytany.

Niech mówi o tym, że na ziemi polskiej trzeba stanąć obok każdego człowieka, nikogo nie eliminując – i przez wspólnotę z każdym, podejmując dialog ze społeczeństwem, odbudowywać dobro wspólne! Nie można tego dobra budować środkami siły i przemocy, ale wymową słuszności, która oznacza poszanowanie człowieka i dlatego zdolna jest do każdego przemówić.

Gest O. Maksymiliana z obozu oświęcimskiego wzywa i nawołuje do takiej wspólnoty z każdym człowiekiem – do wspólnoty z całym Narodem, aż nazbyt już doświadczanym poprzez wiele okresów swej historii.

Jest to gest: czyn – ukazany nam przez Opatrzność, byśmy wedle niego rozwiązywali trudne sprawy ojczyste.

Podczas ostatnich miesięcy Kościół w Polsce nie przestaje powtarzać i potwierdzać, że państwo może być prawdziwie mocne tylko z poparciem społeczeństwa, a droga do tego poparcia prowadzi nie przez przeciwstawienie, ale przez dialog z wszystkimi, przez rzeczywistą umowę społeczną.

Moi umiłowani Rodacy!

Bez względu na to, jak trudne jest życie polskie w tym roku, niechaj zwycięża w Was ta świadomość, że życie to ogarnione jest Sercem Matki.

Tak jak zwyciężyła Ona w Maksymilianie Marii – Rycerzu Niepokalanej, tak niech zwycięża w Was.

Dziękujemy Jej dziś za pierwszy cud w Kanie Galilejskiej i dziękujemy Jej za sześć wieków obecności w jasnogórskim wizerunku.

Równocześnie zaś prosimy, ażeby udzielała się Ona za naszych dni wszystkim ludziom mieszkającym na polskiej ziemi.

Niech Serce Matki zwycięży!

Niech Pani Jasnogórska zwycięża w nas i przez nas. Niech zwycięża nawet przez nasze udręki i porażki. Niech sprawi, byśmy nie zaprzestali wysiłków i zmagań o prawdę i sprawiedliwość, o wolność i godność naszego życia. Czyż nie to również znaczą słowa Maryi: „Cokolwiek wam Syn mój rzecze, to czyńcie”? Oby więc „moc kształtowała się w słabości” (por. 2 Kor 12,9), wedle słów Apostoła Narodów – i wedle wzoru naszego rodaka: O. Maksymiliana Marii.

Maryjo! Królowo Polski!

Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam!

„L’Osservatore Romano” (wyd. pol.), rok 3 (1982), nr 7-8 (31-32) s. 1 i 32.

TAJEMNICA NIEPOKALANEJ OGLĄDANA OCZYMA ŚW. MAKSYMILIANA

Homilia wygłoszona w Bazylice Matki Bożej Większej 8 XII 1982 r. (Tłumaczenie „Rycerza Niepokalanej”).

„Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą” (Łk 1,28). Gdy te słowa anielskiego pozdrowienia rozbrzmiewają słodkim echem w naszej duszy, pragnę, drodzy Bracia i Siostry, razem z Wami oglądać tajemnicę Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny oczyma duszy św. Maksymiliana Kolbego. Związał on wszystkie dzieła swego życia i swego powołania z Niepokalaną. I dlatego w roku, w którym został wyniesiony do chwały Świętych, ma on nam wiele do powiedzenia w uroczystość Niepokalanej, której był oddanym „rycerzem”, jak lubił się nazywać.

Miłość ku Niepokalanej była rzeczywiście ośrodkiem jego życia duchowego i płodną zasadą naczelną jego działalności apostolskiej. Wzniosły przykład Niepokalanej oświecał całe jego życie i prowadził go po drogach świata, a z heroicznej jego śmierci w oświęcimskim obozie uczynił wspaniałe świadectwo chrześcijańskie i kapłańskie. Z intencją świętego i subtelnością teologa Maksymilian Kolbe przemyślał nadzwyczaj głęboko tajemnicę Niepokalanego Poczęcia Maryi w świetle Pisma św., Urzędu Nauczycielskiego i Liturgii, wydobywając z tej tajemnicy wspaniałe nauki dla życia. Zjawił się w naszych czasach jako prorok i apostoł nowej „ery maryjnej”, w której w całym świetle ma zajaśnieć żywym światłem Jezus Chrystus i Jego Ewangelia.

Ta misja, którą pełnił z zapałem i oddaniem, „włącza go – jak to stwierdził Paweł VI w homilii na jego beatyfikację – do grona wielkich Świętych, obdarzonych duchem proroczym, którzy pojęli, uczcili i wsławiali tajemnicę Maryi”. Przekonany o niewyczerpanej głębi tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, z powodu której „słowa ludzkie nie są w stanie odpowiedzieć, kim jest Ta, co stała się prawdziwą Matką Boga” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VII, s. 477), szczególnie ubolewał nad tym, że Niepokalana nie jest dostatecznie znana i kochana, tak jak Ją kochał Jezus Chrystus i jak nas naucza Tradycja Kościoła oraz przykład Świętych. Kochając przecież Maryję, oddajemy cześć Bogu, który Ją wyniósł do godności Matki swego wcielonego Syna, i łączymy się z Jezusem Chrystusem, który Ją kochał jako Matkę. Nigdy nie ukochamy Jej tak, jak On Ją kochał: „Pan Jezus pierwszy Ją czcił jako swą Matkę i my więc musimy Go w tym naśladować. Nigdy nie dojdziemy w miłości do tego stopnia, w jakim sam Pan Jezus Ją umiłował” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, IV, s. 120). Miłość do Maryi, stwierdza Ojciec Maksymilian, jest dla nas najprostszą i najłatwiejszą drogą do uświęcenia się, do urzeczywistnienia naszego chrześcijańskiego powołania. Miłość, o której on mówi, na pewno nie jest powierzchowną uczuciowością, ale jest wielkodusznym zaangażowaniem się i oddaniem całej osoby, jak to on sam pokazał swym życiem wiernym Ewangelii aż do heroicznej śmierci.

Uwagę swą św. Maksymilian Kolbe skupiał nieustannie na Niepokalanym Poczęciu Maryi, by móc czerpać z cudownego bogactwa zawartego w Imieniu, które Ona sama objawiła i które stanowi wyjaśnienie tego, czego nas uczy dzisiejsza Ewangelia w słowach Anioła Gabriela: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą” (Łk 1, 28). Powołując się na objawienia w Lourdes – które były dla niego zachętą i bodźcem do lepszego zrozumienia źródeł Objawienia – zauważa: „Na kilkakrotne zapytanie św. Bernadetty, kim jest, odpowiedziała: Jam jest Niepokalane Poczęcie. Tymi słowami jasno wyraziła, że jest nie tylko Niepokalanie Poczętą, lecz nawet samym Niepokalanym Poczęciem, tak jak czymś innym jest rzecz biała i sama białość, czym innym rzecz doskonała i jej doskonałość” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VII, s. 295). Niepokalane Poczęcie jest Imieniem, które objawia dokładnie, kim jest Maryja: nie wskazuje jedynie na jakiś Jej przymiot, ale ściśle określa całą Jej osobę: Maryja jest świętą do głębi swej istoty, od początku istnienia.

Ta wspaniała wielkość nadprzyrodzona została przyznana Maryi ze względu na Jezusa Chrystusa. To w Nim i przez Niego Bóg udzielił Jej pełni świętości: Maryja jest Niepokalaną dlatego, że jest Matką Bożą, a stała się Matką Bożą, ponieważ była Niepokalaną, stwierdza dobitnie Maksymilian Kolbe. Niepokalane Poczęcie Maryi objawia w jedyny i przecudny sposób, że Jezus Chrystus zajmuje absolutnie naczelne miejsce i pełni powszechną funkcję zbawczą: „Z Macierzyństwa Bożego wypływają łaski udzielone Najświętszej Maryi Pannie. Pierwszą zaś z nich jest Niepokalane Poczęcie” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VII, s. 210). Z tej to racji Maryja nie jest jedynie taką, jaką była Ewa przed grzechem, ale została wzbogacona pełnią niezrównanej łaski, jako Matka Chrystusa, a Niepokalane Poczęcie było początkiem nadzwyczajnego i nieustannego postępu w Jej nadprzyrodzonym życiu.

Tajemnica świętości Maryi musi być rozważana w całości Bożego planu zbawienia, bo tylko tak można ją widzieć harmonijnie, a nie jako przywilej, który by Ją oddzielał od Kościoła, będącego Ciałem Chrystusa. O. Maksymilian zabiegał bardzo o powiązanie Niepokalanego Poczęcia Maryi i Jej roli w planie zbawienia z tajemnicą Trójcy Przenajświętszej, a w sposób specjalny z Osobą Ducha Świętego. Genialnie zgłębił i przedstawił z różnego punktu widzenia treść pojęcia „Oblubienica Ducha Świętego”, które znała dobrze tradycja patrystyczna i teologiczna, a sugerował Nowy Testament: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,35). Jest to analogia, podkreśla św. Maksymilian Kolbe, która pozwala dostrzec niewymownie ścisłą i płodną łączność Ducha Świętego z Maryją. „Od pierwszej chwili w duszy Maryi zamieszkał Dawca łask, Duch Święty wziął Ją w całkowite władanie i tak przeniknął, że w nazwie Oblubienica Ducha Świętego wyrażony jest tylko daleki, słaby i niedoskonały, choć prawdziwy, cień tego zjednoczenia” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VII, s. 295).

Ojciec Kolbe z podziwem i zachwytem zgłębia Boży plan zbawienia, mający swe źródło w Ojcu, który chciał, aby stworzenia uczestniczyły w życiu Bożym Jezusa Chrystusa, co w Maryi Niepokalanej dokonało się w przedziwny sposób. Oczarowany tym, woła w zachwycie: „Wszędzie jest miłość!” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VI, s. 375); miłość darmowa Boga jest odpowiedzią na wszystkie zapytania; „Bóg jest miłością”, stwierdza św. Jan (1 J 4,8). Wszystko, co istnieje, jest odblaskiem miłości wolnej Boga, i dlatego każde stworzenie w jakiś sposób wyraża jej nieskończoną wspaniałość. W sposób szczególny miłość jest ośrodkiem i szczytem osoby ludzkiej, uczynionej na obraz i podobieństwo Boże. Maryja Niepokalana, najwspanialsza i najdoskonalsza z osób ludzkich, odtwarza w najwyższym stopniu ten obraz Boży i dlatego jako Niepokalana jest zdolna kochać Boga z nieporównaną siłą, bez najmniejszych odchyleń lub zahamowań. Jest jedyną „służebnicą Pańską” (por. Łk 1,39), która dobrowolnie swym osobistym fiat odpowiada na miłość Boga, czyniąc zawsze to, czego On od Niej żąda. Jej odpowiedź, tak jak odpowiedź każdego stworzenia, nie jest automatyczna, ale jest łaską i darem Bożym. W tę odpowiedź jest włączona cała Jej wolność, wolność Niepokalanej. „W zjednoczeniu Ducha Świętego z Nią, nie tylko miłość łączy te dwie Istoty, ale jedna z nich – to cała miłość Trójcy Przenajświętszej, a druga – to cała miłość stworzenia, i tak w tym zjednoczeniu łączy się niebo z ziemią, całe niebo z całą ziemią, cała Miłość Odwieczna z całą miłością stworzoną. Jest to szczyt miłości” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VII, s. 429).

Obieg miłości, która ma swój początek w Ojcu i która w odpowiedzi Maryi powraca do swego źródła, jest charakterystyczną i podstawową cechą myśli maryjnej O. Kolbego. Jest to zasada, która stoi u podstaw jego chrześcijańskiej antropologii, jego wizji dziejów i życia duchowego każdego człowieka. Maryja Niepokalana jest prawzorem i pełnią każdej miłości stworzenia; Jej miłość Boga, przejrzysta i nadzwyczaj intensywna, obejmuje w swej doskonałości tę kruchą i skalaną miłość innych stworzeń. Odpowiedź Maryi jest odpowiedzią całej ludzkości.

Wszystko to nie zaciemnia ani nie osłabia naczelnego miejsca, jakie Jezus Chrystus zajmuje absolutnie w porządku zbawienia, owszem, oświetla je i uwydatnia, ponieważ Maryja z Niego czerpie wszelką swą wielkość. Jak uczy historia Kościoła, Maryja ma za zadanie rozjaśnić swego Syna, prowadzić do Niego i dopomagać do przyjęcia Go.

Ciągłe wgłębianie się teologiczne w tajemnicę Maryi Niepokalanej stało się dla Maksymiliana Kolbego źródłem i pobudką bezgranicznego oddania się i nadzwyczajnego dynamizmu. On rzeczywiście umiał wcielić prawdę w życie, także dlatego, że jak wszyscy Święci, zaczerpnął znajomość Maryi nie tylko na drodze rozważań kierowanych wiarą, ale szczególnie z modlitwy: „Kto nie potrafi ugiąć kolana i w kornej modlitwie błagać Ją o poznanie, kim Ona jest, niechaj nie spodziewa się cośkolwiek o Niej bliższego się dowiedzieć” (Pisma O. Maksymiliana Kolbego, VI, s. 210).

A teraz, przyjmując to końcowe napomnienie bohaterskiego syna Polski i wiarygodnego posłańca kultu maryjnego, my, zebrani w tej wspaniałej bazylice na eucharystyczną modlitwę ku czci Niepokalanego Poczęcia, zegnijmy swe kolana przed Jej wizerunkiem i powtórzmy z synowskim zapałem i miłością, jakie cechowały św. Maksymiliana, słowa Anioła: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą”. Amen.


„Rycerz Niepokalanej”, rok 1987, nr 12 (378), ss. 354-356.

Wpisy powiązane

2024.02.02 – Gniezno – Abp Wojciech Polak, Jesteście, by oddychać i żyć z Kościołem. Homilia w święto Ofiarowania Pańskiego, Dzień Życia Konsekrowanego

2024.02.02 – Katowice – Abp Wojciech Galbas SAC, Trzy przesłania na Gromniczną. Homilia na Dzień Życia Konsekrowanego

2024.02.02 – Kęty – Bp Piotr Greger, Świeca zapalona w naszych dłoniach staje się dziś wyzwaniem. Homilia na Dzień Życia Konsekrowanego