– Przed operacją nie było słychać tętna płodu, w trakcie odkryliśmy, że mały jest owinięty pępowiną wokół szyi. Nie dawał oznak życia – opisywał zakonnik.
Brat Maciej Jabłoński jeszcze niedawno grał w piłkę nożną z Juniorami WKS Śląsk. Od zawsze marzył o tym, aby wyjechać do Afryki. Dwa lata temu pożegnał Śląsk i parafię św. Augustyna, wyjechał do Republiki Środkowoafrykańskiej. Na początku spędził tam dwa miesiące, aby przygotować się do pracy misjonarza. W zeszłym roku w czerwcu przyjął krzyż misyjny i wrócił do Afryki.
Co tam robi? Bawi się z dziećmi, ewangelizuje, uczy angielskiego, ale przede wszystkim pomaga chorym ze względu na swoje przygotowanie medyczne.
Sam o tym mówi tak: „Moja praca w Republice Środkowoafrykańskiej, to nie tylko sprawowanie sakramentów w odległych wioskach czy budowanie kaplic. W dużej mierze jest to walka o życie i zdrowie, zwłaszcza maluchów. Stworzony u nas w Ngaoundaye „ostry dyżur pediatryczny” istnieje i funkcjonuje tylko dzięki lekom które kupuję z pieniędzy otrzymanych przez dobrodziejów”.
W sobotę podzielił się na Facebooku historią, która uratowała życie jednemu z dzieci:
Mały cud w Ngaoundaye + Terapia eksperymentalna
(Jak dasz radę, to przeczytaj do końca)
Dziś około 8:00 zostałem wezwany do szpitala, by pomóc rodzącej kobiecie. Okazało się, że trzeba przeprowadzić „cesarkę”. Około 9:00 na świat przyszedł mały chłopczyk. Nie dawaliśmy mu wielkich szans na przeżycie. Przed operacją nie było słychać tętna płodu, w trakcie odkryliśmy, że mały jest owinięty pępowiną wokół szyi. Nie dawał oznak życia. Po przecięciu pępowiny i dłuższej reanimacji zaczął oddychać.
Gdy skończyliśmy z mamą, zająłem się bardziej malcem. Dostał potrzebne leki, ale dalej był kiepski. O 14:00 telefon ze szpitala, że nie da się oznaczyć temperatury – hipotermia. Zawinęliśmy go w dodatkowy koc, obłożyliśmy butelkami z gorącą wodą, dodatkowo folia IRC.
Udzieliłem mu Chrztu Świetego, ma na imię Merveille de Dieu Mathias, czyli Cud Boży Maciej. Cud Boży – bo to cud że żyje. Maciej, no wiadomo, że po mnie 😉
Dogrzewanie nie szło najlepiej, wówczas wpadłem na pomysł, że moje ciało podziała jak inkubator. Tak więc maluch na brzuch, zawijamy w folie i grzejemy. Udało się, i jeśli przeżyje noc, to powinno być dobrze. Trzymajcie kciuki i pomódlcie się, co, kto woli. A że żebrać się nie wstydzę, to proszę z grubej rury.
Na FB są ludzie z kasą, może właściciele firm ze sprzętem medycznym. Wielcy i mali prezesi. (WKS Śląsk – może tak po starej znajomości 😉 )
Macie potencjał, by zrobić coś dobrego. Do dzieła!
Lista życzeń do św. Mikołaja jest taka:
Inkubator
Defibrylator z monitorem – wersja z karetki
USG
RTG
Koncentrator do tlenu x2
(Wszystko najlepiej nowe, ostatnio dostałem używany stół do reanimacji niemowlaków, ale dotarł uszkodzony, jestem w trakcie naprawiania)
Wiem, że proszę o wiele, ale wiem też, że wszystko jest możliwe. Jest wiele osób, które szuka konkretnego celu, tak więc oto, Ta Da Dam. Konkrety.
Do roboty, bo wszystkich dzieciaków nie dam rady sam dogrzać. Prądem już od jakiegoś czasu się zajmuję.
Historia została opublikowana na Facebooku:
https://www.facebook.com/ciacjab/posts/2923580574349833
Za: www.deon.pl