– Każdy przypadek odejścia z kapłaństwa to osobna historia. Być może jednak łączy je jakiś głębszy problem, który wymagałby pewnej systemowej analizy – twierdzi ks. Jacek Prusak SJ, teolog, psycholog i psychoterapeuta. W rozmowie z KAI jezuita zwraca m.in. uwagę na problem oderwania formacji seminaryjnej od realiów późniejszego życia księdza diecezjalnego.
Maria Czerska (KAI): Odejścia z kapłaństwa znanych i cenionych księży, przypadki samobójstw – kilka takich sytuacji w ciągu kilku ostatnich tygodni…
Ks. Jacek Prusak: – Trzeba sobie powiedzieć, że te ostatnie tygodnie nie przynoszą w gruncie rzeczy niczego nowego. Mamy największa liczbę odejść z kapłaństwa w Europie. W skali światowej jesteśmy na drugim miejscu, po USA. Rocznie odchodzi 30–40 księży, również znani i cenieni. Od pewnego czasu to zjawisko jednak narasta. Niepokojące są również samobójstwa wśród księży i kleryków. Okazuje się, że problem dotyczy różnych miejsc w Polsce i duchownych w różnym wieku, o różnym doświadczeniu kapłańskim.
Faktycznie w ostatnich tygodniach mamy do czynienia z pewną kumulacją tych przypadków. Te, o których wiemy, nie są ze sobą powiązane personalnie, ale być może łączy je jakiś głębszy wspólny problem. Niewątpliwie coś dzieje się w Kościele w Polsce. Coś dzieje się z duchownymi w naszym Kościele.
KAI: Co, zdaniem Ojca, się dzieje?
– Każdy przypadek to oczywiście odrębna historia. Wydaje mi się jednak, że zjawiska te nie są wystarczająco analizowane od strony systemowej. I takiej odpowiedzi systemowej brakuje gdy mówimy o odejściach z kapłaństwa w Polsce.
Jeśli chodzi o odejścia księży – od kilkudziesięciu lat prowadzone są badania na temat motywów podejmowania takich decyzji. Przeważają cztery. Pierwszy to zakochanie się/pragnienie założenia rodziny. Drugi to obiekcje w stosunku do celibatu. Trzeci to konflikt z przełożonymi i instytucją Kościoła. Czwarty dotyczy poważnych problemów osobistych o podłożu duchowym bądź psychicznym. Należy jednak pamiętać, że zdecydowana większość księży, którzy odchodzą z kapłaństwa ma podwójną motywację wynikająca z poczucia osamotnienia bądź niedocenienia oraz dodatkowych okoliczności, które inicjują kryzys wierności powołaniu.
Warto by było jednak zastanowić się głębiej, czemu te motywy, które nie są przecież nowe, działają dziś z większa siłą. Ciekawym wątkiem, o którym mówili sami księża, którzy zdecydowali się porzucić kapłaństwo, jest pewna bariera, jaką niegdyś stwarzał pontyfikat Jana Pawła II. Niektórzy myśleli o odejściu od dawna, lecz nie byli w stanie podjąć takiej decyzji za życia polskiego papieża. Mieli poczucie, że to jest osobista zdrada Wojtyły. Gdy zmarł, było to dla nich trochę jak śmierć rodzica, którego się teraz już swoją decyzją nie zrani.
Innym czynnikiem są zmiany jakie zaszły w społecznej percepcji księdza jako pośrednika między Bogiem a ludźmi oraz osoby publicznego zaufania. Prywatyzuje nam się wiara, a księża z tym sobie coraz gorzej radzą, bo religijność można kontrolować, ale wiary się nie da. Wierni zaczynają postrzegać księdza bardziej „zwyczajnie” i księża tak też zaczynają postrzegać samych siebie. Jest w pewnym sensie większe społeczne przyzwolenie na niedoskonałość, ale nie na obłudę. Coraz więcej księży mówi otwarcie o tym, że przeszkodą dla ich kapłaństwa jest celibat i że nie chcieliby rezygnować z kapłaństwa ale nie mogą dłużej tak żyć.
Myślę, że wierni doceniają uczciwość takiej deklaracji. Wolą to niż zakłamanie, podwójne życie, ukazywane m.in. w filmie „Kler”, w filmie Sekielskich. Tym być może tłumaczyć można oklaski, które rozległy się w kościele po ogłoszeniu decyzji o odejściu przez proboszcza w Tychach. Księża też mają poczucie, że podwójne życie to najgorsze rozwiązanie.
Kolejna ważna sprawa, niewystarczająco poruszana – to relacje księży z biskupem, ich zawodowy, formalny charakter. To jest problem z obu stron. Mówią o tym księża skarżący się na biskupa i biskup skarżący się na swoich księży.
Warto też wspomnieć o słabości psychicznej niektórych młodych kapłanów, którzy dodatkowo wystawieni są na coraz większy stres. Poziom akceptacji i zaufania dla księży w społeczeństwie od lat spada. Jest zupełnie inny niż niegdyś, gdy się wychowywali lub gdy myśleli o powołaniu. Ludzie są coraz bardziej wymagający, coraz bardziej krytyczni. Dawny model polskiego księdza zderza się z kulturową rzeczywistością, do której nie pasuje i pojawiają się kryzysy.
Dodałbym na koniec problem, jakim jest mała znajomość samych siebie u kleryków a nawet księży. Identyfikowanie się z „rolą księdza” nie wystarcza do określenia siły powołania, nawet jeśli samo pragnienie jest szczere. Wydaje mi się, że w polskim modelu formacji kleryków i młodych księży mylnie założono, że formacja ludzka to formacja do celibatu a nie do dojrzałości a dojrzałość to ugodowość, unikanie napięć, kościelny konformizm.
KAI: Jakiego rodzaju wsparcia ze strony wspólnoty potrzebują księża?
– To jest złożona kwestia. Duchowni nie są uczeni tego, żeby mieć przyjaźnie poza kręgiem swoich kolegów w kapłaństwie. Koledzy mogą być z dzieciństwa, z ławki szkolnej albo z seminarium. Po święceniach duchowni są już księżmi pozostającymi zawsze w asymetrycznej relacji do wiernych. Obie strony mogą się co najwyżej lubić, ale nie może być mowy o jakiejś emocjonalnej zależności. Niektórzy więc maskują swoje człowieczeństwo. W sposób uproszczony traktują twierdzenie, że miłość Boga i miłość do Boga wystarczy im do szczęścia. Ukrywają osamotnienie, ujawniając to ewentualnie jedynie przed kolegami, w przekonaniu, że księdza zrozumie tylko drugi ksiądz.
Dla wielu zakochanie to pierwsze tak intensywne doświadczenie emocjonalne w życiu. Wielu wtedy myśli, że stracili powołanie albo, że nigdy powołania nie mieli. Wcale nie szukają wtedy pomocy. Najczęstszy scenariusz jest taki, że zakochany ksiądz przychodzi po pomoc dopiero w tym momencie, gdy podjął decyzję o odejściu. Zresztą nawet jak sygnalizuje to wcześniej przełożonemu, biskupowi, często może usłyszeć – „to ci przejdzie!”, „przeniesiemy cię, żebyś nie miał kontaktu z tą kobietą”, „czas goi rany…”. To jest za mało.
KAI: Kapłani muszą radzić sobie sami?
– Nie muszą. Niestety sami księża, zwłaszcza diecezjalni, mówią o tym, że cała formacja seminaryjna od strony ludzkiej jest formacją do życia w samotności pomiędzy innymi księżmi.
KAI: Co należałoby zmienić?
– Nie chciałbym być recenzentem programu formacji seminaryjnej w Polsce, bo nie zajmuję się wprost formacją kleryków. Wielu księży zwraca jednak uwagę, że model tej formacji oparty jest na modelu zakonnym, który nijak nie przystaje do realiów życia księdza diecezjalnego. Przygotowanie do kapłaństwa odbywa się w sztucznym środowisku a nie w realiach życia. Po święceniach człowiek ląduje na parafii, gdzie rzeczywistość w niczym nie przypomina tego, co dzieje się na co dzień w seminarium.
Pamiętam, jak abp Ryś przed laty w trakcie publicznej debaty mówił o swoim doświadczeniu, gdy był jeszcze rektorem seminarium w Krakowie. Bardzo się starał, by neoprezbiterom wybrać jak najlepsze parafie. Zależało mu, by mieli ułatwiony start. Okazało się, że jeszcze przed końcem wakacji połowa z tych młodych księży przyjechała z pretensjami. To był taki szok, doświadczenie tak odmienne od seminaryjnego. Kompletnie sobie nie radzili, a przecież mieli dobrane „pod siebie” parafie w jednej z najbardziej religijnych diecezji w Polsce.
Zgadzam się z tezą, że obecny model formacji seminaryjnej nie bardzo odpowiada zadaniom, z jakimi się styka ksiądz. Jeśli pozostanie nie zmieniony, prawdopodobnie będziemy mieć z czasem więcej dysfunkcji niż korzyści. Ale przyznam, że nie wiem, jakie konkretne rozwiązania należałoby przyjąć.
KAI: Ciekawy wydaje się model proponowany na Drodze Neokatechumenalnej, gdzie kleryk a potem kapłan pozostaje we wspólnocie, ma żywy kontakt z rodzinami.
– Tak, przyszły ksiądz powinien być formowany we wspólnocie wiernych, to jest jego naturalne środowisko. Natomiast Neokatechumenat to konkretna droga, konkretny wybór. Nie da się tego narzucić wszystkim.
Wśród księży pojawiają się głosy, że być może kleryk powinien być formowany we wspólnocie parafialnej. Mieszkać na parafii i dojeżdżać na zajęcia do seminarium.
Inna sprawa, że nie ma idealnej formacji. I żaden, najlepszy nawet model nie sprawi, że księża nie będą odchodzić z kapłaństwa, przeżywać kryzysów itp. Jako terapeuta przypomniałbym głęboką intuicję Junga, który twierdził, że „największe i najważniejsze problemy w życiu są w zasadzie nie do rozwiązania. Nie można ich nigdy rozwiązać, można z nich jedynie wyrosnąć”. Zawsze jednak warto pozostać otwartym na pomoc i z niej korzystać.
Za: ekai.pl