Jeżeli Kościół się na to zgodzi, będzie to oznaczało, że w jakiejś mierze akceptuje drugie związki – uważa o. Jarosław Kupczak OP.
Z Jarosławem Kupczakiem, profesorem teologii, rozmawia Roman Bielecki OP
W kwietniu miną dwa lata od ogłoszenia adhortacji „Amoris laetitia”, a dyskusja wokół jej rozumienia nie cichnie. Mało który z papieskich dokumentów wzbudza tyle emocji. Dlaczego?
Przyczyny tego zamieszania biorą się z dwóch powodów. Po pierwsze, papież proponuje zmianę dotychczasowej praktyki i de facto doktryny Kościoła dotyczącej nieudzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym, żyjącym w powtórnych związkach. Natomiast drugi problem wynika z niejasności zapisów, które rodzą wiele konkretnych pytań.
Jaki jest w tej chwili kościelny status osób znajdujących się w związkach nieregularnych?
– Nikt nie odmawia im prawa do bycia w Kościele, do nazywania siebie katolikami, a także do uczestniczenia w różnego rodzaju inicjatywach kościelnych. Natomiast nauka powtarzana przy różnych okazjach przez Magisterium Kościoła podkreśla, że osoby te znajdują się w stanie grzechu ze względu na to, że żyją z kimś, kto nie jest ich prawowitym małżonkiem.
Papieska propozycja nie wzięła się znikąd. Przecież już w czasie Soboru Watykańskiego II pojawiały się głosy mówiące o tym, że Kościół powinien przemyśleć definicję nierozerwalności małżeństwa.
– Tego rodzaju propozycje zostały odrzucone przez Pawła VI i większość uczestników soboru. Oczywiście nie zakończyło to dyskusji wokół rozumienia nierozerwalności małżeństwa. Wielu teologów, przede wszystkim amerykańskich, niemieckich i francuskich, krytykując stanowisko papieża, próbowało na nowo zdefiniować tę kwestię.
Pewne novum w tym temacie wprowadziła adhortacja „Familiaris consortio” Jana Pawła II z 1981 roku. Od tego czasu Kościół umożliwił pod pewnymi warunkami przystępowanie do komunii świętej osobom rozwiedzionym, żyjącym w powtórnych związkach.
Jakie to warunki?
– Używając popularnego określenia, chodzi o to, by żyć ze sobą jak brat i siostra, czyli powstrzymać się od współżycia seksualnego.
Pojawiają się jednak głosy, choćby kardynała Waltera Kaspera, wieloletniego i doświadczonego urzędnika watykańskiego, który zwraca uwagę na to, że w czasach ojców Kościoła – okresie z naszego punktu widzenia idealnym – praktyka takiej komunii miała miejsce.
– Nie do końca. Powoływanie się w tej materii na ojców Kościoła jest obciążone wieloma błędami. Choć ksiądz kardynał podpiera się ich autorytetem, to jego tezy zostały poddane surowej krytyce przez patrologów i historyków starożytności.
Istniały pojedyncze przypadki dopuszczania do komunii świętej osób rozwiedzionych żyjących w kolejnych związkach. Natomiast nie można mówić, że zgadzano się na to powszechnie. Warto również pamiętać, że mówimy o czasach, w których nie istniała jeszcze definicja sakramentu i do końca nie wiedziano, jakie praktyki Kościoła są sakramentami.
Skoro od czasów „Familiaris consortio” istnieje ścieżka rozeznania sytuacji nieregularnych, to jakie nowe rozwiązanie proponuje „Amoris laetitia”?
– Na rozwiązania proponowane przez papieża Franciszka trzeba patrzeć w kontekście krytyki, z jaką spotkała się adhortacja Jana Pawła II.
To znaczy?
– Zwróciłbym uwagę na tezy najważniejszego, jak przypuszczam, obecnie teologa moralnego w Niemczech, wykładającego na uniwersytecie we Fryburgu ks. prof. Eberharda Schockenhoffa. To jeden z głównych doradców niemieckiej konferencji episkopatu. Latem ubiegłego roku na dorocznym spotkaniu polskich teologów moralistów w Nysie postawił tezę, że tradycyjną definicję nierozerwalności małżeństwa należy zrewidować. Jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak trwały węzeł małżeński, który istnieje od chwili zawarcia małżeństwa aż do śmierci. W momencie, kiedy pomiędzy małżonkami umiera miłość, kończy się nierozerwalność.
To w jaki sposób interpretuje on słowa Chrystusa o tym, że oddalenie żony jest narażeniem jej na cudzołóstwo (por. Mt 19,9)?
– Uważa, że jeśli oczyścimy te słowa z historycznego kontekstu, to nierozerwalność małżeństwa oznacza wyłącznie obietnicę Boga, że będzie wspierał dwoje kochających się ludzi – mężczyznę i kobietę – tak w pierwszym, jak i w każdym kolejnym związku.
Przyznajmy, że czasem rzeczywiście ludzka miłość umiera.
– Tylko to nie upoważnia nas do porzucenia metafizycznej koncepcji węzła małżeńskiego, który trwa nawet wtedy, kiedy nie ma już wspólnoty życia, uczuć i miłości.
Jak zauważyłeś, Kościół sam nie wymyślił tej kontrkulturowej nauki o nierozerwalności małżeństwa, ale odnalazł ją w słowach Chrystusa, który w tym punkcie drastycznie odchodzi od myślenia Starego Testamentu.
A Schockenhoff i wielu teologów myślących podobnie uważają, że nie ma czegoś takiego jak nierozerwalność małżeństwa; w momencie, kiedy jeden z małżonków zostaje porzucony przez drugiego lub kiedy małżonkowie uznają, że stracili sobą zainteresowanie, Bóg niejako wycofuje swój dar i obietnicę nierozerwalności.
Może taki pomysł bierze się z tego, że formuła podejścia do sytuacji nieregularnych zaproponowana przez „Familiaris consortio” dziś się wyczerpała i trzeba ją na nowo zdefiniować?
– Pytanie, w którym miejscu się wyczerpała? Trzeba mieć świadomość, że wiele Kościołów nigdy się nie przejęło zapisami „Familiaris consortio”. Na przykład w Niemczech, we Francji czy w Szwajcarii nikt się nie zajął realizacją adhortacji i stąd mamy do czynienia z sytuacją, w której – kolokwialnie mówiąc – wszystko wolno. W takich wspólnotach problem dopuszczania lub nie kogokolwiek do komunii świętej nie istnieje, ponieważ wszyscy obecni w kościele na mszy świętej idą do komunii.
Dlatego wracam do pytania – może trzeba na nowo zdefiniować i wyjaśnić kościelne podejście do takich sytuacji?
– Kiedy pojawiła się adhortacja „Familiaris consortio”, większość komentatorów skupiła się na udziale osób rozwiedzionych w sakramentalnej komunii. Ale nie tego dotyczyła całość tekstu. Jego celem była propozycja integracji osób rozwiedzionych z życiem Kościoła. Jan Paweł II zwracał uwagę na to, by objąć opieką duszpasterską osoby znajdujące się w nieregularnych sytuacjach małżeńskich.
Tę myśl odnajduję dziś u papieża Franciszka, który nadał temu wezwaniu bardzo poruszający tytuł „nawrócenia pastoralnego”, o którym często mówi. Jest to, moim zdaniem, najważniejsza nauka obecnego pontyfikatu, także dla Kościoła w Polsce. Zachęcająca nas do rachunku sumienia z ostatniego trzydziestolecia naszej pracy duszpasterskiej.
W jakim sensie?
– Mówiąc wprost – trzeba sobie zadać pytanie, ilu jest proboszczów czy wikarych, którzy wiedząc, że gdzieś mieszkają osoby bez ślubu, omijają ich dom, chodząc po kolędzie? Ile jest takich sytuacji, kiedy podczas kazań daje się tym ludziom odczuć, że są katolikami drugiej kategorii? Ile razy w kancelariach parafialnych przy okazji załatwiania chrztu dla dziecka takie osoby spotykają się z upokorzeniem i bardzo nieprzyjemnym traktowaniem ze strony kapłanów? Ile polskich parafii prowadzi duszpasterstwa dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych? W ilu diecezjach istnieją realni, a nie na papierze, duszpasterze zajmujący się takimi osobami?
Koncentrujemy nasze dyskusje na tym, czy takie osoby mogą przystępować do komunii, czy nie, a jest to zaledwie część większego problemu, który papież Franciszek słusznie nazywa włączeniem w życie Kościoła. Z doświadczenia wiem, że rozmowa z takimi ludźmi jest bardzo owocna. Oni pokazują, że to, czego potrzebują, to poczucie, że są w środku wspólnoty wierzących, a nie na zewnątrz.
Gest niedopuszczenia do komunii świętej jest jednak papierkiem lakmusowym, świadczącym o tym, że w jakiś sposób są wykluczeni. Mówienie, że to nieprawda, niewiele zmienia. Dlatego głos papieża, który przebija się w szumie medialnym, jest przez wielu traktowany jako nadzieja prawdziwego i pełnego powrotu do Kościoła.
– To, co ludzie słyszą w mediach, ma zazwyczaj niewiele wspólnego z tym, czego papież i Kościół rzeczywiście nauczają.
Mówiąc o udzielaniu komunii, użyłeś, świadomie bądź nie, określenia „gest”. Dla wielu jest to właśnie „gest”. Natomiast dla Kościoła jest to centrum życia i serce wiary. Dlatego nie można pozwolić na wykonywanie tego gestu tylko po to, żeby osiągnąć jakiś doraźny cel – danie ludziom poczucia spokoju sumienia czy emocjonalnego pocieszenia.
Udzielenie komukolwiek komunii świętej zawsze się łączy z osądem jego stanu moralnego i rozeznaniem, na jakim jest etapie w drodze ku Bogu. Przy wszystkich rozbieżnościach w interpretacji „Amoris laetitia” w tym jednym komentatorzy są zgodni.
Czym w takim razie się różni rozwiązanie proponowane przez papieża Franciszka od tego, co istnieje obecnie?
– „Amoris laetitia” zmienia sposób dotychczasowej argumentacji nauki Kościoła. Nie mówi już o ocenie obiektywnego stanu, w którym znalazły się osoby w związku nieregularnym, ale kładzie nacisk na rozeznanie stopnia ich winy.
To znaczy?
– Po pierwsze, proponuje stawianie pytania o to, czy dana osoba ponosi odpowiedzialność za rozpad poprzedniego małżeństwa. Jak wiadomo, sytuacje mogą być różne. Ktoś opuścił współmałżonka, ale równie dobrze może być osobą porzuconą i to na przykład z kilkorgiem dzieci albo w chorobie.
Druga kwestia dotyczy oceny tego, czy dana osoba próbowała żyć w samotności, opiekując się swoimi dziećmi, by móc w pełni uczestniczyć w Eucharystii. A może doszła do wniosku, że jest to dla niej ciężar ponad siły ze względu na obowiązki rodzicielskie czy potrzeby emocjonalne. I znowu każda z tych decyzji niesie za sobą konsekwencje i odpowiedzialność moralną.
Trzeci rodzaj pytań dotyczy życia w nowym związku, czyli zasad, jakimi się kierują małżonkowie, dotyczących życia seksualnego i wychowania dzieci. To są wszystko pytania postawione w adhortacji, które niuansują winę osób, o których mówimy.
Jest to podejście bardzo indywidualne do ludzi, którzy niejednokrotnie przeżywają dramat, jakim jest rozwód i rozpad związku. Na czym polega problem?
– Jeżeli Kościół się na to zgodzi, będzie to oznaczało, że w jakiejś mierze akceptuje drugie związki. A jeżeli drugie, to także inne związki, bo taka sytuacja mogłaby się powtórzyć – ta sama kobieta czy ten sam mężczyzna mogliby znów się rozstać i rozpocząć życie w trzecim związku. To otwarcie drogi do przyjęcia sukcesywnej bigamii. Może nie od razu, w ciągu jednego roku, ale na przykład w ciągu dziesięciu lat.
Rodzi to też pytania natury teologicznej, co w takiej sytuacji dzieje się z poprzednim małżeństwem – czy ono nadal istnieje, czy nadal jest ważne, czy już go nie ma? Jak traktować trwałość sakramentu?
Niemniej badanie winy to interesujący pomysł. Daleki od bezdusznego i suchego podejścia administracyjnego. Co w tym złego?
– Problemy są dwa. Pierwszy dotyczy spowiednika. To na niego spada ciężar rozeznania sytuacji małżonków.
Ale przecież sądy kościelne też rozeznają nieważność małżeństwa.
– Tak, ale w ich przypadku wiąże się to z procesem, w którym mamy przesłuchanie i zważenie win obu stron. Natomiast w rozwiązaniu proponowanym przez papieża to spowiednik, po wysłuchaniu jednej ze stron, ma ocenić, kto jest odpowiedzialny za rozpad małżeństwa.
Wyobraźmy więc sobie taką sytuację, w której porzucona kobieta widzi nagle swojego byłego męża przystępującego do komunii świętej z inną kobietą i dwójką nowych dzieci.
Papież w takich sytuacjach wyraźnie mówi, że Eucharystia nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz lekarstwem i pokarmem dla słabych.
– Absolutnie tak, ale w takiej sytuacji kobieta, która została skrzywdzona przez współmałżonka, nie ma możliwości skonfrontowania w konfesjonale swojej wersji wydarzeń z tym, co przedstawił jej współmałżonek. No i w praktyce on dostał drugą szansę, a ona nie. Jemu okazano miłosierdzie, ale co z nią? To są realne problemy takiego rozwiązania.
Natomiast jest jeszcze drugi problem, według mnie poważniejszy. W adhortacji pojawia się stwierdzenie, którego zresztą używa również kardynał Kasper i wielu innych teologów, jak chociażby biskupi Argentyny w swojej interpretacji dokumentu. Podkreślają oni, że papieżowi chodzi jedynie o usankcjonowanie niewielkiej liczby wypadków nieregularnych. Według mnie to niemożliwe, tak się nie da zrobić.
Dlaczego?
– Ponieważ w ocenie każdego czynu moralnego ważne są okoliczności, intencje i przedmiot. Przy czym intencje i okoliczności jedynie modyfikują to, co jest przedmiotem. Jeżeli uznamy, że można dopuszczać do komunii osoby rozwiedzione, żyjące w kolejnych związkach, to po jakimś czasie będzie to oznaczało dopuszczanie do komunii wszystkich, którzy znajdują się w sytuacjach nieregularnych.
Przyznam, że nie rozumiem.
– Większość problemów poruszonych w „Amoris laetitia” to tylko niuanse, mające niewielki wpływ na ocenę spowiednika, bo on najpierw patrzy na przedmiot czynu, który ze swej istoty jest grzeszny i sprzeczny z szóstym przykazaniem. Przyjęcie takiego rozwiązania zaciera zupełnie rozumienie tego, czym jest grzech, i prowadzi do sytuacji, w której wszystkie osoby będące w powtórnych związkach mogą przyjmować komunię świętą.
Wspominaliśmy o liście biskupów argentyńskich. Papież powiedział, że to wzorcowe podejście do rozumienia sensu adhortacji.
– Ten list jest elementem nieco komicznym w całej dyskusji o „Amoris laetitia”. Przypomnijmy, biskupi argentyńscy w prywatnym liście przesłanym do papieża poprosili go o opinię na temat stworzonego przez siebie praktycznego zastosowania opisanych w adhortacji propozycji. Papież również w swoim prywatnym liście odpowiedział im, że to jest właściwa interpretacja i że nie ma innej.
Dziwnym trafem list ten krótko potem wyciekł do prasy i został opublikowany w internecie. Przez kilka dni trwała dyskusja, czy jest to autentyczny list papieża, a rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej milczał. Dopiero po kilku dniach wymiana listów została opublikowana w „L’Osservatore Romano”, a ponad rok później trafiła do oficjalnego zbioru dokumentów „Acta Apostolicae Sedis” jako oficjalna wypowiedź biskupa Rzymu. To dość dziwne posunięcie i jako teolog nie chciałbym, żeby nauka i Magisterium Kościoła rozwijały się w ten sposób.
Moja wątpliwość odnośnie do tej interpretacji bierze się też stąd, że dla biskupów argentyńskich najpoważniejszym argumentem za dopuszczaniem do Eucharystii osób rozwiedzionych są dwa przypisy w adhortacji: 336 i 351, odwołujące się do innego tekstu papieża Franciszka – adhortacji „Evangelii gaudium” z 2013 roku.
Co w tym złego?
– Jeżeli mówimy o istotnej zmianie praktyki Kościoła, to należy to zrobić inaczej, a nie przez odesłanie do przypisów, które nie mówią wprost o dopuszczaniu do Eucharystii, lecz o zmniejszonej odpowiedzialności moralnej.
Papież zapytany podczas konferencji prasowej, dlaczego tak fundamentalna zmiana praktyki Kościoła dokonuje się w tym „słynnym przypisie”, odpowiedział, że nie pamięta tego przypisu, a potem zasugerował, że pewnie ten przypis powtarza nauczanie adhortacji „Evangelii gaudium”.
Problem polega na tym, że „Evangelii gaudium” nigdzie nie mówi o komunii dla osób rozwiedzionych, a adhortacja „Amoris laetitia” podsumowuje synod, na którym – także za przyzwoleniem papieża – nie rozwiązano tego problemu i wszyscy oczekiwali, że „Amoris laetitia” rozwieje wątpliwości na ten temat.
Może więc rację mają czterej kardynałowie, którzy napisali o swoich wątpliwościach interpretacyjnych?
– W przypadku kardynalskich wątpliwości, tak zwanych dubiów, mamy do czynienia z innymi problemami. Pierwszy dotyczy upublicznienia listu skierowanego do papieża, zawierającego zarzuty teologiczne wobec adhortacji. W ocenie autorów sytuacja jest na tyle poważna, że – jak zaznaczają na wstępie – czuli się zobowiązani do takiego kroku w duchu odpowiedzialności za Kościół.
Natomiast drugi problem dotyczy oceny merytorycznej postawionych przez nich pytań. W świetle różnych interpretacji „Amoris laetitia” są one jak najbardziej uzasadnione i wynikają z dotychczasowego nauczania Kościoła.
Papież odpowiedział im w jednym z wywiadów, mówiąc, że dla niektórych w życiu jest tylko „białe” albo „czarne”, a przecież przemierzając drogę wspólnie, można dokonać rozeznania.
– To wszystko prawda, rzecz w tym, żeby papież jasno się wypowiedział: „tak” lub „nie”, między innymi na temat możliwości uzyskania rozgrzeszenia przez osoby rozwiedzione żyjące w ponownym związku jak mąż i żona. Albo odnośnie do tego, czy wciąż obowiązują zasady encykliki „Veritatis splendor” Jana Pawła II o bezwzględnych normach moralnych zakazujących czynów wewnętrznie złych. I czy w świetle zapisów adhortacji nadal można twierdzić, że osoba, która żyje w kolejnym związku cywilnym dopuszcza się cudzołóstwa, bo znajduje się w obiektywnej sytuacji grzechu ciężkiego. To są praktyczne wątpliwości.
W takim razie co dalej?
– Pięćdziesiąt lat po Soborze Watykańskim II jesteśmy nadal w epoce posoborowego zamieszania teologicznego. Nic nie wskazuje na to, aby miało się to szybko zakończyć. Niektórzy z komentatorów mówią, że po poprzednich soborach, chociażby trydenckim czy po wielkich soborach średniowiecza w Konstantynopolu czy na Lateranie, prawie sto lat trwały dyskusje. Teraz nie jest inaczej. Mamy do czynienia z konfrontacją różnego rodzaju myśli teologicznych. „Familiaris consortio” i „Amoris laetitia” to dwa różne rozwiązania i dwie różne teologie.
A co z odpowiedzialnością za nauczanie poszczególnych episkopatów?
– Sobór Watykański II przypomniał, że biskupi w swoich diecezjach nie są ambasadorami Rzymu. Każdy z nich jest następcą apostołów i uzyskuje władzę do wykonywania swojej funkcji nie od papieża, ale bezpośrednio od Boga przez sam fakt święceń biskupich. Oczywiście ma być ona spełniana w jedności z kolegium biskupim i biskupem Rzymu. Niemniej, nie zwalnia to żadnego z nich od wykonywania samodzielnie posługi apostoła w swojej własnej diecezji.
Być może będziemy potrzebowali jakiejś korekty, która wyjaśni wątpliwości związane z zapisami w adhortacji „Amoris laetitia”?
– Korekty wymaga moim zdaniem tylko jeden, najbardziej dyskusyjny fragment, o którym rozmawialiśmy. Nie zapominajmy jednak, że „Amoris laetitia” to obszerny, przeszło 300-punktowy dokument. Bardzo dobry w swojej wymowie.
Gdybym miał przygotowywać młodych ludzi do sakramentu małżeństwa, to oparłbym swoją naukę na pierwszych siedmiu rozdziałach adhortacji, bo papież w fenomenalny sposób mówi tam rzeczy nowe, których nie ma w nauczaniu Jana Pawła II i za to warto papieżowi Franciszkowi podziękować.
Kłopot tej dyskusji bierze się stąd, że nauczyliśmy się być za albo przeciw, po jednej albo po drugiej stronie sporu. Trzeba się zawsze zdeklarować. Więc albo jest się za papieżem i wtedy akceptuje się wszystko, o czym jest mowa w „Amoris laetitia”, albo jest się przeciwko papieżowi i wtedy opowiada się za jakimś tradycjonalistycznym nurtem Kościoła.
To jest błędne myślenie, ponieważ do bycia katolikiem przynależy postawa szacunku i miłości dla biskupa Rzymu, zarówno w tym, co on do nas pisze, jak i w tym, co do nas mówi. Nie oznacza to jednak bezkrytycznego przechodzenia ponad własnymi wątpliwościami i wyłączenia rozumu.
Jako chrześcijanin głęboko wierzę w to, że papież wybrany przez kolegium kardynalskie ma dar Ducha Świętego i prowadzi Kościół we właściwym kierunku. I dlatego mam nadzieję, że z tego zamieszania wyniknie dla Kościoła coś bardzo dobrego, tylko musimy na to poczekać.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „W drodze” 2/2018. Tytuł i lead od redakcji Dominikanie.pl.
Jarosław Kupczak – ur. 1964, dominikanin, profesor nauk teologicznych, kierownik Katedry Antropologii Teologicznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, prezes polskiego Towarzystwa Teologów Dogmatyków, autor m.in. Daru i komunii. Teologii ciała w ujęciu Jana Pawła II, Teologicznej semantyki płci. Mieszka w Krakowie.