100 lat temu kapucyni wrócili do stolicy po kasacie klasztoru. Radosną rocznicę uczcili 28 stycznia dziękczynną Mszą św. i wykładem o dziejach kościoła na Miodowej.
– Naszą obecność w Warszawie od 100 lat trzeba widzieć jako ciągłość woli Bożej. Pan Bóg nas tu przysłał przez gest króla Jana III Sobieskiego. Dziękujemy za nasz los na przestrzeni lat i teraźniejszość. Stopa życiowa nam wszystkim się podniosła, ale zmagań duchowych i wyzwań nie brakuje. Jako kapucyni nie jesteśmy po to, by zabierać wiernych z katedry ani po to, by szczycić się czymś wobec ojców dominikanów. Jesteśmy po to, by prosty kapucyński charyzmat przeżywać służąc taką pomocą, jaką potrafimy świadczyć, czyli przez konfesjonał i przez pomoc człowiekowi potrzebującemu – mówił podczas uroczystej Eucharystii br. Andrzej Kiejza OFMCap, minister prowincjalny. Koncelebrował ją przedstawiciel kapucyńskiej wspólnoty na Białorusi kustosz br. Aleh Szenda.
– Historia naszego klasztoru to historia miasta, ale i świeckich. Oni mieli wielki wpływ na nasza działalność. Sam król nas tu sprowadził. Teraz też pomagają nam świeccy. Jak Bóg da, za pół roku będziemy święcić dom za kościołem. Dziękujemy darczyńcom i wolontariuszom. Razem z wami i dzięki wam budujemy dzieło kapucyńskie – modlił się br. Kazimierz Synowczyk, gwardian klasztoru.
Mszę św. poprzedził wykład o perypetiach powrotu kapucynów na Miodową wygłoszony przez br. Grzegorza Filipiuka OFMCap. – W 1864 r. na mocy ukazu cara Aleksandra II zamykano klasztory w Królestwie Polskim. W nocy z 27 na 28 listopada za udział w powstaniu i pomoc powstańcom skasowano klasztor na Miodowej. Przy okazji wywieziono wiele cennych przedmiotów i książek. Udało się tylko przechować obrazy i konfesjonały. Zakonników wywieziono do Zakroczymia. Został tylko brat Wilhelm Pasiuta, a kościół przejęły władze diecezjalne. Generalnie zakonników kuszono, oferując m.in. stałą pensję roczną, wyjazdami za granicę. Chodziło o osłabienie Kościoła katolickiego w Polsce, tak by duchowni nie mieli wpływu na społeczność – mówił.
Posiadłości kapucyńskie w postaci ogrodu ciągnęły się od Miodowej do dzisiejszego terenu pl. Bankowego. – Ziemię podzielono na działki i sprzedano. W ogrodzie był cmentarz. Szczątki zmarłych przeniesiono do katakumb pod kościołem. W budynku poklasztornym powstało gimnazjum żeńskie. Kapucyni starali się wrócić na Miodową, ale nie otrzymywali zgody. Od 1908 r. zaczęli pracować na Powiślu, gdzie w miejscu dzisiejszego kościoła Wspólnot Jerozolimskich odrestaurowali stary młyn. Tam powstała kaplica i hospicjum. Na przełomie listopada i grudnia 1911 r. zostali jednak wypędzeni przez władze carskie do Nowego Miasta – przypomniał br. Grzegorz Filipiuk.
Przypomniał, że jako datę oficjalnego powrotu kapucynów do Warszawy przyjmuje się 3 stycznia 1918 r., czyli jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Wskazał też bardzo trudne warunki bytowe pierwszych kapucynów. – Nie mieli gdzie spać i co jeść, ale zadowolenie wewnętrzne, że się walczyło o załatwienie wielkich spraw było przeogromne. Kościół był ograbiony ze sprzętów liturgicznych. Niemcy zabrali dzwon z dzwonnicy, ale udało się go szybko odzyskać. Pojawiali się kolejni bracia. Pod koniec roku było ich sześciu – przybliżał kapucyn. Przypomniał, że bracia zostali wywiezieni w 1940 r. do obozu koncentracyjnego, a w czasie Powstania Warszawskiego budynki klasztorne zostały zrujnowane. – Po wojnie odbudowy podjął się o. Zajkowski. To wszystko pokazuje trudną historię braci, którym zależało, by pierwszy kapucyński kościół w Polsce istniał. Dlatego my dziś dziękujemy za ich cierpienie, poświęcenie i świętość – zakończył br. Filipiuk.
„Gość Warszawski”
Za: www.archidiecezja.warszawa.pl