20 grudnia br., w Zakładzie Opiekuńczo – Leczniczym w Rabie Wyżnej zmarł ks. Franciszek Ślęczka SCJ. Należał do grona pierwszych sercańskich misjonarzy z Polski, którzy pracowali w Zairze.
Pochodził z Gorzkowa, małej wioski położonej koło Wieliczki (ur.13 lipca 1939 r.), gdzie w latach 1910 – 1912 wzniesiono kościół, a w 1923 r. utworzono parafię, którą prowadzą dziś michalici, szerzący kult swego patrona św. Michała Archanioła. Być może dlatego drugim imieniem, jakim się posługiwał był właśnie Michał.
Sercanów poznał trochę przypadkowo. Zobaczył u kolegi, którego mama pracowała na plebani w Węglówce obrazek o Zgromadzeniu. Napisał na podany krakowski adres, a potem jeździł na wakacyjne spotkania przy Saskiej.
– Gdy tata pytał, po co jeżdżę do Krakowa, mówiłem, że naprawiam zęby, ale gdy dostałem już odpowiedź o przyjęciu, wyjawiłem prawdę. Nie gniewał się, tylko rzekł: jak ci będzie dobrze, to my też będziemy się cieszyć – wspominał po latach ks. Franciszek.
W domu był najmłodszy, a rodzeństwa miał jeszcze ośmioro. Rodzice Władysław i Anna pracowali na niewielkim gospodarstwie, uprawiali ziemię i coś chowali, by wyżywić liczną rodzinę. Pierwszy dom się spalił, w drugim mieszka do dziś siostra Albina. Żyje jeszcze siostra Maria.
Chodził do liceum w Myślenicach, ale maturę już zdawał w Tarnowie po wstąpieniu do Zgromadzenie.
Do sercanów przyszedł w 1957 r. i po rocznym nowicjacie, 20 października 1958 r. złożył na Lachówce w Mszanie Dolnej pierwszą profesję zakonną razem z rocznikowymi kolegami: Franciszkiem Leżańskim, Janem Bylicą, Kazimierzem Sławińskim, Władysławem Stasikiem i Antonim Ulaczykiem.
Studia z filozofii w tym czasie były najpierw w Tarnowie, potem w Płaszowie, a teologia w Stadnikach. Tutaj też 25 czerwca 1965 r. w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego otrzymał święcenia kapłańskie z rąk bpa Tadeusza Szwagrzyka z Częstochowy. W gronie wyświęconych byli także: Stefan Zabdyr, Henryk Kubik. Bernard Kuliński, Walerian Swoboda i Lucjan Walczak.
Pierwsze lata kapłaństwa spędził na różnych zastępstwach w parafiach diecezjalnych, m.in. w Łobezie na Ziemiach Odzyskanych, gdzie trzeba było obsługiwać jedenaście kościołów odległych od kościoła-matki o kilkanaście kilometrów. Po wojnie przybyło tutaj tysiące osadników przesiedlonych z terenów Tarnopola, Wileńszczyzny i Sybiraków.
Potem pracował w dużej parafii w Krośnie Odrzańskim. Tutaj też zaczął poważnie myśleć o wyjeździe na misje, a dodatkowym impulsem stała się wizyta w 1968 r. w Polsce zairskiego prowincjała ks. Piotra Jansena, szukającego nowych misjonarzy w miejsce zamordowanych 28 sercanów podczas krwawej rebelii w 1964 r.
Oprócz niego do wyjazdu zgłosiło się jeszcze trzech młodych księży: Idzi Klemens Biskup, Franciszek Leżański i Jerzy Szempliński. Zanim stanęli na Czarnym Lądzie, zaczęli uczyć się języka francuskiego.
– Jeszcze jako małego chłopca fascynowała mnie literatura podróżnicza, a gdy pojawiła się możliwość wyjazdu na misje, nie wahałem się długo. Kiedy opuszczałem podkrakowską parafię w Gorzkowie, ludzie z obawy mówili, że mnie czerni tam zjedzą. Po pięciu latach w zairskiej misji, przed wyjazdem na urlop do Polski, moi nowi parafianie przestrzegali mnie przed pożarciem przez białych. Nieraz śni mi się Zair i budzę się niezadowolony, że to tylko sen – mówił w listopadzie 1995 r. w Stadnikach podczas sympozjum z okazji 25-lecia pracy misyjnej polskich sercanów.
Udających się w 1970 r. do Zairu pierwszych sercanów z Prowincji Polskiej chciano godnie pożegnać. Tak się złożyło, że w kwietniu parafię stadnicką wizytował sufragan krakowski bp Albin Małysiak. Wizytację więc połączono z uroczystym pożegnaniem misjonarzy, które odbyło się w czasie Mszy św. w kościele. Biskup poświęcił im krzyże misyjne, powiedział słowa zachęty, a potem spotkał się z ich rodzicami i bliskimi.
1 września 1970 r. wylądowali na lotnisku w Kinszasie, stolicy dawnego Konga Belgijskiego.
– Początki nie były łatwe, bo inny klimat i intensywne uczenie się języka lingala. Potem egzamin i dopuszczenie do pracy. Po miesiącu już mówiłem kazania w kościele – wspominał ks. Ślęczka.
Razem z ks. Idzim rozpoczęli pracę w jednej z najuboższych dzielnicy Kinshasy – Makali, w trudnych i prymitywnych warunkach, a za kościół mieli zbudowaną z pustaków halę krytą eternitem. Od razu zaczęli organizować duszpasterstwo: katechizację dzieci i dorosłych, szkolenie służby liturgicznej, chórzystów itp. Pomagały im siostry z Włoch.
Po pierwszym urlopie w Polsce, w październiku 1973 r. w swym liście z Kinshasy do rektora seminarium pisał: „Razem w trójkę (ks. Święch i ks. Sroczyński) zaczęliśmy pracę na całego. Podzieliliśmy się pracą. Ja teraz zacząłem odwiedzać rodziny chrześcijańskie. Są z tego bardzo zadowoleni, a ja jeszcze bardziej przy okazji mogę poznać ich życie i biedę. Najważniejsze jest to, że ludzie są naprawdę nam życzliwi”.
– Bardzo miło wspominam pracę w parafii św. Klemensa w Kinshasie. Z czasem z tej parafii wyszło dużo powołań, między innymi przyszły prowincjał ksiądz Zénon Sendeke Mouzho, który nauczył się nawet hymnu polskiego – opowiadał mi 11 września 2017 r. w szpitalu w Rabce Zdrój. Równie miło wspominał pracę w buszu, gdzie trzeba było dotrzeć do niemal 60 stacji misyjnych, nieraz na nogach. Wiele czasu poświęcał formacji katechetów świeckim, którzy na misjach są prawą ręką każdego księdza: prowadzą modlitwy, uczą religii, przygotowują do chrztu św. czy bierzmowania.
Potem był w Yangambi w diecezji Wamba na misji w Ibambi oraz w Kisangani – najpierw w parafii św. Marty, a na koniec w parafii św. Gabriela, pierwszej parafii, gdzie rozpoczęli pracę misjonarze sercanie i gdzie jest pochowany pierwszy biskup Gabriel Grison, założyciel misji w Kongo.
Gdy zapytałem ks. Ślęczkę, czy wybudował jakiś kościół, usłyszałem, że na misjach zazwyczaj tym zajmowali się wierni, a on tylko doradzał i doglądał prace. W sumie w taki sposób powstało ich za jego pobytu aż siedemnaście.
5 i 6 maja 1980 r. Zair odwiedził papież Jan Paweł II. W Kisangani, wieczorem miał spotkanie z misjonarzami w katedrze, a po kolacji spotkał się na chwilę z sercanami: Janem Adamiukiem, Antonim Osowskim, Władysławem Stasikiem, Jerzym Szemplińskim, Stanisławem Święchem.
Na historycznej już fotografii z Ojcem Świętym nie ma jednak ks. Ślęczki.
– On był wtedy w parafii świętego Gabriela, a spotkanie z papieżem było w prokurze misyjnej i być może na ten moment ksiądz Ślęczka w nie dojechał na czas, ponieważ fotografię wykonana kilka minut przed wspólnym spotkaniem z duchowieństwem całej diecezji Kisangani. To było wieczorem po kolacji i być może ich wspólnota na czas nie dojechała – tłumaczy ks. Antoni Osowski, pracujący wiele lat w Zairze.
Dodaje, też, że spotkanie było bardzo miłe i ojcowskie, a papież zapytał: „ chłopaki, jak wy tu żyjecie?” Rozmowa choć trwała jedynie około 15 minut zapadła na długo w pamięć.
Będąc w Zairze co jakiś czas przyjeżdżał na wakacje do Polski. Odwiedzał rodzinny Gorzków, ale wiele czasu poświęcał spotkaniom z klerykami i nowicjuszami, zachęcając ich do pracy na misjach. Raz przyjechał do Stopnicy, kiedy nasz rocznik pomagał w pracach porządkowych. Słuchaliśmy jego ciekawych opowiadań, melodyjnych pieśni w lingala, także kolędy „Wśród nocnej ciszy”, którą nauczył swych parafian w Kinshasie. Gdy w czasie odwiedzin w szpitalu w Rabce zapytałem, czy jeszcze pamięta tę kolędę, zaśpiewał bez wahania. Potem otarł łzy….
– Pojechałbym znów do Zairu w każdej chwili. Nigdy nie żałowałem spędzonych tam lat, choć nie było łatwo. Kiedyś, gdy przyjechałem na urlop, a tata już nie żył, mama zapytała niespodziewanie: czy jestem szczęśliwy? Odpowiedziałem, że Bóg sprawił, że miałem wolę zostania księdzem i misjonarzem. Dało mi to dużo radości. Jestem szczęśliwy – wyznał podczas rozmowy w szpitalu.
Misjom poświęcił prawie 20 lat, a gdy wrócił do Polski chciał jeszcze coś robić, więc pomagał w biurze dla dobroczyńców w Płaszowie, a potem w parafii bełchatowskiej, skąd już bardzo schorowany trafił w 2013 r. do ośrodka w Rabie Wyżnej. Kiedy tam zaglądałem, spotykałem go zawsze w kapłańskiej koszuli. Takim go zapamiętałem z pierwszego spotkania ponad 35 lat temu, a potem w innych miejscach. I jeszcze dziś słyszę te słowa ze szpitala… „jestem szczęśliwy”.
Ks. Andrzej Sawulski SCJ