Otrzymaliśmy dziś pierwszy list o. Hieronima z Republiki Środkowoafrykańskiej. Oto pierwsze wrażenia nowoprzybyłego misjonarza:
Bimbo, 18.07.2017
Witam,
W odpowiedzi na prośbę brata Gaudentego, postaram się podzielić moimi pierwszymi wrażeniami w Afryce.
Przyznam, że przed wyjazdem radość zaczęła mieszać się nieco z obawami, w co ja się w ogóle pakuję, czy podołam, jak to zniesie moja rodzina. Całe szczęście czas spędzony w pustelni, a potem spotkanie z ojcem generałem, uroczystość wręczenia krzyża misyjnego w Bytomiu i pielgrzymka do Częstochowy razem z braćmi, bardzo rozładowały nerwową atmosferę. Ostatnie dni przed wyjazdem spędziłem w domu razem z mamą, siostrą i babcią, powoli się pakując, jakby od niechcenia. Tak to trwało aż do ostatniej godziny przed wyjazdem na lotnisko. (Dzisiaj już wiem co jest mi niepotrzebne, a czego brakuje, ale następna wizyta w Polsce dopiero za dwa lata…)
W końcu w kalendarzu pojawił się 4 lipca. W towarzystwie braci: Mirosława i Elizeusza oraz siostry Magdaleny dotarłem na lotnisko w Warszawie. Podróż samolotem minęła zaskakująco łatwo, szybko i przyjemnie, z Warszawy do Paryża dwie godziny, dwie godziny na przesiadkę i sześć godzin ze stolicy Francji do serca Afryki. Pierwsze kroki i wrażenia po wylądowaniu są nie do opisania, więc też nie będę się silił, bo tego nie da się opisać. Na miejscu czekał na mnie Symeon, hmm… Jeszcze nie tak dawno, w Panewnikach, z utęsknieniem patrzyliśmy ma mapę Afryki, a teraz tu, razem z tymi samymi wyzwaniami. Po wyjściu z lotniska okazało się, że razem z Symonem przyjechał po mnie biskup o. Zbigniew. Była to wielka niespodzianka, tym bardziej, że kilka lat temu, jeszcze przed nominacją obiecał mi, że kiedyś do Afryki polecimy razem. Po przyjeździe do klasztoru w Bimbo zostałem bardzo miło przyjęty. Brat Remo (Kongijczyk) oświadczył mi, że od tej pory mam zapomnieć o języku polskim, we wspólnocie, mimo, że jest kilku Polaków, używa się jedynie języka francuskiego i sango. Po francusku jakoś sobie radzę, gorzej z sango, ale tydzień temu zacząłem naukę, więc małymi kroczkami do przodu.
Dzisiaj mijają równe dwa tygodnie od mojego przyjazdu. Muszę przyznać, że był to bardzo obfity czas. Razem z Symeonem odwiedziliśmy więzienie dla kobiet, nasza wizyta miała formę apostolatu. To trochę niesprawiedliwe, że wraz z winnymi matkami w więzieniu muszą siedzieć ich niewinne dzieci, choć z drugiej strony lepszego rozwiązania chyba nie ma. Miałem też okazję uczestniczyć w pogrzebie jednego zakonnika, była to wielka uroczystość. Po złożeniu trumny do ziemi od razu wylano cement, a towarzystwo zaczęło śpiewać i tańczyć dookoła grobu.
W minionym tygodniu byliśmy na obiedzie u naszych znajomych parafian, mimo wielkiej biedy, można powiedzieć, że zostaliśmy przyjęci na bogato. Był nawet obrus i sztućce, i żadnych perturbacji żołądkowych. W piątek razem z Symeonem pojechaliśmy do Boali na spotkanie młodzieży franciszkańskiej. Była okazja do spowiedzi, Msza święta i konferencja Symeona na temat św. Pawła (ma chłopak talent). Kościół w Boali to miejsce, które od września przyjmujemy. Trzeba przyznać, że jest tam naprawdę pięknie, a na parafii, oprócz wody, kuchni i ubikacji nic nie brakuje… Tak czy inaczej nie można narzekać, misjonarze, którzy budowali ten kościół, mieli jeszcze trudniej, a zrobili kawał dobrej roboty.
W sobotę byliśmy na ślubach wieczystych we Wspólnocie Błogosławieństw. Bardzo mnie poruszyła scena, kiedy w czasie aklamacji, główną nawą, wprowadzano na lektyce małe dziecko w białym albie, trzymające ewangeliarz. To się dopiero nazywa szacunek dla Słowa Bożego!
W niedzielę wraz z księdzem Michałem z diecezji tarnowskiej byliśmy na wiosce, w której podczas Eucharystii, ksiadz Michał ochrzcił piątkę dzieci. Liturgia była naprawdę piękna, ale radość, ale wiara, nie do opisania. Popołudniu natomiast, Symeon nauczył mnie jeździć na motorze. W Polsce trzeba zrobić prawo jazdy, tu wystarczy kupić. Symeon twierdzi, że całkiem nieźle mi idzie, choć robię jeden podstawowy problem, czasami mi się myli i zamiast hamulca wciskam gaz. Mam nadzieję, że się tego oduczę, bo to się może źle skończyć.
Póki co, wszystko znoszę bardzo pozytywnie, jedyną trudnością jest dla mnie język sango, ale spokojnie. Powiedzenie, że czarno to widzę, nabiera tu nieco innego znaczenia. Wiem, że będzie dobrze, bo wierzę.
Pozdrawiam gorąco z Afryki i z serca błogosławię.
POKÓJ I DOBRO!
o. Hieronim Łusiak OFM
Za: www.prowincja.panewniki.pl