Wojciech Prus OP: – Bałbym się wsiąść na łódkę, gdy nie widać brzegów. Maciej Soszyński OP: – Ja dopiero wtedy zaczynam czuć morze. Z duszpasterzami Ruchu Lednickiego rozmawia ojciec Stanisław Nowak OP.
Lednica została oddana w Wasze ręce. Wielkie dzieło i zadanie. Czujecie się przygnieceni? Jakie były Wasze pierwsze myśli?
Wojciech Prus OP: – Prowincjał rozmawiał z każdym z nas osobiście. Myślałem, że to nie będę ja, ale ktoś inny, więc spokojnie pojechałem prowadzić rekolekcje u benedyktynów.
Maciej Soszyński OP: – Bez dramatyzowania. Byłbym ostrożny z tym oddawaniem Lednicy w nasze ręce. Tak tego nie postrzegam. Bardziej żyję wiarą, że ona cały czas jest w dobrych rękach Pana Jezusa.
Z samą perspektywą zostania duszpasterzem Ruchu Lednickiego od jakiegoś czasu powoli się oswajałem. Trochę to przeczuwałem, gdyż po śmierci ojca Jana byłem zaangażowany w rozmowy na ten temat. Wiedziałem, że jestem brany pod uwagę, ale póki nie ma wyraźnego naznaczenia, człowiek się jeszcze z tym nie utożsamia i liczy się z różnymi scenariuszami.
Ucieszyło mnie jednak coś całkiem innego: jak w pewnym momencie pojawił się pomysł, że będziemy w tym akurat razem z Wojtkiem, we dwóch.
Był jeden Jan Góra. W jego miejsce wchodzi dwóch braci: dwie energie, dwa mózgi, dwa pomysły. To będzie dobre dla Was i dla Lednicy?
Wojciech Prus OP: – Kiedy rozmawiałem z Prowincjałem w okolicach pogrzebu ojca Jana, to powiedziałem, że warto, aby to dzieło wzięła w swoje ręce ekipa, zespół. Proponowałem nawet, żeby to były trzy osoby, szkicując różne możliwości. Cieszę się, że jest nas dwóch, bo św. Dominik rozsyłał braci po dwóch na misje. A to jest dla nas przygoda braterstwa.
Ojciec Jan radził sobie z tym sam, mając braci bardziej do pomocy niż do współprowadzenia dzieła. Ale ojciec Jan był unikatowy, jak to ujmował śp. ksiądz Józef Tischner: „jeden taki musi być”. Mam głębokie przeświadczenie, że teraz – aby to dzieło wydawało wielkie owoce – potrzeba, żebyśmy byli razem. I jesteśmy.
Mamy z Wojtkiem doświadczenie wspólnej pracy w zakonie, na przestrzeni lat działo się to kilka razy.
To nie pierwszy raz jesteście razem na pokładzie?
Maciej Soszyński OP: – Nie! Po raz trzeci podejmujemy wspólne zadanie.
Gdzie działaliście razem?
Wojciech Prus OP: – W 2007 roku jechaliśmy specjalnym pociągiem „Święty Jacek” na Lednicę – jak to mówił ojciec Jan Góra – „transhistoryczny pociąg”. Przeprowadziliśmy cały pociąg przez całą Polskę: z Przemyśla do Lednogóry, czyli do stacji, która znajduje się najbliżej Pól Lednickich. W trakcie podróży prowadziliśmy spotkania, konferencje, modlitwę oraz nawiedzenie relikwii św. Jacka i bł. Czesława w specjalnym wagonie konferencyjnym.
Czyli nie zaczynacie swojej przygody z Lednicą dzisiaj.
Maciej Soszyński OP: – Przez ostatnie kilka lat zawsze uczestniczyłem w spotkaniach czerwcowych na Polach Lednickich. Natomiast jako syndyk klasztoru poznańskiego, czyli odpowiedzialny za sprawy finansowe i ekonomiczne, jeździłem do ośrodka po całe palety wody mineralnej i inne dobra, którymi ojciec Jan dzielił się z klasztorem.
Gdzie jeszcze współpracowaliście jako zespół Prus-Soszyński?
Wojciech Prus OP: – Pierwszy moment współpracy to była piesza pielgrzymka na Jasną Górę z Krakowa w 1994 roku. Ja byłem duszpasterzem „Beczki”, a Maciej był odpowiedzialny za grupę jako student. Poznaliśmy się w praktyce. Bezpośrednio potem pojechał do nowicjatu dominikańskiego.
Maciej Soszyński OP: – Później spotkaliśmy się w Gdańsku już jako duszpasterze akademiccy. Zamieszkałeś w celi po mnie.
Wojciech Prus OP: – Tak! Oddałeś mi wtedy swoją celę, a sam przeniosłeś się na poddasze!
Co Was łączy w zainteresowaniach, a co macie indywidualnego?
Wojciech Prus OP: – Obydwaj zajmowaliśmy się dużo finansami zakonu. Po drugie –kontekst krakowski. Maciej jest z Krakowa, ja przeżyłem tam cenny czas duszpasterski. Dalej: wrażliwość na ludzi niepełnosprawnych. Maciej rozpoczynał w „Beczce” grupę „Łanowa”, którą potem przejąłem – to jest grupa opiekującą się niepełnosprawnymi umysłowo chłopcami z Domu Pomocy Społecznej na ulicy Łanowej w Krakowie. Przygotowywaliśmy ich do sakramentów, organizowaliśmy spotkania i wyjazdy.
Maciej Soszyński OP: – I oczywiście św. Teresa od Dzieciątka Jezus!
Wojciech Prus OP: – Jej duchowość rzeczywiście nas zawsze łączyła.
Natomiast, co mamy innego? Widzę różnicę potencjałów przy organizacji imprez masowych. Byłem pełen podziwu, kiedy Maciej koordynował przygotowania i przebieg pogrzebu ojca Jana. On w takich sytuacjach dostaje jeszcze więcej energii.
Maciej Soszyński OP: – Różni nas wrażliwość na sztukę, podejście do malarstwa. Nie maluję jak Wojciech, rzadko bywam w galeriach sztuki.
Wojciech Prus OP: – Jeszcze jedna różnica. Jak jeździsz po dużych parkingach w centrach handlowych, to wiesz zawsze gdzie jesteś. Ja jestem totalnie zagubiony. To chyba różnica pokoleniowa.
Maciej, jesteś kibicem Lecha Poznań? Tak jak Wojtek?
Maciej Soszyński OP: – Nie! W ogóle nie lubię piłki nożnej. Mam wyrozumiałość i szacunek dla pasjonatów tego sportu, ale tu się różnimy z Wojtkiem, wiernym fanem i kibicem. Moją pasją jest żeglowanie: zawsze, wszędzie i przy każdej pogodzie.
Wojciech Prus OP: – Ja bym nie potrafił wsiąść na łódkę, gdy nie widać brzegów. I na dodatek spać na takiej łódce.
Maciej Soszyński OP: – Ja dopiero wtedy zaczynam czuć morze.
Wojciech Prus OP: – Ważne są dla mnie kwiaty, którymi się opiekuję. Zaczęło się od tego, że jeden z braci powiedział mi: „pielęgnuj kwiaty na korytarzu, bo braci nowicjuszy u nas już nie ma”. Ja się zdenerwowałem: „ja ich nie posadziłem – nie będę ich pielęgnować”. I sam nie wiem kiedy zacząłem, ale stało się to moją pasją i mam na tym polu sukcesy.
Jan Góra to była Lednica. Lednica to był Jan Góra. Jan Góra odszedł do Pana. Lednica pozostała. Co teraz?
Wojciech Prus OP: – Dokładnie to co powiedziałem o kwiatach, to jest dla mnie ważny obraz. Żeby dobrze dbać o kwiaty, trzeba je obserwować. Nauczyłem się tego, że zbyt duża ingerencja w życie roślin jest bardzo niebezpieczna. Łatwo je za często podlewać, a od tego gniją korzenie. Sztuka polega na tym, aby podlewać je adekwatnie.
Trzeba patrzeć. Trzeba słuchania. Jestem pod ogromnym wrażeniem wysiłku braci przygotowujących pogrzeb. Tam się zaczęło piękne słuchanie i obserwowanie tego co i kogo pozostawił nam ojciec Jan. Nasza nowa i dobra współpraca wtedy się zaczęła. Ucieszyłem się słysząc świadectwo osób ze Wspólnoty Lednickiej, że w tym trudnym czasie poczuli się przyjęci przez klasztor.
Maciej Soszyński OP: – Wobec Lednicy mam taką zasadę jak w żeglowaniu: na morzu nie wykonuje się sterem i żaglami gwałtownych ruchów, bo to prowadzi do katastrofy. Najważniejsza jest obserwacja, ostrożność, pokora wobec żywiołu, wyczucie wiatru, wtedy dopiero się delikatnie koryguje kurs myśląc o celu.
Wokół Lednicy przez lata zgromadziło się bardzo wielu dobrych, zaangażowanych ludzi. Rozumiem i szanuję, że ta Wspólnota wyrosła w duchowości i niepowtarzalnej osobowości ojca Jana. My z Wojtkiem jesteśmy innymi ludźmi, mamy też swoje pomysły, zdolności, ale mamy też coś wspólnego z ojcem Janem. Wszyscy trzej jesteśmy dominikanami, czyli przeznaczeni do głoszenia Słowa. Jeżeli Lednica jest największą katedrą, to dla nas jest ona naszą nową amboną. Zaczynamy nowy etap, przede wszystkim we własnym życiu. Postrzegam to jako nowe wyzwanie i przygodę.
Dziś ojciec Jan Góra to już cała wielka legenda: relacja ze świętym papieżem Janem Pawłem II, pomysł na spotkania nad Jeziorem Lednickim, chrzcielne źródła Polski, Jamna, Hermanice, wielki duszpasterz działający przez całe dekady dla setek tysięcy ludzi w Kościele. Kim dla was osobiście jest Jan Góra i jego legenda?
Maciej Soszyński OP: – Dla mnie jest ojcem założycielem, charyzmatykiem, bezgranicznie oddanym dziełu swojego życia, rasowym duszpasterzem z mnóstwem zalet i paroma wadami. A tak na co dzień moim starszym współbratem, z którym przeżyłem ostatnie 10 lat przez ścianę. Żył obok mnie – nasze cele ze sobą sąsiadowały. Nigdy się nie skarżył na moje sąsiedztwo, a nawet je sobie chwalił.
Wojciech Prus OP: – Przeżyłem pewnego rodzaju objawienie, o którym mówiłem w kazaniu po śmierci ojca Jana. Zapamiętałem go już w czasie szkoły średniej jako miłośnika słowa, zawsze coś czytał, był zafascynowany literaturą, poezją. Kiedyś jechaliśmy do Gdańska czytał w pociągu „Chłopów” Reymonta i zachwycał się jak autor zmysłowo pokazuje świat polskiej wsi.
Gdy ojciec Góra zmarł, wróciłem do „Chłopów” i tych czterech pór roku, w które jest wpisana scena śmierci Macieja Boryny. Nieprzytomny i umierający bohater ni stąd ni zowąd dostaje wielkiej energii i w księżycową noc wychodzi na pole siać zboże. Umiera na polu siejąc.
Jan Góra siał ziarno słowa. Był prawdziwym Siewcą Lednicy – ta nazwa jest nie przez przypadek. Przy całej złożoności każdego z nas kaznodziejów trzeba powiedzieć, że często słowo, które głosimy nas przerasta, przekracza. Nie mierzymy piękna słowa miarą naszej słabości, tylko siejemy słowo. Taki był Jan Góra. Jeżeli zasiał i ziarno słowa jest prawdziwe, a jestem przekonany, że jest dobre, to będzie plon i będziemy zbierać. Zrobimy plony. (Śmiech). Wypieczemy chleby i będziemy rozdawać.
Co jest dla was najważniejsze w duszpasterstwie młodzieży?
Wojciech Prus OP: – Słuchanie ludzi.
Maciej Soszyński OP: – Jedność płynąca z akceptacji różnych wrażliwości.
fot. Krzysztof Nowak