Bp Bronisław Dembowski
O PRAWDZIWĄ PRZYJAŹŃ Z CHRYSTUSEM
Zduńska Wola, 21 kwietnia 1994 r.
Przeczytane słowa Pisma Świętego z Pierwszego Listu św. Jana i z Ewangelii św. Jana stanowią program życia chrześcijanina, a szczególnie program życia człowieka powołanego w Kościele przez Jezusa Chrystusa do służby kapłańskiej. „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci” – mówi Jan Ewangelista (1 J 3,16). Tenże sam Jan Ewangelista przekazuje nam słowa Jezusa, które leżą u podstaw tamtych słów z Pierwszego Listu: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie Mszy świętej kanonizacyjnej 10 października 1982 roku powiedział: „Maksymilian nie umarł, ale oddał życie za brata”. W słowach tych kryje się niejako stwierdzenie: Maksymilian wypełnił do końca ten ewangeliczny program. Dalej mówi Ojciec Święty: „Była w tej straszliwej po ludzku śmierci cała ostateczna wielkość ludzkiego czynu i ludzkiego wyboru. Sam się dał na śmierć z miłości. I było w tej jego ludzkiej śmierci przejrzyste świadectwo dane Chrystusowi; świadectwo dane w Chrystusie godności człowieka, świętości jego życia i zbawczej mocy śmierci, w której objawia się potęga miłości. Właśnie dlatego śmierć Maksymiliana Kolbego stała się znakiem zwycięstwa. Było to zwycięstwo odniesione nad całym systemem pogardy, nienawiści człowieka i tego, co Boskie w człowieku, zwycięstwo podobne do tego, jakie odniósł na Kalwarii Pan nasz Jezus Chrystus”.
Należę do pokolenia, które przeżyło ów czas pogardy. Wielokrotnie spotykałem byłych więźniów. W mojej najbliższej rodzinie są ludzie, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. A moja rodzona matka i moja rodzona siostra nie przeżyły obozu koncentracyjnego w Ravensbruck, gdzie zostały rozstrzelane 25 września 1942 roku. Wielokrotnie byłem świadkiem rozmów ludzi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne i mówili: „Nic tylko chodziło o to, żeby fizycznie zniszczyć człowieka (Vernichtungs Lager – obóz wyniszczający), chodziło o to, aby to, co ludzkie w człowieku, i tym bardziej to, co Boskie w człowieku, zniszczyć. Aby go tak zmaltretować, żeby go również wewnętrznie, moralnie upodlić”. Dlatego byli więźniowie mówili: „Nie wolno sądzić człowieka, który był w krańcowej sytuacji umierania z głodu”. Toteż nie mówmy dziś o tym. Ale można i trzeba mówić o tym, że znaleźli się ludzie, a wśród nich Maksymilian Kolbe, którzy odnieśli zwycięstwo – moralne zwycięstwo nad systemem pogardy do człowieka i nienawiści nie tylko do tego, co w człowieku Boskie, ale i do tego, co ludzkie. Możemy jednak postawić pytanie, skąd wzięła się ta moc u Maksymiliana? Dobrze, że bp Bohdan Bejze w swej konferencji ukazał źródła tej mocy. Oczywiście tym źródłem jest łaska Boża, ale łaska zakłada naturę, buduje na naturze. Także na rodzinie małego Rajmunda Kolbego. W życiu rodzinnym, które nam opisał bp Bohdan, jest źródło męstwa ojca Maksymiliana aż do śmierci. Dlatego trzeba, abyśmy w tym roku, Roku Maksymilianowskim w stulecie jego urodzin, który jest również Międzynarodowym Rokiem Rodziny, spojrzeli na rodzinę, którą trzeba kształtować, bo ona kształtuje. W swoim orędziu na Wielki Post Jan Paweł II powiedział: „Miłość służy rodzinie, rodzina służy miłości”. To w rodzinie kształtuje się człowiek do miłości.
Pomyślmy jak dziwne jest dzisiejsze zwalczanie wartości ewangelicznej. W czasach mojej młodości studenckiej i później młodości kapłańskiej występował problem ateizmu: Jest Bóg, czy Go nie ma?! Zdawało się nam młodym żarliwcom – dzisiaj wspomniałem to w rozmowie z bp. Bohdanem, bośmy razem bojowali o tę samą prawdę – że jeśli ugruntujemy, również przy pomocy filozofii, przekonanie o istnieniu Boga, to już rozwiążemy problemy. Tak się nam wydawało, że wtedy Dekalog w sercu człowieka zwycięży niejako automatycznie. Okazuje się, że nie wystarczy dokonać tego, cośmy się starali zrobić, ponieważ przeciwnicy wartości ewangelicznych nie chcą dziś w ogóle zajmować się argumentami na temat istnienia Boga, lecz chcą myśleć i żyć tylko w sferze ludzkiej. Interesują się w swoisty sposób tylko dobrem człowieka, jego godnością, wolnością. Każde z tych pojęć: dobro, wolność, godność, podawane jest jednak w jakiś przedziwnie zafałszowany sposób tak, że ulegają złudzeniu również ludzie szlachetni. Tak jest atakowana rodzina. W tych atakach na rodzinę miesza się pozór dobra ze złem tak myląco, iż powtarzam: wielu ludzi o dobrej intencji może być zwiedzionych. Grzech pierworodny trwa: szatan kusił pierwszą niewiastę pozorem dobra. Owoc wyglądał pięknie i wydawało się, że będzie smaczny, a ponadto sprawi, że „jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,5). I oto dzisiaj ciągle mówi się o jakimś dobru i o tym, że Kościół jest przeciwnikiem człowieka i jego pełnego wyzwolenia. Mówi się o dobru ludzkości, której grozi przeludnienie i proponuje się tylko antykoncepcję. Mówi się o dobru kobiety: przecież ona ma prawo o sobie decydować, a więc ma prawo do aborcji, i mówi się o dobru człowieka, któremu grozi AIDS, i proponuje się prezerwatywę, która go uchroni. A czemuż ten Kościół upiera się i naraża ludzi na niebezpieczeństwo choroby! Mówi się o prawie do innej miłości: ile jest piękna, delikatności uczuć itd. – słyszałem – w miłości homoseksualnej. A więc należy zalegalizować te wspaniałe, wierne sobie małżeństwa homoseksualne!
Kochani, zalewają naszych wiernych przeróżne obrazy pozorów dobra. Wszędzie w tych przykładach, jakie podałem, zakłada się, że życie seksualne jest absolutną koniecznością. Trzeba więc myśleć, jak z tej absolutnej konieczności korzystać, by nie ponosić obciążających człowieka skutków.
W zakończeniu kazania w dniu rocznicy katyńskiej Ksiądz Prymas powiedział: „Jeżeli człowiek będzie stawiał się w pozycji władcy, który już dzisiaj z perspektywy roku 2030 będzie określał metody ograniczania życia niezgodne z ludzką naturą, z ludzkim powołaniem i z ludzką wiarą, to wtedy jakiż może powstać rozmiar błędów, rozmiar nieszczęścia. Jak tyraństwo, które stawia człowieka w miejsce Boga, może uwielokrotnić swoją nieodpowiedzialną władzę. Dlatego też nasza modlitwa jest po to, aby Bóg przybliżył się do człowieka w miłości i miłosierdziu, aby umieć spojrzeć na każde ludzkie istnienie z szacunkiem, z troską i odpowiedzialnością” (cyt. za „Biuletynem KAI” z 14 kwietnia 1994 roku). A Jan Paweł II w Liście do rodzin napisał: „Niejednokrotnie trudno się oprzeć przeświadczeniu, iż czyni się wszystko, aby to, co jest «sytuacją nieprawidłową», co sprzeciwia się «prawdzie i miłości» we wzajemnym odniesieniu mężczyzn i kobiet, co rozbija jedność rodzin bez względu na opłakane konsekwencje, zwłaszcza gdy chodzi o dzieci – ukazać jako «prawidłowe» i atrakcyjne, nadając temu zewnętrzne pozory fascynacji. W ten sposób zagłusza się ludzkie sumienie, zniekształca się to, co prawdziwie jest dobre i piękne, a ludzką wolność wydaje się na łup faktycznego zniewolenia. (…) Jak bardzo konieczne jest świadectwo tych wszystkich rodzin, które znajdują w nich prawdziwe spełnienie swego życiowego powołania. Jak bardzo też pilna jest ta – przez cały glob idąca i narastająca – wielka modlitwa rodzin, w której wyraża się dziękczynienie za miłość w prawdzie, za «nawiedzenie serc» przez Ducha – Pocieszyciela, za obecność Chrystusa pośród rodziców i dzieci: Chrystusa Odkupiciela i Oblubieńca, który «umiłował nas aż do końca» (por. J 13,1)”.
Kochani Bracia, jesteśmy sługami Ewangelii i mamy przeciwstawiać się fałszywym poglądom i postawom przez głęboką miłość, miłość do prawdy i miłość do ludzi, również do tych ludzi, którzy ulegają fascynacji pozorami dobra. Nie mamy ich potępiać, choć mamy wyraźnie grzech nazywać grzechem. Ktoś powiedział: „Chorzy na AIDS potrzebują tolerancji”. – Nieprawda! Nie tolerancji potrzebują, tylko wielkiej miłości. To jest znacznie więcej niż tolerancja. Ale miłości połączonej z prawdą o tym, w jaki sposób szerzy się ta choroba.
Mówi do nas Jezus Chrystus: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15,14). Jesteśmy na pielgrzymce. Każda pielgrzymka ma w sobie potrzebę, czy wyraża potrzebę nawrócenia, a więc również i pytań, jakie każdy sobie musi stawiać: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję”. To Jezusowe „jeżeli” musi zabrzmieć bardzo mocno w sercu i umyśle każdego z nas. Czy rzeczywiście czynię to, co On przykazuje? Pomyślmy nad tym, abyśmy zasłużyli na dalsze słowa Jezusowe: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15). Jezus chce być moim i twoim przyjacielem, ale stawia sprawę w miłości i prawdzie: jesteś moim przyjacielem, jeżeli zachowujesz przykazania, czynisz to, co nakazuje Bóg.
„To czyńcie na moją pamiątkę” – mówimy powtarzając słowa Pana Jezusa w czasie każdej Mszy świętej. Trzeba, żebyśmy sobie odpowiedzieli na pytanie: co mamy czynić na pamiątkę Jezusa Chrystusa? Ważnie sprawować najświętszy ryt! – Oczywiście, ale nie tylko. Jeśli Msza święta – jak wierzymy – jest ponowieniem obecności Jezusa Chrystusa w Jego ofierze, w Jego oddawaniu życia z miłości do nas, to słowa: „To czyńcie na moją pamiątkę” znaczą więcej niż tylko ważne sprawowanie najświętszego rytu. Trzeba, żeby życie każdego z nas stawało się ofiarą miłości. „Kapłan jest darem Chrystusa dla ludu Bożego” – napisał Jan Paweł II w liście do kapłanów na Wielki Czwartek 1979 roku. Kapłan więc nie ma szukać siebie, tylko ma szukać tego, jak spalać się w ofierze w codziennych obowiązkach, w codziennej trosce o lud Boży. „Nie wyście Mnie wybrali” – mówi Jezus do nas, chociaż nam czasem się zdaje, że to my wybraliśmy podejmując decyzję. W pewnym sensie rzeczywiście wybraliśmy tę drogę, ale chociaż możemy przypominać sobie ten moment naszego wyboru, to przecież coraz lepiej rozumiemy słowa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili” (J 15,16). Jest tylko jeden owoc istotnie ważny. Ten owoc naszego posługiwania ewangelizacyjnego rodzi się z ofiarnej miłości.
Niech nam Bóg błogosławi, abyśmy w codziennym trudzie kapłańskim, apostolskim zasługiwali na miano przyjaciół Jezusowych.
Prośmy Boga, żeby nasze wpatrywanie się w św. Maksymiliana Marię i nasze wpatrywanie się razem ze św. Maksymilianem w Ewangelię przynosiło zbawienne owoce w naszym duszpasterzowaniu. Maksymilian zadziwił swoją energią i szukaniem przeróżnych sposobów. Był prekursorem w wielu działaniach apostolskich, zwłaszcza w zakresie prasy. Jego nikt nie uczył, co ma robić. On na modlitwie rozpoznawał, co i jak ma robić. My szukamy czasami wzorów, modeli, instrukcji… Bardzo potrzebne są wzory, modele i instrukcje, ale najbardziej potrzebne jest gorliwe serce kapłańskie i ono sobie znajduje wzory, modele i instrukcje. A jeśli nie będzie to serce kapłańskie gorliwe, żarliwe, to nawet gdyby się udało najlepsze instrukcje znaleźć, to będą leżały zakurzone.
Umiłowani, po tym poznaliśmy miłość, że On, Jezus Chrystus, oddał za nas życie swoje, my także winniśmy oddać życie za braci – a szczególnie my, kapłani, dar Chrystusa dla ludu Bożego.
Maryjo Niepokalana, wejrzyj na nas i wspieraj nas w naszej posłudze kapłańskiej.