Kard. Henryk Gulbinowicz
KTO UCZY PRAWDY O NIEBIE? HOMILIA NA UROCZYSTOŚĆ WNIEBOWZIĘCIA NMP
Niepokalanów, 15 sierpnia 1994 r.
1. Można się pokusić na stwierdzenie, że wśród wielu świąt, jakie ku czci Najświętszej Maryi Panny znajdujemy w kalendarzu Kościoła katolickiego, Polacy najbardziej ukochali uroczystość Wniebowzięcia. Świadczy o tym fakt, iż w Polsce na 3 tys. kościołów i kaplic wzniesionych ku czci Bogarodzicy, aż 600 jest pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ojcowie nasi od końca X wieku, a więc już ponad tysiąc lat, zwą uroczystość Wniebowzięcia bardzo pięknym tytułem: Matki Bożej Zielnej. W tym dniu do tej bazyliki i do wszystkich kościołów w naszym kraju wierni przynoszą do poświęcenia kwiaty, zioła, owoce, to co w czasie ostatniego lata wyrosło w ogrodach i sadach, na polach i łąkach naszej ojczystej ziemi. Po co przynoszą te symbole? Chcą w ten sposób zwyczajne, szare życie i trud codziennego dnia zwrócić ku niebu, ku Tej, która stała się najpiękniejszym kwiatem ziemi, a po swoim życiu ziemskim doszła do szczęśliwej mety, do nieba, do życia z Bogiem. Teraz wskazuje nam drogę, że i my za Nią kiedyś tam podążymy.
Dzisiejsza uroczystość mówi nam jeszcze o jednej bardzo radosnej prawdzie: gdy przyjdzie koniec świata i gdy wezwana zostanie cala ludzkość na sąd ostateczny, Bóg, o którym czytamy w Piśmie Świętym, że nie ma dla Niego nic niemożliwego (por. Łk 1,37), dźwignie nasze ludzkie prochy i wprowadzi, tak jak duszę nieśmiertelną, w podwoje wiecznej szczęśliwości.
W fakcie Wniebowzięcia Maryi odczytać można też i tę prawdę, jak Bóg bezgranicznie miłuje człowieka, skoro i dusza, i ciało – gdy przyjdzie czas odpowiedni – dostąpią uwielbienia, które On przygotował dla wierzących w Niego. Powiada bowiem św. Paweł Apostoł, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (I Kor 2,9). Jakżeż wspaniały jest Stwórca, jak hojny, jak serdecznie nas miłujący!
Wielu z was tu obecnych pamięta czasy II wojny światowej i to straszliwe poniżanie człowieka. Szatan się uwziął, żeby sponiewierać człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże. Dokonywała się ta poniewierka w obozach koncentracyjnych Hitlera, w łagrach Stalina. Ciała starte na proch, spopielałe w krematoriach, umęczone rozmaitymi chorobami Pan swoją wszechmocą podniesie z ziemi i wprowadzi do miejsca chwały, do miejsca ochłody i niekończącej się radości. Trzeba tymi Bożymi ideałami żyć, trzeba te myśli wypisać sobie w pamięci, w swoim sercu, a wtedy jakże bogatszy będzie człowiek, pomimo swoich słabości, niedołęstwa i braków.
2. Obchodzimy w tym roku stulecie urodzin św. Maksymiliana, człowieka, który sanktuarium niepokalanowskie powołał do istnienia. Jak on musiał serdecznie ufać i gorąco wierzyć w prawdę uwielbienia człowieka po śmierci, z jego duszą i ciałem! Świadczy o tym fakt, że Święty z Zakonu franciszkańskiego nie zawahał się oddać swojego życia za brata w Oświęcimiu. Znamy tę scenę z jego życiorysu, z obrazów, filmów i wielu innych dokumentów, zatem nie jest to piękna legenda ani historia opowiedziana ku zbudowaniu. Jawi się on jako żywy człowiek, przed którym otwierały się szerokie póki zadań w Kościele, w narodzie, a także i w świecie. Jednakże decyduje się na śmierć za tego, który się tej śmierci bał.
Święty wziął na siebie jego krzyż, przyjął za niego śmierć, poszedł do głodowego bunkra. Męczeństwo w bunkrze głodowym było dla niego niczym innym, jak tylko etapem, po którym przyjdzie nagroda życia wiecznego. Wiedział, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, …jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Wiedział, że jego zagłodzone ciało zostanie spalone w piecu krematorium, a pozostały po tym ciele proch rozwieje wiatr po oświęcimskich polach. Wierzył w sposób niezachwiany i głęboki w to co obiecał Bóg, a nie w ludzkie propozycje. Ufał mocno, że Bóg go wskrzesi w dniu ostatecznym, gdy zniszczone głodem i ogniem spopielałe ciało zostanie przez Niego uwielbione.
3. W tym kontekście w naszych umysłach i sercach rodzi się pytanie: Kto go nauczył tak silnej i radosnej wiary w życie wieczne, w szczęście z Bogiem, w niebo? Kto tak mocno wpisał w jego rozum i serce dogmat wiary w ciała zmartwychwstanie i w życie wieczne? Odpowiedź jest prosta: Chrystus, bo przecież On powiedział: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” (.1 11,25). Ale w życiorysach św. Maksymiliana nie znajdujemy żadnych śladów, by miał wizje, w których ukazywałby mu się Chrystus i na ten temat z nim rozmawiał. Ukazała mu się tylko Maryja, dzierżąc w swych niepokalanych dłoniach dwie korony jako zapowiedź, iż osiągnie chwałę nieba.
Prawdę o życiu wiecznym, zmartwychwstaniu i chwale uwielbienia po śmierci powiedzieli mu najbliżsi – ojciec i matka. Jakież to piękne, Bracie mój i Siostro, że Bóg, Chrystus i Maryja pożyczają twoich ust i twojego głosu, korzystają z twojego rozumu i wiedzy, jaką posiadasz na ten temat, by dziecku, bliskim i otoczeniu przekazać tę radosną prawdę o życiu wiecznym. Jakież to piękne, iż z woli Boga rodzice są kapłanami domowego ogniska. Niezwykle zaszczytna to misja dla każdego z was, kochane matki i drodzy ojcowie. Obyście zapamiętali, że nie ma ważniejszego i świętszego stanowiska i urzędu na ziemi, jak zaszczytne powołanie do macierzyństwa i ojcostwa.
Oto Bóg, który wszystko stworzył i powołał do bytu, jest posłuszny dwom osobom na ziemi. Mianowicie rodzicom, kiedy oni zdecydują się dać życie swojemu dziecku i kiedy pod sercem matki utworzy się pierwsza, niedostrzegalna dla oczu ludzka komórka, wtenczas Bóg posłusznie zsyła z nieba na ziemię duszę nieśmiertelną dla dziecka. Jest jeszcze drugi człowiek na ziemi, któremu Bóg jest posłuszny: to katolicki kapłan. Gdy on podczas Mszy świętej, w tym świętym i czcigodnym obrzędzie przeistoczenia, wypowiada nad chlebem i winem słowa konsekracji, wówczas Chrystus posłusznie przychodzi na ołtarz i jest obecny w tajemnicy Eucharystii, ukryty pod postaciami chleba i wina.
Dlatego też rozważcie wy rodzice, i my kapłani, jaka to wielka godność, ale zarazem i odpowiedzialność. Skoro Bóg jest nam posłuszny, dlaczego tak trudno być posłusznym Bogu? Jeśli Bóg jest posłuszny, dlaczego mówi się źle o Bogu i Kościele? Dlaczego w naszej Ojczyźnie ubliża się publicznie Bogu, Niepokalanej, Kościołowi i temu wszystkiemu, co wielkie i święte dla każdego Polaka? Bóg zapyta nas kiedyś, dlaczego w twoim domu zaczęto mówić źle i zachowywać się niemoralnie, a ty nie stanąłeś w obronie prawa Bożego i – jak mówi św. Paweł – nie wziąłeś przyłbicy zbawienia i mocy Ducha (por. Ef 6,17), by powiedzieć: tu jest polski dom, tu jest katolicka rodzina, tu się nie mówi źle o drugim człowieku, tu się nie powtarza wulgarnych słów, gdyż jest to Kościół domowy. Trzeba nam odwagi, tak jak św. Maksymilian Kolbe musiał mieć odwagę, żeby wziąć krzyż śmierci na swoje barki zamiast brata, który bał się śmierci. (…)
4. W bieżącym Roku Rodziny i w czasie stulecia urodzin św. Maksymiliana trzeba podkreślić jeszcze jedną niezwykle ważną okoliczność. To, jaki będzie człowiek, zależy w dużej mierze od atmosfery domu rodzinnego. Atmosfera ta w znacznym stopniu decyduje o charakterze człowieka, o jego całym działaniu i życiu. Chodzi tu o wzór życia rodziców, bo najbardziej oni wpływają na dzieci. Stare przysłowie łacińskie mówi: „Verba docent, exempla trahunt”. Słowa uczą, ale naprawdę pociągają do dobrego tylko przykłady, to co dziecko widzi w codziennym życiu. I dlatego też trzeba dołożyć wszelkich starań, by wykształcić dzieci nie tylko w zakresie potrzebnych do życia umiejętności świeckich, ale też formować charakter, ubogacając duszę wartościami chrześcijańskimi. Niektórzy kłamliwie piszą, że wartości chrześcijańskie nie są potrzebne, i wskazują na wzory, które naszemu Narodowi niczego dobrego nie przynoszą. Dlatego tym bardziej należy zadbać o prawidłowe uformowanie ducha swojego dziecka.
Wielką pomocą w tym względzie jest po prostu prowadzenie rozmów na te tematy, wyjaśnianie ważnych treści chrześcijańskich. Zapytajcie siebie, czy choć raz rozmawialiście ze swoim dorastającym synem czy córką o tym, jak mają ustawić swoje życie? Ja powiem to, co mnie jako chłopcu, który nie miał jeszcze 16 lat, powiedział mój nieżyjący już ojciec. Kiedyś po południu – pamiętam ten dzień i wszystkie okoliczności, choć to było już tak bardzo dawno – powiedział, bym przyszedł do jego pokoju. Troszkę mnie to zaniepokoiło: co ojciec chce, pewnie natrze mi uszu za jakieś przewinienie? Gdy przyszedłem, popatrzył na mnie, ale tak jakoś inaczej, serdecznie, życzliwie, i odezwał się do mnie słowem, które mnie poraziło jak elektryczność: synu (a zawsze mówił do mnie po imieniu). Słowo to może powiedzieć w prawdzie tylko ojciec i tylko matka do swojego dziecka. Powiedział: „Synu, przestałeś już być dzieckiem, zaczynasz być dorosłym człowiekiem. Tak żyj i postępuj, żeby na tobie nie ciążyła ludzka krzywda, żebyś był godzien Bożego błogosławieństwa, by z powodu ciebie nikt nie płakał i żeby nikt ciebie za twoje złe życie nie przeklinał. Nie przynieś hańby swojemu nazwisku”.
To była cała rozmowa. Potem wstał, wziął mnie w ramiona, przycisnął do serca i dodał: „Ja ci ufam”. Czułem się wtedy bardzo szczęśliwy, bo mój ojciec zatroszczył się o całą moją przyszłość.
Ileż naszej młodzieży można było uchronić przed narkotykami, przed pijaństwem, przed rozwiązłością, gdybyście wy, ojcowie i matki, przeprowadzili takie rozmowy ze swoimi dziećmi!
5. Nie tylko rodzina ma decydujący wpływ na człowieka, lecz również otoczenie. Wróćmy do postaci św. Maksymiliana Kolbego. Nie wiadomo, jak potoczyłoby się życie Świętego, gdyby w odpowiednim czasie nie trafił do dobrej franciszkańskiej szkoły, a potem nie przekroczył furty klasztornej i nie wszedł w otoczenie, które żyło ideałami św. Franciszka z Asyżu.
Szatan chciał go sprowadzić z tej drogi i umyślił w tym celu bardzo piękny sposób. Powstawały wtedy Legiony, we Lwowie było głośno o Piłsudskim i jego zamiarach, mówiło się o tym, że zbliża się godzina, kiedy będzie można odzyskać niepodległość po przeszło stu latach niewoli. Maksymilian chciał iść do wojska, imponował mu mundur, pragnął zostać bohaterem, który przynosi Rodakom wolność. Jednak Bóg i Niepokalana czuwali nad nim. Przyjechała matka, która… porozmawiała ze swoim synem. Znalazła czas i odpowiednie słowa, by wytłumaczyć, że skoro raz obrało się ewangeliczną drogę i jeśli przełożeni mówią, iż jest się na słusznym szlaku swojego życia, to należy iść tym szlakiem, nie cofać się, nie być małodusznym. Młody Kolbe posłuchał tych wskazań. Także na studiach w rzymskim Kolegium Serafickim i na Papieskim Uniwersytecie Gregorianum, z kolei po powrocie do Polski, gdy realizował wielkie ideały Rycerstwa Niepokalanej i gdy wydawał „Rycerza”, zatem to wszystko czemu poświęcił swoje życie Święty – dokonało się tak owocnie, bo był w odpowiednim otoczeniu.
Nasze polskie przysłowie stwierdza lapidarnie: „Kto z kim przystaje, takim się staje”. Dlatego czuwajcie, żeby wasze dzieci przestawały tylko z ludźmi szlachetnymi. Macie prawo wiedzieć, z kim się kontaktują, bo tu chodzi o rzecz wielką – o pomyślność i szczęście waszego potomstwa. A już jak raz Bóg weźmie kogoś w opiekę, to go nie wypuszcza. Trzeba więc być w jedności z Bogiem. I jeśli zapraszamy na Mszę świętą, do korzystania z sakramentów, na modlitwę, to przecież tylko po to, by mieć światło Ducha Świętego, by lepiej rozumieć wielkie sprawy Boże i mieć katolickie ideały dla siebie i dla swoich dzieci.
6. Duch Święty w niezwykły i piękny sposób prowadził ojca Maksymiliana. Oto z Krakowa, gdzie było centrum życia franciszkańskiego w odrodzonej Rzeczypospolitej, został wysłany daleko na wschód, do Grodna – miasta znajdującego się w ówczesnej archidiecezji wileńskiej. Niektórzy mówili: po studiach rzymskich, po uzyskaniu dwóch doktoratów co on tam będzie robił w tym prowincjonalnym mieście. A tam okazało się – jestem o tym szczerze przekonany – że był to jeden z najważniejszych etapów w jego życiu. Spotkał tam franciszkanina, o. Melchiora Fordona, który zanim wstąpił do Zakonu, był kapłanem diecezji wileńskiej. Ten, gdy przybył do Lwowa i prosił prowincjała o przyjęcie do Zakonu, usłyszał od niego: „Niech ksiądz odprawi nowicjat sam, potem proszę wracać do Grodna”. O. Fordon tak uczynił. I właśnie w Grodnie ci dwaj wielcy ludzie, Maksymilian Kolbe i Melchior Fordon, spotkali się. O. Melchior powiedział do Maksymiliana: „Ciebie Pan Bóg tu przysyła. Zobacz, ci ludzie ponad 120 lat nie mieli w ręku polskiej książki, religijnej prasy. Oni już nawet książeczki do nabożeństwa zużyli, bo tylko z nich mogli się uczyć ojczystej mowy. Dlatego jesteś tu potrzebny”. I gdy w Krakowie – jak mówią statystyki – można było rozprowadzić około 5 tys. egzemplarzy „Rycerza”, to w Grodnie wkrótce nakład wzrósł do 10 tys., a po kilku latach drukowano już 65 tys. egzemplarzy.
W roku beatyfikacji ojca Maksymiliana rozmawiałem z ludźmi, którzy go znali. Podczas jednego spotkania, mówiąc o św. Maksymilianie zapytałem, kto go widział i pamięta? Spośród 400 zgromadzonych, około 40 osób go znało. Ci ludzie mówili, że u niego się spowiadali, że na jego prośbę rozprowadzali „Rycerza”, razem wędrowali w pielgrzymkach do Ostrej Bramy w Wilnie i do Pani Różanostockiej w sanktuarium na Białostocczyźnie. Oto jak otoczenie zdecydowało o wielkim rozmachu pracy apostolskiej Świętego. Już nie wystarczyło mu Grodno, założył Niepokalanów, gdzie wydawał szereg czasopism, uruchomił radio… – i to przed wojną! I Polski za mało mu było, więc myślał o innych krajach, założył Niepokalanów w Japonii… A wszędzie, gdzie był, pozostawił po sobie niezatarte ślady, znaki troski o ludzi, którzy nie znali Ewangelii i prawdziwego Boga, bądź stronili od Niego.
Patrząc na jego życie, które przecież mogło się zmarnować, a które ustrzegli rodzice oraz ludzie spotkani we wspólnocie zakonnej, uczmy się cenić wartości nieprzemijające, decydujące o szczęściu i życiu wiecznym.
7. W tym miejscu chcę prosić ojców franciszkanów, by przyczynili się do przyspieszenia procesu beatyfikacyjnego o. Melchiora Fordona. On na to zasługuje, bo był to człowiek wielkiej miłości do Boga i bliźniego, a zarazem ewangelicznego ubóstwa. Kiedy w dniu 15 sierpnia 1920 roku bolszewicy sromotnie uciekali spod Warszawy, spotkał on jednego z nich, był wynędzniały, buty miał powiązane sznurkami, bo mu się już rozpadały… Zatrzymał go i zapytał po rosyjsku: „Dokąd idziesz, bracie?” „Do Moskwy” – odpowiada. „W takich butach?” „No cóż, popsuły się”. Wówczas o. Melchior usiadł, zdjął swoje trzewiki i oddał temu przygodnie spotkanemu bolszewikowi. I tak mu wytłumaczył: „Ja mam do plebanii blisko, a ty do Moskwy daleko…” Oto bardzo maleńki, a zarazem jakże wymowny znak apostolstwa!
Również i my starajmy się czynić choćby drobne akty apostolstwa. Każdy dzień rozpoczynajmy i kończmy modlitwą, przeżyjmy go w jedności z Bogiem. Pamiętajmy, by przed posiłkiem, przed rozpoczęciem pracy przeżegnać się, odmówić modlitwę. Pozdrawiajmy się wzajemnie po chrześcijańsku, mówiąc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” czy „Szczęść Boże”.
8. Drodzy moi! Przypomniałem postać Świętego, który jest znany na całym świecie. To św. Maksymilian Kolbe – polski męczennik miłości. Świętych się nie chowa w zamknięciu, oni muszą być wśród ludzi, bo przecież zdobywali świętość w normalnych warunkach codziennego życia. Zatem trzeba św. Maksymiliana umieszczać na kanwie realiów życia, trzeba rozważać jego świętość, naśladować jego cnoty, uczyć się od niego postawy bycia apostołem w tych warunkach i okolicznościach, w jakich nas Bóg postawił.
Życzę wam, drodzy rodzice i ci, którzy się przygotowujecie do tego wielkiego i szczytnego zadania, byście mieli chrześcijańskie ideały. Nie pozwólcie, by ktoś je zniszczył. Dumą niech nas napawa to, iż należymy do katolickiego narodu, który umiał przetrwać wiele krzywd i niesprawiedliwości. I wszystkie inne trudności pokona, ale wtenczas, gdy jedną ręką będziemy trzymać się Boga w Trójcy Jedynego, a drugą – Wniebowziętej. I niech po trudach ziemskiego życia pomoże nam wejść tam, gdzie Ona już jest – do nieba.