Kard. Franciszek Macharski
NIE KOŃCZY SIĘ CHODZENIE ŚCIEŻKAMI OJCA KOLBEGO … HOMILIA DLA RYCERSTWA NIEPOKALANEJ Z OKAZJI STULECIA URODZIN ŚW. MAKSYMILIANA MARII KOLBEGO
Kraków, bazylika Św. Franciszka, 6 listopada 1994 r.
To o świętym ojcu Maksymilianie mówi dzisiejsza Ewangelia (Mk 12,38-44). Oto on ze swego niedostatku dał wszystko, co miał. Dał swoje życie z tej jednej, szalonej miłości, miłości Boga i człowieka. Dał wszystko nie z tego, co zbywało, ale z tego, co zaoszczędził. Jak ewangeliczna wdowa trafił swoim darem w samo serce Boga. Swoim darem św. Maksymilian trafił w to, co dla człowieka najważniejsze: dar życia. Dar rzucało się do skarbony. „Rzucić”, to znaczy pozbyć się czegoś, co do tej pory stanowiło własność, co się w dłoniach trzymało. Nie w powietrze albo przed siebie, ale w tę zagadkę skarbony, przez jej otwór i w ciemność, na absolutnie pewną niepewność. Wyzbyć się, całkiem oddać, przestać być panem i właścicielem, który może rządzić i kierować, posiadać.
Noc panowała w ten oświęcimski dzień, choć może słoneczny, noc całkowita. Ona należała do tego obozu. Absolutna nicość, pustka, zagłada. Na nią dał odpowiedź św. Maksymilian, odpowiedź, która – pewni jesteśmy tego – skierowała na tamten czas i na tamto miejsce oczy Ojca Niebieskiego, który widzi i w skrytości serca, i w skrytości skarbony, w skrytości serca wdowy i w skrytości serca Maksymiliana. Ów bieg ku nicości, na jaką skazany był człowiek w obozie oświęcimskim, a na jaką gotów sam skazać się, albo innych skazać na innych miejscach i w innych czasach, może być zatrzymany tylko jednym – miłością. Miłością było dobrowolne uczestnictwo w niepewności nocy, dobrowolnie przyjęte uczestnictwo w absolutnie pewnej niepewności, która zawsze musi być w chwili śmierci, kiedy człowieka nie dotykają jeszcze ręce Ojca Niebieskiego, a on już siebie w nie składa. W miłości jest odpowiedź i przemiana. „Nic” staje się „wszystkim”. Tamta akceptacja śmierci – i to dobrowolnej śmierci głodowej! – przez św. Maksymiliana, stała się „wszystkim”: życie oddała uratowanemu człowiekowi. Ale sięgnęła jeszcze głębiej, bo poprzez egzystencję Franciszka Gajowniczka, męża i ojca rodziny, dosięgła serca, myśli Boga. Miłość, ale nie entuzjazm, nie jak poryw i płomień, który zgaśnie. Oświęcim nie nadawał się na porywy – chyba tylko na porywy desperacji, żeby się rzucić na kolczaste druty i zginąć od wysokiego napięcia elektryczności.
Ojciec Maksymilian w akcie miłości złożył wyznanie swojej wiary w prawdę. Była to prawda o Bogu i prawda o człowieku. Nie rozdzielił miłości od prawdy. Za aktem miłości stoi credo. Za całkowitym przyzwoleniem i przyjęciem prawdy o Stwórcy, prawdy o człowieku stworzonym, całej prawdy teologicznej i antropologicznej, za aktem miłości św. Maksymiliana stoi jego credo, wierzę w Boga, i przyjmuję człowieka jako Boże dziecko. Credo, wierzę – nie tylko w liturgii, w studium teologii, ale w każdym kazaniu, każdym liście, każdej modlitwie, każdym zwrocie ku ludziom. Nie rozdzieliła się Boża prawda od Bożej miłości w tym ostatnim, decydującym akcie życia świętego ojca Maksymiliana, kiedy otwarł się przed nim bezpośredni odcinek prowadzący ku urzeczywistnieniu miłości, jakim jest śmierć – i to jaka śmierć! – z pragnienia i głodu.
Wszystko, co się działo od chwili narodzenia św. Maksymiliana, które świętujemy składając Bogu dzięki za to wydarzenie sprzed stu lat, wszystkie etapy jego dziecięcego i młodzieńczego życia, także przez Rzym i przez Kraków, i tyle miast Polski i Japonii, i Grodno, i Nagasaki, i przez Niepokalanów aż do Oświęcimia, wszystko było nieustannym „wierzę” i „miłuję”. A miłość, rosnąca z wiary, rozszerzała się i pogłębiała w swojej ofiarności. Ile lat trzeba było „kropla po kropli” wierzyć i miłować, żeby w ostatniej chwili płomień wiary i miłości wybuchnął w taki sposób, że dostrzegł Ojciec Niebieski płomień Ducha Świętego, płomień żywej miłości i ofiarę przyjął.
Kończy się rok stulecia urodzin ojca Kolbego. Razem z tym rokiem kończy się Rok Rodziny. Jednakże któryż franciszkanin powiedziałby, że się kończy żywa obecność, kult, cześć, miłość, branie wzoru, chodzenie ścieżkami ojca Kolbego z chwilą, kiedy się skończy rok 1994? Któż z nas powie, że się skończy Rok Rodziny z chwilą, kiedy się obróci kartka kalendarza i przyjdzie rok 1995? Ostatnie słowo, wypowiedziane na końcu życia św. Maksymiliana – miłość – staje się pierwszym słowem nowego roku. Tak, Roku Kolbiańskiego, Roku Rodziny i roku, który wnet otworzymy na nowo. Nie ma innej drogi na śmierć i nicość, nie ma innej odpowiedzi na śmierć i nicość, jak tylko miłość. Ona jedna, z wiary wypływająca miłość, potrafi przemienić przemijanie, wiotkość, ułomność wszystkiego co ludzkie, w prawdę, dobro, miłość i piękno.
Niechże święta Eucharystia otworzy skarby wiary i miłości za wstawiennictwem św. Maksymiliana. Niech je otworzy dla franciszkańskiej rodziny, całej franciszkańskiej rodziny w każdym zakątku świata, od Asyżu po Nagasaki, od Asyżu po Harmęże na polskiej ziemi. Niech to wstawiennictwo otworzy skarby wiary i miłości dla każdej rodziny na całym świecie. Ostatnie słowo Roku Kolbiańskiego i pierwsze słowo dla chrześcijańskiej i każdej rodziny: miłość i prawda.