“Absolutnie ukraińskiej rzeczywistości nie możemy `odstawić na półkę` mówiąc, że to nie nasza wojna i nas to nie obchodzi. Z mocą musimy sobie powiedzieć: `To jest też nasza wojna`” – podkreśla ks. Leszek Kryża. Dyrektor Biura Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie Konferencji Episkopatu Polski w rozmowie z KAI mówi m. in. o sytuacji na najbardziej dotkniętych wojną terenach Ukrainy i koniecznej pomocy przede wszystkim dzieciom oraz osobom w podeszłym wieku. Ks. Kryża apeluje: “Zachęcam do tego, żeby zgłosić szkołę, młodzieżową organizację wspólnotę dzieci i młodzieży, która by chciała nawiązać kontakt z grupą rówieśników w Ukrainie, szczególnie z terenów najbardziej dotkniętych rosyjską agresją. Nawiązujmy kontakty i współpracujmy”.
Krzysztof Tomasik (KAI): Księże Leszku, który był to już wyjazd z pomocą na Ukrainę?
Ks. Leszek Kryża: W 2023 r. wyjeżdżaliśmy prawie co miesiąc. W sumie na Ukrainie byliśmy dziesięć razy. Natomiast 2024 r. rozpoczęliśmy od wyjazdu do Charkowa i już mamy plany na następną wizytę. Pojedziemy na pewno do Chersonia, który jest nieustannie ostrzeliwany. Jak Bóg da, pojedziemy do Zaporoża oraz w okolice Mikołajowa, żeby wesprzeć odbudowujący się kościół w małej wiosce Kyseliwka. Stara, z tradycjami, zbudowana przez Polaków świątynia została zrównana z ziemią. Miejscowi wierni uporządkowali już teren i w tej chwili będziemy pomagali w zakupie kontenera, w którym będzie można odprawiać msze św. w czasie odbudowy kościoła. Wioska zaczyna żyć normalnym życiem. Dzięki pomocy moich współbraci chrystusowców 15 zniszczonych domów zostało odnowionych. Jest to piękny wkład w życie wioski, która ma głębokie katolickie i polskie tradycje. Więc będzie to kolejna wyprawa do najbardziej zagrożonych i ostrzeliwanych miejsc w Ukrainie. Chcemy tam być, żeby na miejscu zapoznać się z potrzebami, zobaczyć jak dystrybuowana jest pomoc i spotkać się z kapłanami, siostrami zakonnymi i mieszkańcami tych terenów. Oczywiście wszystko będzie zależało też od tego, jaka będzie sytuacja na froncie.
KAI: Pierwszy w tym roku wyjazd na Ukrainę zaprowadził Was do Charkowa…
– Dotarliśmy do Charkowa ponieważ realizujemy tam bardzo ciekawy projekt, który ma dużą przyszłość. Mianowicie w jednej z okolicznych wiosek, w której przed wojną mieszkało 800 osób. Po wyzwoleniu powróciło do niej 200 osób i, jak mówią jej mieszkanki, trzy krowy. A to jest wyraźnym znakiem, że wioska zaczyna żyć. Jest w niej malutki sklepik, gdzie jest właściwie do kupienia tylko chleb i trochę środków higienicznych. Na pytane o mleko panie odpowiadają “po co”, kiedy mamy trzy krowy, co wystarcza dla całej wioski.
W wiosce i okolicach nadal dużym problemem są zaminowane pola. Cały czas pracują tam saperzy. Mieszkańcy wspominają, że zaraz po powrocie sami zaczęli rozminowywanie terenów, żeby zacząć na wiosnę uprawę ogrodów. Nawet wymyślili urządzenie do neutralizacji min. I w tej wiosce realizujemy projekt, czyli szwalnię dla miejscowych kobiet. Jedna z pań, można powiedzieć ich liderka wymyśliła, żeby kobiety czymś zająć, żeby nie siedziały w domu i nie wyciągały tylko ręki po pomoc humanitarną, ale żeby same coś od siebie robiły i tym samym zarabiały na życie. Znalazły zniszczony dom, który wyremontowały. Teraz właściciele są gotowi go sprzedać za 1500 dolarów. Trwają pertraktacje. Zrobiono w nim specjalne oświetlenie i umieszczono maszyny, które z dostarczono z Polski dzięki naszemu pośrednictwu i ofiarodawcom z Polski. Teraz pojechaliśmy tam, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda i funkcjonuje. Osobiście jestem zauroczony tym projektem ponieważ panie są bardzo pozytywnie nastawione i cieszą się, że mają co robić. Choć tylko jedna z pań, jak na razie, umie szyć, ale pozostałe bardzo szybko uczą się fachu, odkrywają swoje nowe umiejętności i widzą, że mogą coś więcej zrobić dla innych. Efekty już są. Widziałem na przykład bardzo ładną, elegancką, z dobrego materiału, pościel przez nie uszytą. Szyją też kurtki i płaszcze. Oczywiście asortyment będzie się zmieniał w zależności od zapotrzebowania. Wszystko zaczyna się bardzo dobrze rozwijać i mam nadzieję, że będziemy dalej w tę inicjatywę inwestować. To wielka radość, kiedy widzi się zaangażowanie kobiet, które tym samym odrywają się od szaroburej rzeczywistości. Pragniemy, aby w Ukrainie takich miejsc pracy było jak najwięcej.
KAI: Tak wygląda większość wiosek na tym terenie?
– Będąc w tej wiosce można naprawdę przeżyć szok. Trzy czwarte domów właściwie jest zrujnowanych, sterczą tylko kikuty domostw. Ale życie powoli powraca do normy. Na przykład dom pani, która jest głównym motorem inicjatywy doszczętnie spłonął i teraz mieszka w domu udostępnionym przez znajomych. Osób w takiej sytuacji są tysiące.
KAI: Byliście także w nieustannie atakowanych przez Rosję okolicach Charkowa…
– Pojechaliśmy najpierw do ośrodka Caritas Spes pod Charkowem, który służy jako miejsce czynnego wypoczynku dla różnych grup. Następnie w salce przy charkowskiej katedrze spotkaliśmy się z grupą dzieci gromadzonych w ramach tzw. świetlicy gdzie odbywają się zajęcia edukacyjne i oczywiście wspólna zabawa z rówieśnikami. Potem udaliśmy się do Kortycza, żeby się spotkać z dziećmi, którymi opiekują się siostry ze Zgromadzenia Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia – orionistki. Prowadzą one Dom Samotnej Matki. Musimy mieć stale w świadomości, że grupą, która najbardziej na tej wojnie cierpi, to są dzieci. To one wojenną traumę będą niosły przez całe życie. W Domu jest spora gromada dzieci, które jeszcze przed wojną były obciążone różnymi dramatycznymi historiami rodzinnymi, a teraz wojna jeszcze bardziej to pogłębiła. Z moim kolegą Włochem, ks. Luca Bovio ze Zgromadzenia Matki Bożej Pocieszenia, sekretarza Papieskich Dzieł Misyjnych – przywieźliśmy dzieciom bożonarodzeniowe prezenty od dzieci włoskich. Przeżyliśmy piękne chwile, kiedy dzieci rozpakowywały paczki będące dla nich wielką niespodzianką. Kiedy rozpromienione spoglądały na włoskie słodkości i smakołyki, zabawki, przybory szkolne pomyślałem sobie, że ten zeszyt, ołówki i kredki są taką odrobiną radości i namiastką normalnej szkoły. W paczkach były też listy od dzieci z Włoch, listy, które były takim znakiem solidarności z ukraińskimi rówieśnikami, wyrazem więzi, że są one z nimi i je wspierają. Spontanicznie zrodził się pomysł, że skoro włoskie dzieci napisały do nich listy, to one napiszą podziękowanie dla koleżanek i kolegów z Włoch. Mam nadzieję, że taka cudowna wymiana listów między dziećmi zaowocuje więzią i współpracą pomiędzy nimi, różnymi ośrodkami i to nie tylko we Włoszech, ale i w innych krajach.
KAI: Warto takie inicjatywy przeszczepić również na polski grunt.
– Naprawdę warto! Zachęcam do tego, żeby zgłosić szkołę, młodzieżową organizację wspólnotę dzieci i młodzieży, która by chciała nawiązać kontakt z grupą rówieśników w Ukrainie, szczególnie z terenów najbardziej dotkniętych rosyjską agresją. Nawiązujmy kontakty i współpracujmy. Nie chodzi o to, żeby przekazywać tylko materialne dary, chodzi o to, żeby być znakiem solidarności. Wiadomo, dzieci się cieszą, kiedy otrzymają coś konkretnego, czego byłem świadkiem, ale równie ważne są zwyczajne ludzkie więzi, świadomość, że ktoś o mnie myśli i duchowo mnie wspiera. Także wszyscy nasi partnerzy w Ukrainie podkreślają, że naprawdę trzeba przede wszystkim inwestować w dzieci. Taka jest nasza misja i cieszę się, że udaje się nam ją choć odrobinę spełniać.
KAI: W Charkowie aktywnie zajmuje się też dziećmi miejscowy Caritas Spes..
– W Charkowie tamtejsza Caritas Spes, uruchomiła sieć świetlic, o czym wspomniałem wcześniej, gromadzące dzieci, które w szkole z prawdziwego zdarzenia nie były od lat. Żyły przez wiele miesięcy w piwnicach, schronach i dla wielu z nich bycie we wspólnocie, z innymi dziećmi, było czymś abstrakcyjnym. Ze względu na alarmy i zagrożenie nawet na podwórko nie mogły wychodzić i spotykać się z rówieśnikami. Stąd miejscowy Caritas, a konkretnie ks. Wojtek z Lublina ze swoimi wolontariuszami wymyślił założenie w różnych miejscach Charkowa świetlic, gdzie dzieci będą mogły przyjść, usiąść w ławce szkolnej, gdzie będą książki, zeszyty, kredki, ołówki, mapy, zabawki itd. Stworzono im namiastkę szkoły. Nie chodzi tylko o edukację, ale o to, żeby dzieci były razem, cieszyły się sobą, razem coś zjadły, nauczyły się na przykład wspólnie śpiewać. Dlatego też pojechaliśmy, żeby te świetlice wesprzeć. Myślę, że takie inicjatywy warto zaszczepić w innych miejscach, gdyż dla dzieci jest to bardzo potrzebne.
KAI: Równie ważna jest opieka nad osobami w podeszłym wieku.
– Podczas naszych wyjazdów, mieliśmy też okazję spotkać się z najstarszymi mieszkańcami tamtych terenów, którzy są pewnie w podobnej sytuacji jak dzieci, tak samo bezbronni. Oczywiście oni to wszystko inaczej przeżywają. Mówią zazwyczaj, że przeżyli wojnę, komunistyczny ustrój i inne dramatyczne sytuacje i z tą sobie też dadzą radę. Ale ich sytuacja jest naprawdę czasami bardzo dramatyczna, kiedy się widzi zrujnowaną wioskę i w jakimś domu kobieta w podeszłym wieku czeka, żeby ktoś do niej przyszedł i jej pomógł. Dla nas, ludzi żyjących w pokoju są to sytuacje niewyobrażalne. A tam niestety jest to zwyczajna, brutalna rzeczywistość. Dlatego staramy się wspierać tamtejsze organizacje, aby mogły kupić dla nich podstawowe do życia rzeczy. Wiele rzeczy można kupić na miejscu i niekoniecznie trzeba je wozić z Polski. Przekazujemy więc środki finansowe, żeby mogli zrobić zakupy i potem wolontariusze dostarczyli je na wioski. Często są to też ludzie z polskimi korzeniami. Dla mnie było zawsze czymś zaskakującym, gdy spotykałem takich ludzi na przykład na wiosce, która leży 5 km od granicy z Rosją. Jest wiele takich miejsc gdzie zostało kilka osób. Podobno teraz, w związku z najnowszymi wydarzeniami na froncie, wszyscy mają być stamtąd ewakuowani.
KAI: Sytuacja na tamtych terenach jest coraz bardziej napięta.
– Tak naprawdę nikt nie ma pewności, co się stanie dnia następnego. Z drugiej strony kiedy jest się w Charkowie, a wjeżdżaliśmy do miasta wieczorem, to zobaczyliśmy pełną iluminację miasta, otwarte sklepy, czynne kawiarnie i restauracje, dużo ludzi na ulicach. Można by zapytać, o co tu chodzi? Nie ma żadnego wrażenia, że toczy się wojna. Ale mieszkańcy miasta odpowiadają, że starają się mimo wszystko żyć normalnie tylko ze świadomością, że to może być ich ostatni dzień życia i tyle. Nie ma żadnych gwarancji, że dzisiaj ta piękna i oświetlona galeria handlowa jutro może zostać całkowicie zniszczona. I niestety tak się często zdarza. Na przykład byliśmy pod kiedyś pięknym, nowoczesnym hotelem, który kilka dni temu został ostrzelany. W tej chwili kompletna ruina. I tak jest ze wszystkim. Więc ludzie żyją w takim rozdwojeniu. Moim zdaniem taka postawa jest rzeczywiście sposobem na przeżycie wojny. Nie możemy wymagać, żeby wszyscy siedzieli jakimś “pokutnym worze” w piwnicach, stacjach metra, schronach i czekali na to, co będzie dalej, siedzą kiedy jest to konieczne ale muszą też jakoś normalnie żyć. Tak t o w tej chwili wygląda.
KAI: Obecnie niezwykle ważna jest też pomoc duchowa i psychologiczna.
– Jestem pod wrażeniem zaangażowania tamtejszych organizacji Kościoła katolickiego, który obok innych organizacji, szeroko i otwarcie działa na polu pomocy duchowej. Podkreślmy nie tylko jest ważna pomoc charytatywna, ale też cała paleta pomocy duchowej i psychologicznej. Przede wszystkim w tej chwili potrzebne jest takie wsparcie dla żołnierzy, którzy ranni wracają z frontu i ich rodzin. Kościół zaczął patrzeć głębiej i perspektywicznie, a nie tylko na to, jak dzisiaj ludzi nakarmić, choć podkreślmy jest to bardzo ważne, żeby mieli ciepło w zimę i nie byli głodni. To jest podstawa codziennej egzystencji.
KAI: Ważna jest też szeroko pojęta edukacja na wielu szczeblach codziennego życia.
– Dokładnie. Dlatego właśnie trzeba inwestować w dzieci i młodych ludzi, żeby nowe pokolenie wzrastało ze zdrowym myśleniem, a nie tylko z traumą wojenną. Dam przykład. Gdy jesteśmy z pomocą na Ukrainie z to dostajemy od dzieci w podziękowaniu, rysunki przez nich namalowane. Siostry orionistki, które opiekują się dziećmi powiedziały mi żebym zwrócił uwagę, jak rysunki wyglądały na początku wojny a jak teraz. Jak cała wojenna sytuacja ewoluuje w głowach dzieci. Na początku wojny większość rysunków była w tonacji czerwono-czarnej, czyli krew i żałoba. Przedstawiały one, wybuchy, armaty, czołgi itp. Kiedy teraz dostaliśmy rysunki, są one już kolorowe. Pojawiły się na nich kwiaty, słońce, mama, tata, dziecko i spacer itp. Widać zatem, że dzieci zaczęły żyć nadzieją, że wojna się skończy i nastaną normalne czasy. Nie jest zatem tak, że dzieci przywykły do wojny. Ich tęsknota za kolorowym i normalnym światem nastraja do optymizmem.
KAI: Na koniec zapytam o osobiste odczucia. Nie boi się Ksiądz, gdy jedzie na Ukrainę?
– Za samym faktem wyjazdu na Ukrainę zawsze stoi wielki znak zapytania. Nikt nie daje gwarancji, że przekroczywszy granicę będziesz bezpieczny w tym czy innym miejscu i tego trzeba być świadomym. Oczywiście, gdy jesteśmy na Ukrainie, staramy się stale słuchać komunikatów i być czujnym na to, co mówią na posterunkach, czy można, czy nie, jechać do wyznaczonego miejsca. Bynajmniej nie chodzi o zgrywanie jakiegoś bohaterstwa, bo są sytuacje, kiedy po prostu trzeba sobie powiedzieć, że ze względu bezpieczeństwa nie jedziemy w zaplanowane miejsce.
Zdecydowaliśmy się pojechać do stale ostrzeliwanego Charkowa i rzeczywiście noc w tym mieście nie należy do najprzyjemniejszych. Akurat trafiliśmy, jak to mówili mieszkańcy, na dziwnie spokojne dni, chociaż dla mnie one takie spokojne nie były. Często słyszałem nadlatujące drony. Po tylu wyprawach rozpoznaję je po charakterystycznym dźwięku. Co najmniej kilka dronów przeleciało nad dachem domu, w którym mieszkałem. Na szczęście przeleciały i nic się nie stało. Podobnie jest z wybuchami rakiet czy innych pocisków. Słyszy się, że wybuchają dalej czy bliżej. I tak jest nieraz przez całą noc. Z taką świadomością tam się żyje. Mieszkańcy tych terenów przywykli do tego, ale dla nas, ludzi z zewnątrz, wiąże się to jednak z poczuciem niepokoju i zagrożenia. Bynajmniej nie jest to obraz wojny z telewizji, czy gry komputerowej, jak się to wielu ludziom wydaje. Kiedy bezpośrednio słyszysz wybuchy, nadlatujące rakiety i pociski, kiedy widzisz błyski gdzieś w oddali, to widzisz konkretną wojnę w realu.
KAI: Wtedy też człowiek sobie myśli, co to tak naprawdę w tym życiu jest ważne.
– Ludzie, którzy tego doświadczają, mają właśnie taką refleksję, że próbują swoje życie przemeblować. Zauważać to, co jest w życiu najbardziej istotne.
KAI: Zatem Ukraina cały czas potrzebuje pomocy.
– Ukraińcy wiedzą, że pomocy jest mniej i oni to traktują to ze zrozumieniem, że po prawie dwóch latach też jesteśmy zmęczeni wojną, mamy jej serdecznie dosyć. Z drugiej strony apelują, żebyśmy o wojnie nie zapomnieli, żebyśmy ich nie zostawili. Niech to będzie coś, co nas niepokoi i na miarę możliwości mobilizuje do tego, żeby być z nimi. Nie jesteśmy w stanie pomóc całej Ukrainie. Ale zobaczmy ile ludzi jej pomaga, chociażby tylko z Polski, nie mówię o innych krajach. W pomoc jest zaangażowanych mnóstwo organizacji, tyle inicjatyw i indywidualnych, i wspólnotowych. Naprawdę jest tego bardzo dużo. Myślę, że jeżeli każdy z nas jakiś kawałek z ukraińskiej tragedii weźmie sobie do serca, to jest szansa, że rzeczywiście będziemy z nimi. Absolutnie ukraińskiej rzeczywistości nie możemy “odstawić na półkę” mówiąc, że to nie nasza wojna i nas to nie obchodzi. Z mocą musimy sobie powiedzieć: “To jest też trochę nasza wojna”.