Pokonał nowotwór, ospa pokrzyżowała mu święcenia. W sobotę zostanie kapłanem.
Wszystko zaczęło się od rowerowej „Wyprawy w nieznane” z oblacką NINIWĄ. Diakon Karol Chmiel OMI nie przypuszczał wtedy, że ta wyprawa doprowadzi go do oblatów i kapłaństwa. Jego droga do święceń nie była łatwa. W trakcie seminarium zdiagnozowano u niego chorobę nowotworową. Dwa dni przed święceniami złapał ospę. Termin święceń trzeba było przesunąć. O doświadczeniu obecności Pana Boga w różnych sytuacjach życia w rozmowie dla oblaci.pl
Paweł Gomulak OMI: Skąd pomysł na wzięcie udziału w wyprawie rowerowej z NINIWĄ?
Karol Chmiel OMI: Zawsze lubiłem jeździć na rowerze. Dużo jeździłem już w liceum. W sumie wcześniej nie znałem oblatów. Pierwszy raz usłyszałem o nich, gdy pojechali rowerami na Syberię. Zafascynowało mnie to, że można pojechać rowerami z Polski na Syberię. Kiedy dowiedziałem się, że grupa jeździ co roku w różne miejsca, stwierdziłem, że sam chciałbym z nimi pojechać. Znalazłem Kokotek, NINIWĘ – rok później była „Wyprawa w nieznane”. Wtedy byłem akurat po maturze i ostatecznie pojechałem na tą wyprawę.
Pojechałeś do życia zakonnego…
Ostatecznie to tak, ale wtedy jeszcze nie miałem takich planów.
„Wyprawa w nieznane” – co się wydarzyło?
W kontekście powołaniowym nic się nie stało. To było takie dobre doświadczenie wiary, działania Pana Boga w codzienności. To było najmocniejsze. Wcześniej byłem wierzący i praktykujący, nawet byłem we wspólnocie młodzieżowej, ale właśnie tutaj doświadczyłem, jak Pan Bóg działa codziennie, w drobnych rzeczach, gestach ludzi, którzy pomagali. Zawiązały się też tam relacje przyjacielskie, przez to potem mocniej zaangażowałem się w NINIWĘ – nawet nie w znaczeniu regularnym, ale pojawiałem się w Kokotku na różnych wydarzeniach. Rok później pojechałem na kolejną wyprawę. Z tej wyprawy na Wyspy Brytyjskie pozostały jeszcze mocniejsze relacje przyjacielskie, niż z tej pierwszej. Dzięki temu poznałem oblatów, środowisko NINIWY.
Samo powołanie zrodziło się podczas spotkania z ekipą wyprawową na Zjeździe NINIWY w Katowicach. Uczestniczyłem w adoracji, wyszedłem z niej z przekonaniem, że Pan Bóg powołuje mnie do kapłaństwa. Potem było parę dni takiego mocowania się ze sobą, z Panem Bogiem. Ale ostatecznie zdałem sobie sprawę, że jak mam gdzieś pójść, to tylko do oblatów, bo z nimi miałem jakiś większy kontakt. Pociągała mnie i inspirowała szczególnie posługa wśród młodzieży.
Karola znam od 2014 roku z „Wyprawy w nieznane”, a rok później na Wyspy Brytyjskie z Niniwa Team. To, co mogę powiedzieć, że jest to człowiek decyzji, który daje się prowadzić przez Boga.
Decydując się na „Wyprawę w nieznane” przez „przypadek” dowiedział się o organizowanych przez NINIWĘ wyprawach i nie zwlekał z decyzją o uczestnictwie. Nie była to wyprawa na którą łatwo było się zdecydować – o wiele łatwiej pojechać do jakiegoś konkretnego celu, niż w nieznane – to ludzie za nas decydowali, a my dawaliśmy się prowadzić im i Bogu.
Z jego decyzja o powołaniu było podobnie – nie potrzebował zbyt wielu dowodów albo potwierdzeń od Boga, że to jest jego droga. Dał się prowadzić w inne „Nieznane”, podejmując decyzję o wstąpieniu do oblatów.
W świecie w którym żyjemy – w którym ciężko jest podjąć życiową decyzję – szczególnie potrzeba takiego świadectw – mówi o diakonie Karolu Jola Wręczycka.
Nie wiem, czy mogę zadać to pytanie… Na drodze powołania spotkało Ciebie wiele trudności. Najpierw choroba nowotworowa, którą pokonałeś, teraz – na kilka dni przed święceniami – złapała Ciebie ospa i święcenia trzeba było przełożyć. Jak patrzysz na te trudności?
Może nie porównywałbym nowotworu i ospy, bo to zupełnie inne poziomy. Z początku jedno i drugie doświadczenie było dosyć ciężkie do przyjęcia. Wiadomo, że nowotwór to w ogóle ciężki temat, bo jak słyszysz w wieku 27 lat, że masz nowotwór, to jest kosmos, zupełnie się tego nie spodziewasz. Więc z początku miałem ciężko, ostatecznie dało mi to poczucie obecności Pana Boga. To było takie doświadczenie wiary, choć czasem było ciężko, że Pan Bóg jest przy mnie. Wiadomo, że może brzmi to trochę jak slogan, ale dla mnie było to ważne doświadczenie, którym wiem, że mogę też dzielić się z ludźmi, którzy może przeżywają coś trudnego. Było to umacniające, choć nie wyklucza to tego, że czasami było ciężko po ludzku i emocjonalnie. Z początku, w relacji do Pana Boga był też bunt, dlaczego mnie to spotkało i tak dalej. Na to pytanie – dlaczego mnie to spotkało? – nigdy na pewno nie odpowiem, najważniejsze jest pytanie: gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg? Jak sobie odpowiesz – że jest w tym wszystkim blisko mnie i mnie wspiera, to już inaczej do tego podchodzisz. Inaczej teraz na to wszystko patrzę i to jest duża wartość tej choroby nowotworowej w kontekście wiary.
Ospa. Wiadomo, kiedy dwa dni przed święceniami dowiadujesz się, że nie masz święceń, to jest to ciężkie. Ale było mi to już łatwiej przyjąć. Ostatecznie nie wiedziałem, jak to się skończy, ale fakt, że święcenia są w Kokotku, to z tego powodu się ucieszyłem.
Historia zatoczyła koło…
Tak. W Kokotku poznałem oblatów i w Kokotku będę święcony. Powiedzmy, że to jest taki symbol, ale dla mnie bardzo ważny. Pan Bóg jednak wie, co robi. To nie jest przypadkowe miejsce, obce dla mnie, ale takie, które było ważne w rozeznaniu mojego powołania.
Można powiedzieć, że rozpocząłeś od „Wyprawy w nieznane” i w sobotę ruszysz w kolejną „wyprawę w nieznane”, pomimo tego, że wiesz już, gdzie rozpoczniesz posługiwanie po święceniach, to kapłaństwo jest pewną tajemnicą. Czego oczekujesz od kapłaństwa?
Chciałbym być wierny charyzmatowi i kapłaństwu przede wszystkim. Chciałbym być blisko ludzi. Wydaje mi się, że to, co najbardziej może pomóc człowiekowi, to obecność – taka empatyczna, że jesteś przy drugim człowieku. Wzór tego zostawił nam Pan Jezus w obrazie Dobrego Pasterza. To chciałbym naśladować w moim duszpasterstwie, w relacjach, które będę budował jako ksiądz.
Dziękuję za rozmowę i życzę Ci zdrowia oraz dobrego przeżycia święceń kapłańskich w Kokotku.
Za: www.oblaci.pl