Home WiadomościZe Świata S. E. Balatti: kultura afrykańska zmieniła moje podejście do życia wspólnotowego

S. E. Balatti: kultura afrykańska zmieniła moje podejście do życia wspólnotowego

Redakcja

Wspólnotowy wymiar kultury afrykańskiej zmusił mnie do refleksji na temat więzi między ludźmi i zmienił mnie w tym sensie. Choć odpowiedzialność indywidualna nie może zniknąć albo zostać pozostawiona odpowiedzialności wspólnotowej, to jednak głęboka komunia istot ludzkich, która nas łączy, pomaga nam to zrozumieć – powiedziała s. Elena Balatti, włoska kombonianką, pracującą od wielu lat na misji w Malakalu w Sudanie Południowym. W rozmowie z KAI przedstawiła różne strony swej działalności w tym kraju, m.in. opowiedziała o tamtejszych kobietach, którym Kościól pomaga wyjść z urazów spowodowanych wojną domową i o ich rolik w życiu miejscowego społeczeństwa.

Oto treść rozmowy:

Piotr Dziubak KAI Rzym: Jakie nadzieje wiązali Południowosudańczycy z zapowiedzianą pielgrzymką Franciszka do ich kraju?

S. Elena Balatti: To była bardzo oczekiwana wizyta. Ja pracuję przede wszystkim na terenach wiejskich, dość daleko od stolicy kraju. Ucałowanie przez papieża, w geście pokory. stóp polityków południowosudańskich w Watykanie w 2019 roku w obecności arcybiskupa Canterbury Justina Welby`ego jest tutaj cały czas przypominane, i to nie tylko w środowisku kościelnym. Ludzie czekali tu na Ojca Świętego jako posłańca pokoju.

KAI: Jak wygląda praca Siostry na misji? Cały czas w Sudanie Południowym działają uzbrojone grupy…

EB: Każda misjonarka działa zgodnie ze swoim powołaniem, ofiarowując swoje życie innym. W przestrzeni własnego powołania można robić tysiące rzeczy i jak tak robiłam. Moje zgromadzenie przygotowało mnie do pracy w mass mediach. Najpierw pracowałam w stolicy Sudanu – Chartumie, następnie w radiu katolickim w Sudanie Południowym Sudanie. Później pracowałam w wiejskiej szkole. Po wybuchu wojny w 2013 roku, kiedy nasze radio zostało zupełnie zniszczone, pojawiła się konieczność pomocy humanitarnej.

Teraz, gdy oglądamy codziennie obrazy wojny na Ukrainie, możemy zrozumieć, czym jest ucieczka przed bombami, co to znaczy pozostawić swój dom rodzinny, jak ogromne są tego koszty, które niestety trwają w czasie. I właśnie od wybuchu wojny domowej w Sudanie Południowym zajmuję się pomocą humanitarną, o którą proszono mnie w wielu parafiach.

W czasie wojny było wiele bardzo niebezpiecznych chwil. Łatwo stracić życie, kiedy różne grupy strzelają do siebie. Wszystko mogło się wydarzyć i niestety tak było. Myślę, że teraz nie ma aż tak dużego ryzyka, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Pracuję teraz w Malakalu na północy kraju. Ludzie tutejsi bardzo szanują misjonarzy za ich pracę ewangelizacyjną, za okazywaną im pomoc humanitarną. To jest bardzo doceniane tutaj. W sprawie bezpieczeństwa oczywiście wszystko zależy od tego, jakie zadania ma misjonarz, czy będzie bardzo „widzialny”, czy będzie musiał się bardzo narażać.

KAI: Czy zdarzyło się, żeby ktoś zapytał Siostrę: po co tu jesteś?

EB: Wiele osób w Sudanie Południowym pytało mnie, dlaczego wyjechałam z Europy: przecież tam dobrze się żyje, o wiele wygodniej niż tutaj. Co cię do tego skłoniło? Chrześcijanie łatwiej rozumieją, że dla głoszenia Słowa Bożego można zostawić wszystko. Osoby innych wyznań dziwią się, że nie jestem mężatką i że nie mam dzieci. Dla nich jest to coś niezrozumiałego. Staram się im to wszystko wyjaśnić, a więc także to, że na świecie jest dużo sierot, że one mogą zostać moimi dziećmi, że możemy wspólnie tworzyć rodzinę i że w Kościele nie jest to nic nowego. Wtedy mój wybór życia zakonnego, choć może nadal nie do końca zrozumiały, jest dla nich bardziej do przyjęcia.

KAI: Jako kobieta może Siostra dotrzeć do osób, do sytuacji, które pozostają niedostępne dla mężczyzn, dla misjonarzy.

EB: W niektórych sytuacjach tylko kobieta konsekrowana mogła nawiązać kontakt z drugą kobietą potrzebującą pomocy albo wsparcia. Mówił o tym nasz założyciel św. Daniel Comboni. Ale w ciągu 150 lat, jakie upłynęły od jego życia, kultura się zmieniła. Na terenach wiejskich trudno, żeby kobiety mogły uczestniczyć w jakichś działaniach publicznych. Jeśli chce się dotrzeć do kobiet, należy przygotować projekty wyłącznie dla nich. Po okresie wojny domowej w latach 2013-16 pracowałam bardzo dużo wśród kobiet po przebytych urazach, przemocy, gwałtach, dokładniej chodziło o terapię traumy psychologicznej po przeżyciu gwałtów. To bardzo delikatna sytuacja. Kobietom bardzo trudno jest opowiadać o takich bolesnych doświadczeniach. Do tego potrzebne jest miejsce wyłącznie do dyspozycji kobiet. W ramach takiej terapii staramy się, żeby takie zajęcia były prowadzone przez kobiety. W kontekście tego kraju myślę, że byłoby trudne, żeby mężczyźni mogli zajmować się czymś takim, nawet jeśli są księżmi.

KAI: Czy zapamiętała Siostra jakieś historie z tym związane?

EB: Często wracają mi w pamięci sprawy dotyczące przebaczenia. W warunkach Sudanu Południowego bardzo trudno jest przebaczyć innemu człowiekowi. Kiedy się udaje to zrobić, jest to coś niesamowitego. To przybiera wtedy wymiar powszechny. Kilka lat temu pewna kobieta opowiedziała, jak w czasie wojny domowej nagle straciła trójkę dzieci, które zginęły w czasie jakiejś strzelaniny między wojskiem a rebeliantami. Ona musiała uciec ze swojej wioski i trafiła do naszego ośrodka, w którym prowadziliśmy terapię po przebytej traumie. Gdy opowiadała nam dramatyczną historię swojej rodziny, w jej głosie nie było cienia nienawiści, chęci zemsty na tych, którzy zabili jej dzieci. Ona zupełnie otworzyła się na przebaczenie w sposób, jaki był dla niej możliwy. Myśląc o bieżących konfliktach zbrojnych na świecie, zastanawiam się, ile potrzeba przebaczenia, żeby to wszystko ogarnąć.

KAI: Co Siostra powiedziałaby komuś, kto chciałby pojechać na misje?

EB: W każdym miejscu na świecie ludzie potrzebują usłyszeć o Ewangelii. Chrystus przemawia do każdej kultury, do każdego narodu. Kompletuje i umacnia istniejące już tam dobro. To, co jest dobre, zawsze powstało z inspiracji Ducha Świętego. Chrystus to wypełnia. Zaprosiłabym młodych ludzi do Afryki albo w inne miejsce, tych, którzy chcą głosić Słowo Boże, którzy chcą zainwestować w swoje życie i na pewno nie będą rozczarowani taką inwestycją.

KAI: Co Afryka zmieniła w Siostrze?

EB: Nasza kultura zachodnia podkreśla rolę jednostki, jej kreatywności i jej odpowiedzialność, ale też obowiązki. To jest na pewno bardzo pozytywne. Afryka nauczyła mnie myśleć wspólnotowo. Jest takie sławne powiedzenie abp. Desmonda Tutu, który propagował filozofię ubuntu: ja jestem, ponieważ ty jesteś. Istnieje głęboka więź między nami, między wszystkimi istotami ludzkimi. Jesteśmy współzależni. I właśnie wspólnotowy wymiar kultury afrykańskiej zmusił mnie wręcz do refleksji na ten temat i zmienił mnie w tym sensie. Odpowiedzialność indywidualna nie może zniknąć albo zostać pozostawiona odpowiedzialności wspólnotowej. Jednakże głęboka komunia istot ludzkich, która nas łączy, pomaga nam to zrozumieć.

KAI: Czy zaproponowałaby Siostra jakieś zmiany w przygotowaniu przyszłych misjonarzy?

EB: Jestem w Afryce od wielu lat. Widziałam wiele zmian. Myślę, że warto iść trochę pod prąd. Życie zakonne musi być swego rodzaju prowokacją, znakiem Bożego Królestwa między już a jeszcze nie. Obecnie w formacji nowych misjonarzy dba się o ich przygotowanie do sprawnego korzystania ze środków komunikacji społecznej. Powoli nadchodzi też jakieś otwarcie na sprawy międzykulturowości. Ludzie migrują, podróżują, kultury się mieszają. Młodzi ludzie mają dzisiaj bardzo dobre podstawy, gdy chodzi o znajomość kwestii społecznych. Nie stawiałabym na to w formacji przyszłych misjonarzy.

Na pewno jest potrzebne solidne przygotowanie biblijne i katechetyczne. Przykro mi to powiedzieć, ale katolicy w odróżnieniu od protestantów mają słabą znajomość Pisma Świętego. Znajomość liturgii i sakramentów bardzo kuleje w świecie zachodnim. Takie przygotowanie jest bardzo ważne dla osób, które wyjadą na misje, ale nie przygotowywały się do kapłaństwa.

KAI: Czy spotyka się Siostra z jakąś upowszechnioną wizją, kim jest misjonarz?

EB: Kiedy przyjeżdżam do Włoch i rozmawiam z ludźmi, wydaje mi się, że pojęcie misjonarz jest już zupełnie niezrozumiałe. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co ludzie przez to rozumieją. To chyba ktoś dziwny, kto kiedyś dokonał niezrozumiałego wyboru. Na pewno to, co należałoby wręcz obalić w rozumieniu tego, kim jest misjonarz, to to, że ma on wszystko i daje wszystko w kontekście głoszenia Ewangelii, jak i wsparcia materialnego.

Zgadzam się z perspektywami kreślonymi przez współczesną teologię na temat dialogu między narodami. Misjonarka ofiaruje swoje życie w głoszeniu Ewangelii. Zna już więc bogactwo tego, co głosi. Niesiemy skarb w glinianych naczyniach, jak mówi Pismo Święte. To coś najcenniejszego, co ma misjonarz. Zwraca się on do osób, które nie są jeszcze chrześcijanami, ale to są też istoty ludzkie, dzieci Boże, które też mają Bożego Ducha, który je prowadzi. Trzeba mieć w sobie pokorę, spotykając inne kultury, inne narody.

W przeszłości takie podejście nie było bardzo rozwinięte w Kościele. Błędy, na pewno niezamierzone, spowodowały uraz w niektórych lokalnych kulturach, np. w Sudanie Południowym. Teraz działamy w zupełnie innej perspektywie. Kościół wędruje. Duch Święty pomaga zrozumieć nam tajemnicę Objawienia. Pamiętamy cały czas, że misjonarka, misjonarz głoszą Ewangelię Chrystusa. I w tym nie poszłabym na żaden kompromis.

KAI: Papież podkreśla rolę kobiet w Kościele, nie tylko słowem, ale i nominacjami.

EB: Papież stara się odblokować drogę Kościoła. Pewnie komuś to się nie spodoba, ale uważam, że powinniśmy mieć równość płci, nie mówię tego w znaczeniu ideologicznym, między kobietami a mężczyznami w Kościele na wszystkich poziomach. Papież podąża w tym kierunku. Myślę o Synodzie dla Afryki, w czasie którego mówił on o Kościele jako Bożej rodzinie. W rodzinie, w różnorodności ról jest wzajemny szacunek i równa godność rodziców.

Jeśli chodzi o aktywny udział kobiet w Kościele, to czeka nas jeszcze długa droga. Czytam to w niektórych relacjach synodalnych, przeżywam to w Afryce. Naprawdę kobiety w kaplicach, w kościołach, we wspólnotach chrześcijańskich są bardzo aktywne. Często uczestnictwo kobiet jest większe niż mężczyzn, jeśli chcielibyśmy spojrzeć na to procentowo. Także ze względu na ograniczenia kultur ludowych, które nie dają kobietom ról priorytetowych poza rodziną. Jest jeszcze trudno, żeby praca, posługa, obecność kobiet zostały uznane, gdy chodzi o nadanie im funkcji reprezentatywnych, przywódczych.

Myślę, że warto iść dalej tą drogą, biskupi też winni podążali tymi szlakami, które stara się wskazać papież. Obecny Synod to wielka okazja, żeby usłyszeć, co się dzieje u podstaw. W mojej diecezji w Sudanie Południowym większość kaplic jest prowadzona przez osoby świeckie. Księdzu udaje się odwiedzić taką wspólnotę i odprawić dla nich mszę raz w roku.

KAI: Czy męczeństwo idzie w parze z byciem misjonarką, misjonarzem dzisiaj?

EB: W Sudanie Południowym trzeba być przygotowanym na męczeństwo. Kiedy biskup Rumbeku otrzymał nominację, jeszcze nie przyjął sakry, a już strzelano do niego. Ze względu na posłuszeństwo Kościołowi znalazł się on w sytuacji, która zagroziła jego życiu. I on przyjął i zaakceptował to ryzyko. Pan go uratował z niebezpieczeństwa. Nie powiedziałabym, że w naszym kraju jesteśmy narażeni na męczeństwo bardziej niż w innych częściach świata. Dzisiaj takie zagrożenie wiąże się przede wszystkim z sytuacją, gdy stajemy po stronie sprawiedliwości wobec osób, które doświadczają właśnie niesprawiedliwości. W tym sensie Sudan Południowy może stać się miejscem męczeństwa.

Dla nas, misjonarzy z zagranicy, duże niesprawiedliwości, których jesteśmy świadkami, stawiają nas w trudnej sytuacji. Czy powinniśmy o nich otwarcie powiedzieć do mikrofonu? Napisać do gazet? Powiedzieć o tym w radiu? Jest to jakieś rozwiązanie. Ale potem taka misjonarka zagraniczna może zostać wydalona z kraju. Trzeba oceniać sytuację za każdym razem.

W moich pierwszych latach na misji w Sudanie miałam wiele takich dylematów. Rozmawialiśmy o tym w naszej wspólnocie. Co można powiedzieć, a czego lepiej nie mówić. W Sudanie i w Sudanie Południowym wyrzucano misjonarzy masowo. Mówię o setkach ludzi. Dotyczyło to misjonarzy nie tylko katolickich, ale także z innych wyznań. Jaką opcję wybrać? Ujawnić niesprawiedliwość i zostać wyrzuconym czy też lepiej pracować w inny sposób, żeby pokonać tę niesprawiedliwość? Może w jakiś niebezpośredni sposób współpracując z miejscową ludnością.

Myślę, że to nie jest już czas samotnych bohaterek, nie jest to najlepsza droga, ponieważ Kościół jest ludem Bożym. Jako misjonarki idziemy razem z ludem. Może się zdarzyć, że trzeba będzie oddać swoje życie, ale niech Pan nas wesprze wówczas, żeby nasza odpowiedź była stanowcza.

P. Dziubak (KAI Rzym) / Rzym

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda