Nasz ośrodek stara się zapewnić jak najlepsze warunki do nauki i rozwoju młodym Libańczykom, przekonać ich do pozostania w kraju a nie szukania lepszego życia za granicą – powiedział ks. Ralph Germanos CM, dyrektor Centrum im. Carlo Acutisa w Bejrucie. W rozmowie z KAI przypomniał również wielki wybuch w porcie stołecznym sprzed prawie 2 lat i jego trwające do dzisiaj niekorzystne następstwa dla całego Libanu i psychiki ludzkiej.
Oto treść tej rozmowy:
Piotr Dziubak: Wielki wybuch z 4 sierpnia 2020 roku, zniszczył doszczętnie cały Bejrut…
Ralph Germanos CM: Prawie całe miasto, ale przede wszystkim dzielnicę chrześcijańską. Dzielnica muzułmańska znajduje się po drugiej stronie. Trochę ochroniły ją magazyny zboża, które są w porcie. Ludzie zupełnie nie wiedzieli, co się stało. Było ponad 6 tysięcy rannych na ulicach, zginęło przeszło 200 osób. Całkowicie zostały zniszczone szkoły, szpitale. Tu niedaleko naszego domu są trzy szpitale chrześcijańskie: jeden prawosławny, dwa należą do sióstr maronitek. Wszystkie trzy przestały istnieć. Tak samo było z budynkami szkolnymi. Niestety, mimo upływu czasu stress i lęk są ciągle obecne u wielu osób. Bardzo dużo młodych ludzi nadal cierpi psychicznie po tym wybuchu, mają jakieś koszmary, problemy w stosunkach z innymi. Przychodzą do mnie i zwierzają się z tego. Niektórzy eksperci mówią, że to, co się stało w porcie bejruckim, był trzecim największym wybuchem na świecie, nie licząc eksplozji jądrowych.
PD: Ktoś mógłby powiedzieć, że w półtora roku po tamtej tragedii prawie wszystko powinno być odbudowane, że powinien znowu wrócić spokój.
RG: Oprócz eksplozji i całego związanego z tym stresu, już rok wcześniej, czyli w 2019, przeżywaliśmy w Libanie silne napięcia społeczne. To był czas protestów przeciwko korupcji polityków. Wybuch w porcie jeszcze bardziej zaostrzył problemy gospodarcze i polityczne Libańczyków, które już przdetem były widoczne. Gospodarka kraju prawie upadła. Problemem jest też nasze położenie geograficzne: Syria z jednej strony, z drugiej zaś Izrael. Jesteśmy jakby na pierwszej linii frontu, na której ścierają się problemy polityczne z całego świata. Właśnie z tych powodów nasze społeczeństwo ma trudność z odważnym kroczeniem ku przyszłości i rozwijaniem edukacji. Można powiedziwć, że popadliśmy w jakąś formę stanu agonalnego. Tak ludzie tutaj niestety przeżywają rzeczywistość. To bardzo trudne.
Eksplozja nasiliła jeszcze bardziej cały ten marazm i złość, której doświadczaliśmy już wcześniej. Większość chrześcijan posyłała dzieci do szkół prywatnych. Teraz jest to problem ze względu na koszty. Bardzo wielu Libańczyków postanawia opuścić kraj, żeby nie posyłać dzieci tutaj do szkół publicznych, ponieważ poziom nauczania jest bardzo słaby.
Przed wybuchem w porcie 1 dolar był wart ok. 1500 funtów libańskich, teraz 20 000. Różnicą w opłacie za ubezpieczenie zdrowotne są obciążani pacjenci. Z tym, że pracodawca albo firma płaci po starym kursie wymiany, sprzed wybuchu. Różnicę, według dzisiejszego kursu, odczuwają pacjenci. Ludzie przychodzą do mnie z prośbą o pomoc, bo po 20-dniowym pobycie w szpitalu mają do zapłaty prawie miliard funtów… (ok. 45 tysięcy dolarów). Naprawdę często nie wiem, co mam powiedzieć ludziom, jak pomóc.
Takich bardzo trudnych sytuacji tu nie brakuje. Mówi się, że Libańczyk zawsze sobie da radę, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do życia w trudnych warunkach. Urodziłem się 1982 roku i cały czas żyję praktycznie w czasie wojny. Najpierw była wojna między chrześcijanami, potem z muzułmanami, następnie dwie wojny z Izraelem, napięcia w obozach uchodźców palestyńskich. Palestyńczycy dokonywali raz na jakiś czas zamachów bombowych, potem przyszli dżihadziści. To prawda, że jesteśmy przyzwyczajeni do życia w sytuacjach kryzysowych, ale to, co dzieje się teraz, jest jeszcze trudniejsze.
PD: Każdego dnia macie przerwy w dostawie prądu przez godzinę, czasami dwie…
RG: Zwykle to godzina. Jeśli władze są szczodrobliwe, to dwie. Kto chce mieć prąd, musi sobie załatwić agregat prądotwórczy. Wiążą się z tym ogromne wydatki na paliwo. Na przykład my musimy oświetlić kościół, szkołę, centrum im. Carlo Acutisa dla młodzieży, dom dla studentów, którym pomagamy w czasie ich studiów w Bejrucie. Trzy razy w tygodniu przygotowujemy 350 ciepłych posiłków dla potrzebujących. Bez prądu bardzo trudno pomagać i działać. Największym wydatkiem dla naszej wspólnoty jest codzienny zakup paliwa do agregatu. Staramy się znaleźć sponsorów na zbudowanie systemu paneli fotowoltaicznych. Projekt już mamy. To jedyne wyjście w obecnej sytuacji. Niestety początkowy koszt instalacji jest bardzo duży. Sami nie damy rady.
PD: Od ilu lat jest ksiądz kapłanem?
RG: Zostałem wyświęcony w 2012 roku. Właśnie 4 sierpnia … taka zbieżność dat z eksplozją. Miałem objąć funkcję przełożonego domu 5 sierpnia 2020 roku. Dzień wcześniej był wybuch w porcie i dostałem już na początku swojej misji bardzo zniszczony dom.
PD: W czasie studiów we Włoszech poznał Ksiądz Carlo Acutisa…
RG: W jego postaci zobaczyłem promyk nadziei dla naszej młodzieży. Carlo to przykład dla nich, że można swoje życie zbudować na Jezusie Chrystusie. Miał on wszystko, ale nie zapomniał, kto jest skałą i na kim trzeba zbudować swoje życie. Kiedy Carlo już wiedział, że zbliża się koniec jego życia, powiedział coś takiego: niedługo już umrę, ale to nie koniec! To otwarcie na zmartwychwstanie, na życie, którym żył on już tu na ziemi, gdy pomagał biednym, gdy ograniczał swoje wydatki, żeby za zaoszczędzone pieniądze móc pomagać innym, którzy nie mieli co jeść. Carlo miał mocne fundamenty chrześcijańskie i na nich zbudował swoje życie. W jego świadectwie zobaczyłem coś ważnego i aktualnego dla naszej młodzieży libańskiej. Możliwość stworzenia Centrum dla młodzieży w oparciu o jego duchowość wydawała mi się czymś wspaniałym.
PD: Żeby to zrobić, musieliście odbudować i przebudować nieużywaną część budynku…
RG: Tak. Trzeba było odbudować i zaaranżować na nowo budynek uszkodzony w czasie wubuchu w porcie. Było z tym sporo pracy. Zrobiliśmy to, żeby móc przyjmować młodzież. Cała obecna sytuacja w Libanie zdaje się im mówić: nic tu nie macie do zrobienia, wyjeżdżajcie z kraju. Chcieliśmy stworzyć taką oazę, w której młodzież może przebywać i nie myśleć tylko o wyjeździe.
PD: Czy młodzi ludzie mogą codziennie przychodzić do Centrum? Co mogą tam robić?
RG: Ośrodek nasz jest otwarty codziennie od 15 do 22. Młodzi przychodzą tu przede wszystkim po to, żeby odrobić lekcje i żeby się uczyć. W Libanie też ze względu na covida, lekcje są prowadzone zdalnie. Młodzież w domach nie ma prądu, nie mogliby się uczyć. Większość przychodzi tu prosto ze szkoły, jeśli mają lekcje w klasie. Stworzyliśmy bibliotekę. Nie jest jeszcze duża, ale działamy. To jest potrzebne do ich rozwoju kulturowego. Nie chcemy, żeby Centrum było wyłącznie miejscem zabaw. Chcemy, żeby młodzież mogła się tam otworzyć na kulturę, żeby czytała książki, poszerzała swoje horyzonty. Jest tam też miejsce na rozrywkę. Można grać w ping ponga, w piłkarzyków, jest play station. Kiedy rośnie ubóstwo, niestety pojawiają się także narkotyki i problemy z prawem.
W Centrum młodzi mogą też coś zjeść. Niestety niedożywienie jest u nas problemem. Wiemy o przypadkach kradzieży w sklepach z żywnością. Tak młodzi próbują pomagać rodzinom, bo w domu nie ma co jeść. Może to zabrzmi trochę banalnie, ale naprawdę staramy się, żeby nasza młodzież nie skończyła na ulicy.
Oni w Centrum mogą zobaczyć i doświadczyć, że inna przyszłość jest możliwa. Staramy się tworzyć więzy międzypokoleniowe. Wolontariuszami są osoby dorosłe, ale też w wieku podeszłym. Młodzi ludzie mogą się skonfrontować, przekonać, że można żyć w społeczeństwie jako chrześcijanie, że chrześcijanin ma coś do powiedzenia w społeczeństwie, że nie jest marginalizowany. Mamy współdziałać w społeczeństwie, w gospodarce. Przychodzą do nas ludzie koło czterdziestki, którzy już pracują, mają rodziny, osiągnęli jakąś stabilizację w życiu. Ich świadectwo jest bardzo ważne dla naszej młodzieży – świadectwo wiary wcielonej w społeczeństwie.
Niektórzy wolontariusze uczą języków. Ja staram się uczyć włoskiego. Jeden ze współbraci uczy gry na instrumentach muzycznych. Staramy się przygotowywać naszą młodzież w sposób wielokulturowy. Codziennie o godz. 19 wszyscy przerywają swoje działania i gromadzimy się na chwilę modlitwy, żeby powiedzieć Panu, że wszystkie nasze bogactwa bez Niego są bezużyteczne. Dziękujemy Mu i prosimy, żeby był z nami.
PD: Czy młodzież przeżywa jeszcze uraz po eksplozji w porcie?
RG: Niestety tak, zwłaszcza ci, którzy byli blisko wybuchu. Wielu młodych ludzi żyje w ciężkiej traumie. Cały czas organizujemy im pomoc psychologów, żeby mogli przepracować to bolesne doświadczenie. W dalszym ciągu nie wszystkie szkoły zostały odbudowane po tamtej tragedii. Są rodziny, które straciły domy. Niestety ciągle nie udaje się uspokoić, wyciszyć atmosfery w społeczeństwie, przywrócić harmonii w codzienności. Ten ciężar i ból jest łatwo wyczuwalny. Jeden z chłopców, który przychodzi do naszego Centrum, mówi ciągle tylko o eksplozji. Nie umie z tego wyjść. Nie śpi w nocy, bo boi się, że taki wybuch znowu się wydarzy.
Kilka dni temu Hezbollah wysłał na teren Izraela jakiś dron. W odpowiedzi nadleciały dwa myśliwce F-15. Leciały tak nisko, że widać było twarze pilotów. Byłem wtedy w szkole z dziećmi. Słychać było ogromny huk silników i widać było przerażenie dzieci, co się może wydarzyć… i znowu pojawiły się myśli o wybuchu w porcie.
PD: Kiedy powstawało państwo libańskie, chrześcijanie stanowili 60 proc. społeczeństwa. Jak to wygląda dzisiaj?
RG: Nikt nie chce ogłaszać takich danych, żeby nie wywołać niepokojów społecznych. Jako chrześcijanie mamy kryzys demograficzny. Niektórzy mówią, że stanowimy 25-30 proc. społeczeństwa Libanu. Mówię tu o wszystkich wyznaniach chrześcijańskich, nie tylko o rzymskokatolickim. Ta sytuacja jest wielką raną dla chrześcijan. Byli oni w Libanie fundamentem kultury, promowali otwarcie na innych, na zachodnią kulturę, ale też na inne kultury świata. System opieki zdrowotnej, szpitale, bankowość to był wynik kreatywności i pracy chrześcijan. Kiedy zatem takiego promowania zaczyna brakować, to coś dziwnego zaczyna dziać się w kraju. Zaszły zmiany, które zmieniły oblicze Libanu.
Jan Paweł II mówił, że Liban to coś więcej niż tylko kraj, to przesłanie – o wspólnym życiu, o otwarciu na innych i o gościnności. Wielu chrześcijan wyjeżdża z kraju i niestety powstaje rana, trudna do zagojenia. Nasze Centrum im. Carlo Acutisa chce powiedzieć młodzieży: nie traćcie nadziei, w Libanie można żyć i rozwijać się. Wspólnie możemy budować inny Liban, który będzie odzwierciedleniem wolnego, wspólnego życia.
PD: W Libanie jest bardzo dużo obozów dla uchodźców.
RG: Tak, są to obozy uchodźców z Syrii, z Palestyny. Ich obecność miała bardzo duży wpływ na gospodarkę libańską. Oprócz naszych, powiedzmy – codziennych problemów, np. z korupcją czy na granicach, trzeba pamiętać, że Liban przyjął do siebie najwięcej uchodźców. Żaden inny kraj na świecie nie ma takiej ich liczby na swoim terytorium. Jest nas 4-4,5 mln mieszkańców, a mamy ok. 2,5 mln uchodźców. To więcej niż połowa naszego społeczeństwa. To duży ciężar. I chyba na razie nie ma żadnych pomysłów, rozwiązań, żeby ludzie ci mogli wrócić do swoich domów. Naród libański jest gościnny. Mimo sporów z Syrią jej mieszkańcy są u nas dobrze przyjęci. Tak samo jest z Palestyńczykami. Te nierozwiązane problemy ciągną się od lat siedemdziesiątych.
PD: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Piotr Dziubak (KAI Bejrut)
Piotr Dziubak (KAI Bejrut) / Bejrut