O pasterzach, którzy biorą na siebie zapach grzechu, nawrócenie zaczynają od siebie, a w końcu idą na śmierć, opowiada O. Łukasz Baran CSsR, który od dwóch lat posługuje w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie.
Aleksandra Pietryga: Tak wyobrażał sobie ksiądz swoje kapłaństwo?
O. Łukasz Baran CSsR: Trudno sobie coś w życiu kapłańskim wyobrazić czy planować. Należę do zakonu redemptorystów, którego głównym charyzmatem jest głoszenie rekolekcji i misji ludowych, czyli przepowiadanie na ambonie Słowa Bożego. Nie ukrywam, że kiedy wstępowałem do mojego zakonu moim marzeniem było, by kiedyś z krzyżem misyjnym jeździć po całej Polsce i głosić Ewangelię. Tak się jednak moje kapłańskie losy potoczyły, że zostałem kapelanem w szpitalu. Dzisiaj widzę, że to moje miejsce pracy to takie „nieustanne rekolekcje”. Wiemy dobrze, że na rekolekcje, na przykład parafialne, przychodzą ci, którzy chcą – zwykle ludzie wierzący, żyjący blisko Kościoła, już zewangelizowani. Do szpitala nie przychodzi się z własnej woli. I to jest moje miejsce działania dla Jezusa. Często docieram do osób, których nie zobaczyłbym w pierwszych ławkach na rekolekcjach parafialnych. W szpitalu to ja pierwszy przychodzę do nich – głoszę im Pana Jezusa, daję im sakramenty, jeśli tylko są gotowi na to, jeśli chcą je przyjąć. W szpitalu to ja, jako pasterz, szukam owiec, a nie one szukają mnie. Pasterz jest odpowiedzialny za owce, które są w jego stadzie, ale nie może się do tego stada tylko ograniczać. Bycie pasterzem to przede wszystkim bliskość z ludźmi. Jak mówi papież Franciszek, pasterz ma pachnieć owcami. Wychowywałem się na wsi, wiem, jak pachną owce. Owca nie pachnie zbyt ładnie. Bycie blisko człowieka to czasem branie na siebie zapachu jego grzechu, brudu jego życia. Pasterzowi nie przeszkadza zapach owcy, on do niej wychodzi, opiekuje się nią.
Jakie słowa Pisma Świętego najbardziej definiują księdza kapłaństwo?
Na pewno te, które umieściłem na swoim obrazku prymicyjnym. To słowa z Dziejów Apostolskich, z opisu nawrócenia św. Pawła. Paweł (wtedy jeszcze Szaweł) usłyszał głos, który mówił do niego po hebrajsku: “Podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem się tobie po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci objawię”. Dla mnie być kapłanem, to być tym, kto służy i być świadkiem Bożej miłości. Kapłaństwo to też nieustanne osobiste nawracanie się. Jeśli chcę, by inni się nawracali, to najpierw muszę zawsze zaczynać od siebie.
Czy bycia dobrym pasterzem da się nauczyć w seminarium duchownym?
Seminarium daje dobrą teorię. Życie kapłańskie weryfikuje potem wiele rzeczy. Ja na przykład widzę jak z roku na rok zmienia się moja postawa wobec penitentów sakramentu spowiedzi. Na początku mojego kapłaństwa byłem dużo większym rygorystą i podchodziłem surowo do tych, którzy klękali po drugiej stronie kratki konfesjonału. Z biegiem lat coraz bardziej odkrywam czym jest miłosierdzie. Zwłaszcza doświadczenie szpitala, bycie świadkiem wielu nawróceń w chorobie, powrotu do Boga i spowiedzi (czasem po kilkudziesięciu latach), zmieniło moje podejście do człowieka, który gdzieś pogubił się w swoim życiu. To właśnie spotkania z ludźmi sprawiają, że kapłan staje się bardziej na wzór Chrystusa Dobrego Pasterza. Ta laska, którą ma przy sobie, przestaje służyć do tego, by niesforną owcę siłą przygnać z powrotem do stada, ale zaczyna służyć, by tę owcę bronić, a czasem wyciągnąć z dołu, w jaki wpadła.
Wychowywałem się na wsi, wiem, jak pachną owce. Owca nie pachnie zbyt ładnie. Bycie blisko człowieka to czasem branie na siebie zapachu jego grzechu, brudu jego życia.
Dzisiaj, w niełatwych dla Kościoła czasach, wstąpienie do seminarium czy do zakonu jest heroizmem.
To prawda. Przypominają mi się słowa jednego z kardynałów ze Stanów Zjednoczonych, który powiedział: “Ja umrę jeszcze w swoim łóżku. Mój następca umrze w więzieniu. A jego następca zginie śmiercią męczeńską”. Czasy są trudne, ale to dobrze dla Kościoła. Im trudniejsze czasy, tym lepiej dla kapłanów.
Dlaczego?
Ponieważ wtedy przestajemy myśleć o tym, żeby nam było dobrze i wygodnie, a zaczynamy faktycznie służyć.
Jednak w sytuacji, gdy jest tak duży spadek powołań, odwagą byłoby powiedzieć tym młodym chłopakom, którzy wstępują do seminarium, że tak naprawdę idą na śmierć.
Przynajmniej taką śmierć społeczną. Tak, to prawda. Przede wszystkim trzeba mówić o tym młodym ludziom. Kiedy żołnierz wstępuje do wojska, to powinien mieć świadomość, że może będzie musiał oddać swoje życie w obronie ojczyzny. Dzisiaj Kościół przede wszystkim potrzebuje świętych. A świętość polega na całkowitym oddaniu całego siebie Bogu – czasem aż po przelanie krwi. To dotyczy przede wszystkim kapłanów. Radykalizm ewangeliczny – to ma dzisiaj wielką wartość.
To w końcu krew męczenników zasiewa nowych uczniów Chrystusa…
Dzisiaj, w dobie pandemii, to ma swój szczególny wymiar. Wierzę, że to nasze zaangażowanie, jako kapłanów w szpitalu, którzy idą do ciężko chorych, którzy nie boją się zarazić, a może nawet umrzeć, ale także tych kapłanów, którzy idą do trudnych środowisk, gdzie nikt na nich nie czekał, to właśnie jest świadectwo bezwzględnego oddania życia dla Boga. A ogień zapala się od ognia.
Za: www.gosc.pl