Home DokumentyReferaty, Konferencje, ArtykułyFormacjaFormacja permanentna Bulanda Edward SJ, Opieka zakonna i formacja młodych kapłanów zakonnych

Bulanda Edward SJ, Opieka zakonna i formacja młodych kapłanów zakonnych

Redakcja

 

O. Edward Bulanda SJ

OPIEKA ZAKONNA I FORMACJA MŁODYCH KAPŁANÓW ZAKONNYCH

Referat wygłoszony na zebraniu plenarnym KWPZM, Jasna Góra 10-12 listopada 1961 r.

 

Do najbardziej bolesnych doświadczeń urzędu Prowincjała i do najsmutniejszych wiadomości, jakie otrzymują Ordynariusze diecezji, należą fakty apostazji młodych kapłanów. „Tantus labor cur est cassus?” – wyrywa się pytanie.

Stwierdzamy wszyscy fakt jakiegoś ogólnego kryzysu w życiu dzisiejszego młodego kapłana i to wkrótce po przeżytym entuzjazmie prymicyjnym. Obserwujący nas bardzo pilnie „custodes de noctes” spoza Kościoła podają nam statystyki odstępstw kapłanów zakonnych i diecezjalnych z ostatniego pięciolecia, jak to uczynił tygodnik „Dookoła świata” z 2 lipca br.

Na doświadczeniu dziesiątek lat przed wojną oparty był aksjomat, że dwa są w życiu kapłana przełomowe okresy: pierwsze trzy lata po święceniach i okres paru lat po 45 roku życia.

Ostatnie dziesięciolecie w naszym kraju pokazało nam, że pierwsze lata po święceniach kapłańskich są dla wielu nie tylko czasem przełomu, ale wprost załamania się.

Stąd od paru już lat zagadnienie to nurtuje wszystkich Prowincjałów i wyłania się konieczność przedyskutowania go wszechstronnego. Niniejszy referat chciałby podać materiał do tej dyskusji i podsunąć pewne sugestie do rezolucji PP. Ojców Prowincjałów.

Omówimy przejawy kryzysu w życiu dzisiejszego młodego kapłana zakonnego w okresie pierwszych pięciu lat po święceniach.

Źródła tego kryzysu.
Środki zaradcze.

I.

Zanikiem „zmysłu Boga” nazwałby kard. Suhard ten przejaw u kapłana zakonnego, który przestaje patrzeć na powołanie zakonne i kapłańskie kategoriami wiary, nie ujmuje go w płaszczyźnie Objawienia i myśli Bożej. Podszedł do kapłaństwa bez złej woli, może wykrzesał sporą dozę idealizmu, ale nie pozbawionego wyrachowania i kalkulacji. Niedługo po święceniach ten płytki idealizm opada, zanika spojrzenie wiary, patrzy się okiem „czystego rozumu” i natury.

Ogarnia duszę wieloraki indyferentyzm, jak to już wymieniono na Kongresie w Rzymie, w 1950 r.

Indyferentyzm duchowy – defectus sensus aeternitatis, moralny – defectus sensus peccati, chrześcijański – defectus sensus Christi, katolicki – defectus sensus Ecclesiae, zakonny – defectus sensus vocationis et gratiae, na końcu zjawia się indyferentyzm intelektualny – defectus sensus veritatis.

Na tym tle wyrasta niechęć i zaniedbanie życia wewnętrznego. To zdaje się zachodzi często i dość prędko.

Po oranżeryjnym okresie studentatu i izolacji od świata następuje szerokie spotkanie się ze światem, który porywa takiego młodego kapłana zakonnego, wmawia mu wnet ideał i mit o nowoczesnym kapłanie – sportowcu, turyście życiowym, któremu nic nie powinno być obce, co ludzkie. A więc wszystkie programy kinowe, telewizyjne, sportowe, wszystkie magazyny ilustrowane, czasopisma itd. Na lekturę poważniejszą duchowną, nie ma czasu, do studium dalszego – nie ma ochoty, umysł jałowieje, a serce staje się puste. Schodzi się do rzędu proletariatu zakonnego, bez ideału, bez programu, bez ducha.

Zwolna obejmuje takiego – duch zeświecczenia: pchający w kierunku urządzenia sobie życia wygodnie. Nie uznaje się zasad głoszonych przez Świętych, ascezę, dzieła duchowne, nawet Pismo św., krytycznie spogląda się na regułę i konstytucje, jako przestarzałe normy. Żąda się unowocześnienia wszystkiego, czyli wygodniejszego urządzenia, gdzieby trzeba jak najmniejszego wysiłku, ofiary, a większego utylitaryzmu. Podstawowe prawo krzyża i abnegacji, na którym zbudowane jest życie zakonne, nie przekonuje go. Z tym idzie w parze zanik zmysłu ubóstwa zakonnego, zaspakaja się niemal wszystkie zachcianki.

Stosunek do posłuszeństwa, na którym oparte jest całe życie zakonne, jest zupełnie liberalny, naturalistycznie krytyczny. Żyje się swoim życiem i własną regułą. Posłuszeństwo rzekomo krępuje inicjatywę w pracy, stąd działa się niezależnie od jakiegokolwiek rozkazu i uzależnienia.

Ai last non least dochodzi silnie do głosu życie uczuciowe. Na skutek rzekomego niezrozumienia czy doznanej krzywdy od Przełożonych i współbraci, szuka się jego zaspokojenia poza Zakonem czy Zgromadzeniem. Takie jest „re-itineralizm mentis et cordis ad mundum”. Wszyscy te cechy dzisiejszego proletariatu zakonnego znamy i sporadycznie je w naszych domach zakonnych spotykamy.

II.

Non mirari, non indignari, sed intellegere” – z tą mądrą zasadą B. Spinozy przejdźmy do odkrywania źródeł omawianego kryzysu.

Jedno z nich jest ogólniejszej natury

Wydaje się banalne, bo stale powtarzane twierdzenie, że żyjemy na przełomie epok, a przecież brzemienna jest jego treść. Na oczach naszych zapada się już właściwie resztka przedwojennej kultury, w której wyrośliśmy, my starsze pokolenie. Znaleźliśmy się w tyglu, w którym się tyle rzeczy przetapia. „Spodziewamy się wprawdzie, że wyłoni się z tego coś lepszego, zarówno dla Zachodu jak i dla Wschodu, coś co przejmie wszystkie wielkie zdobycze ludzkości i doda do nich to, czego im dotąd brakowało. Ale znamienne jest owo powtarzające się w dziejach kultury ludzkiej i masowe niszczenie nie tylko zasobów materialnych i istnień ludzkich, ale także zasadniczych wartości, które nadają sens życiu” /J. Nehru, Odkrycie Indii, Czytelnik 1957, str. 77/. Istnieje kryzys kapłaństwa i powołania zakonnego, gdyż zakwestionowano poważnie istnienie świata niewidzialnego, do którego one z istoty swej należą.

Doszedł do przewodnictwa nowej epoki świat pracy – jak sto lat temu zapowiadał kard. H. Newman, – tzw. dawniej proletariat, czyli człowiek uciśniony i głodny. Chce on najpierw żyć i być, a potem zastanawiać się. Człowiek to zatem nowy, młody, jeszcze niedojrzały, pod względem kultury, stąd pochłania go i na razie zadawala świat zewnętrzny. Gdy człowiek dochodzi do lat dojrzałych, przestaje go zaspakajać świat powierzchni. Szuka wtedy jakiegoś sensu wewnętrznego, zadowolenia psychologicznego. Tak samo dzieje się z narodami i cywilizacjami w miarę tego, jak dojrzewają. Każda cywilizacja pełna wykazuje równoległe nurty życia zewnętrznego i wewnętrznego. Tam, gdzie się one spotykają lub trzymają blisko siebie – panuje równowaga i stałość. Tam, gdzie się od siebie oddalają, powstają kryzysy, szarpiące umysł i duszę.

Wyłaniająca się cywilizacja jest w konflikcie z dawną, a swojej równowagi jeszcze nie osiągnęła. Pius XII jedno ze swoich orędzi wigilijnych poświęcił charakterystyce kultury idącej. Nazwał ją cywilizacją „postępu technicznego”.

Materia o potrójnym obliczu tworzy tę kulturę: nauki przyrodnicze nadały formę myślenia naturalistycznego, zamknęły oczy na zjawisko innego rzędu – duchowe; te służyły technice, wyciskając piętno maszynizmu; technika na usługach gospodarczej strony życia stwarza mesjanizm raju ziemskiego.

Siła człowieka uwielokrotniona nauką i techniką zyskała niemal boską potęgę. Od nauki oczekuje się rozwiązania wszelkich zagadek życiowych, od techniki zaś zabezpieczenia całkowitego samego życia. Zycie – pojmuje człowiek tej cywilizacji – coraz bardziej powierzchownie. Głęboki i wstrząsający sens „jestem” wykrusza się coraz więcej. Działać i wiedzieć – oto główne formy, w których najchętniej przeżywa się swe istnienie. Człowiek jest kimś dlatego, że działa, że tworzy, organizuje. Urok hasła „wiedzieć” podbił warstwy ideologów prądów społecznych. Uwierzyli oni, że tylko wiedza zapewnia wyjście z powikłań życia nowoczesnego. Ale wiedzieć nie znaczy jeszcze być kimś; to ostatnie oznacza rzeczywistość bardziej złożoną, a równocześnie bardziej wszechstronnie odpowiedzialną.

Gdy idzie o szerzenie kultury to dawniej rozszerzały ją jednostki. Obecnie narzędziem stało się radio, kino, telewizja; słabnie znaczenie charakteru, wzoru przykładów, słabnie rola uczuć i wyobraźni, powstaje przekonanie, że tworzenie i szerzenie kultury jest sprawą organizacji i techniki bez osobistego wkładu człowieka.

Rozwój techniki – powiada Ojciec Św. – zrodził poczucie samowystarczalności człowieka, zbytnią pewność siebie i utożsamia się z samym nieskończonym, przypisuje sobie autonomię, przechodzącą jego możliwości. Pycha techniki jest uczuciem najbardziej powszechnym.

Duch techniki w tym się przejawia, że największą wartością dla człowieka jest wyciągać największą korzyść z sił przyrody, jest to cel ponad wszystkie inne czynności ludzkie. W metodach technicznych wydobycia jak najwięcej możliwych produkcji bogactw widzi się doskonałość kultury i szczęścia na ziemi.

Cecha ducha techniki jest powierzchowność, brak zmysłu krytyki, wewnętrzności życia, spokoju dla poznania drogi do Boga. Dochodzi do tego coś gorszego, bo przedstawia się Stwórcę w świetle pomniejszającym, całe Jego dzieło to nic imponującego: dopiero człowiek okazał się właściwym twórcą. – Ten homo faber albo technicus przyjmuje za pewne jedynie, co duch techniki wyraża w liczbach i kalkulacjach użyteczności. – Oto jednostronna rzeczywistość … nie pojmuje się granic natury ludzkiej; występuje niezdolność do ujęcia głębi życia organizmu duchowego, życia społecznego – ani imponującej wielkości tajemnic nadprzyrodzonych, w Chrystusie Panu. Tak się ograniczyło horyzonty rozumu ludzkiego.

W hierarchii nauk pierwsze miejsce zajmują nauki ekonomiczne i przyrodnicze; kwestie metafizyczne i teologiczne, raczej się lekceważy, uważa się za niepowtarzalne fikcje i niepożyteczne dla życia. Nawet w studiach uczonych katolickich uwzględnia się przede wszystkim stronę historyczną i psychologiczną zagadnień, co świadczy o pewnym zubożeniu głębin myślowych.

W krajach zachodnich spotyka się w sferach duchowieństwa obok wielkiego kultu dla nauki niedocenienie prac kapłańskich, powierzchowność apostolstwa, płynącą z braku namaszczenia go czynnikiem modlitwy i łaski.

Jeżeli w sferze intelektualnej nadała kierunek technika to w dziedzinie dążeń ludzkich – społecznych cywilizacja nowożytna jest wybitnie demokratyczna. Z tego wypływa nieumiarkowany kult swobody ze szkodą dla powagi i autorytetu społecznego. Ma on swoje odbicie na terenie kościelnym w stosunku do powagi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Nieumiarkowany indywidualizm w tym względzie osłabia wewnętrzne siły Kościoła – zwraca na to uwagę Pius XII w encyklice „Humani generis”, – Stronę somatyczną w człowieku otoczyła obecna kultura szczególnym staraniem. Przejawia się to w przesadnym uprawianiu sportu. Kult techniki i sportu – dwa magiczne słowa, elektryzujące dzisiejszą młodzież.

Oto jakże wnikliwy obraz wyłaniającej się nowej kultury, w której już wyrasta nasze pokolenie powojenne … Ze swej strony świat techniki jest sam z siebie doczesny, ślepy co do człowieka samego i jego przeznaczenia ziemskiego i nadziemskiego. Z trudnością otwiera się na świadectwo wiary i na jej znaki. Łatwo wchodzi w świat zmaterializowany; gdy zwrócimy uwagę na to, że ten postęp techniczny odbywa się i szerzy szczególnie w krajach zdechrystianizowanych, w klimacie achrześcijańskim, albo antychrześcijańskim, to rozumiemy napięcie w jakim młodzież chrześcijańska musi przechodzić przez okres swej formacji w szkole, w domu, a po święceniu w zakonie przez pracę wśród takiego świata. Cóż dziwnego, że nieraz nie może „portare” tego nacisku atmosfery z zewnątrz, jeżeli od wewnątrz nie będzie bogatszy i oczywistszy świat wiary i jej znaków. Jakże trudno również przychodzi tej młodzieży obudzić w sobie zainteresowanie do problemów natury spekulatywnej, wyrosłej na konkretnych naukach, objaśnianych zawsze eksperymentem, obrazem, chociaż nie brak w tych metodach wiele dyskusji.

Pokolenie powojenne jest nerwowe, ogromnie osłabione, nie posiada wprost fizycznych możliwości skupienia dłuższej uwagi; wydaje się rozproszone, gdy w rzeczywistości ono jest rozstrojone. Lęka się wprost samotności. Szuka ciągłych zmian i nowych wrażeń. Prędko się nuży i nudzi, – Takie jest podłoże psychosomatyczne nowego pokolenia.

Prócz tego radykalnego koła wpływów, najbardziej zewnętrznego, istnieje nadto wewnątrz samej kultury chrześcijańskiej silny nur wywołujący zmianę dotychczasowych pojęć życia ascetycznego. Jest to nowożytny humanizm chrześcijański, którego istotą jest chęć połączenia wartości absolutnych z ziemskimi, przyjmowania Łaski bez rezygnowania z natury: domaga się on rozwoju wszystkich możliwości człowieka i porządku nadprzyrody i natury, usiłuje zdążać do świata niewidzialnego, boskiego, nie tracąc kontaktu ze wszystkimi wartościami świata naturalnego: postęp techniczny i naukowy, sztuki, polityki, radości, miłości. Ateistycznemu humanizmowi, który oskarża chrześcijaństwo o wrogość kultury, radości, nieprzyjaźni dla sztuki i innych wartości naturalnych, stara się wykazać jego nieprawdę.

Stąd to mówi się wiele ze strony chrześcijan dzisiejszych o przywróceniu wartości ciału, kładzie się duży nacisk na sport z błogosławieństwem Kościoła. Starają się oni mecenasować sztuce i rozrywce, wprowadzając w nie ferment Łaski; dążą do naświetlenia wartości miłości między niewiastą i mężczyzną; usiłują przywrócić wartość pracy i zawodu; powstała technika apostolstwa środowiska, które czyni z fachu skuteczniejsze narzędzie zdobyczy duchowych. Powstały instytuty świeckie, które uczą surowości rad ewangelicznych bez odrywania się swoich członków od rodziny, środowiska pracy albo zawodu.

Podkreśla się oczywiście w tych dążnościach harmonijne połączenie aspiracji boskich i ziemskich. Ale w rzeczywistości jest to źródło dla młodzieży zakonnej wielu sofizmatów: tą harmonię humanistyczną rozumie się często jako rodzaj kompromisu między boskim a światowym, w którym nowy święty postępuje po mieszczańsku, wygodnie, odsuwając walki, wyrzeczenia, wysiłek. Kiedy indziej pojmuje się ją jako pojednanie na tym samym poziomie i na równych prawach między boskim a ludzkim, w którym zawsze i w każdym wypadku podkreśla się, żeby boskie nie przeszkadzało rozwojowi ludzkiego. Przeoczą się prawo hierarchii wartości a zatem podporządkowania ziemskich – niebieskim. Zapomina się o istotnym, że jakikolwiek będzie typ świętości – starożytny, średniowieczny, czy nowoczesny – jeśli nie ma ona być złudzeniem, zawiera dwa nieodzowne elementy: oczyszczenie natury ludzkiej i zjednoczenie jej z Bogiem.

Szczególnym aspektem humanizmu jest Witalizm, jest on reakcją przeciw hiperkrytycyzmowi i hipertechnizacji nowoczesnej kultury; równocześnie zaś broni funkcji odruchowych, powszechnych, które się nie dadzą sprowadzić do inteligencji, wysuwają intuicję najwyższych wartości życiowych. W swym proteście przeciw hipertofii rozumu wprowadzają instynkty duchowe: prawdy, dobroci, piękna. Zaprzeczywszy rozumowi, umieszczają na jego miejscu odczucie zmysłowe, mówią o instynkcie religijnym. Uciekają od systemów abstrakcyjnych, są zgłodniali życia konkretnego, a w religii przeżyć. To przeżycie, ta odruchowość i szczerość jest kryterium w ocenie prawdy i normą moralności. Stłumienie popędów jakichkolwiek natury osądza się jako obłudę. Osoby, które usiłują szlachetnie walczyć przeciw złym namiętnościom, ocenia się jako obłudne, jest to bowiem fałszowaniem życia. Witalizm mówi człowiekowi: bądź sobą samym, całym sobą, bez kurczenia, tłumienia siebie, wypaczania siebie; żyj pełnią życia swego, rozwijając wszystkie swe możliwości.

Ewangeliczne „zaprzyj siebie, weź krzyż”, wydaje się nieprzejednaną opozycją. W rzeczywistości zaś, dobrze rozumiane, są to tylko dwa różne sposoby wyrażania tej samej rzeczy. Zaprzyj siebie i ukrzyżuj siebie, o ile to przeszkadza ci być sobą, o ile cię kurczy i tłumi, abyś stał się całym sobą, nie tylko człowiekiem, ale także dzieckiem Boga.

Jakby naturalną konsekwencją witalizmu, jest egzystencjalizm. Współcześni ludzie chcą żyć życiem bardziej żywym, pełnym; wszystkie farmy życia tradycyjne są dla nich archeologii, formalizmem pozbawionym odczucia rzeczywistości życia. Niechęć objawiają do sztucznego baroku, przejawiają umiłowanie prostoty. Na polu religijnym nawołują do Ewangelii sine głossa, do pierwotnego chrześcijaństwa, domagają się odrzucenia nadbudówek.

Domagają się prymatu miłości, jako istoty życia religijnego, ale równocześnie zapominają o posłuszeństwie i poddaniu się hierarchii. Nie znoszą eksterioryzmu, który niekiedy posuwa się aż do odmawiania przyjmowania sakramentów. Nie lubią retoryki, brzmiącej pusto. Boją się wszystkiego, co metodyczne, systematyczne, ustalone – to wydaje się młodym sztucznością i sklerotyzmem życia: metodofobia. Uciekają przed sentymentalizmem w pobożności, w praktykach bardziej marginesowych, które mogły więcej przyciągać ludzi wieku ubiegłego.

Czy różne wypowiedzi i reagowanie naszych młodych kapłanów zakonnych nie są często echem opisanych wyżej nurtów, zawartych w nich sofizmatów, na które nie otrzymali sprostowania w czasie formacji?

Dochodzimy do bezpośredniego kręgu i źródła kryzysu: to nasza formacja młodych kapłanów.

W świetle autentycznych dokumentów kościelnych ma ona być pełna. Konstytucja Piusa XII, „Sedes Sapientiae”, zwraca uwagę na punkt wyjściowy i istotny moment w tej formacji. Winna ona cała wpływać przede wszystkim na podstawowy fakt powołania Bożego, raz stwierdzonego. Młody nowicjusz, a potem student nie ma być tylko „instruowany” o nim ale „wychowany”, ażeby przyjął w siebie to wezwanie Boże aktem prawdziwie witalnym i ze swej natury definitywnym. Powołany nie ma jedynie upewnić się o Bożym wezwaniu, ale się wychować w woli do pełnego i wolnego przyjęcia i zorientowania całego swego życia. Odpowiedzieć swemu powołaniu jest pierwszym aktem wychowawczym ze strony powołanego.

Kiedy powołany zdecydował się prawdziwie biec do tej mety, aby „uczynić wezwanie i wybranie swoje pewnym” /2 Pt 1,10/ ma obowiązek następnie dostosować całe swoje życie wewnętrzne i zewnętrzne do ideału, który zamierzył uczynić swoim, „przy pomocy dobrych uczynków” powiada dalej Apostoł, czyli zdobyciem wszystkich tych zalet, jakich wymaga powołanie zakonne ogólne, a szczególnie duch danego zakonu.

Do tego zmierza celowość formacji, dać każdemu pojedynczemu zakonnikowi młodemu coraz pełniejszą wolność z coraz żywszym poczuciem jego odpowiedzialności. Formacja jest dopiero wtedy ukończona, kiedy młody kapłan zakonny wziął już całą odpowiedzialność swoich czynów. To jest istotny element formacji zakonnej, który musi wchodzić w wychowanie zakonnika jakiejkolwiek rodziny zakonnej. Znakiem dojrzałości formacji zakonnej będzie duch ofiary, który jest drugą stroną zmysłu i poczucia odpowiedzialności.

Urobienie więc będzie pełne, kiedy Prowincjał jest moralnie pewny, że jego młody podwładny mu kapłan posiada poczucie odpowiedzialności swego stanu i spełni obowiązki swego powołania na placówce, na którą go pośle. Jest jasne, że taka formacja musi przemieniać powoli całego człowieka, jako człowieka, jako zakonnika kapłana takiego zakonu, musi się przystosować do środowiska świata, w którym żyje zachowując istotne cechy swojej; takie urabianie jest z konieczności złożone. Wymaga od wychowawców przywiązania do tradycji rodziny zakonnej, wiele taktu, znajomości ludzi, ale także świata i aktualnych potrzeb.

Ideał nakreślony przez Piusa XII zakłada ukształtowanie w zakonniku człowieka, człowieka charakteru, który nie musi byś stale z zewnątrz podtrzymywany, niesiony, człowieka zdolnego przewidywać, chcieć nawet organizować, dawać odpowiedź. Człowieka, który umie chować sekret, jest wierny danemu słowu, krótko mówiąc człowieka, a nie dziecko. Posłuszeństwo nie jest tylko materialnym wykonaniem rozkazu, ono jest też wysiłkiem inteligencji, aby wejść w ducha nakazu. Winno ono być szkołą życia, w której uczy się działać w sposób zależny, – tak – ale działać; według otrzymanych wskazówek, ale które czyni się swoimi i które stają się w zakonniku prawdziwie posłusznym zasadą wewnętrzną działania.

Formacja pełna obejmuje wreszcie wychowanie grzeczności. Zakonnik musi być od świata oddalony, oddzielony, a jednak jest obowiązany pozostać w stosunkach z ludźmi; stąd powinien umieć z nimi się zachować, „umieć się znaleźć”, pozostając prostym, bez afektacji.

– Jak w tej formacji można wyzyskać prądy witalizmu i egzystencjalizmu, ich dobre strony, omawia artykuł „Formacja duchowa współczesnego zakonnika” w Ateneum nr 311.

W rzeczywistości nasi młodzi kapłani zakonni w dużej mierze nie dociągają do tej pełni formacji.

Brak im „zmysłu odpowiedzialności” wysokiej i ciężkiej, jaką niesie ze sobą kapłaństwo. Zapewne, że całe urabianie zakonne istotnie przygotowuje wspaniale do życia kapłańskiego. Na zjeździe jednak Instruktorów III Probacji TJ w 1956 r. wysunięto poważną wątpliwość czy dostatecznie przygotowuje się ex professo młodych zakonników do kapłaństwa. „Któż bowiem z tych młodych kapłanów, jeżeli jest tym zmysłem przeniknięty, z taką łatwością zaniedbywałby modlitwę, jak to u niektórych daje się zauważyć; kto by z nich marnował czas nieużytecznie, podczas „gdy przeciwnik wasz diabeł jak lew krąży …” /1 Pt 5,88/; nadużywaniem przyjemności gorszył bliźnich, zbytnim spoufaleniem w postępowaniu i mówieniu godność kapłańską zdradzał? Czy nie jest zatem wskazane, ażeby Przełożeni i Ojcowie Duchowni częściej odwoływali się już od nowicjatu wobec lekkomyślnych i dziecinnych, leniwych i gnuśnych, do tego zmysłu odpowiedzialności kapłańskiej?” /O. Gen. Janssens TJ/.

Wielu nie ma solidnych podstaw doktrynalnych i dogmatycznych życia duchownego, których może sobie nie przyswoili w okresie studentatu, pochłonięci studiami. Nie zgłębili dostatecznie, na czym polega konieczność karności zakonnej, pokory, posłuszeństwa, umartwienia, ażeby ktoś mógł dojść do autentycznej miłości poufałej z Bogiem, przyjacielskiej, jaką zakłada kapłaństwo.

Formacja duchowa w czasie studiów zakonnych bywa często nieuporządkowana: zostawiało się nieraz dowolny wybór lektury duchownej środków duchownych, nie zawsze gruntownych, ale często modnych, w duchu czasu, w stylu naszej „Więzi”. Toteż doszli do święceń, nie znając klasycznych autorów teologii ascetycznej i mistycznej. Nic więc dziwnego, że przyswoili sobie w czasie studentatu poglądy na życie duchowne dalekie od zdrowych zasad, ulegli nurtom witalizmu i egzystencjalizmu w ich ujemnych stronach. Dlatego po święceniach tak mało są już podatni na gruntowniejsze urobienie.

Dalszym brakiem, wyniesionym że studiów jest to, że nie nabrali nawyku i ducha modlitwy, a niekiedy wprost twierdzą, że nie nauczyli się modlić.

Nie wszędzie także korzysta się dostatecznie w formacji zakonnej ze źródeł Pisma św. i Liturgii, jako pogłębiających i odświeżających życie wewnętrzne. Młodzi kapłani zakonni nie zawsze wynoszą umiłowanie Pisma św. jako codziennej „lectio divina” i nie umieją żyć duchem Roku Liturgicznego.

Do tak niepełnej formacji zostają zaraz po kapłaństwie rzuceni na małe często placówki, gdzie dom zakonny z małą obsadą personalną właściwie nie żyje życiem zakonnym, znikło w nim regularne życie zakonne z jego dzwonkami i ćwiczeniami, z obserwacją i wzajemną kontrolą. Kiedy kapłan zakonny przechodzi nagle w klimat nie sprzyjający życiu wewnętrznemu, a może nawet mu przeciwny.

Przełożeni uradowani, że dostali młodą siłę do pracy, nakładają nań obowiązki ponad siły, zlecają mu pracę, do której nie jest przygotowany, która jest nieraz sprzeczna z jego nastawieniem duchowym i zdolnościami, wymaga wysiłków heroicznych. Młody zakonnik już wyczerpany studiami, rzucony w formalny wir różnorodnych obowiązków, żyjący w środowisku zaśpieszonym, wyczerpuje się prędko do reszty, zniechęca się i w końcu załamuje.

Obok tego przeciążenia pracą przychodzi zetknięcie się ze światem nieraz bardzo intensywne. Pod pozorem idealizmu szuka dusz, a znajduje często ciało. Tu najsilniej występuje typowy konflikt w duszy zakonnej: w powodzi pracy zanika modlitwa i życie wewnętrzne, a z drugiej strony pojawia się świat z potrójną pożądliwością. I w tym konflikcie często „non potest portarei”.

Przełożeni miejscowi, pragnąc dać młodemu pracownikowi zasłużony odpoczynek, pozwalają mu na wszystko, czego zapragnie w dziedzinie posiadania różnych rzeczy, nierzadko niezgodnych z duchem ubóstwa; godzą się na wyjazdy często do rodziny, sanatoria, klimatyczne leczenia, plaże, kajaki, narty, najczęściej w „miłym” towarzystwie. Tak znika zwolna duch ubóstwa, powstają znajomości.

Nade wszystko zaś brak w naszych domach zakonnych właściwego kierownictwa ze strony przełożonych zakonnych, jak i kierowników duchownych. Istnieje dziwny paradoks, zauważa o. Prow. Hołda – w tej organizacji życia zakonnego, że właściwie ten, młody zakonnik, żyjący ciągle z innymi, jest duszą bardzo opuszczoną i pozbawioną opieki. Nie ma często kierownictwa choćby w sensie regularnej, systematycznej spowiedzi. Bo u kogo ma się spowiadać zakonnik żyjący z tym jednym czy drugim współbratem w domu – więcej ich bowiem nie ma – a ta familiaritas – nie zawsze ułatwia otwarcie się duszy i odkrycie jej bólów.

W ten to sposób marnują się młode dusze zakonne, kapłańskie, rozpływają się powołania, które powierzyły się zakonowi, pewne, że zakon o nie zadba, nimi pewnie pokieruje … a tymczasem odpadają głodne i opuszczone. Oto źródła kryzysu młodego kapłana zakonnego.

III.

W trzeciej części o środkach zaradczych chcielibyśmy podać pewne sugestie, które się nasuwają, jako wnioski logiczne z odkrycia źródeł ogólnych i szczególnych kryzysu powołań młodych kapłanów zakonnych.

Bobrze będzie od czasu do czasu zwrócić uwagę, tak starszym, jak młodym kapłanom zakonnym, jakie prądy zatokowe opływają nasze brzegi życia zakonnego; wtedy przestaniemy się wielu przejawom dziwić, gorszyć, ale lepiej je zrozumiemy. I to nie będzie oburzać starszych, że młodzi są jacyś inni od nich, gdyż w innych warunkach wyrośli czy wyrastają. To wytworzy atmosferę wyrozumiałości i życzliwości.

Z tego, cośmy powiedzieli o istotnym elemencie formacji zakonnej, o wychowaniu, powołania, a co zwiemy inaczej ideałem zakonnym, wypływa konieczność kontynuacji w podtrzymywaniu i pogłębianiu tego ideału życia zakonnego, kapłańskiego i apostolskiego. Okazją do tego co miesięczne egzorty i co tygodniowe nauki przy spowiedzi.

Pius XII we wspomnianej Konstytucji „Sedes Sapientiae” w takim porządku te trzy ideały wymienia i ściśle je wiąże. Mówiąc o potrzebie wykształcenia kapłana zakonnego, pisze: „Jeżeli głównym zadaniem zakonników jest szukać Boga, trwać przy Nim przez kontemplację i znajomości Jego udzielać innym, to z tego św. obowiązku nie wywiąże się nigdy bez głębokiego poznania tajemnic Bożych, czerpanych z nauk świętych. Być solą ziemi i światłością świata, posłem „Pana umiejętności” do ludzi można jedynie dzięki gruntownemu i wszechstronnemu wykształceniu we wszystkich gałęziach kościelnej wiedzy. Apostolskie wreszcie dzieło, które wszyscy zakonnicy sprawiają, odpowiednio do swego powołania w Kościele, nie wyda nigdy obfitych i trwałych owoców bez pełnej znajomości nauk świętych”.

O ile stan rad ewangelicznych realizuje, przedstawia i promieniuje centralną tajemnicę zbawienia: mistyczne Ciało Pana mieszkającego pośród nas w Chrystusie Boga, nowe braterstwo w Chrystusie z Bogiem pojednanych – to urząd nowotestamentowego kapłaństwa ma tej tajemnicy służyć, przyczyniać się do jej rozwoju w słowie i życiu. Stan rad winien teraz już uczynić widzialnym to, co przyjdzie kiedyś „Oto przybytek Boga z ludźmi i będzie mieszkał z nimi. A oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi Bogiem ich” /Obj 21,3/. – „Bóg wszystko we wszystkim” /1 Kor 15,28/. Kapłaństwo zaś jest posługą, jako posłanie Chrystusa było z polecenia Ojca posługą na zbawienie świata.

Tę parę myśli niech objaśni stosunek wartości tych trzech łask: powołania zakonnego, kapłańskiego i apostolskiego.

W świetle stwierdzeń wymienionych w drugiej części braków zarysowuje się jasno odpowiedzialność Zgromadzenia Zakonnego za dalszy rozwój młodego kapłana zakonnego.

Rozumiemy słuszność nakazu Piusa XII, by nie wysyłać w pracę od razu po skończonych studiach młodych kapłanów zakonnych bez przygotowania ich na roku pastoralnym. Kształcenie pasterskie ma do tego dążyć, aby przyszli pasterze otrzymali od doświadczonych nauczycieli pouczenie z dziedziny psychologii, katechetyki, dydaktyki, pedagogiki, kwestii socjalnych i innych podobnych przedmiotów. Takie pouczenie dostosowane do stopnia dzisiejszego rozwoju tych nauk, przygotuje ich należcie do trudności czasów w działalności apostolskiej.

Znacznie jednak ważniejszym i pierwszym zadaniem według Piusa XII jest po ukończeniu studiów teologicznych dopełnienie ich osobną próbą, jak czytamy w cytowanej nieraz Konstytucji, której celem jest rozbudzenie ducha apostolskiego i ćwiczenie się w cnotach apostolskich. Innymi słowy przewiduje się tutaj drugi nowicjat, który można nazwać nowicjatem kapłańskim.

I ten to nowicjat poważnie potraktowany może jedynie jeszcze za radzić tym brakom, jakich nie usunęła formacja w czasie studiów. Tu jest zatem ostatni czas obudzenia względnie pogłębienia poczucia i zmysłu odpowiedzialności kapłańskiej za stan dzisiejszy Kościoła.

To zakłada poczucie odpowiedzialności za stan swój wewnętrzny jako narzędzie w ręku Bożym, czyli zjednoczenie z Bogiem przez życie modlitwy i pielęgnowanie życia wewnętrznego, poznanego lepiej teoretycznie na podstawie dzieł klasycznych teologii ascetycznej i mistycznej, lectio divina Pisma św., ożywionego głębiej pracą osobistą i odkryciem własnego, sobie odpowiadającego rodzaju modlitwy. Opanowaniem głównych narzędzi pracy apostolskiej danego zakonu, a przede wszystkim dla wszystkich koniecznego kierownictwa duchownego. Następnie zorientowaniem się w innych formach apostolstwa, jakie wysuwają potrzeby naszych czasów. Warunkiem zewnętrznym dla takiego kapłańskiego nowicjatu – to miejsce zaciszne, z odpowiednią biblioteką teologiczno-ascetyczną i pasterską, ograniczeniem do minimum prac duszpasterskich: zasadniczo tylko w okresie Wielkiego Postu; wstrzymanie się od korzystania z radia, filmu i telewizji.

Warunkiem wewnętrznym jest pewna dojrzałość duchowa, aby mogli z pożytkiem odbyć ten kurs jakby ostatniego szlifu. Tu jest miejsce na dłuższe rekolekcje – o których mówią Statuta Generalia do Konstytucji „Sedes Sapientiae” /art. 53, p. 1, 2, 3/. Zdaniem ich wywołać wizję świata całego według myśli miłosnej Boga, utrwalić ją na całe życie w duszy młodego kapłana, jako Summę teologiczną przeżytą – po przestudiowanej na teologii; nauczyć powinny najważniejszego sposobu modlitwy na całe życie apostolskie „ubique Deum quaerere et invenire”.

Ten czas ostatniej formacji kapłańskiej powinien w programie swoim zawierać różne ćwiczenia w pokorze i umartwieniu, tzw. próby czy w domu zakonnym, czy w szpitalach.

Jest to zarazem najodpowiedniejszy okres dla przestudiowania ducha Konstytucji i ustaw danego Zakonu na tle jego historii i w świetle ogólnych zasad prawa kościelnego. Z tak pojętego studium instytutu winno wypłynąć głębsze umiłowanie swego zakonu, obudzić się odpowiedzialność za jego losy, które po ostatnich ślubach spoczną w rękach uformowanych młodych jego członków.

Nie należałoby posyłać młodych kapłanów na placówki małe, gdyż trzeba nad nimi roztoczyć dalszą czujność, aby wnet nie osłabli.

Prowincjał winien czuwać, aby przełożeni domowi nie obarczali ponad siły młodych kapłanów tak dalece, że im brak czasu na modlitwę, przygotowanie do pracy i konieczny odpoczynek.

Praktyka skupień miesięcznych, dobrze odprawianych, jest ważnym źródłem odnawiania swoich ideałów.

Ogromne zadanie mają spowiednicy domowi czy ojcowie duchowni, dlatego troską Prowincjałów winno być przygotowanie ich zwłaszcza dla większych domów zakonnych.

Wiele umocnienia dają wspólne rekolekcje co parę lat odprawiane przez roczniki równego wieku.

Z okazji egzaminów „quinquennalia” przewidują Statuta Generalia urządzenie prelekcji na temat różnych problemów postępu wiedzy i kwestii apostolskich.

Dążyć się powinno do tego, aby każdy młody kapłan zakonny posiadał jakieś szczegółowe zainteresowania i specjalność, która by go skłaniała do nawiązywania kontaktów z profesorami swojego seminarium. Ale za tym idzie staranie miejscowych Przełożonych o bibliotekę.

Młodzi ojcowie po nowicjacie kapłańskim, w którym się dobrze czuli, chętnie chcą utrzymywać kontakty z tym domem, korzystają z okazji odwiedzenia go, proszą o wskazywanie czy pożyczanie im dobrej lektury duchownej.

Proszą, aby ich Ojcowie Prowincjałowie nie umieszczali w takich domach, gdzie są tylko starsi kapłani, a nie ma nikogo z młodszych, z którymi by się lepiej rozumieli i wspierali w pracy, podtrzymywali w wyniesionym z nowicjatu kapłańskiego ideale.

Ideałem byłoby, aby w pierwszych latach swego kapłaństwa młodzi kapłani zakonni byli przydzielani do pomocy innych, bardziej doświadczonych, żeby w ten sposób łatwiej sami nabrali wprawy i nie chcieli od razu stosować swoich metod, zanim nie poznali wypróbowanych.

Branie udziału przez młodych kapłanów w różnych referatach duszpasterskich czy zjazdach, jak coroczny w Lublinie na KUL-u jest bardzo dla nich pożyteczne, dodaje bodźca do pracy, odświeża umysł.

Przełożeni domowi powinni przyuczyć młodych swoich kapłanów do roztropnego umiaru w korzystaniu z kina, telewizji, teatru. Strzec ich przed zbyt łatwym i częstym kontaktem ze światem zewnętrznym.

Mimo wszystkich niedomagań dzisiejszego młodego pokolenia jest w nim wiele pocieszających objawów. Stwierdzamy wśród młodych kapłanów zakonnych ducha przedsiębiorczości, pewnego radykalizmu dobra, uwrażliwienia na wymagania miłości, cierpienia drugich, pomagania innym, zaostrzoną świadomość zbiorowego aspektu życia. To pozwala mu lepiej rozumieć wzgląd społeczny tejże religii, organizmu wspólnoty chrześcijańskiej i odpowiedzialność za nią. Na tle wspomnianych na początku prądów witalizmu społecznego i konkretności życia zarysowuje się plastycznie ideał życia kapłańskiego. Uczyć poznania wartości modlitwy społecznej, nawet całego życia poświęconego modlitwie, podkreślać wzniosłość modlitwy liturgicznej, otwierać szerokie horyzonty spraw społecznych Kościoła, jak misje, zjednoczenie braci oddzielonych, praca nad robotnikami itp.

Wszystko to młode pokolenie łatwo wchłania i przerabia na modłę Chrystusową.

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda