Papież Franciszek, w opublikowanym w listopadzie 2014 roku liście apostolskim „Świadkowie rodości”, którym ogłosił Rok Życia Konsekrowanego, przedstawił cele tego roku. Były one te same, które wcześniej św. Jan Paweł II zaproponował Kościołowi na początku trzeciego tysiąclecia: spojrzeć z wdzięcznością na przeszłość, z pasją przeżywać teraźniejszość i przyjąć z nadzieją przyszłość. Odnosząc się do tego trzeciego celu, Ojciec Święty wskazał na trudności, które nie pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. Powodują one raczej zwątpienie i rodzą beznadzieję: „spadek liczby powołań i starzenie się, kłopoty ekonomiczne, pułapki relatywizmu, marginalizacja i nikłe znaczenie społeczne…”.
Papież ma rację. Głębokie zmiany, jakich doświadczyło społeczeństwo w ostatnich dziesięcioleciach (zmiany społeczne, techniczne, kulturowe, religijne…) nie pozostają bez wpływu na życie konsekrowane. Możemy mówić o prawdziwym trzęsieniu ziemi, które w ostatnich dekadach wstrząsneło światem i o niszczycielskim tsumani, które nie pozostaje bez wpływu na Kościół, a szczególnie na życie zakonne. Patrząc na obecną sytuację i analizując rzeczywistość życia konsekrowanego, słusznym wydaje się zadać pytanie o jego przyszłość. Być może nie pozostaje nam już inny wybór, jak tylko nauczyć się sztuki umierania z godnością? Być może oznacza to, konieczność akceptacji, że życie zakonne w kształcie do jakiego przyzwyczailiśmy się dobiega końca. Jako chrześcijanie jednak, nie możemy utracić nadziei, ale musimy zadać sobie pytanie: Co Pan przez obecny kryzys pragnie nam powiedzieć? Dokąd prowadzi nas Duch, który przecież nigdy nie opuszcza Kościoła?
Gdy spojrzymy na historię życia zakonnego, to odkryjemy, że jest ono ruchem proroczym, który rodził się i odnawiał przede wszystkim w chwilach kryzysów jakie przeżywał Kościół. Nowe formy życia konsekrowanego to swego rodzaju „terapia szokowa”, którą zsyłał Pan, aby wstrząsnąć Kościołem i pozwolić mu powrócić do ewangelicznych początków i do żarliwości pierwszej wspólnoty uczniów Jezusa. Życie monastyczne Ojców Pustyni pojawiło się na fali krytyki Kościoła zjednoczonego z cesarstwem Konstantyna, uzyskiwania przez Kościół coraz większych wpływów i przywilejów; zakony żebracze (franciszkanie i dominikanie) są profetyczną krytykę papieskiej teokracji; jezuici pojawili się w okresie kryzysu papiestwa dotkniętego plagą symonii i nepotyzmu, jako katolicka odpowiedź na zarzuty Marcina Lutra i innych reformatorów; wielka ilość nowych zgromadzeń zakonnych, zarówno męskich jak i żeńskich, jakie pojawiły się w Kościele w XIX wieku to odpowiedć na sytuację stworzoną przez rewolucję francuską i początki współczesnego ateizmu. Początków życia zakonnego należy szukać zawsze na pustyni i na peryferiach. Rodzi się ono oddolnie, daleko od centrum, z dala od ośrodków władzy politycznej i religijnej. Jest ono profetyczną i ewangeliczną, cichą i pokorną, krytyką Kościoła władzy; jest krytyką siejącą zamęt wśród zastygłych przez czas i ociężałych struktur Kościoła. Dlatego też pojawienie się nowych form życia zakonnego często było odbierane przez poprzednie formy życia religijnego jako atak na istniejące struktury. Kościół jednak, oświecony światłem Ducha Świętego, który posiada zdolność właściwego rozeznawania charyzmatów, odkrywał, że postaci takie jak św. Franciszek z Asyżu, św. Ignacy Loyola lub św. Brat Albert Chmielowski są szansą dla oczyszczenia i uzdrowienia, a nie zagrożeniem i niebezpieczeństwem.
Historia życia zakonnego uczy nas również, że wraz z upływem czasu, praktycznie wszystkie formy życia zakonnego, które zrodziły się z autentycznego pragnienia radykalizmu, stopniowo stygną w gorliwości i zaczyna brakować im pierwotnego entuzjazmu. Pokusa dostosowania się do „mentalności tego świata” i pokochania „tego, co jest na świecie” (por 1 J 2,15) nie jest obca i życiu zakonnemu: porzuca się zatem życie ubogie i radykalne na rzecz bogatych konwentów i na rzecz wspólnot cieszących się społecznym prestiżem i oddziaływujących już nie tylko na Kościół, lecz także na Państwo. Stąd też i ruchy reformatorskie jakimi naznaczona jest historia niemalże każdego Zakonu.
Być może i obecny kryzys w jakim znalazł się Kościół i społeczeństwo, powinien być postrzegany jako szansa dla życia zakonnego, a nie czas jego agonii. Czas, w którym żyjemy, może być prawdziwym kairosem życia konsekrowanego: czasem danym od Boga, aby poprzez życie zakonne objawiła się moc Ducha, która pomoże Kościołowi w odnalezieniu jego misji we współczesnym świecie i ukaże ludziom powszechne powołanie do świętości. To przecież Sobór Watykański II przypomniał, że zadaniem osób konsekrowanych jest być znakiem dzięki któremu Kościół może ukazywać zarówno wierzącym jak i niewierzącym Chrystusa (LG 46) i być zapowiedzią przyszłego zmartwychwstania (LG 44).
Ważnym jest zatem, aby obecna sytuacja w świecie i w Kościele wstrząsneła osobami, które poprzez śluby zakonne całkowicie poświęciły się Bogu i aby zaczęła ich kwestionować. Dzięki temu osoby te uczynią swoimi propozycje jakie papież Franciszek przedstawił całemu Kościołowi. Czyż bowiem nawrócenie nas, zakonników i zakonnic, nie ma polegać dzisiaj na tym, aby nasze zakonne wspólnoty były Kościołem otwartych drzwi, blisko ludzi; aby były Kościołem, który w pełni żyje Ewangelią i który zakochał się w Jezusie, swoim jedynym bogactwie; Kościołem, który nie skupia się na sobie i nie myśli jedynie o tym, że brakuje powołań, że ci, co wstępują, rezygnują i odchodzą, że z każdym rokiem starzejemy się, lecz na poważnie zacznie traktować opcję na rzecz ubogich i otworzy się na nowe obszary ewangelicznej misji: uchodźców, najsłabszych, świat przyrody…; Kościołem, który bez lęku wyjdzie na ulice i pójdzie tam, gdzie życie nas woła; Kościołem, który nie będzie ciągle jedynie myślał o przeszłości, tęskniąc za tym, co było w minionych wiekach, lecz z radością spojrzy na to, co dzisiaj ofiarowuje mu Pan, który wzywa nas do porzucenia przestarzałych struktur i wzywa do otwarcia się na nowe.
To prawda, że współczesność nie nastraja optymistycznie: wydaje się, że zło panuje dziś wszędzie i na wiele sposobów. Można mieć wrażenie, że postępuje proces dehumanizacji i że wielu ludzi zatraciło własną godność. Tak jakby historia ludzkości zbliżała się ku końcowi. Wokół jedynie oznaki nieubłaganego i śmiertelnego upadku. W ten sposób rodzi się dogmat «post-», który dominuje w filozoficznej i socjologicznej lekturze rzeczywistości. Mówi się zatem, że obecne społeczeństwo i kultura są postindustrialnymi, postkapitalistycznymi, postmodernistycznymi, postmetafizycznymi. To wszystko łączy się z upadkiem pewników i odejściem od pojęcia prawdy. Są tacy, którzy mówią, że weszliśmy w epokę postprawdy, a nawet posthumanizmu lub postczłowieczeństwa, jakby nagle gatunek ludzki wymarł. Dotyczy to także wiary. Stąd twierdzenia o społeczeństwie post-chrześcijańskim. To tak, jakbyśmy weszli w epokę pochrześcijańską, w której osoby wierzące byłyby reliktami minionych czasów. W tym nowym świecie osoby konsekrowane byłyby kimś na kształt zombi, dziwnymi istotami, które nie zdały sobie jeszcze sprawy, że ich świat już nie istnieje i że nikt już nie chce ich słuchać. Często nawet my sami, konsekrowani, w naszych refleksjach i analizach przeprowadzanych podczas różnych konferencji lub kapituł, wydajemy podobny osąd na temat epoki, w której żyjemy, nazywając ją „postchrześcijańską” i ostatecznie – nawet w pełni nie uświadamiając sobie tego – czujemy się w jako osoby nie na miejscu, bezużyteczni, gatunek na wymarciu. Nie robi już na nas wrażenia, że jakiś Instytut lub Zgromadzenie zakończyło swoją działalność w Kościele, który także umiera i nie jest już wstanie ewangelizować i sprawić, aby słyszalne stało się orędzie Dobrej Nowiny.
Pan jednak sprawił, że urodziliśmy się właśnie w tym czasie i powołał nas do tego świata. Prawdziwy uczeń Chrystusa i misjonarz dobrze też wie, że pierwszym warunkiem ewangelizacji jest miłość do tych, którym pragnie się nieść Dobrą Nowinę. Nie można bowiem ewangelizować tych, których się nie kocha i nie można przekazywać radosnej nowiny o Bogu, który jest miłością, ludziom, którzy nie czują, że są kochani. To właśnie dlatego, że kocham ten świat i tych ludzi, pragnę przekazać im Dobrą Nowinę. A miłość jest prawdziwa tylko wtedy, gdy szanuję drugiego człowieka. Bez tego szacunku bezskuteczną okaże się wszelka ewangelizacja, gdyż nie będzie przyjęta przez odbiorcę jako Dobra Nowina niosąca radość. Warto zatem, abyśmy szczerze odpowiedzieli sobie na pytania: Czy kochamy świat i społeczeństwo w którym żyjemy i do którego zostaliśmy powołani? Czy uważamy obecny świat jako locus theologicus, to jest miejsce, gdzie Bóg się objawia i pragnie spotkać się ze mną? Czy autentycznie szanujemy współczesnych ludzi na trudnej drodze ich życia, borykającymi się z tyloma problemami? A może nadal dominuje w nas przekonanie, które sprawia, że czujemy się lepsi od innych (bo przecież Bóg nas wybrał!) i dlatego też głosimy Boga (lub raczej bożka), który za dobre wymagradza i za złe karze, i w imię tago fałszywego obrazu poczuwamy się do roli sędziów i moralizatorów, niezdolnych do rozpoznania dobra w świecie?
Amadeo Cencini, w książce „Kapłan i dzisiejszy świat” (dostępnej także w języku polskim), pomaga nam zmienić spojrzenie. Stawia prowokacyjne pytanie: Czy naprawdę jesteśmy pewni, że otaczający nas świat jest postchrześcijańki? A co by było, gdyby świat w którym żyjemy, był raczej przedchrześcijańskim i czekał na coś i na Kogoś? Czekał na Tego, którzy wyzwoli ludzi od bezsensu życia, od śmierci, cierpienia, pandemii, wojny…, słowem na Tego, którzy przyniesie zbawienie? Czekał na Tego, który obdarzy szczęściem, pełnią życia i przyniesie Prawdę? Faktem jest, że współcześni ludzie mogą być nieświadomi tego oczekiwania, zwłaszcza nie wiążą tej tęsknoty z Bogiem, gdyż trudno im przyjąć, że jedynym pragnieniem, które obecne jest w sercu każdego mężczyzny i każdej kobiety jest zobaczyć oblicze Boga.
Tak po prawdzie, to przecież już sama koncepcja społeczeństwa postchrześcijańskiego jest absurdalna i pozbawiona sensu. Każda epoka bowiem zawsze będzie przedchrześcijańska: ludzie każdej epoki bowiem żyją w oczekiwaniu, zmierzając ku czemuś, czego im brakuje. Tęsknią za tym Kimś, nawet jeśli nie są w stanie dobrze określić celu własnego pragnienia i nie potrafią nadać mu nazwy. I właśnie w takich momentach okazuje się konieczne życie konsekrowane, to znaczy doświadczenie duchowe tych, którzy znają drogę i którzy poprowadzą do Boga. Poprowadzą ku Niemu poprzez własne świadectwo życia, dobrze wiedząc, że droga ta prowadzi przez momenty zwątpienia, niepewności, obojętności, wyparcia, rezygnacji, poczucia nieobecności lub milczenia Boga. Wiedzą o tym, ponieważ sami przeszli tę drogę i dlatego teraz mogą pomóc innym rozpoznawać głęboko zakorzenione w każdej istocie ludzkiej pragnienie, którego nic i nikt nie może całkowicie zagłuszyć i wyeliminować. Światu potrzeba dzisiaj mistrzów życia duchowego, którzy bez potępiania i bez moralizowania, są w stanie pomóc ludziom wejść na drogę, która prowadzi do Boga.
To jest właśnie nasze zadanie. Jest to zadanie konsekrowanych mężczyzn i kobiet, zarówno dzisiaj jak i w każdym innym momencie historii. W tym celu przecież zrodziło się życie konsekrowane. Zrodziło się, aby świadczyć o tym, że w sercu człowieka jest niepohamowane pragnienie, aby ujrzeć Boże oblicze; aby wsłuchać się w Jego Słowa, które jako jedyne mówi o życiu wiecznym; aby świadczyć o jedynej miłości, która może ugasić nieskończone pragnienie pragnienie ludzkiego serca. Na tym polega istota życia konsekrowanego: objawić człowiekowi to pragnienie, pomóc innym rozpoznać je w sobie i sprawić, aby się uzewnętrzniło, nawet jeśli jest ono ignorowane, zagubione, odrzucone, wyparte lub zostało przemienione w przedmiot drwin.
Jeżeli więc tak przestawia się stan rzeczy, to osoba konsekrowana jest całkowitym przeciwieństwem zombi: bytu z przeszłości skazanego na zagładę. Jest ona raczej bratem lub siostrą, która z miłością staje obok współczesnego mężczyzny lub kobiety, nie w celu indoktrynacji, lecz w postawie wsłuchiwania się w głos tęsknoty człowieczego serca. Zadanie to nic innego jak właściwie odczytana nowa ewangelizacja, które nie polega na pragnieniu powrotu do Kościoła przeszłości, ale na tworzeniu przyszłości z Bogiem. Oznacza to też, że porzucimy nadmierne troski o nasze – jako zakonników i zakonnic – przetrwanie, o nowe powołania i o struktury. Są to bowiem lęki i obawy ludzi światowych, ponieważ odwołują się jedynie do naszego, jako instytucji, przetrwania i są typowe dla ludzi zdesperowanych i nie potrafiących otworzyć się na Boga. Ważnym jest zrozumieć jak mamy żyć w obecnym czasie, bez tęsknoty za przeszłością i bez lęków przed teraźniejszością; mamy troszczyć się o innych ludzi, a nie o nasze własne przetrwanie. Ważnym jest też, aby spojrzeć na to wszystko, co wokół nas się dzieje nie jako konsekwencję kryzysu wiary w Boga, ale raczej jako część Bożego planu względem nas. Duch Święty zamyka przed nami stare drogi, aby otworzyć całkowicie nowe i zupełnie nam jeszcze nieznane. W Dziejach Apostolskich jest taki piękny epizod z podróży św. Pawła, kiedy to Duch Święty zabrania mu głosić słowo w Azji. On pragnie przejść do Bitynii, ale Duch mu nie pozwala. W nocy Paweł ma widzenie: widzi Macedończyka, który błaga go, aby przeprawił się do Macedonii i pomógł im. Paweł opuszcza więc Azję i przeprawia się do Europy w przekonaniu, że Bóg wezwał go do tej nowej misji. W ten oto sposób rozpoczęło się dzieło ewangelizacji naszego kontynentu (por. Dz 16,6-10). Trzeba nam – jak św. Paweł – bez lęków otworzyć się na nowe. Naszą prawdziwą przegraną byłoby próbować walczyć z Duchem Świętym. On zamyka przed nami jedne drzwi, otwierając nowe, a my tymczasem staramy się za wszelką cenę wyważać te już zamknięte. Sami nie możemy tego robić, więc zmuszamy tych niewielu, którzy wstępują do zakonów, aby to oni je wyważali. Ile to energii, a także środków, tracimy, aby utrzymać nasze dawne struktury. Musimy zaufać nowości Ducha, który zawsze nas zaskakuje i wyznacza nam nowe ścieżki po których chce nas prowadzić.